25 gru 2020

38. Chyba wolałbym być spocony i na rowerze


– Mówiłem – rzucił niewinnie Joshua, gdy Dylan dziesiąty raz siarczyście zaklął i cisnął pada na łóżko.
Dylan wściekle fuknął i wplótł palce we włosy. Wyprostował się i uderzając głową w ścianę. W ciągu ostatnich dwudziestu minut zdążył pochylić się do przodu tak bardzo, że niedługo uderzyłby czołem w pościel. Chyba dlatego cicho stęknął i rozmasował krzyże.
– Oszukujesz – warknął wreszcie. – Na sto procent.
Twarz Josha nawet nie drgnęła.
– Masz mnie.
Dylan znów zaklął, a Joshua tylko uśmiechnął się podstępnie i wyłamał palce. Już dwie godziny wcześniej wiedział, że wygranie z Dylanem, którzy rzadko myślał nad swoimi ruchami, będzie proste – ale nie aż tak dziecinnie proste. Satysfakcja nie była jednak jedyną zaleta wygranej.
– Gościu, ile ty przegrałeś w to godzin? – spytał Simon.
Nuta podziwu w jego głosie świadczyła o jednym – Joshua właśnie odkupił wszystkie swoje winy.
– Będzie z półtora tysiąca. – Wzruszył ramionami. – Trochę grałem w Swansea.
Trochę.
Joshua rozłożył ręce.
W rzeczywistości ani nie grał w Swansea, ani nie było to półtora tysiąca godzin. Po prostu umiał improwizować.
I odrobinę pomagał mu szybki refleks.
– Dobra, idę do kibla – powiedział, przeciągnąwszy się.
Dylan i Simon tylko nieznacznie pokiwali głowami, bo właśnie rozpoczynali kolejny mecz. Nie zauważyli, jak Joshua zerka w stronę biurka ani tej zakurzonej komody, w której Dylan trzymał czyste skarpetki. Wsadził ręce do kieszeni i jak gdyby nigdy nic wyszedł z pokoju. Na korytarzu omal nie uderzył czołem w jakiegoś wiszącego badyla, którego obecność wciąż była dla niego niespodzianką.
Pamiętał mniej więcej układ domu – wiedział, gdzie względem pokoju Dylana jest łazienka, kuchnia, salon, pokój Lacey i coś, co wyglądało albo jak drzwi do sypialni rodziców, albo do gabinetu Dariusa Barbera. Orientował się, gdzie są drzwi i potencjalne wyjście ewakuacyjne.
Musiał to rozegrać ostrożnie, przynajmniej tak podpowiedziała mu Brianna. Teoretycznie z łatwością mógł zamontować pluskwy i miniaturowe kamery, ale na razie chciał wyczuć teren. Drzwi do gabinetu Dariusa były zamknięte, to już sprawdził. Gdyby tylko wiedział, że rodzice Dylana postanowią wyjść z domu…
Joshua wszedł do łazienki i szybko opracował plan działania. Widział jakieś notatki na lodówce w kuchni. Oprócz próby przekopiowania ich, zyskałby sobie dodatkowy czas na pozwiedzanie parteru.
Umył ręce i szybko zbiegł po schodach. Trochę zmartwił go dźwięk telewizora..
No tak, Lacey Barber postanowiła obejrzeć jakiś serialik i musiała to robić akurat w salonie, żeby jak na złość utrudnić szpiegowanie w jej własnym domu.
Co za pech.
Ślizgając się na panelach w samych skarpetkach, Joshua szybko przeszedł do kuchni. Lacey musiała go usłyszeć, bo obejrzała się przez ramię i uśmiechnęła.
– Cześć – rzuciła ciepło. – To ty jesteś tym nowym kolegą Dylana?
– Na to wygląda. – Skinął głową.
Jak na złość.
Gdyby w tej chwili zaczął przypatrywać się lodówce albo robić jej zdjęcia, to nawet nie wyglądałoby podejrzanie – wyszedłby na upośledzonego dzieciaka, który w najgorszym razie chce opchnąć tę lodówkę na czarnym rynku.
– Podałbyś mi czekoladę? Jest na drzwiach – zawołała Lacey, gdy usłyszała dźwięk otwieranej lodówki. – Nie chce mi się wstawać.
Joshua szybko odnalazł wzrokiem karteczkę z napisem Lacey. NIE RUSZAĆ, BO OŚLEPIĘ RĘCZNYM MIOTACZEM FOTONÓW.
Subtelnie.
– Którą?
– Tę z bakaliami.
– Nie ma.
– Jak to nie ma? – Lacey zmarszczyła brwi. Westchnęła. – No tak, Dylan… Weź którąkolwiek. Proszę.
Joshua pokiwał głową i wziął pierwszą tabliczkę z brzegu – orzechową. Chwilę przyglądał się zawartości lodówki, ale koniec końców stwierdził, że jednak nie był głodny. Zamykając lodówkę, pobieżnie przejrzał białą tablicę na drzwiach. Dyżury, więcej dyżurów, magnesy z wieżą Eiffla… Nic interesującego, ale na wszelki wypadek spróbował zapamiętać jak najwięcej.
Podał Lacey czekoladę i od razu ruszył z powrotem na górę, w drodze wyciągając telefon.
– Zaczekaj! – zawołała Lacey. Joshua w ostatniej chwili powstrzymał się od wywrócenia oczami. – Masz dwie kostki za fatygę, ale spróbuj tylko dać je Dylanowi. – Żartobliwie pogroziła mu palcem. – Swoją drogą jestem Lacey, jego siostra. Oczywiście, jeśli jeszcze się nie domyśliłeś.
Joshua zacisnął usta. No tak, przecież jeszcze się nie poznali – nie licząc studiowania jej teczek i rodzinnej historii.
– Joshua.
– Masz fajny akcent. Skąd jesteś?
– Z Walii.
– Hodowałeś owce?
– I tak jest ich tam dużo. – Joshua wzruszył ramionami. – Szczerze mówiąc, raczej nie jestem… typem pasterza.
Lacey zlustrowała go wzrokiem.
– Jasne, rozumiem. Miło było cię poznać, Joshua.
Joshua wykrzywił usta w wątpliwym uśmiechu, po czym tym razem naprawdę rozpoczął wspinaczkę po schodach. W międzyczasie zapisał w notatniku chronionym hasłem to, co wydawało mu się najistotniejsze.
W połowie drogi drzwi otworzyły się na oścież. Dylan płynnym ruchem zgarnął Josha pod ramię i razem ruszyli z powrotem na dół, bez słowa. Simon szedł tuż za nimi i miał głupawy uśmiech na twarzy. Joshua wolał nie zadawać żadnych pytań.
Do czasu, aż stanęli przed niewielką szafką z przeszklonymi drzwiami.
Serce Josha zabiło nieco mocniej.
– Joshua, coś ci powiem – zaczął Dylan tajemniczo. – Ojciec zamyka ten barek tylko wtedy, gdy wyjeżdża, jakby myślał, że mnie to powstrzyma – zaśmiał się. Wyciągnął z kieszeni mały kluczyk i radośnie podrzucił go w górę. – Mógłbym wybić szybę, gdybym tylko chciał.
To nie mogło skończyć się dobrze.
Joshua odruchowo przeczesał włosy. W normalnej sytuacji pewnie by odmówił… ale przecież był na misji i obok siebie miał syna barona narkotykowego, który tak się ekscytował, że kluczyk prawie wypadł mu z rąk.
Doszedł do wniosku, że trochę alkoholu nie zaszkodzi, nawet jeśli nie był w tych sprawach jakimś wybitnym koneserem.
– Dylan, znowu? – jęknęła Lacey z drugiego końca salonu.
– Zamknij się, Lacey – warknął Dylan. – Josh, poznałeś już moją przygłupią siostrę?
Pokiwał głową. Dylan uśmiechnął się i wystawił w stronę Lacey środkowy palec, po czym wreszcie otworzył szafkę i zatarł dłonie. Po chwili namysłu podał Joshui niewielką butelkę burbona, sam postawił na whisky, a Simonowi pozostawił wolny wybór. Wolny i bardzo szeroki. Joshua nie wiedział, czy tyle różnych alkoholi widział w ciągu całego swojego życia.
Dylan bez namysłu otworzył butelkę.
Joshua chwilę się zawahał, ale zauważył zachęcające spojrzenie Simona. Odetchnął, odkręcił zakrętkę i upił pierwsze dwa łyki.
Cholerne pieczenie w gardle sprawiło, że musiał odkaszlnąć.
– O mój Boże – wydusił. – Mocne.
Dylan roześmiał się.
– Co ty, pijesz pierwszy raz?
– Nie – warknął Joshua. Nie, to nie był jego pierwszy raz. Drugi.
– Amator – rzucił Dylan. Kontynuował opróżnianie butelki.
Joshua chyba nie miał wyjścia. Bez przekonania znów wlał burbon do gardła i tym razem tylko się skrzywił. Arthur, Sammy i reszta ekipy, z którą trzymał przez dwa lata w Cardiff, była raczej bardziej tradycyjna – zwykle wystarczało im piwo, może czasem wódka. Z Dylanem pijącym whisky jak wodę czuł się jak w jakimś ekskluzywnym świecie zarezerwowanym tylko dla profesjonalistów. Czy mu się to podobało? Ani trochę, ale po paru minutach całkowicie o tym zapomniał.
Cała trójka nagle stała się jeszcze bardziej rozchichotana niż wcześniej. Wzrok Josha płatał mu figle tylko od czasu do czasu, czasem rozmazując coś bardziej, niż powinno być rozmazane. Simon wydawał się nie do ruszenia i tylko uśmiechał się głupkowato. Joshua sądził, że pewnie przeniósł się do alternatywnego uniwersum czasowego.
Za to Dylan pił w rekordowym tempie i po pewnym czasie głośno wydzierał się do czołówki serialu Lacey.
– Zamknij się, głupku! – krzyknęła Lacey w końcu.
– Nie znam cię, biała dziewczyno – odparł Dylan hardo, ale trochę bełkotliwie.
Joshua zaśmiał się. Po sekundzie zastanawiał się, co tak go rozbawiło, ale kolejną sekundę później już nie pamiętał, o czym myślał.
Oparł się o drzwi barku.
Wyrwało mu się głośne przekleństwo. Stracił oparcie. Szkło zabrzęczało.
Potknął się o doniczkę stojącego obok małego drzewa. Chciał przytrzymać się krzesła.
Razem z nim runęło na podłogę.
Joshua zaklął pod nosem, odrzucając krzesło na bok. Wydawało mu się, że zgniotło mu wszystkie żebra. Wreszcie chwiejnie dźwignął się do siadu i spróbował rozmasować obolałe łopatki. Łypał wściekle na tego fikusa przed sobą.
A potem przeniósł wzrok na dławiącego się ze śmiechu Dylana i chichoczącego Simona.
Spróbował wstać. Zakręciło mu się w głowie. Siarczyście zaklął.
Ktoś wyciągnął do niego rękę. Lacey.
– Dam sobie radę – mruknął.
– No pewnie – prychnęła Lacey. – Nie ugryzę. Podaj mi rękę… Dokładnie tak… Na trzy. Raz, dwa…
Wstawanie z czyjąś pomocą okazało się znacznie łatwiejsze niż wstawanie samemu. Joshua podziękował Lacey salutem, po czym spróbował podnieść przewrócone krzesło.
– Ja to zrobię.
– Wyluzuj, Lacey – rzucił Joshua, wywracając oczami. – Poradzę sobie.
– Właśnie. Wyluzuj, Lacey – wyartykułował Dylan i uniósł buteleczkę whisky. Wymamrotał pod nosem jakiś bliżej niezrozumiany toast.
Lacey wywróciła oczami.
– Już wam wystarczy – powiedziała i wyrwała bratu butelkę, zanim zdążył cokolwiek wypić.
– Ej, oddaj!
– Dawaj to. – Skinęła głową na Simona. Nie protestował. Później zmierzyła wzrokiem Josha, który zakładał ręce na piersi z krzywym uśmiechem, i westchnęła. Postawiła wszystko z powrotem na półkach i zamknęła drzwi. – Nie wierzę, że aż tak się schlaliście.
– To dopiero początek – warknął Dylan. – Przynudzasz, Lacey.
– Dylan, uspokój się – odparła spokojnie Lacey. Spróbowała złapać go za nadgarstek, ale gwałtownie się wyszarpnął. Obrzucił ją rozwścieczonym spojrzeniem. Wydawało się, że chce powiedzieć coś jeszcze, ale tylko wymaszerował z salonu.
Joshua spoważniał. Lacey westchnęła i spojrzała na podłogę.
– Rozbiliście szkło.
– Przepraszam, Lacey – rzucił Simon.
Lacey pokręciła głową.
– Nie ma sprawy, Simon. Idźcie do niego, proszę, zanim coś rozwali. Albo zanim dorwie się do nożyczek.
Joshua i Simon spojrzeli po sobie, po czym ruszyli za mamroczącym pod nosem Dylanem. Joshowi jakoś dziwnie trudno było utrzymać równowagę i co chwilę miał wrażenie, że rozbije się o kanapę, stojący zegar albo jakąś starożytną wazę stojącą na korytarzu.
Dylana znaleźli w kuchni, grzebał w lodówce ze skupioną miną. Zaprosił ich do kuchni, rozejrzał się podejrzliwie w poszukiwaniu Lacey, po czym rozdał wszystkim po zimnym piwie.
– Nic więcej nie będzie – mruknął, niezadowolony. – Musiała wszystko zepsuć, jak zwykle. Nienawidzę jej.
Joshua nie był na tyle pijany, by twierdzić, że Lacey nie miała choć trochę racji – ale nie na tyle trzeźwy, by protestować.
Parę minut później zadzwonił telefon Dylana.
– Czego? No siema, Mandy. Co? Serio? – Wyszczerzył się do Simona. – Dobra, dzięki. Pewnie, wpadniemy. Dobra, wezmę go – dodał, puszczając oczko do Josha. Zachichotał, gdy Joshua, zdezorientowany, zmarszczył brwi. – Okej, dzięki, kochanie. – Nie zdążył się nawet rozłączyć, nim rzucił: – Ktoś na Heaton Pines robi grubą imprezę! – zawołał triumfalnie.
– Gdzie? – wyrwało się Joshowi.
– Nad morzem. Same bogate domy. Same najlepsze imprezy! – ryknął Dylan. Wzbił pięść w powietrze i zaśmiał się. – No dobra, zbieramy się, chłopaki.
Joshua wzruszył ramionami i ruszył do wyjścia. Gdy tylko założyli kurtki, Dylan obrzucił ich znaczącym spojrzeniem.
– Gdzie wasze buty?
– Twoja mama kazała je zostawić przed drzwiami… – bąknął Joshua.
– A, no tak, jej biedne perskie dywany – prychnął Dylan z pogardą. – Ona ma jakiegoś bzika na punkcie czystości. Dobrze, że stary taki nie jest. Chyba bym zwariował.


Heaton Pines okazało się bogatą ulicą tak blisko kanału La Manche, że słychać było szum fal uderzających o brzeg. W oddali świeciły światła białego diabelskiego młyna. Zresztą Joshua bardzo szybko zauważył, że w Bournemouth prawie wszystkie budynki były białe – nawet dom, do którego właśnie szli. Droga pewnie trwałaby krócej, gdyby Dylan nie postanowił trzy razy skopać znaku drogowego, a Joshua nie szedł dosyć łagodnym zygzakiem.
Dudniąca muzyka powitała ich już przy wejściu na ulicę. Dylan głośno się roześmiał i wrzasnął coś, czego Joshua nie zrozumiał.
Powoli docierało do niego, co właśnie się działo.
Właśnie szedł na imprezę. Dom gospodarza można było rozpoznać z łatwością po kolorowych światłach i ludziach siedzących w oknie. Serce zabiło mu nieco głośniej.
Pewnie będzie tam mnóstwo ludzi.
Głośno przełknął ślinę. W ustach wciąż miał posmak alkoholu.
Mimo wszystko szedł za Dylanem samym środkiem drogi, ignorując dziwne, dławiące uczucie. Joshua zauważył, że Simon co chwilę zerkał na zegarek w telefonie.
Czerwona lampka w głowie świeciła mu się przez dwie sekundy.
Dylan załomotał w drzwi. Nikt nie otworzył. Machnął ręką i wszedł do środka.
Okazało się, że muzyka wcale nie była taka głośna. Okazało się też, że ludzi było znacznie więcej, niż początkowo zakładał Joshua. Większość miała butelki z piwem w ręce, inni kubki z colą, niektórzy tańczyli na improwizowanym parkiecie w salonie, a dwie pary całowały się na schodach.
Joshua poluzował nieco bluzę i odetchnął. Przeczesał włosy.
Wariactwo.
Dylan bez słowa zgarnął sobie butelkę piwa, przeszedł obok schodów i ruszył na tyły domu. Chłopcom udało się przepchnąć przez tłum, po czym przez urocze, białe drzwi wyszli do ogródka. Muzyka grała tam ciszej, na płocie rozpięto światełka, a banda starszych nastolatków okupowała białą, drewnianą huśtawkę.
Dylan przypadkiem kopnął w plecy kogoś siedzącego na schodach. Chociaż może nie był to przypadek.
– Ostrożnie!
Joshua kojarzył ten głos.
– Spadaj, suko – warknął Dylan i odepchnął stopą Briannę Devy.
– Może grzeczniej?
Dylan wystawił w jej stronę środkowego palca i pewnym krokiem przeszedł na drugą stronę ogródka, prosto do stolika, na którym stała pusta butelka wódki i beczka piwa.
Joshua zdążył tylko wymienić z Brianną uśmiech. Nogi plątały mu się tak, że omal nie przewrócił się na schodach. Machnął ręką, zacisnął usta i dołączył do Dylana, który już wystawiał w jego stronę kubek z piwem.
– No dobra, to kogo dzisiaj wyrywamy? – zaczął bełkotliwie Dylan.
– Kogoś wyrywamy?
– A po co się chodzi na imprezy? – spytał, zdziwiony. – Chociaż może w środku było lepiej…
– Ja odpadam – wtrącił Simon. – Zaraz jadę do roboty.
– To po co w ogóle tu z nami przychodziłeś? Boże, Simon, ale ty głupi jesteś…
Simon był tak cichy, że Joshua zdążył zapomnieć o jego istnieniu.
A później coś do niego dotarło.
– Do pracy? O tej porze? Ty?
Dylan omal się nie popluł. Spojrzał lekceważąco na Josha, po czym skupił się na ściskaniu kubka.
– Pracuję dla GDB – wyjaśnił Simon.
Joshua zmarszczył brwi.
– Eee… Gie de…? 
– Gang Dariusa Barbera. – Simon przestąpił z nogi na nogę. – Rozwożę kokainę dla ojca Dylana.
Joshua udał zdziwienie.
– Kokainę…? A to nie jest przypadkiem narkotyk…?
– No jest.
– A twój ojciec nie był biznesmenem? – zapytał Dylana.
Dylan wesoło zachichotał.
– Jest, ciemnoto. Rozprowadza kokainę. Importuje dragi, eksportuje szmal… Takie sprawy.
– Ale kozak. – Joshua uśmiechnął się. – To już się nie dziwię, że jesteś nadziany.
Simon leniwie się przeciągnął.
– Nie tylko on – rzucił nonszalanckim tonem. – Wyciągam piętnaście procent z każdej sprzedaży, a klient płaci pięćdziesiąt funtów za gram… W piątek i sobotę wieczorem jest najłatwiej, bo bez trudu wyciągam ponad stówkę tygodniowo. Jeszcze łatwiej jest podczas jakichś imprez albo przed świętami… Kiedyś pojechałem do gościa z takim gigantycznym Świętym Mikołajem na podwórku, chciał od razu dziesięć gramów. Siedemdziesiąt pięć funtów za pięć minut jazdy rowerem. – Uśmiechnął się. – Piękne czasy.
Joshua pokiwał głową. Triumfował w duchu.
Spojrzał na Dylana.
– A co z tobą?
– Nie przypominaj mu, bo robi mu się smutno – zażartował Simon, podczas gdy Dylan gniewnie zaciskał usta. – Jemu nawet nie można o tym myśleć.
– Jeśli policja złapałaby mnie z towarem, mieliby powód, żeby przeszukać dom i w ogóle, a tata nie chce, żeby go złapali. Masakra z tym jest. Simon ma kasy jak lodu, a ja mam się cieszyć pięcioma funtami kieszonkowego miesięcznie.
– Ale beznadzieja – zgodził się Joshua. – A nie ma możliwości, żebyś, no wiesz, wciągnął się w to… na czarno?
Simon się uśmiechnął, a Dylan ponuro pokręcił głową.
– Gdyby tylko ktoś spróbował mnie wciągnąć, stary by się od razu o tym dowiedział. Chyba wiesz, jak to by się skończyło – westchnął.
– Słabo – przyznał Joshua, po czym upił łyk piwa. Parę sekund stali w ciszy, słuchając Post Malone’a, aż odważył się zagaić: – Ej, a jest jakaś szansa, żebym ja się wciągnął w te dostawy?
– Boisz się policji? – zapytał Simon.
– Nie. Zjadam gliniarzy na śniadanie.
Simon i Dylan znacząco na niego spojrzeli. Joshua odchrząknął i podrapał się po karku.
– Eee… Żartowałem. Dobra, na poważnie. Nie.
– Boisz się nielegalnego rozprowadzania nielegalnych narkotyków?
– Nie. Póki idą z tego dobre pieniądze…
– Wszystko dla forsy – wtrącił Dylan.
Joshua pokazał mu środkowego palca.
– Mogę podpytać. – Simon wzruszył ramionami. – Nie wiem, czy akurat teraz kogoś potrzebują, ale mogę spróbować załatwić ci komórkę i parę gramów na początek.
– Komórkę?
– Taką do dostaw, nie nowego iPhone’a.
– Zniszczyłeś mi marzenia.
Simon uśmiechnął się kwaśno.
– Dobra, będę już leciał. Trzymajcie się, frajerzy. Do poniedziałku.
Joshua pożegnał się skinieniem głowy, a Dylan kazał mu spadać. Nachylił się do Josha.
– Za parę godzin ten frajer będzie spocony i zmęczony, a my…
Powiedział coś jeszcze, ale Joshua go nie słuchał. W tym samym momencie w kącie ogródka wypatrzył… Mandy, chyba tak miała na imię. Najgorsze było to, że ona też go zauważyła.
Szybko odwrócił wzrok i nerwowo zabębnił palcami o udo. 
– Coś ci powiem. Mandy totalnie na ciebie leci – powiedział półgłosem Dylan.
– Nie. – Joshua pokręcił głową. Gdy Dylan milczał, poważnie się w niego wpatrując, zerknął na Mandy i spytał: – Serio…?
– Serio. Patrzy na ciebie, od kiedy tylko tu jesteśmy. Dawaj, bierz ją. – Wyszczerzył się.
Joshua znów spojrzał na Mandy.
Ona ciągle na niego patrzyła.
Poczuł się dziwnie. Poczuł też dziwną potrzebę wyjścia, dlatego dla zamarkowania tych odczuć upił łyk piwa. Już chyba nawet przyzwyczaił się do niewyraźnego obrazu i gorzkiego posmaku.
– No nie wiem… – mruknął po chwili.
Dylan szturchnął go pod żebra.
– Co ty taki nieśmiały, Josh? Mandy jest super – podkreślił. – Serio.
– Więc, ja… – Joshua odchrząknął. Znowu napotkał spojrzenie Mandy i znowu uciekł. – Szczerze? Raczej nie pójdę…
– No co ty, wstydzisz się?
Joshua chwilę wahał się nad odpowiedzią.
– Nie.
Może trochę.
– To jaki problem? – Dylan rozłożył ręce w geście kapitulacji. – Przeliżecie się czy coś i od razu będzie ci lepiej, zrelaksujesz się i w ogóle, a nie od początku siedzisz tu zestresowany. Wyluzuj, Josh.
Joshua wiedział, że Dylan przynajmniej po części miał rację… ale wcale go to nie przekonywało. Nerwowo przeczesał włosy i głośno wypuścił powietrze.
– A ty? Czemu ty do nikogo nie podbijasz?
Tak, Joshua. Zmiana tematu w takiej sytuacji z pewnością jest najlepszym rozwiązaniem, nie ma co, geniuszu.
Dylan wzruszył ramionami.
– Pamiętasz tę na schodach? – westchnął. – Niezła jest…
Tym razem to Joshua omal nie wypluł piwa.
– Po pierwsze raczej nie zrobiłeś dobrego wrażenia. Po drugie to nie twoja liga, Dylan. To moja siostra, Brianna…
– Twoja siostra?!
– …i jest w wieku Lacey.
Dylan na moment spochmurniał.
– Skąd wiesz, ile lat ma Lacey? – warknął po chwili. Teraz to on zmieniał ten. – Ty mały, zboczony stalkerze!
Joshua spiorunował go spojrzeniem. Jednocześnie uświadomił sobie, że powiedział parę słów za dużo. Faktycznie, nie mógł tego wiedzieć.
Czuł się jak Wielki Brat.
– No kurde, jak zwykle… – westchnął Dylan. – Ale wracając do ciebie, Josh… Dbam bardziej o rozwój moich wspaniałych kumpli, a skoro cudowny Simon nas opuścił… a zresztą, kogo on obchodzi. Mandy dalej na ciebie patrzy.
Joshua starał się za wszelką cenę nie okazać irytacji.
– Czemu ci tak na tym zależy?
– Kumplujemy się z Mandy parę lat, uwielbiam ją. – Uśmiechnął się Dylan. – Właśnie dlatego zwykle staram się działać, jak widzę, że ktoś jej się podoba. Zwłaszcza, jeśli jest to ktoś w miarę normalny… Nie patrz tak na mnie, Jezu. Ja z nią nie kręcę, jesteśmy kumplami – wyjaśnił Dylan bardzo powoli. Chyba chciał się upewnić, że Joshua na pewno to zrozumie. – Idź do niej, kretynie. Przecież widzę, że ty też ciągle na nią patrzysz.
Joshua pokręcił głową.
– Wcale nie. Patrzę, bo ona patrzy.
– A ty dalej swoje… – westchnął Dylan niecierpliwie. – Dawaj, dla wujka Dylana. Ja nigdzie nie ucieknę.
Joshua zaczerpnął powietrza, spojrzał to na niego, to na Mandy (która tym razem mu pomachała!), wypuścił powietrze.
– A skoro się kumplujecie… Ona nie może przyjść tutaj?
Dylan nagle się ożywił.
Tak nagle, że omal nie uderzył Josha w twarz. Zachichotał, pokręcił głową i rzucił:
– Mogę to załatwić, jeśli tylko chcesz! – krzyknął. Parę osób przy huśtawce obejrzało się na nich. – MANDY!
– Nie, Dylan, kurde…
Przeklął w myślach.
Cholera, cholera, cholera. Zły dobór słów. Tragiczny dobór słów.
Umysł działał mu jak w zwolnionym tempie, ale rzeczywistość już tak nie wyglądała. Panicznie próbował wymyślić, co powinien zrobić. Cały zesztywniał, przeczesywał włosy raz za razem.
I wcale nie pomagało to, że Dylan ciągle się uśmiechał.
– Hej, Mandy – wybełkotał, zadowolony z siebie.
– Hej, Dylan – rzuciła Mandy i objęła Dylana. – I hej, Josh.
– Mój głupi kolega bał się podejść – wyjaśnił Dylan. Ledwo powstrzymywał śmiech. Stało się to jeszcze trudniejsze, gdy Joshua obrzucił go wściekłym spojrzeniem.
– Na jego miejscu też bym się bała – odparła Mandy poważnie.
Joshua uśmiechnął się kwaśno i wsadził ręce do kieszeni.
Jak w trzy sekundy wyjść na przygłupa? Poradnik autorstwa Joshuy Rooneya.
Wystarczy oddychać.
– Śmierdzicie jak gorzelnia – zaczęła Mandy, krzyżując ręce na piersi. – Nie za dużo?
– Ktoś już dzisiaj to zasugerował i nie skończył zbyt dobrze. – Joshua westchnął.
Dylan głośno beknął. Joshua znacząco na niego spojrzał, ale nie zdołał powstrzymać lekkiego uśmiechu.
– Z biegiem lat idzie ci coraz gorzej – stwierdziła krytycznie Mandy.
– Wcale nie – burknął Dylan. – Widzicie tych gości przy huśtawkach? Oni mnie dekoncentrują. W sumie to bym im wklepał. Wyglądają na kujonów, no nie?
– Stoją tam w dziesięciu i są dwa razy więksi od ciebie – zauważył Joshua.
Dylan prychnął.
– No i co?
Zaczerpnął powietrza.
Joshua nawet nie zdążył nic zrobić.
– EJ, KUJONY!!!
– Kuźwa, Dylan!!!
Rozmowy przy huśtawkach ucichły. Wszystkie spojrzenia spadły na nich. Mandy z trudem powstrzymywała uśmiech.
Dźwięk tłuczonego szkła. Jakieś krzesło właśnie wyleciało przez okno tuż przed Dylanem.
Wrzasnął w panice i odskoczył do tyłu. Przewrócił Mandy tak, że wylądowała na Joshu. Joshua w każdej innej chwili pewnie by zareagował, ale jego refleks nie był najszybszy. Walnął plecami o stolik.
To był ewidentnie zły dzień dla jego pleców.
– Co powiedziałeś, gnojku?! – krzyknął ktoś spod huśtawek, zakasując rękawy.
Joshua już nie przejmował się plecami.
– Wstawaj, Mandy – sapnął wściekle. Zerwał się na nogi i zasłonił Dylanowi usta, nim tamten coś odkrzyknął.
Ale chyba nagle stracił pewność siebie.
Wtedy Joshua zauważył coś na metalowych ramach huśtawki. Coś czerwono-niebieskiego. Sekundę później usłyszeli syrenę.
Joshua pierwszy raz w życiu pomyślał, że policja chyba ratuje mu skórę.
– Wiejemy – rzucił. – Gliny.
– Co?!
– Gliny, debilu!
Dylan powstrzymał się od chęci rzucenia krzesłem w stronę huśtawek. Spojrzał na Josha.
– Kuźwa!
Joshua ponaglająco skinął głową. Posłał kontrolne spojrzenie Mandy.
A potem wystarczyło tylko sprawnie przesadzić płot. Z wirującym światem nie było to takie proste, ale Joshua wreszcie znalazł się na drugiej stronie. Mandy poszło to znacznie łatwiej; w dwójkę pomogli Dylanowi.
Puścili się biegiem przez świeżo zroszony trawnik sąsiadów. Światełka ogrodowe zaświeciły się, gdy obok nich przebiegli. Joshua przeklinał plączące się nogi i Dylana, który mocno ich spowalniał. 
Wyszli na drogę dopiero przy kolejnym ogródku. Joshua obejrzał się i dostrzegł radiowóz na podjeździe domu, w którym byli jeszcze przed chwilą. Ale nie było czasu na głupoty.
Zatrzymali się dopiero parę przecznic dalej. Dylan usiadł na ławce, ciężko dysząc.
– Jezu. Chyba wolałbym być spocony i na rowerze – mruknął.
– Spocony już jesteś.
– Gorzej, jeśli te twoje kujony nas ścigają – wtrąciła Mandy.
Dylan przeciągle na nią spojrzał. Zmarszczył brwi.
– Faktycznie.
Odetchnął.
– Ale może tego nie robią.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

źródła: x, x, x, x, x, x. Gif w nagłówku pochodzi z piosenki faded i został stworzony przez użytkowniczkę Teru97 w tym wątku. Wszystkim serdecznie dziękuję!