11 gru 2020

36. Mam zadzwonić, że w szkole jest bomba?


W środę popołudniu odrapaną skodą z tylko trochę mniej odrapanymi skórzanymi fotelami wjechali na podjazd niewielkiego domu na przedmieściach Bournemouth, z zarośniętym ogródkiem i dużym klonem przed jednym z okien. Kiedy Joshua nieenergicznie otworzył skrzypiącą bramę i samochód zaparkował w blaszanym garażu, Brianna wyskoczyła z auta i wbiegła do domu.
Joshua zmarszczył brwi, odprowadzając ją spojrzeniem. Westchnął, pokręcił głową, wziął z bagażnika swój niewielki bagaż składający się z torby podróżnej i plecaka, po czym wszedł do domu. Próbował ignorować nieprzyjemne uczucie żołądka związującego się w supeł.
Usłyszał kroki na piętrze. Sekundę później Brianna stanęła u szczytu drewnianych schodów.
– Zajmuję pokój z podwójnym łóżkiem! – oznajmiła stanowczo. – Ty możesz wziąć ten różowy.
Joshua uniósł brew. Przez chwilę wahał się nad odpowiedzią.
No cóż.
Wspiął się po schodach, potykając się już na drugim stopniu. Brianna czekała na niego z szerokim uśmiechem na ustach, nonszalancko oparta o framugę. Wskazywała na sąsiednią sypialnię. Joshua wszedł do środka, obrzucił spojrzeniem tandetną różową tapetę i świecące bibeloty.
Głośne westchnienie musiała słyszeć nawet Brianna.
– Chyba miało być na odwrót – rzucił Joshua niby do siebie, w rzeczywistości do Brianny schowanej za drzwiami.
– Polizane, zaklepane – odparła Brianna, stając w drzwiach.
Joshua wywrócił oczami i wzruszył ramionami.
– Super – mruknął. – To będę w różowym.
Brianna uśmiechnęła się szeroko. Gdy się odwracała, lekko podskoczyła.
Joshua przeczesał włosy. Pomyślał, że Renee jednak nie do końca wybrała dobrze. Może i nie trzeba było bardzo się wysilać, żeby wyobrazić ich sobie jako rodzeństwo, ale patrząc na inne kwestie...
Około pół godziny później, gdy szkolny mundurek leżał już gotowy na krześle, a zbędne różowe bibeloty tonęły w czeluściach szafy, Joshua zszedł na dół. Wsadził ręce do kieszeni i niepewnie zajrzał do kuchni. Brianna właśnie trajkotała z Renee, a raczej prowadziła dosyć dynamiczny monolog. Gdy tylko dostrzegła Joshuę, natychmiast się ożywiła.
– Josh, jaką pizzę lubisz?
Wzruszył ramionami.
– Mi obojętne.
– Umówmy się, że nie jestem najlepszą kucharką – wyjaśniła Renee ze smutnym uśmiechem. – Brianna zaproponowała, żebyśmy zamówili pizzę.
Jego żołądek związał się w jeszcze ciaśniejszy supeł na samą myśl o jedzeniu. Mimo to skinął głową.
– No dobra. Brzmi jak plan.


Zanim wyszedł z domu, jakieś osiem razy sprawdził, czy na pewno wyglądał dobrze.
Nie zawiązał zbyt ciasno granatowego krawatu, nie włożył koszuli do spodni. Brianna krytykowała to pięć minut, ale Joshua miał plan. To, w jaki sposób przygotował się do pierwszego dnia w nowej szkole, było czysto taktycznym zagraniem.
Właśnie to powtarzał sobie, gdy pożegnał się z Brianną i ruszył prosto do paszczy Dylana Barbera.
I na pożarcie South Fork.
W ciągu dwunastu długich lat swojego życia Joshua bywał w wielu szkołach, dłużej bądź krócej. South Fork wydało mu się jedną z najżałośniejszych placówek, jakie widział. Wszędzie pachniało pastą do podłóg, na każdej ławce można było dostrzec zaschnięte gumy do żucia, farba na ścianach była poobdzierana, a w akwarium na piętrze pływało kilka martwych ryb. I czyjś krawat. Większość uczniów nie nosiła regulaminowych uniformów. Wszyscy ziewali, przeciągali się, ciągle się rozbudzali.
Wybitnie. Kampus nie miał nawet podjazdu do tej szkoły.
Swoją klasę odnalazł na szarym końcu szarego korytarza na szarym, drugim piętrze. Nim wszedł do środka, wziął jeszcze głęboki wdech, zacisnął ręce w pięści, nonszalancko włożył je do kieszeni… a potem przestąpił przez próg.
Na jego widok uniosło się kilka par oczu. Odnotowały jego obecność i odwróciły się obojętnie. Tylko jedna osoba badała go bardzo przeciągłym, bardzo przenikliwym i bardzo świdrującym spojrzeniem.
Bez trudu rozpoznał Dylana Barbera. Siedział w przedostatniej ławce, z rękami za głową, huśtając się na krześle. Stan jego mundurka i poza nie pozostawiały wątpliwości, że chciał uchodzić za twardziela. Brakowało mu już chyba tylko złotego łańcucha i czapki.
No dobra, plan Josha wypalił. Całkiem nieźle dobrał ubiór. Kto by pomyślał, że Dylan nie będzie tym perfekcyjnym pod każdym względem kujonem?
Tylko co dalej?
Wiedział, że musiał działać rozważnie. Gdyby po prostu podszedł i się przedstawił, wyszedłby na kretyna. Musiał grać z wyczuciem i nie narzucać się, ale przyciągnąć czymś jego uwagę. Czymś. Łatwo powiedzieć. Najwyraźniej czymś więcej niż samo swoje przybycie, bo Dylan odwrócił już wzrok i wrócił do własnych spraw.
Na chwilę. Potem kolega z ławki przerwał rysowanie, szturchnął go i Dylan znów spojrzał na Josha. Na ustach drgał mu łobuzerski uśmieszek.
Joshua westchnął i usiadł w wolnej ławce w środkowym rzędzie. Niedbale oparł głowę na ręce. Biernie patrzył, jak do klasy wchodzi nauczyciel angielskiego. Miał może trzydzieści pięć lat, idealnie skrojony czarny garnitur i przypominał trochę bardziej stuknięte połączenie Batmana i Snape’a.
Wszedł do sali w pół zdania, jak gdyby tak nie mógł doczekać się tej wspaniałej lekcji, że zaczął wykładać już na korytarzu. A może nawet nie korytarzu. Może zaczął już na parkingu.
Gdy klasa nie ucichła ani odrobinę, nauczyciel postukał dziennikiem w biurko i powtórzył temat. Joshua westchnął i nawet pokusił się o zapisanie go, ale nic więcej. Lekcje w kampusie wyglądały kompletnie inaczej – klasy były kilkuosobowe, każdy uczeń miał mniej lub więcej chęci do nauki, a nauczyciele umieli przyciągać uwagę. I może trochę działała groźba segregowania śmieci przez trzy miesiące za zbytnią nieuwagę.
Dlatego gdy całą lekcję ktoś rozmawiał, krzyczał albo rozmawiał, krzycząc, a potem ostentacyjnie odmawiał robienia czegokolwiek, Joshua miał wrażenie, że trafił do tej gorszej części pierwszego świata. Gdyby ta misja polegała tylko na tym, pewnie dałby radę wytrzymać – problem w tym, że musiał jeszcze stosunkowo szybko zaprzyjaźnić się z Dylanem.
Dwie minuty przed końcem lekcji pomyślał, że co będzie, to będzie.
Na przerwie zawibrował telefon.
Joshua, wychodząc z klasy, wyszarpnął go z kieszeni tych denerwujących spodni. Omal się nie zachłysnął, gdy dostrzegł na wyświetlaczu numer Carmen. Przeczesał włosy, wywrócił oczami, po czym z całą frustracją tego poranka zamaszyście przeciągnął w prawo zieloną słuchawkę.
– Co? – warknął, opierając się o parapet.
– Cześć, tu Carmen!
Joshua zaczerpnął powietrza.
– Ta, zauważyłem – fuknął. Próbował za wszelką cenę opanować nadchodzący atak złości. – Czego chcesz?
– Ponoć jesteś nad morzem – rzuciła wesoło. – Jak ci idzie?
– Minęła jakaś godzina pierwszego dnia, więc bardzo dużo się wydarzyło – mruknął Joshua. – Słuchaj, czy mogłabyś łaskawie…
– Kupiłam ci prezent niespodziankę! – zawołała Carmen. – Na misji zobaczyłam takie urocze coś i… Jeju, chyba nie powinnam… W każdym razie zobaczyłam coś i pomyślałam o tobie!
Joshua poczuł wewnętrzną potrzebę zgniecenia telefonu.
– Super, z pewnością mi się spodoba. Coś jeszcze?
– Nie, ja chciałam tylko porozmawiać i w ogóle. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.
– Nie, co ty? Co powiesz na plotki jeszcze przez następne osiem godzin?
Usłyszał jakieś krzyki w słuchawce. Uniósł brew.
– Sorki, Josh, muszę kończyć, zadzwonię jesz…
To ona musiała kończyć, ale to Joshua się rozłączył. W drodze do sali szukał opcji permanentnego zablokowania numeru Carmen.
Coś zwróciło jego uwagę.
Dylan, ten jego patykowaty kolega-artysta, dwóch innych, którzy na lekcji podpalali kartki z zeszytu. Wszyscy roześmiali się na jego widok i pobiegli dalej, prosto do łazienki. Jeden z nich trzymał czarny plecak.
Joshua zmarszczył brwi i wzruszył ramionami, po czym wrócił do klasy. Momentalnie wszystkie głowy zwróciły się w jego stronę – ale tym razem nikt nie opuścił wzroku. Niektórzy uśmiechali się, inni, czerwoni na twarzy, chyba ledwo powstrzymywali wybuch śmiechu, ktoś posłał mu współczujący uśmiech.
– Przykro mi, stary – powiedział chłopak z burzą czarnych, kręconych włosów. – Powodzenia.
W głowie Josha zapaliła się czerwona lampka, ale spokojnie usiadł przy swojej ławce. Zauważył, że z ławki zniknęły książki do angielskiego. Jeszcze trochę nieprzytomnie po omacku sięgnął po plecak.
Niczego nie znalazł.
Plecaka nie było.
Trybiki w głowie przeskoczyły.
– Ty, kurw…! – wyrwało mu się. Przypomniał sobie tamtych chłopaków i plecak, który trzymali.
Zerwał się z miejsca. Krzesło głośno zgrzytnęło na wylakierowanym parkiecie.
Wypadł z klasy i pognał prosto do łazienki. Chyba wieczność przepychał się przez tłum uczniów tłoczących się przed klasami. Ktoś popchnięty na szafki go zwyzywał, ktoś chciał go zatrzymać, ale Joshua zręcznie go odepchnął. Wreszcie dopadł drzwi do łazienki. Szarpnął klamkę. Nie ruszyła!
Na pewno nie w tę stronę.
Otworzył drzwi tak gwałtownie, że prawie walnęły jednego z chłopaków i najbliższy zlew. A gdy stanął w drzwiach, zatkało go.
Ten od kredek z wrednym uśmiechem właśnie zalewał mu plecak w zlewie.
– Co do…?! – wydusił.
Ktoś się zaśmiał. Dylan Barber wesoło zachichotał.
– Szykuje się rozróba! – zawołał, rozbawiony.
Joshua zignorował go. Przyskoczył do drugiego chłopaka, popchnął go na parapet i zgrabnie wyrwał mu plecak. Zdążył jeszcze zakręcić kran, nim ktoś się na niego zamachnął. Joshua zrobił bardzo prosty unik i odsunął się, rzucając mokry plecak na podłogę.
I wiedział, że za wszelką cenę musiał opanować nadchodzący atak wściekłości.
Na szkoleniach uczono go, że pierwsza konfrontacja na zawsze ustala przyszłe relacje. Gdyby teraz okazał słabość, Dylan nigdy nie uznałby go za równego sobie i raczej trudno byłoby się z nim zaprzyjaźnić.
Ale to był kolega Dylana. Gdyby tak po prostu mu przyłożył, zapewne zostaliby wrogami. Joshua w ciągu kolejnej sekundy musiał wypracować starannie wyważony kompromis.
Wziął głęboki wdech, szybko przeskoczył wzrokiem po pomieszczeniu. Plecak. Okno. Oby tylko dało się je otworzyć. Nie był pewien, czy zdążyłby dobiec do klasy.
– Spróbuj popchnąć mnie jeszcze raz – rzucił pozornie niedbałym tonem z wściekłymi iskierkami w oczach. – Jeśli mam być szczery, to nie radzę.
Dylan zaśmiał się i zaklaskał.
– Uuu, ostro! – zawołał. – Dawaj, Simon!
Joshua uniósł brwi.
– Dawaj, Simon – rzucił prowokacyjnie, nieco się prostując.
No, dawaj, dawaj.
Gdy Simon ruszył w jego stronę, Joshua udał, że się kuli.
Simon zamachnął się na Joshuę, który zręcznie się wywinął i wbił mu pod żebra dwa palce, po czym mocno odepchnął na kabiny. Simon zgiął się wpół. Joshua zdążył jeszcze ściągnąć mu plecak i doskoczył do okna. Chwilę szarpał się z zardzewiałą klamką.
Jest! Ruszyła.
Na plecy spadł mu wściekły, ale bardzo słaby cios. Joshua uśmiechnął się i obejrzał na Simona przez ramię.
– Słabiutko.
Odsunął się przed kolejnym uderzeniem, tak by jednocześnie otworzyć okno. Bez zastanowienia wyrzucił plecak na zewnątrz.
Simon znieruchomiał. Joshua zaczął odliczać w myślach.
Po dwóch sekundach usłyszeli cichy, tępy trzask.
– Ups. Chyba połamały ci się wszystkie kredki – rzucił Joshua z udawanym współczuciem. – Jaka szkoda.
Chwila ciszy. Powieka Simona drgnęła. Joshua jeszcze nie wiedział, czy triumfować, czy zacząć się bać.
Pierwszy roześmiał się Dylan. Zaklaskał, patrząc Joshowi prosto w oczy.
– Simon, nowy nieźle cię urządził! – ryknął, klepiąc kolegę po ramieniu. – Widziałbyś swoją minę!
Simon tymczasem zagroził Joshowi palcem.
– Jeszcze się policzymy – warknął.
– Już się boję. – Joshua wzruszył ramionami, po czym jak gdyby nigdy nic wyszedł z łazienki, lekko potrąciwszy Simona ramieniem.
Dylan spojrzał na niego z aprobatą i szeroko się uśmiechnął. Odwrócił się do Simona i zaczął coś szeptać z podekscytowaniem.
Joshua nie bał się Simona. Miał to, czego chciał – pierwszy krok do znajomości z Dylanem. Może wyobrażał sobie to trochę inaczej i bardzo przydatne byłyby jakieś słowa, ale póki co mu to wystarczało.
Tylko trochę martwiła go mokra plama, którą pozostawiał za sobą plecak.
Może nikt się nie poślizgnie.


Dwie lekcje później w klasie wrzało. I to wcale nie podobało się Joshowi.
Powód był prosty – całe zamieszanie dotyczyło jego. Wszyscy za jego plecami szeptali o nadchodzącej bójce i bandzie starszych chłopaków, kolegów Simona, szykujących się na Josha. Ktoś słyszał, że mają noże. Joshua słyszał tylko, jak Dylan z podekscytowaniem podpuszczał Simona i szykował popcorn.
Podczas gdy na przerwie obiadowej wszyscy poszli do stołówki, on stanął w jednym z pustych korytarzy i zadzwonił do Renee. Odebrała po drugim sygnale.
– Cześć, Joshua – zaczęła pogodnie. – Jak postępy?
– Eee… No niby dobrze, zwróciłem jego uwagę czy coś – mruknął, bębniąc palcami o udo. – Mam tylko jeden malutki problem.
– Jaki?
Joshua głośno wypuścił powietrze z ust.
– Przepychałem się z jednym chłopakiem i tak niefortunnie się złożyło… – mówił powoli. – Chyba szykuje się największa bitka świata i to za cholerne kredki. Oczywiście, jeszcze tego mało, bo z moim udziałem w roli głównej.
– Z kim się pobiłeś?
– Simon z mojej klasy – westchnął Joshua. – Kolega Dylana. I niby wszystko było okej, bo Dylan wydawał się… zaciekawiony? Ale problem jest taki, że Simon zadzwonił po starszych kolegów i… Znaczy, tak mówią. Nie jestem pewien, czy to prawda. – Podrapał się po głowie.
Chwilowa cisza po drugiej stronie słuchawki sprawiła, że serce Josha zabiło mocniej.
– Simon Lagan? – spytała Renee. Joshua usłyszał w tle stukanie w klawiaturę. Musiała się zalogować do bazy danych South Fork.
– Tak.
– Okej, już sprawdzam… Jest tutaj adnotacja, że od niedawna trenuje w klubie krav magi…
– Dobra, tego się domyśliłem. – Przestąpił z nogi na nogę. – Poradzę sobie, jeśli tylko zdołam utrzymać go na dystans.
– Frekwencja sześćdziesiąt pięć procent… Nic poza tym. Nie wygląda to zbyt źle. Wiesz coś o tych starszych kolegach? Chwila, mam jego starszego brata, chodzi do tej szkoły – powiedziała Renee. – Ojej. A to z kolei nie wygląda dobrze… W zeszłym roku groziło mu wydalenie z South Fork. Przyłapali go podczas bójki z nożem, tamten drugi trafił do szpitala ze złamaną ręką. Na prośbę rodziców komisja szkolna ostatecznie zmniejszyła karę do upomnienia i zawieszenia w prawach ucznia.
Joshua zbladł.
Przeklęte szczęście.
– Och.
– Mam zadzwonić, że w szkole jest bomba? – zaproponowała Renee niewinnie.
Wywrócił oczami.
Wiedział, że żartowała tylko w połowie.
– Bardzo śmieszne – mruknął Joshua. – Myślę, że sobie poradzę… 
– Może zadzwonię do Brianny, żeby była gdzieś w okolicy?
Joshua przytaknął dopiero po chwili wahania. Ten nóż mocno go zaniepokoił. A co, jeśli plotki okażą się prawdą i Simon faktycznie zawołał starszego brata i jego kolegów? Świetnie, nie ma co. Nie mógł trafić gorzej. Idealne zagranie, Joshua. Jesteś genialny.
Serce tłukło mu w piersi przez całą ostatnią lekcję, algebrę. Kiedy wreszcie zadzwonił dzwonek, Joshua wyszedł z klasy jako jeden z pierwszych. Modlił się, żeby tak naprawdę chodziło tylko o rewanż Simona. Zresztą co to był za głupi powód do wszczynania walki stulecia?
W lustrze na korytarzu dostrzegł, że Simon szedł parę metrów za nim, pewnym krokiem. Dylan opowiadał coś, żywo gestykulując, i od czasu do czasu na niego wskazywał. Joshua miał paskudne wrażenie, że właśnie wymyślał cały scenariusz walki.
Za Simonem wlokły się blisko dwa tuziny uczniów. Joshua pomyślał, że znudzeni uczniowie potrafią rozdmuchać byle co do gigantycznych rozmiarów i choć wiedział, że niektóre rzeczy (jak miotacz ognia i obecność mistrza karate) to banialuki, dzikie teorie fatalnie wpłynęły na stan jego nerwów.
Potem nadeszła godzina prawdy.
Wyszedł z gmachu prosto na szary dziedziniec szkoły. Rozejrzał się w poszukiwaniu Brianny. Miał szczerą nadzieję, że nie będzie musiał polegać na jej pomocy. Ani że w ciągu następnych dziesięciu minut nie skończy z dziesięciocentymetrową raną pod żebrami po wbitym nożu.
– Przejdziemy się trochę.
Czekał na to od paru ostatnich lekcji. Nawet nie musiał się oglądać, by wiedzieć, że to Simon Lagan we własnej osobie właśnie pchnął go w plecy i skierował w stronę mniejszego bloku szkolnego po prawej. Przeszli niezauważeni pod oknem pokoju nauczycielskiego, razem z dwudziestoosobowym ogonkiem gapiów. Joshua zacisnął usta. Okej, na razie to nie wyglądało tak źle.
Szedł bez słowa, posłusznie, co spowodowało chichot kogoś z tyłu. Dylan.
Krew pulsowała mu w uszach. Czasu było coraz mniej. Mimo to cierpliwie czekał.
– Ej, śmie…
Simon nawet nie zdążył dokończyć.
Joshua wbił mu łokieć w brzuch i obrócił się na pięcie. Chłopak zgiął się wpół i odsunął, Joshua szybko się rozejrzał. Miał za sobą dwóch chłopaków, którzy mogli być starsi maksymalnie o rok. Dobra, to nie był legendarny starszy brat-nożownik. Mogło być gorzej.
– Dawaj, nowy! – ryknął Dylan i zaklaskał.
Joshua posłał mu przelotny uśmiech.
A później prosto w twarz wystrzeliła mu pięść chłopaka z lewej. Joshua uchylił się, ale potknął na podstawionej nodze. Utrzymał równowagę chyba tylko dzięki szczęściu i temu, że drugi chłopak chciał chwycić go za szyję. Zrobił unik i walnął go w twarz. Coś trzasnęło. Ktoś stęknął. Joshua próbował nie panikować.
Może i miał czarny pas karate. Może i znał parę najskuteczniejszych metod z innych sztuk walki. Może tak było.
Ale nawet najdoskonalsze umiejętności nie rekompensowały tego, że ci dwaj kolesie ważyli dwa razy więcej od niego.
Blokował kolejne ciosy spadające mu na twarz. Jeden nawet spadł mu na policzek. Nie był wybitnie mocny, ale skutecznie wybił go z rytmu. Dwa kolejne uderzenia pozbawiły go tchu. Zdążył jeszcze odskoczyć w bok, nim pięść trafiła prosto w miejsce, w którym znajdował się jego nos pół sekundy wcześniej. 
Joshua złapał rękę chłopaka i boleśnie ją wykręcił.
– Jeden ruch, a ci ją złamię – warknął.
Nie chciał tego robić. I to nawet nie było ważne. Nie zdążył.
Musiał go puścić, bo w tym samym momencie doskoczył do niego drugi chłopak. Zdążył jeszcze podciąć temu pierwszego nogi i sprawić, że runął twarzą na kostkę brukową. Drugi uśmiechnął się do niego kpiąco.
– O, czyżby Karate Kid?
– Nie do końca – Joshua wzruszył ramionami – ale blisko.
Wystrzelił do przodu i celnie zdzielił go w szczękę. Chrupnęła kość. Trafiony zaskowytał z bólu, ale w tym samym czasie ktoś inny złapał go za ramiona i unieruchomił.
Dwa potężne ciosy Simona spadły mu na brzuch.
Jęknął. Mimo to wcale go to nie złamało. W CHERUBIE nieraz dostawał mocniej i był już przyzwyczajony.
Wykorzystał zaskoczenie Simona i sieknął łokciem w tułów chłopaka za sobą. Ani drgnął. Więc Joshua walnął mocniej, a potem znowu. Chwilowe rozluźnienie wykorzystał na szarpnięcie w dół i potraktowanie Simona kolejnym kopniakiem. Teraz wystarczyło tylko dobrze wykorzystać impet…
Plecy chłopaka gruchnęły o chropowatą ścianę. Joshua wyswobodził się z uścisku i w wyuczonym odruchu mocno grzmotnął głową chłopaka w ścianę. Nie patrzył, jak bezwładnie osuwa się na ziemię, tylko odskoczył na bezpieczną odległość. Wytarł krew z rozciętej wargi.
Błysnęło ostrze noża.
Cały świat zawirował.
Dylan coś krzyknął, Simon spojrzał na niego wrogo. Joshua miał w głowie jedno.
Ucieczkę.
W tym momencie żarty się skończyły.
Joshua obrócił się i pognał w stronę boisk. Brawurowo zanurkował pomiędzy trzech licealistów, którzy od dłuższej chwili przyglądali się walce, przeskoczył niską barierkę i puścił się sprintem przez trawnik przy szatni. Nie musiał się odwracać, by wiedzieć, że go gonili. Biegł wzdłuż boiska do szatni nożnej, szukając drogi ucieczki.
Niedaleko znajdowała się południowa brama. Tam wystarczyłoby wmieszać się w tłum.
Problem w tym, że to niedaleko znajdowało się stosunkowo daleko.
Ostre treningi w CHERUBIE zapewniły Joshowi szybkość i wytrzymałość. Podczas gdy tłum gapiów i koledzy Simona powoli tracili siły, on wciąż gnał z pełnym pędem. W oknach na piętrze widać było przylepione do szyb twarze, wuefista zaczął interesować się pościgiem.
Joshua kilkoma długimi susami wspiął się na dwadzieścia stopni szerokich schodów na drugim końcu boiska. Stamtąd widział już południową bramę. Gdy odwrócił głowę, dostrzegł też jednak Simona, który najwyraźniej nie zamierzał odpuścić.
Był sam. Najwyraźniej pozostała dwójka postanowiła zrezygnować.
Joshua zaczął kalkulować. Gdzieś w tłumie musiał być Dylan i najwyraźniej nieźle się bawił. Jeśli Joshua ostatni raz pokaże swoją dominację, przyszłość mogła już nie być tak inwazyjna.
Dlatego nieco zwolnił. Pozwolił, by Simon go dogonił…
I mocno popchnął. Joshua z łatwością utrzymał równowagę, okręcił się i wymierzył dwa staranne proste w Simona. Chłopak tylko lekko zachwiał się na nogach.
Nie zrobił niczego więcej.
– Ej, chłopaki, do cholery! – krzyczał wuefista, biegnąc w ich stronę.
– Chleba i igrzysk! – wrzasnął Dylan z boku. Zaśmiał się do Josha.
Wszyscy ryzykowali czwartkową kozę, ale najwyraźniej nikt się tym nie przejmował. Joshua poczuł się nagle dziwnie bezpiecznie, zwłaszcza gdy Simon zacisnął usta i w ostatnim przypływie brawury wystawił mu środkowy palec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

źródła: x, x, x, x, x, x. Gif w nagłówku pochodzi z piosenki faded i został stworzony przez użytkowniczkę Teru97 w tym wątku. Wszystkim serdecznie dziękuję!