27 lis 2020

34. Czyli byłeś zdegenerowanym recydywistą


Jakieś dwa tygodnie później Joshua kończył ostatnie, dwudzieste okrążenie, ale wcale go to nie pocieszało. Już po minucie od startu postanowiło się rozpadać – początkowo tylko mżyło, później już lało jak z cebra. Nie pocieszało go też to, że właśnie minął Drake’a, który dopiero co rozpoczął swoją randkę z rundkami. A już na pewno nie pocieszała go wizja pisania referatu z historii na co najmniej pięć stron z terminem na jutro. Pięć stron. Co prawda zadany tydzień temu…
Ale tutaj te dni mijały jakoś magicznie szybko. Wręcz wyparowywały.
Zwłaszcza gdy marnowało się godzinę wolnego czasu na te głupie karne okrążenia. Całe szczęście, że koniec końców nie dodano do tego sortowania śmieci.
Joshua znów odgarnął do tyłu wilgotne włosy. Przeklęty deszcz.
Przygotował stoper.
I miał ogromną nadzieję, że na pewno dobrze policzył okrążenia. Jakoś nie uśmiechało mu się powtarzać tego wszystkiego.
Przekroczył białą linię. Stop.
Spojrzał na wyświetlacz. Poprawił czas o ponad trzydzieści sekund. Świetnie.
– Z lewej!
Joshua zerknął za siebie. Drake poklepał go po ramieniu i raźnie pobiegł dalej. Joshua posłał jego plecom uśmiech bez wyrazu. Cały Alden – mnóstwo energii na początku, agonia na końcu.
Joshua podrapał się po głowie i powlókł się w stronę szatni. Rzucił kontrolne spojrzenie Meryl Spencer siedzącej w budce trenerów; uśmiechnęła się tylko i skinęła głową. Tyle dobrego. Nie będzie musiał tego powtarzać. Kiedy odbębniało się rundki, trzeba było pamiętać tylko o jednym – nieważne, czy pada grad, czy trwa wichura stulecia. Jeśli zbyt szybko zrobi się przerwę, trzeba biec drugi raz.
A trenerzy nie mieli litości.
Gdy przebrany w suche ubrania był już w drodze do budynku głównego, pozostała mu do podjęcia najważniejsza decyzja. Mógł od razu wrócić do pokoju, zjeść coś z minilodówki, całkowicie legalnie popić to coś colą, a potem mieć spokój. Mógł też pójść na stołówkę i zaryzykować kontakty społeczne, ale dostać te pyszne ciasteczka, które serwowano w kampusie jesienią. Uśmiechnął się na samą myśl.
No nic. Czas się uspołecznić.
Ignorując piekące łydki, dotarł nareszcie do stołówki. Na szczęście nie było tam jeszcze zbyt wielu osób; kolacja teoretycznie powinna zacząć się dopiero za godzinę. Joshua wziął sobie kakao z piankami i duży talerz piegusków, podziękował kucharce z uprzejmym uśmiechem, po czym rozejrzał się. Stół, przy którym zwykle jadł Warren z ekipą, był pusty. Prawie wszyscy znów pojechali na misję i nie zapowiadało się, by ktokolwiek wrócił akurat tego wieczoru. Joshua westchnął i usiadł właśnie tam, plecami do okna. Oparł głowę na ramieniu i leniwie przejechał wzrokiem po pomieszczeniu. Jakiś chłopak w czarnej koszulce właśnie wrzucał winogrona do ust. Nic nowego. Jakaś granatowa koszulka pisała wypracowanie; obok leżały dwie grube encyklopedie otwarte na literze R.
Może też powinien się za to zabrać?
Wzruszył ramionami.
Zatem przejeżdżał wzrokiem dalej, myśląc o tym, jak rozpisze na pięć stron, dlaczego Anglia podzielona jest murkami i jej wpływ na… coś tam. To było mniej istotne. Zawsze mógł improwizować albo wymyślić coś tak abstrakcyjnego, że wyłączyłby nauczyciela z gotowości do pracy na całe pięć dni.
– Co sądzisz na temat tego, że w ludziach nie ma już ani krzty człowieczeństwa?
Joshua zamrugał.
Faith usiadła naprzeciw niego. Nikogo innego tu nie było, nie przyszedł nikt inny.
Uniósł brew. Nieważne. Później będzie się zastanawiał, czemu podeszła akurat do niego z akurat takim pytaniem. I dlaczego nie zauważył, jak wchodziła.
– Naprawdę chcesz wiedzieć, co o tym myślę? Ja?
– Nie odzywasz się zbyt często, a mnie ten temat naprawdę ciekawi, więc tak. Chciałabym wiedzieć – odparła spokojnie.
Joshua równie spokojnie upił łyk kakao. Kupił sobie chwilę na zastanowienie się.
– A może po prostu jestem głupi i nie mam nic do powiedzenia.
– Wątpię.
Omal nie zadławił się pianką. Zerknął to na nią, to na Faith, cicho odetchnął i dopiero wtedy powiedział:
– No, ja… Więc myślę, że to kompletna bzdura.
Brew Faith drgnęła. Usta też lekko drgnęły. Czekała na rozwinięcie.
Super. Podeszła go z jego najmocniejszej strony, nie ma co.
– Przez to, że słyszy się tylko o odczłowieczonych przypadkach… Eee… Zapominamy o całej reszcie.
– Czyli twierdzisz, że istnieją ludzie, który mają serce?
Wzruszył ramionami. Szybko przeanalizował pytanie.
– Bardzo możliwe.
– Znasz kogoś takiego?
Spojrzał na nią tak, jakby chciał się upewnić, że nie żartuje. Chyba nie żartowała.
Na sekundę wstrzymał oddech. Wiedział, że go sprawdzała, ona zresztą nawet tego nie ukrywała. Mimo to cierpliwie czekała jeszcze chwilę.
– Nie chcesz o tym mówić?
Cisza. Owszem, znał kogoś.
Faith pokiwała głową i objęła dłońmi kubek parującej zielonej herbaty. Później zmierzyła Josha przeciągłym spojrzeniem – tym typem spojrzenia, które sprawiło, że na chwilę zamarło mu serce, a żołądek związał się w supeł.
– A ubierasz się niechlujnie, bo nie wierzysz w system?
Zmarszczył brwi. Co odpowiedzieć?
– Eee… Nie. Po prostu tak lubię.
Domyślił się, że chodziło o wyciągniętą ze spodni koszulkę, rozwiązane buty i zmierzwione włosy.
– System – orzekła Faith, wzdychając. – Wszyscy jesteśmy tylko i wyłącznie więźniami systemu.
– Nie brzmisz na zadowoloną – zauważył Joshua po chwili wahania.
– Bo nie jestem.
– A próbowałaś kiedyś to zmienić?
Faith nieznacznie pochyliła się do przodu.
– A masz jakiś pomysł?
Uważnie obserwował jej twarz i drgający lewy kącik ust.
– No nie wiem. Podjąć jakąś decyzję samodzielnie.
Czuły punkt. Lekko się wyprostowała.
– Twoim zdaniem nigdy nie podjęłam sama decyzji?
– Nie liczy się decyzja, czy tym razem wybrać czarną herbatę, czy zieloną.
Uśmiechnęła się. Joshua spuścił wzrok i skupił się na oglądaniu czekolady na ciastkach. Wreszcie nadeszła chwila, w której mógł rozmyślać, dlaczego właściwie się do niego odezwała. Zerknął na nią i na ułamek sekundy ich spojrzenia się skrzyżowały; szybko uciekł na drugi koniec stołówki i uznał plakat z dziewczynką gryzącą jabłko za niezwykle fascynujący.
– To jak ci się podoba w CHERUBIE, nowy? – zagaiła Faith. Wskazała pod stołem na jego buty. – Za co tak szybko złapałeś karne okrążenia?
– Zmieniasz temat – zauważył Joshua po odchrząknięciu. – Przerosło cię to?
– Jak ci się podoba?
Przerosło ją. Zdecydowanie.
Joshua przeczesał włosy i głośno wypuścił powietrze. Znów oparł głowę na ramieniu i zacisnął usta.
– Fantastycznie wręcz – mruknął ponuro. – Codziennie sześć godzin lekcji, dwie albo trzy odrabiania zadań, trzy lekcje w sobotę…
– A czego się spodziewałeś? Trzech godzin leżakowania? – spytała Faith, zaskoczona. – W takim razie co ty robiłeś w starej szkole?
– No nie wiem, dwadzieścia pięć godzin lekcji i jakieś zadania, które i tak olewałem?
Faith prychnęła.
– Jakiś ty biedny – rzuciła kwaśno, krzyżując ręce na piersi. – Faktycznie, tragedia. To za to dostałeś rundki?
Joshua zmarszczył brwi.
– Czyli nie za to – skwitowała Faith. – Tutaj, jeśli nie poświęcasz odpowiednio dużo czasu nauce, możesz przyzwyczaić się do szorowania podłóg, karnych rundek, mycia kuchni, koszenia trawników… Zauważyłeś?
Milczał. Nie był do końca pewien, czy faktycznie tak było, ale Faith brzmiała niezwykle poważnie. Przeczesał tylko włosy i wzruszył ramionami.
Ale wciąż milczał.
– Czyli byłeś zdegenerowanym recydywistą. Co zrobiłeś?
– Powiedziałem parę rzeczy za dużo – mruknął Josh. Kącik jego ust zadrżał na samo wspomnienie. – Parę ostrych rzeczy za dużo. Bardzo ostrych.
– Do kogo?
– Typ od historii – westchnął.
– I dostałeś tylko rundki? Zwykle rozdaje samnasamy. Chyba cię lubi.
Joshua lekko się zaśmiał.
– Jednak się śmiejesz.
– Zdarza się. – Joshua wzruszył ramionami z szelmowskim uśmiechem. – To było po prostu tak abstrakcyjnie głupie, że aż śmieszne – stwierdził, poważniejąc. Ale tylko trochę. – Co to samnasamy?
– Żartowałam, zwykle nie dostaje się ich za zwykłą niesubordynację. Można powiedzieć, że to bardzo, bardzo boleśnie intensywne sesje treningu kondycyjnego z instruktorem. W skrócie – rundki przy nich no nic.
Joshua uniósł brwi.
– No to super – mruknął z bolesnym westchnieniem. – To już wiem, co mnie czeka.
– A wracając do lekcji, kryminalisto… – Faith uśmiechnęła się kpiąco. – Jest ich tak dużo, bo jeżdżąc na misję, dużo się traci i trzeba nadrabiać. Zresztą to nie tylko nauka. Są w tym też zajęcia sportowe, lekcje dla młodszych…
– Ej, właśnie – przerwał Joshua. – Czaisz, że mam uczyć młodszych hakowania? Na szczęście totalnych podstaw, ale…
– I co w tym złego?
– Eee, no nie wiem. Uczenie juniorów hakowania? – prychnął. – To, że łatwo tracę cierpliwość?
– To, że ktoś kiedyś może być lepszy od ciebie?
– Nie wiem, czy to możliwe, ale to też.
Faith wywróciła oczami.
– Jaka pewność siebie – zauważyła z nieznacznym uśmiechem. – Wszystkie szare, granatowe i czarne koszulki muszą prowadzić lekcje, Joshua. To uczy odpowiedzialności. Ja prowadzę lekcje matematyki, Maria pływania, Joshua Asker historii i ponoć w wolnym czasie hiszpańskiego i niemieckiego…
– Myślałem, że prowadzi kółko szachowe.
– Tylko w soboty.
– Gra też w bingo?
– Bingo.
Wymienili rozbawione spojrzenia. Joshua nieśmiało upił łyk kakao, żeby stłumić delikatny uśmiech. Było całkiem fajnie. No, może poza tym, że bardzo intensywnie musiał myśleć nad każdą kolejną odpowiedzią. I tak było całkiem miło.
– Jeśli mam być szczera, odrobinę trudno mi zrozumieć, dlaczego z ciebie jest taki malkontent.
Joshua uniósł brew.
– Uznajmy, że wiem, co to znaczy.
– Że ciągle narzekasz – wyjaśniła cierpliwie Faith. – CHERUB daje ci mieszkanie i świetne wykształcenie. Kiedy stąd odejdziesz, będziesz płynnie mówił dwoma lub trzema językami, nie mówiąc o licznych kwalifikacjach. Będziesz ustawiony na całe życie, Joshua. A teraz pomyśl, gdzie byś był, gdyby tu nie trafił.
Cisza.
Joshua westchnął. Po pierwsze – doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Faith wiedziała, gdzie by był. Po drugie – sam także o tym wiedział.
Rozpaczliwie próbował wymyślić jakąś błyskotliwą ripostę, ale nie potrafił. 
– Co powiesz na poprawczak? A skoro nie podoba ci się szkoła… Co sądzisz o osiemnastu godzinach siedzenia w celi za parę lat?
Joshua w ostatniej chwili zacisnął usta, powstrzymując się od walnięcia pięścią w stół, bo ta cholerna dziewczyna miała rację. Zamiast tego tylko nerwowo zabębnił palcami o blat. 
– Możesz przestać mieć rację? – warknął.
– Fakty mówią za siebie, Joshua.
– Nienawidzę cię, Hemmings.
Uśmiechnęła się z wyższością i lekko kopnęła go pod stołem. Joshua spojrzał na nią i z wyraźną konsternacją zmarszczył brwi. Co jak co, ale tego się po niej nie spodziewał.
– Chcesz zacząć wojnę? – starannie wyartykułował.
– Uroczy akcent.
I ten zadziorny uśmiech. Serce Josha zabiło nieco szybciej.
– Ty CHCESZ zacząć wojnę.
– Może tylko bitwę.
– Może – przyznał Joshua. – Trudno powiedzieć.
– Racja, trudno. Bo za dużo myślisz.
I kopnęła go drugi raz. Joshua zgromił ją spojrzeniem. No nie, nie będzie się kopał. Nie da się w to wciągnąć.
Poza tym co to w ogóle znaczyło: za dużo myślisz?
– Widzisz? Znowu to robisz. – Faith prychnęła z rozbawieniem. – Zastanawiasz się. Rozkładasz wszystkie słowa na czynniki pierwsze, analizujesz każde z osobna, a potem znów wszystkie razem.
Joshua przeczesał włosy. Niemożliwe. Przecież aż tak dużo nie myślał. Z jej ust brzmiało to tak, jakby był przyćpanym debilem.
– I znowu. – Uśmiechnęła się. Zajrzała do książki. Joshua dopiero wtedy uświadomił sobie, że miała ją cały czas, ale ani razu jej nie otworzyła.
Już miał przygotowaną w zanadrzu królową nad królowymi ciętych ripost, gdy usłyszał ponad sobą cienkie:
– Heeej.
Podniósł wzrok. Stłumił westchnięcie. 
– Eee… Cześć, Williams.
Kolejna osoba, której nie zauważył. Musiał być naprawdę zmęczony.
Carmen usiadła obok niego z wysoką szklanką soku pomarańczowego z bambusową słomką.
– Dawno się nie widzieliśmy – stwierdziła. Na policzkach miała mocne rumieńce. – Jeszcze bym pomyślała, że mnie unikasz.
Joshua wiedział, jak to wyglądało. Widział ją parę razy na stołówce, jak rozmawiała z tamtymi dziewczynami z plecakami w kotki. Raz poszedł na bieżnię i zauważył Carmen na wprost – wtedy skręcił i poszedł okrężną drogą, ale tylko dlatego że nie miał chęci na kontakty społeczne. Mimo to wcale jej nie ignorował, a przynajmniej nie specjalnie – nie było okazji na rozmowę.
– Nie unikam – mruknął. – Sorry.
Carmen uśmiechnęła się promiennie; najwyraźniej z serca właśnie spadł jej dwutonowy głaz. Potem wyciągnęła rękę ponad stołem do pogrążonej w lekturze Faith.
– Cześć, my się jeszcze chyba… Ech. Jestem Carmen.
– Faith. – Uśmiechnęła się życzliwie.
– Fajna bransoletka. – Carmen wskazała na nadgarstek Faith. – Co to? Wygląda jak…
– Wytrychy – wyjaśniła Faith. Gdy napotkała wzrok Josha, chyba z trudem powstrzymała się od wybuchnięcia śmiechem. – Czasem się przydają. Mogę też hobbystycznie włamywać się do pokojów ludzi, których nie lubię.
– Ale super! – pisnęła Carmen. – Sama ją zrobiłaś?
Faith skinęła głową.
– Świetna, naprawdę! Chciałabym taką samą albo chociaż podobną, bardzo mi się… Właśnie! Mam taką zawieszkę z kocią łapką, w sumie to nie mam co z nią zrobić… Może byś chciała? W sensie wiem, że to nie wytrych, ale…
Błysk w oku Faith.
– Pewnie, czemu nie. – Uśmiechnęła się. – Może potem. Mieszkasz na ósmym piętrze, prawda? Kiedyś przyjdę – obiecała wesoło. – Na razie was zostawiam, mam jeszcze parę rzeczy do zrobienia.
Patrzył, jak odchodzi. Nie wiedział czemu, ale trochę go to rozczarowało.
– Jeju, nie wystraszyłam jej, prawda, Josh?
Pokręcił głową w zamyśleniu. Nie, na pewno jej nie wystraszyła. Co najwyżej spłoszyła.
– Josh, ty też masz taki pełny plan? Mnóstwo zajęć i w ogóle? Uczę dzieci biologii i prowadzę jeszcze zajęcia integracyjne. Wiesz, jak jest fajnie?!
– Inaczej bym to określił… – westchnął Joshua, opierając głowę na dłoni. Wypił już całe kakao i zostało mu tylko kilka ciastek, które i tak skubała Carmen. Czekał na okazję, żeby zapytać, czy mogłaby już pójść.
– Ale w przyszłym tygodniu wyjeżdżam na misję.
Joshua ożywił się. Uniósł brew.
– Tak szybko?
Carmen zachichotała.
– Ale się cieszę! Wziął mnie… John Jones? W sumie ma śmieszne imię… Wiesz, to ten taki łysy. Ale to zwykła, rutynowa misja.
Jakim cudem Carmen dostała akcję szybciej niż on?
CARMEN?
– Gratulacje – westchnął Joshua.
– A ty?
– Co ja?
– Jedziesz na jakąś misję?
– Na razie się nie zapowiada – mruknął Joshua.
– Szkoda… Ale na pewno pojedziesz, na szkoleniu byłeś przecież świetny. Pierwsze misje to i tak zwykle totalna nuda. Niby musisz wszystkiego się nauczyć i w ogóle, ale Layla mówiła, że...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

źródła: x, x, x, x, x, x. Gif w nagłówku pochodzi z piosenki faded i został stworzony przez użytkowniczkę Teru97 w tym wątku. Wszystkim serdecznie dziękuję!