20 lis 2020

33. Tylko nie krwiożercza bita śmietana zagłady!


Ze względów bezpieczeństwa uniformów CHERUBA nie można było nosić poza kampusem, co Reznik powtórzyła całe cztery razy. Jednak gdy na szarą koszulkę pracowało się sto dni w pocie, krwi i łzach, trudno było ulec temu zakazowi. 
Całą podróż z Norwegii Joshua spędził z podejrzanie szarą koszulką schowaną pod bluzą. Może i wystawała jedynie na dole, ale Joshua wiedział, że miał duże szczęście, że nikt tego nie zauważył – prawie nikt. Oczywiście jedyną spostrzegawczą musiała być Carmen Williams. Ale co niby mogli mu za to zrobić?
Kiedy mikrobus mknął przez angielski las jakieś piętnaście kilometrów od kampusu, serce Josha waliło jak młot. Z podekscytowaniem rozmyślał, kiedy pojedzie na pierwszą misję – w końcu szara koszulka oznaczała gotowość na akcję. I jaka to będzie misja? Nie spodziewał się niczego wziętego żywcem z przygód Jamesa Bonda, ale to, czego uczyli się na szkoleniu, było wystarczającym dowodem na jedno – będzie ciekawie.
Reznik poinformowała ich też, że czeka ich teraz tydzień wolnego – dopiero wtedy rozpoczną zmagania z kampusową codziennością.
Joshua zbytnio się tym nie martwił, chyba w przeciwieństwie do Carmen. Przez całą drogę trajkotała o wszystkim i o niczym, chociaż zdecydowanie więcej o wszystkim, a tematy zmieniała średnio co dwie sekundy. Szkolenie, Josh, Reznik, znów Josh, znów szkolenie. Kiedy zjechali z głównej drogi, zmieniła częstotliwość na stację CHERUB i kampus.
– Ciekawe, jak to będzie wyglądało – powiedziała w pewnym momencie. – Misje i tak dalej.
– Zobaczy się – westchnął Joshua.
– Albo lekcje – ciągnęła Carmen z większym ożywieniem. – Ponoć są super, uczysz się w małych grupkach i w ogóle, ale Dorothy mówiła, że trzeba się ciągle bardzo dużo uczyć i…
– Dorothy? Ta dziewczynka od fioletowych legginsów, na której urodzinach byłaś? W zielonych legginsach?
– Dokładnie ta. – Carmen uśmiechnęła się szeroko. – Pamiętasz, o czym ci opowiadałam!
Ta, bo podczas podstawówki nie było żadnej innej atrakcji.
Znacząco odchrząknął.
– To ja się nie dziwię, że akurat ona tak mówiła – mruknął, wbijając wzrok w las za oknem. – Nie wygląda, jakby była jakaś bardzo zaawansowana intelektualnie.
Carmen gwałtownie zerwała się z siedzenia. Miała szczęście. W tym samym momencie mikrobus podskoczył na dziurze w jezdni.
Joshowi nie udało się nie prychnąć z rozbawienia.
– Kurka! – zawołała Carmen, rozmasowując obolałego łokcia. Od razu usiadła z powrotem, ale z takim samym przejęciem zaprotestowała: – Dorothy nie jest głupia!
Poczerwieniała na twarzy.
Joshua stłumił uśmiech.
– To ty to powiedziałaś.
Drake z tyłu strzelał w Laurę cebulowymi chrupkami. Żaden z instruktorów zdawał się nie zwracać na to uwagi. Musieli być w wybornym humorze, bo czekał ich trzytygodniowy urlop. Jednak gdy zatrzymali się na parkingu przed głównym budynkiem, Reznik nie pozwoliła nikomu wysiąść.
Instruktorka przeszła na sam tył. Świeżo upieczeni agenci pierwszy raz widzieli ją w czymś innym niż wojskowa kurtka – w różowej, hawajskiej koszuli, luźnych jeansach i okularach przeciwsłonecznych. Po drodze kruszyła chrupki twardymi podeszwami glanów.
– Co wy tu wyprawiacie?! – zagrzmiała złowrogo. – Alden, zostajesz tu i sprzątasz!
– Ale…
– Zaczynasz mnie wkurzać, Alden – wycedziła Reznik. – To, że zakończyłeś szkolenie, nie oznacza końca naszych spotkań, tak tylko przypomnę – warknęła, po czym wskazała na podłogę. – Znajdę jeden okruszek na podłodze, a do śmierci będziesz biegał na bieżni z dwudziestokilogramowym obciążeniem. Zrozumiano?!
Drake wymamrotał coś pod nosem. Joshua powoli zbierał się do wyjścia, ale Reznik zauważyła to kątem oka i głośno, jak gdyby do nikogo konkretnego, oznajmiła:
– Nikt nie wychodzi, dopóki nie posprzątasz, Alden.
W odpowiedzi dało się usłyszeć tylko bolesne westchnienia rekrutów. Ktoś coś szepnął, ktoś inny przeczesał włosy z frustracją i wyjrzał przez okno. Jakaś dziewczyna właśnie wychodziła z głównego budynku z kolcami do biegania przewieszonymi przez ramię.
Cudowne szczęście.
I mniej cudowny Drake Alden i jego talent do pakowania się w kłopoty.
– Wpadniesz do mnie, jak stąd wyjdziemy? – szepnęła Carmen.
Joshua spojrzał na nią tak, jakby właśnie zaprosiła go na swój statek kosmiczny, bo była infiltrującym Ziemię ufoludkiem z ośmioma parami oczu.
– Niby po co? – prychnął.
– Eee… No…
– Nie – przerwał stanowczo Josh.
Dostrzegł rozczarowanie na twarzy Carmen, ale nie zmienił zdania – tylko głęboko westchnął i wbił wzrok w lekko poruszające się na wietrze gałęzie sosen. Był wczesny wieczór, czekał ich jeszcze spacer do ośrodka szkoleniowego, by odebrać rzeczy osobiste, a przez tego debila marnowali czas.
Głupi Alden.


Dopiero gdy wszedł do pokoju, uświadomił sobie, jak bardzo był wyczerpany.
Pierwszym, co zrobił, było wzięcie prysznica – bardzo długiego i bardzo gorącego, żeby odbić sobie dziewięćdziesiąt pięć dni spotkań z lodowatą wodą i tę norweską sadzawkę. Zdążyło się już całkowicie ściemnić, gdy Joshua stanął przed zaparowanym lustrem.
I z dumą stwierdził, że, cholera, zmienił się.
Najbardziej zadowolony był z nowych zarysów mięśni. Po ćwiczeniach od białego rana do czarnej nocy wyglądał na o wiele bardziej wysportowanego, nawet jeśli już wcześniej na to nie narzekał. Zniknęła też już część siniaków i zadrapań, nie licząc tego nowego na skroni. Czarne włosy zdążyły już odrosnąć do idealnej długości, ale przy każdym przeczesaniu sypał się z nich piach. Nie było ratunku, musiał je ściąć. Bycie łysym chyba było mu pisane w gwiazdach.
Świetnie.
Jednak gdy tak spoglądał w te jasnoniebieskie oczy, zrozumiał, że dumą napawało go coś jeszcze.
Zdał szkolenie podstawowe.
Za pierwszym razem.
Po drodze zorientował się, czemu wszyscy nazywali to najbardziej parszywym czasem w życiu.
Ale zdał.
Wychodząc z łazienki, spojrzał na zabraną na pamiątkę, zabłoconą, niebieską koszulkę z numerem pięć. Potem na nowy zestaw szarego uniformu. Westchnął z melancholią.
Wreszcie miał to za sobą.
Podręcznik, który musiał przeczytać przed szkoleniem, leżał dokładnie tam, gdzie go zostawił – otwarty w połowie, na podłodze obok szafki nocnej. Joshua bez namysłu kopnął go pod łóżko i opadł na miękki materac. Spojrzał na biały sufit z błogim uśmiechem.
Za drzwiami słychać było czyjeś krzyki, z pokoju obok dudniła muzyka. Mimo to Josh odnalazł w tym jakąś dziwną równowagę.
Nie ma to jak kampus.
Pięć minut później skończył z laptopem na kolanach, przeglądając ulubione hakerskie portale i słuchając ulubionej playlisty. Przy otwieraniu nowych kart migały mu najróżniejsze wiadomości – ktoś umarł, ktoś wybuchł, ktoś przeprowadził zamach, ktoś został najbogatszym człowiekiem na ziemi. Zorientował się, że przez te sto dni mogło się wydarzyć dosłownie WSZYSTKO (chociażby, a nawet zwłaszcza, z katalogu rzeczy osobliwych i niewiarygodnych), a on nic by o tym nie wiedział.
No nic.
Nie wybuchła żadna atomówka, nie wybuchła nowa wojna, żaden polityk nie odgryzł głowy drugiemu, a przynajmniej dosłownie.
Ale za to zapowiadał się cudowny tydzień nicnierobienia. 
Tak cudowny, że nie minęło dziesięć minut, a Joshua usłyszał pukanie.
Właściwie, gdy nad tym rozmyślał przez ten ułamek sekundy, to nie było pukanie.
Ktoś po prostu szarpnął klamkę i wpadł do środka.
– Siema, Joshie – powiedział Warren Dallas z szerokim uśmiechem. – Tęskniłeś?
– Motyli czułek. – Joshua Asker potknął się o próg. Był mocno opalony, na głowie miał okulary przeciwsłoneczne, a w dłoniach obracał niewielkie pudełeczko. Nagle stanął jak wryty. – A kogóż to moje gały widzą? Niemożliwe. Czyż to Joshua Rooney we własnej osobie?
– Jak było na szkoleniu? – Wyszczerzył się Warren. – Ponoć nieźle pojechali z wami na końcu. Byliście w górach?
– Nie w górach, ignorancie. Na wyżynach… – poprawił Asker wyniośle – możliwości.
– Chyba na depresjach możliwości, palancie – odparł Warren ponuro. – Josh, straciłem przez ciebie dwie dychy.
– Ale ja zyskałem. – Uśmiechnął się Asker, pokazując Joshowi uniesiony kciuk. – Mnie pasuje, tobie pasuje, a wszyscy wiemy, że Warrenowi nie musi.
Joshua zamrugał z dezorientacją. Nawet nie zdążył całkowicie przeanalizować tej sytuacji w głowie.
– Eee… Serio założyliście się o to, że nie zdam szkolenia…? Frajerzy.
– Jesteś ciotą. Myślałem… Nie, byłem pewny, że złamiesz coś w pierwszym tygodniu – stwierdził Warren śmiertelnie poważnie.
– Dzięki za wiarę. Jesteś super, Warren.
– Ja wierzyłem! – zaprotestował Asker. – I dobrze, że postawiłem na ciebie. Warren? – Sugestywnie wyciągnął rękę w jego stronę.
Warren znacząco odchrząknął, odkaszlnął, a potem zacisnął usta.
– Wyobraź sobie…
– Nie chcę sobie wyobrażać.
– Ale wyobraź sobie…
– BARDZO nie chcę sobie tego wyobrażać.
– Ale… nie mam. – Warren podrapał się po głowie. – Podczas gdy ty surfowałeś na Florydzie, ja ciężko pracowałem na jakimś zadupiu w Walii – mruknął. – Potem musiałem kupić parę rzeczy, wiesz, tu urodziny jednego, tu impreza u drugiej…
Asker spojrzał na niego znacząco. Pokręcił głową z dezaprobatą i zacmokał.
– Mam co do tego raczej ambiwalentne odczucia, żeby nie powiedzieć inaczej – rzucił z dumą, po czym usiadł na łóżku obok Josha i przeciągnął się. – Pamiętaj, Josh, nigdy się z nikim nie zakładaj. Z nim zwłaszcza. I niczego z nim nie planuj.
Joshua zmarszczył brwi.
Coś mu się nie podobało w tym drgającym uśmieszku.
Zły omen.
Nie planuj…?
Warren wyłamał palce i wstał. Asker bardzo powoli otwierał pudełeczko.
Joshua wyczuł podstęp.
– Nie…!
BUM!
Asker wystrzelił confetti wysoko w górę. W deszczu wirujących tęczowych gwiazdek i serduszek Warren przyskoczył do Josha. Wstrzyknął mu pod koszulkę bitą śmietanę. Masę bitej śmietany.
Asker zacisnął koszulkę od tyłu. Cała bita śmietana poleciała Joshowi na twarz.
Joshua siarczyście zaklął i zerwał się z miejsca, tuż obok ryczących ze śmiechu Askera i Warrena. Nawet nie zauważył, kiedy wybuchło drugie confetti i obsypało go gradem kolorowych kółeczek i wstążek. Wziął głęboki wdech. Całkowicie brakowało mu słów, więc tylko posłał Faith i Marii bardzo sugestywne i bardzo nienawistne spojrzenie.
– Spóźniłyśmy się? – jęknęła Maria z zawodem, gdy Joshua gnał do łazienki.
– Mam zdjęcia.
Warren popłakał się ze śmiechu, gdy Faith podała mu telefon, a Asker głośno narzekał na totalny brak zgrania się i beznadziejność partnerów w zbrodni. Joshua przeklinał ich wszystkich w myślach.
– Ej, kochanie, wracaj! – krzyknął Warren.
Joshua wystawił mu przez drzwi środkowego palca i tym razem razem to Asker zawył ze śmiechu.
Co za głupki.
Jednak gdy Joshua prowizorycznie zmywał z siebie bitą śmietanę z confetti, czy raczej confetti z bitą śmietaną, uśmiechał się do lustra.
Ci głupi debile zrobili to dla niego.
A później zacisnął dłonie w pięści, przymrużył oczy i wypadł z łazienki. Natarł prosto na Warrena, który właśnie spokojnie wlewał sobie bitą śmietanę do ust. Warren spojrzał na niego z zaciekawieniem, ale nim zdążył cokolwiek powiedzieć…
Joshua wyszarpnął mu puszkę z rąk i mocno wcisnął spust. Lawina bitej śmietany wpadła do ust Warrena, potem zaczęła spływać mu po brodzie. Śmiał się, machając rękami i próbując się uratować; przeszkodził mu Asker, który wziął stronę Josha.
A później Joshua wymierzył właśnie w niego.
– Ej, pomagałem ci, ty synowy, marnotrawny draniu! – pisnął chłopak. – Nie, tylko nie krwiożercza bita śmietana zagłady! – krzyczał, osłaniając twarz rękami.
W tym momencie Joshua Rooney pękł.
Tak po prostu.
Zaśmiał się z Warrena przebierającego rękami i nogami jak wywrócony na plecy żuk, teatralnie przerażonego Askera, a przede wszystkim z samego siebie i tego, że bita śmietana właśnie ściekała mu po nogach.
– Nienawidzę was – wydusił, gdy wreszcie się opanował. – Wszystkich. Was też. – Wskazał oskarżycielsko na dziewczyny. – A was, idioci, w szczególności.
Warren wstał i poklepał go po głowie, cicho się podśmiechując.
– Trzeba było jakoś poświętować – przypomniał z szerokim uśmiechem. – Teraz musimy tylko to opić.
– Warren, Warren, Warren – westchnął Asker. – On jest tak młody i niewinny, że jedyną kofeiną, z jaką miał do czynienia, było kakao, a ty…? – Trzepnął go żartobliwie w ucho. – Normalny jesteś? Poważny jesteś? Odpowiedzialny?
Faith wywróciła oczami i westchnęła.
– Nie słuchaj ich, Joshua. – Uśmiechnęła się lekko. – Z głupimi nie warto.
– Czyli ty jesteś tą mądrą? – Joshua zaczepnie uniósł brwi i prychnął.
– Pewnie.
– Ha, ha, panno perfekcyjna. – Warren wystawił jej język. – Znów przynudzasz. Weź idź poczytać czy coś.
Faith parsknęła śmiechem.
– Ach… Męska duma – rzuciła do ściany.
– Chcecie ciasto? – odezwała się Maria. – Piekłam ostatnio z juniorami.
– Założę się, że dosypali cyjanku – szepnął Asker.
Warren go zignorował. Od razu się ożywił.
– Jakie?
Maria posłała mu tajemnicze spojrzenie.
– Nie powiem, póki nie zobaczysz. – Uśmiechnęła się promiennie.
A miała naprawdę ładny uśmiech.
– Okej, brzmi ciekawie.
– Dwudziesta pierwsza u mnie? – spytał Asker. – Możemy w końcu obejrzeć te Gwiezdne wojny. Podłączyłem projektor.
Faith jęknęła.
– Może coś innego?
– Masz coś do Gwiezdnych wojen?!
– Tak.
Asker spojrzał na nią z oburzeniem. Wyprostował się bardziej i machnął podbródkiem.
– Chcesz się bić? – rzucił wyzywająco. – Czy obawiasz się, cna niewiasto, że… – Nie wytrzymał. Zachichotał. – Dobra, to dwudziesta pierwsza u mnie i Harry Potter. Warren, zamknij się, nikt nie pytał cię o zdanie.
Joshua nieznacznie się uśmiechnął i przeczesał włosy. Pół minuty później z jego pokoju wyszli wszyscy poza Faith, która podeszła do niego i zaczęła:
– Gratuluję zdania szkolenia. Było bardzo źle?
Joshua nonszalancko wzruszył ramionami.
– Przeżyłem.
Faith uśmiechnęła się i pokiwała głową. Spojrzała na włosy Josha, po czym przysunęła się nieco bliżej i stanęła na palcach. Delikatnie ściągnęła z jego włosów srebrną gwiazdkę. Joshua odruchowo zacisnął usta.
– Wpadasz później, czy wolisz odpocząć po szkoleniu?
– Eee… No… Planowałem raczej coś innego, ale w sumie… Wpadam – zakończył szybko. Miał wrażenie, że paskudnie się jąkał.
– Świetnie.
Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Joshua spuścił spojrzenie dopiero, gdy Faith lekko się uśmiechnęła i poprawiła włosy.
– Zatem do zobaczenia, Josh.
– Eee… Cześć – rzucił Josh do jej pleców.
W jej ustach brzmiało to tak miękko!
Chwila.
Gdy zamknęła za sobą drzwi, zaklął w myślach.
Coś było nie tak.
Tylko nie za bardzo wiedział co.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

źródła: x, x, x, x, x, x. Gif w nagłówku pochodzi z piosenki faded i został stworzony przez użytkowniczkę Teru97 w tym wątku. Wszystkim serdecznie dziękuję!