13 lis 2020

32. Nawet pomyślałem, że to podejrzane

Czerwone żarówki włączyły się, gdy Joshua pospiesznie pokonywał kolejne korytarze.
Wiedział, że to nie był zły znak – a przynajmniej na razie. Mimo to jakoś nie miał ochoty czekać, aż któryś z oprawców włączy te zwykłe światła. To by najpewniej znaczyło, że złapali Drake’a.
Proszę, jeszcze nie teraz.
Zerknął na koślawo przerysowany na dłoń plan, który był już ledwo widoczny. Jeszcze pięć minut temu próbował się orientować w terenie, ale tutaj wszystko wyglądało tak samo – gołe ściany, masywne drzwi, czerwone żarówki. Dodatkowym utrudnieniem było to, że za każdym rogiem mógł czekać patrol. Uzbrojony.
Wątpił, że byłoby to miłe spotkanie.
Zostawiał mokre ślady, a buty ślizgały się na posadzce. Mijając w biegu kolejne drzwi, także myśli biegały mu tam i z powrotem. Z każdą sekundą liczba wahań i wątpliwości zwiększała się i całkowicie zatruwała mu umysł.
Znów spojrzał na plan, zaklął pod nosem i wściekłym ruchem starł ją całkowicie. Sapnął z frustracją i biegiem pognał przed siebie. Dopiero wtedy usłyszał głośny, odległy trucht. Miał szczerą nadzieję, że to Drake. Jeśli ktoś miałby nie zachowywać żadnej ostrożności i specjalnie tupać, to tylko Drake.
Mniej więcej pamiętał drogę. Wiedział, że do Carmen musiał skręcić dwa razy w lewo, w prawo, a drzwi powinny być na końcu korytarza. Jeśli nie zabłądził jakieś osiemnaście razy (a pewnie tak było), już niedługo powinien ją znaleźć.
Chyba że w międzyczasie ją przenieśli.
Kątem oka dostrzegł lekko uchylone drzwi. Stopniowo wyhamował, żeby nie zapiszczeć o podłogę. Ostrożnie zajrzał do środka…
Omal nie stanęło mu serce.
Na podłodze leżał mężczyzna, może dwudziestopięcioletni, w czarnym podkoszulku, bokserkach i skarpetkach. Kostki i dłonie miał przywiązane do kaloryfera, na nosie krew, a w ustach jakąś brudną szmatę.
Cholerny Drake.
Właśnie znokautował typa i zabrał mu mundur. Broń pewnie też.
Cwany Drake.
Zaklął pod nosem i wypadł z pomieszczenia. Oddech miał płytki, szybki. Dotarło do niego, ile czasu zmarnował – i nagle uderzyła w niego powaga sytuacji, zupełnie jakby walnął głową w ścianę. Biegł przez kolejne korytarze z rosnącym niepokojem. Serce waliło mu coraz mocniej. Nie miał pojęcia, ile minęło, nim dotarł do kolejnych drzwi.
TYCH drzwi.
Może jednak trzeba było zabrać tamten karabin.
Wypuścił powietrze z płuc i ostrożnie nacisnął klamkę. Zaklął, gdy przeciągle zaskrzypiała. Powoli uchylił drzwi… 
Nawet nie musiał wchodzić do środka.
Odetchnął.
Carmen siedziała w pokoju do przesłuchań, cała przemoczona. Drżała. Miała zaczerwienione oczy i usta zaciśnięte w wąską kreskę. Joshua ze wszystkich sił powstrzymał się od przewrócenia oczami. Tej to się zachciało melodramatów.
– Wstawaj – mruknął, podwijając rękawy. – Idziemy.
Carmen podniosła głowę. Przez parę sekund chyba nie rozumiała, co się działo. Dopiero wtedy wystrzeliła w górę tak, że prawie wywróciła stolik.
– Joshua?! – wychrypiała z niedowierzaniem.
– Ta, jak widać – odparł Joshua. Westchnął z poirytowaniem. – Wszystko w porządku?
– Tak, ale… – Carmen pokręciła głową i cicho pociągnęła nosem. Potem spojrzała na Josha i wybałuszyła oczy. Mimo skutych dłoni sięgnęła do lewej skroni Josha, ale chłopak odwrócił głowę. – Josh, co ci się stało? Kto ci to zrobił?
– Nikt – warknął Joshua tonem, który oznaczał definitywny koniec dyskusji. – Nie mam jak cię rozkuć, więc… no. Masz iść za mną. I tylko spróbuj się zgubić.
– Ej, czekaj! – zawołała Carmen. Joshua zgromił ją spojrzeniem. Krzyk musiał ponieść się echem po korytarzu. – Co właściwie się stało? Nagle tak po prostu wybiegli, potem zgasło światło, potem ciągle ktoś przebiegał… a teraz ty.
– Rewolucja.
– A co z nami? Gdzie trafiliśmy…? Co…
– Zamknij się, Williams – szepnął Joshua, poirytowany. – Nie ma na to czasu.
Popędził ją gestem i wreszcie wyszli z pomieszczenia. Krew pulsowała mu w uszach. Odruchowo zaciskał co chwilę dłonie w pięści i je rozluźniał. Próbował sięgnąć w najgłębsze czeluści umysłu i przypomnieć sobie, dokąd powinni teraz pójść.
Cicho pragnął, żeby przypadkiem wpaść na Drake’a. Zgodnie z ustaleniami musiał jeszcze znaleźć Akkie albo Caleba.
Jeśli tylko Drake nie zdążył tego zrobić.
– Ale… kto nas porwał? Pytali mnie, co to CHERUB, o rodzinę, o…
– Daj mi myśleć – warknął Joshua, przeczesując włosy.
– To ty mnie stamtąd wyprowadziłeś w kajdankach i nie mogę nawet o nic zapytać?
– Nic nie wiem – mruknął niecierpliwie. Obrzucił ją krótkim, znaczącym spojrzeniem przez ramię. – Niczego nie podejrzewasz?
– W jakim sensie?
– Złapali nas na ostatnim etapie w domu, do którego mieliśmy wejść, na szkoleniu podstawowym. A właściwie na ostatnim etapie szkolenia. Też torturowali cię głośną muzyką i wodą? No właśnie – prychnął. – Serio niczego nie podejrzewasz?
– Ja…
Nie dokończyła.
Joshua pchnął ją w najbliższe rozwidlenie i sam przylgnął najbliżej, jak się dało. Zasłonił jej usta dłonią. Gdy na niego spojrzała, przyłożył palec do warg. Delikatnie skinęła głową, zupełnie jakby bała się, że nawet to będzie głośne. Joshua zabrał rękę. Poczuł, jak dłonie Carmen zaciskają się wokół niego.
Kap.
Kap, kap, kap.
Woda kapała z włosów i ubrań Carmen na podłogę. Joshua spróbował jakoś to zminimalizować, ale jego starania nie dały zbyt dużo.
Minęła sekunda.
Głośne kroki. Joshua słyszał też mocno walące serce Carmen. A może to było jego serce?
Kątem oka zerkał na korytarz. Wtedy zauważył na posadzce mokre plamy i siarczyście przeklął w myślach. Jeśli ktoś miałby kiedyś pisać poradniki o tym, jak doprowadzić do siebie uzbrojonych oprawców, zdecydowanie powinien to być Joshua Rooney.
Ale z kolei poradnik o zmyleniu uzbrojonych oprawców także powinien pisać nie kto inny jak Joshua Rooney.
Właśnie na takie okazje wyłączył światło.
Czuł na policzku ciepły, drżący oddech Carmen. Nie odsunął się jednak ani trochę i nie powiedział ani słowa. Próbował oddychać najspokojniej, jak tylko się dało, zupełnie jakby ukrywanie się przed kimś było czymś tak normalnym jak wyrzucanie śmieci do kosza. Nie chciał dawać Carmen dodatkowych powodów do strachu.
Oby światło wystarczyło. Oby zapewniło wystarczającą ochronę.
Problem w tym, że ten ktoś skręcił.
Prosto na nich.
Ktoś w mundurze.
Ale był jakoś dziwnie niski i drobny.
– Co wy tu robicie, kochasie?
Joshua odetchnął z ulgą.
– Zamknij się, Drake.
Drake cicho zachichotał. Joshua dałby sobie uciąć rękę, że Carmen się zarumieniła. Przestąpił z nogi na nogę, przejechał dłonią po włosach, po czym odchrząknął i drwiąco spytał:
– Fajnie się związywało tamtego typa?
– A biło po mordzie jeszcze lepiej. – Wyszczerzył się Drake. Triumfalnie pociągnął za jeden z guzików munduru i oznajmił: – Mundur też świetny.
– Czekaj, ty masz broń? – wyrwało się Carmen.
Płynnym ruchem ściągnął karabin z ramienia i wymierzył prosto w Josha. Z poważną miną przeładował magazynek.
Joshua westchnął i opuścił lufę.
– Nie znaleźliśmy jeszcze Akkie – powiedział, ignorując śmiejącego się Drake’a.
– Mam wszystkich. – Drake pokręcił głową. – Kiedy wy się bawiliście…
Joshua znacząco odchrząknął.
Sorry, Josh, bawi mnie po prostu… Dobra, nieważne. Więc znalazłem wszystkich i wiem, jak możemy stąd uciec. Idziecie, czy…
– Prowadź – odparł Joshua – zanim ktokolwiek postanowi tu przyjść.
Zatem Drake prowadził. Najwyraźniej z bronią w ręku czuł się znacznie pewniej, bo maszerował bez żadnej obawy o hałas i zupełnie jakby specjalnie jeszcze głośniej stukał obcasami. Do Josha niezbyt to przemawiało. Drake najzwyczajniej w świecie chciał ściągnąć na nich kłopoty.
Do tej pory próbował nie myśleć o tym, że Drake był psycholem.
Dłużej się nie dało.
Joshua miał paskudne wrażenie, że ciągle bezsensownie kluczyli w kółko, dlatego zdziwił się, gdy zza kolejnego zakrętu wyłoniły się schody. Tym bardziej, że wydawało mu się, że przechodził tamtędy nie raz.
Drake dłuższą chwilę mocował się z drzwiami, nawet z pomocą Josha i Carmen. Kazał im się odsunąć i z całej siły naparł ramieniem na drzwi; ani drgnęły. Spróbował jeszcze raz. Znów nic.
– Kto je zamknął? –  mamrotał pod nosem.
– Genialny plan – skwitował Joshua kwaśno. – Jesteś niesamowity, Drake’u Aldenie.
Drake wystawił mu oba środkowe palce i znów natarł na drzwi. Joshua przyglądał się temu z niemałym rozbawieniem. Wszystko, co mogło utrzeć nosa temu zarozumiałemu gnojkowi, sprawiało mu szczerą satysfakcję.
Carmen tymczasem poprosiła Drake’a, żeby się odsunął, po czym stanęła na palcach i sięgnęła do zasuwki. Potem nacisnęła klamkę i z łatwością pchnęła drzwi.
Drake zaniemówił.
Joshua się uśmiechnął i z uznaniem spojrzał na Carmen. Miała mózg. Okazała go stosunkowo późno, ale miała.
Gdy poczuli na twarzach chłodne, norweskie powietrze, Joshua pomyślał, że to naprawdę mogło się udać.
Szybko przejechał wzrokiem po wysokich reflektorach, wysokim ogrodzeniu z drutem kolczastym na szczycie i wieżach w każdym rogu placu. Budynek, z którego wyszli, łudząco przypominał wejście do podziemnych koszar. Około dwadzieścia metrów dalej stał pojazd opancerzony w maskujących kolorach.
Baza wojskowa…?
– Nie ma czasu na rekonesans, Joshie – przypomniał Drake.
– Wiem.
Pobiegł wzrokiem do skrzynki z bezpiecznikami. Szybko do niej podszedł i otworzył, dziękując w duchu, że nie potrzebował klucza. Nic podejrzanie nie świeciło. Chociaż tyle. Dobra robota, pochwalił się w myślach.
– Uuu, jakaś hakerska robótka? – spytał Drake przejętym szeptem tuż obok ucha Josha i zatarł ręce. – No, w końcu na żywo!
Joshua spojrzał na niego przez ramię, uniósł brew, po czym zaczął przełączać wszystkie przełączniki. Sięgnął też po karabin Drake’a.
– Po co ci? Chcesz postrzelać? Jestem lepszym strzelcem od ciebie – oznajmił, napinając pierś. – Powiedz tylko, co mam zrobić, a…
– Dawaj to – warknął Joshua.
Drake rozłożył ręce i podał mu karabin. Joshua bez namysłu parę razy mocno walnął w bezpieczniki. Poszło parę iskier, a potem wszystko zgasło. Joshua uśmiechnął się pod nosem.
– Jeśli włączą światła, będzie po nas – rzucił tylko, po czym oddał Drake’owi broń. – Gdzie teraz?
Drake zamrugał z dezorientacją. Joshua wywrócił oczami.
– Eee… Tam. – Drake machnął ręką w stronę niskiego budynku z kilkoma wielkimi drzwiami. – Reszta już tam czeka.
– Garaż? – spytała Carmen.
Drake tylko uśmiechnął się tajemniczo, po czym puścił się biegiem przez plac. Joshua zaklął w myślach. Jeszcze jedna minuta ostrożnego przejścia by nie zaszkodziła, zwłaszcza, że do tej pory nikt ich nie zauważył. Chyba.
Poczekał, aż Carmen ruszy, po czym pobiegł za nimi, nerwowo zerkając za siebie. 
Garaż zdecydowanie nie był dobrym pomysłem. Gdy musieli wkuwać zasady bezpiecznego wkroczenia i opuszczenia posesji, Reznik wyraźnie mówiła, że samochód to najbardziej oczywisty sposób ucieczki i prawie zawsze będzie pułapką.
No świetnie.
Drake otworzył drzwi i zastygł w progu.
Podrapał się po głowie. Migająca żarówka w kącie oświetlała jego profil. Joshua zauważył, jak unosi brwi.
– Gdzie oni są?
Josha ukłuł dziwny niepokój.
– To na pewno tu? – spytała Carmen.
– Tak, tu – odparł Drake z frustracją.
– To gdzie mogą być…? Może się rozejrzyjmy?
– No debile. – Drake schował twarz w dłoniach. – Mówiłem im, żeby czekali. Jacy idioci, ja nie mogę… – mruczał wściekle. – No to dobra, jedziemy bez nich…
– Zostawiamy ich?
– Jeśli pójdziemy ich szukać, w życiu nie uciekniemy. Musimy ich zostawić – podkreślił, po czym zabrał się do oklepywania kieszeni.
Joshua wszedł do środka i rzucił okiem na czarne audi – gigantycznego, paliwożernego potwora. Jeśli TO był plan Drake’a…
– No kuźwa – mruknął Drake. – Gdzie one są?
– Nie mów, że masz kluczyki – westchnął Joshua. – Ilu gościom obiłeś mordy?
Drake się zaśmiał.
Z której części piekła Zara wyciągnęła takiego świra?
Carmen i Joshua spojrzeli po sobie. Joshua nachylił się do Carmen i szepnął jej do ucha:
– Tobie też się to nie podoba?
Carmen zacisnęła usta i delikatnie skinęła głową.
– Josh!
Podniósł wzrok. W tej samej chwili Drake rzucił mu kluczyki; złapał je z łatwością i zmarszczył brwi, przyglądając się breloczkowi z Jezusem i logiem bmw.
– Czemu ja mam prowadzić?
– Bo najlepiej jeździsz – odparł Drake oczywistym tonem. – Co nie, Carmen?
Carmen spojrzała na Josha i niemal natychmiast spuściła wzrok.
– Drake ma rację – przyznała niepewnie.
Joshua westchnął z frustracją i popatrzył to na Drake’a, to na Carmen. Oboje wyglądali na święcie przekonanych, że mają rację. Świetnie, że żyli w tym swoim utopijnym światku i nie pojmowali niebezpieczeństwa sytuacji. Najlepiej przerzucić odpowiedzialność na innych.
Cholerny Drake. Carmen też.
– Specjalnie wjadę z wami do rowu – obiecał cicho – jeśli to się uda.
Wziął głęboki wdech, z rezygnacją rozłożył ręce i obszedł samochód.
– Otwórz drzwi – rozkazał Drake’owi – a ja odpalę tego grata.
– Tak jest, bosmanie!
Joshua spiorunował go spojrzeniem. Sadowiąc się na fotelu, obserwował zmagania Drake’a z drzwiami. Ewidentnie miał do nich pecha. Oczywiście, nie działało nic oprócz tamtej lampki na baterie, więc Drake nie mógł otworzyć drzwi automatycznie.
Joshua nerwowo bębnił palcami o udo, drugą ręką wsadzając kluczyk do stacyjki. Przyglądał się Drake’owi i bezwiednie próbował trafić.
Spojrzał na kluczyk.
Cholera jasna.
Carmen coś szepnęła, chyba kazała mu się odwrócić. Zerknął w lusterko.
A potem wiele rzeczy wydarzyło się naraz.
To, że kluczyki miały brelok bmw, nie znaczyło, że były samochodowe. 
Drake zdążył otworzyć drzwi. Pół sekundy później zwijał się z bólu na ziemi.
Joshua usłyszał strzał jak przez ścianę. Krzyknęła Carmen.
Wypadł z auta, potykając się o własne nogi. Zgarniali już Drake’a.
– Uciekaj! – wrzasnął Drake złamanym głosem.
Ktoś podniósł Carmen za ramiona. Joshua cisnął kluczyki w gościa w kominiarce, ale drugi już mierzył w niego karabinem.
Kurwa.
Usłyszał hałas, a kiedy zrywał się do biegu, poczuł dwa pchnięcia w udo. Ból odebrał mu dech. Znów się potknął. Wciągnął powietrze przez zęby. W głowie miał tylko ból, ból i jeszcze więcej bólu. Zaklął pod nosem. Nie upadł na podłogę. Podtrzymał się samochodu i próbował iść dalej. Świat wirował mu przed oczami.
Czerwona lampka, dotąd lekko migająca, teraz jarzyła się i wyła.
Ślepa amunicja.
Mimo bólu zaślepiającego cały umysł Joshua spojrzał w dół. Żadnych plam krwi.
Zacisnął usta i zaczął biec. Przez chwilę ledwo stawiał kolejne kroki, dopiero później stopniowo to rozchodził. Przez pierwsze paręnaście sekund po prostu biegł – tak samo jak tam i z powrotem biegały jego myśli. Z całych sił chciał dobiec do bramy.
A co potem?
To potem.
Nabrał powietrza po długim czasie. Nie odwracał się za siebie; chyba wolał nie wiedzieć, co działo się za nim. I przede wszystkim nie chciał wiedzieć, czy trwał pościg.
Wypadł przez bramę i gnał dalej. Liczył na to, że noc i ciemność zapewnią mu odpowiednią osłonę. Modlił się, żeby to wszystko się już skończyło. Błagał, żeby to pieprzone udo tak go nie bolało. Na domiar złego skronie znów zaczęły mu tępo pulsować.
Carmen. Drake. Akkie, Caleb, Laura.
A on ich tak po prostu zostawił.
Drogę do bazy wojskowej otaczał las. Joshua zastanawiał się, czy nie pobiec właśnie tam, ale nim zdołał się namyślić…
Kusiło go.
Tak bardzo go kusiło.
Nie słyszał żadnych kroków, strzałów, nawet krzyków. Nic. Nawet nic nie szeleściło. Na ułamek sekundy uderzyły w niego wspomnienia z Bułgarii. Gdy powoli zwolnił i zatrzymał się, z trudem łapiąc oddech, słyszał tylko siebie. Wtedy coś zrozumiał.
Klik.
Klik, klik, klik.
Obserwował, jak włączały się kolejne latarnie. Klik, klik, klik. Sto metrów za nim. Pięćdziesiąt. Wreszcie jedna z latarni oświetliła także jego zarumienioną twarz. Zmrużył oczy. Serce zabiło mu szybciej.
Z zarośli wyszło sześć osób w czarnych kurtkach i z karabinami.
Joshua przejechał wzrokiem po wszystkich zakrytych twarzach – spokojnie, bez pośpiechu.
A potem usłyszał kroki tuż za sobą. Przełknął ślinę, zacisnął w pięści drżące ręce i powoli odwrócił się na pięcie.
Metr przed nim stał facet, który go przesłuchiwał. Z tym samym drwiącym uśmieszkiem. Była tylko jedna różnica – tym razem mierzył mu pistoletem dokładnie w środek czoła.
Joshua także kpiąco się uśmiechnął.
– Strzelaj! – rzucił wyzywającym tonem. – No dawaj, strzelaj! Ktokolwiek! – krzyknął. – No dalej!
Nikt jednak nie kwapił się, by to zrobić. Joshua prychnął z rozbawieniem i pokiwał głową.
– Zdałem?! – wrzasnął z zimną furią.
Cisza.
Całkowita cisza.
Przerwał ją ryk silnika. Joshua nie patrzył na gigantyczne bmw, które właśnie pędziło w jego stronę. Serce waliło mu jak oszalałe i nie wiedział, czy był bardziej wściekły, czy bardziej zaintrygowany rozwiązaniem. Był już pewien, że to podpucha; spokoju nie dawał mu tylko fakt, iż wciąż nikt nie opuścił broni.
A wiedział z doświadczenia, że dostanie ślepą w żebra z bliskiej odległości było tylko trochę bolesne.
Samochód zatrzymał się. Joshua dopiero wtedy się odwrócił, by ujrzeć Marthę Reznik. Klaszczącą Marthę Reznik.


– I co teraz? – odważył się zapytać Drake.
Wszystkich usadzono w niewielkiej sali – rekrutów na rzędzie plastikowych krzeseł, pozostałych na ławkach z tyłu. Już bez kominiarek. Nikt nie miał więcej niż trzydzieści lat.
– Może od początku? – spytała Reznik. – Niecałe dwie godziny temu zaczął się setny dzień szkolenia. Gratulacje, dotrwaliście! – zawołała. Nikt nie odważył się zaśmiać z jej kpiącego tonu. – Pewnie zastanawiacie się, co właściwie się stało i co tu robicie. A może ktoś wie? Może ktoś się zorientował?
Joshua poczuł, że wszystkie spojrzenia spadły na niego, on jednak uparcie wbijał wzrok w podłogę.
– Joshua – powiedziała głośno Reznik i zaśmiała się. Wymieniła porozumiewawcze spojrzenia z Dudleyem i Mitchellem. – A mówili mi, że ciebie nie oszukamy. Nie chciałam wierzyć. Odważny jesteś. – Uśmiechnęła się. – Co było oczywiste? Co poprawić następnym razem, żeby żadna owieczka już się nie domyśliła?
Joshua cicho odchrząknął. Nie podobało mu się, że był w centrum uwagi.
– Eee… No… Rodzaj tortur – odparł zachrypniętym głosem. – Pytania. Ale ślepa amunicja już całkowicie… Znaczy dopóki nie dostałem, nie byłem pewny.
– Ktoś cię ostrzelał? – Reznik teatralnie uniosła brwi.
– Wybacz – odezwała się dziewczyna z amerykańskim akcentem. – Kupię ci coś w ramach rekompensaty.
Joshua spojrzał na nią i tylko skinął głową.
– Ładnie przeprowadzona akcja – skomentowała Reznik. – Podobało mi się to, że ani razu nie straciłeś głowy. Nie wyobrażasz sobie, jak starsi koledzy cię przeklinali, gdy wyłączyłeś światła. Tak po prostu znasz język mechaniczny?
Wzruszenie ramion.
– Ale dobra, dosyć pochwał. Bo niektórzy z was skopali porządnie. Ci, których złapano w garażu: brawo, włączajcie światła, krzyczcie i zapominajcie zamknąć drzwi. Róbcie tak dalej – warknęła Reznik. – Może pewnego dnia, podczas ważnej akcji, włączycie alarm i położycie całą misję. Słyszeliście kiedyś o czymś takim jak ostrożność?! A rozpoznanie?! Ktoś pomyślał, żeby rozejrzeć się w środku?! A gdyby wróg siedział w kącie, grając w karty, a wy zaczęlibyście robić hałas?!
Joshua powstrzymał delikatny uśmiech.
– A wy troje? – Reznik wskazała na Carmen, Josha i Drake’a. – Powiedzcie mi, kto wpadł na genialny pomysł, żeby uciec samochodem?! – ryknęła. – Nie pomyśleliście, że to najbardziej oczywisty sposób i auto prawie na pewno będzie pułapką? A może zachciało wam się przejechać bmw?!
Stara, dobra Reznik.
– Nawet pomyślałem, że to podejrzane… – bąknął Drake.
Pewnie, że pomyślał.
On w ogóle nie myślał.
– To po co chciałeś wsiadać i jeszcze namawiałeś do tego innych?!
– No bo… nie wiem – mruknął. – Zorientowałem się, gdy zaczęli strzelać.
Reznik zaczerpnęła powietrza. Wyglądała, jakby chciała go zwyzywać, a potem zgnieść głowę jak piłeczkę do ping-ponga i wkopać do klatki piersiowej.
– Drake, zapamiętam to – powiedziała Reznik ze złowieszczym uśmiechem, po czym uśmiechnęła się i powiedziała: – Na potrzeby szkolenia zaprosiliśmy paru ekscherubinów, którzy akurat chcieli sobie dorobić. To oni was porwali i torturowali, więc wszelkie skargi do nich – stwierdziła, splatając dłonie za plecami. – Skoro i tak wasz los był zależny od nich, niech zdecydują, co się teraz z wami stanie.
– To znaczy? – zapytał cherubin, który wcześniej przesłuchiwał Josha.
– Został nam jeden dzień. Te cwaniaczki pewnie myślą, że im się upiekło, bo pokrzyżowali nam plany…
To tego było więcej?
– Zawsze mogę im też kazać zrobić kolejny bieg na sto kilometrów. – Uśmiechnęła się Reznik, gdy Laura odetchnęła. – Ale niech pamiętają, że odbiję sobie to z nawiązką, kiedy któryś z nich zgłosi się do mnie na misję ćwiczebną.
Serce Josha zabiło szybciej.
Ktoś się zaśmiał.
– Ale nie przeszliście pełnych stu dni – rzucił z przekąsem. – Nie jesteście prawdziwymi szarymi koszulkami.
Joshua wyprostował się.
W całym tym zamieszaniu zapomniał o koszulkach.
– Wal się! – krzyknął Drake.
– Możemy dostać koszulki teraz?! – pisnęła Carmen.
Reznik nie udało się stłumić uśmiechu.
– Zajrzyjcie pod krzesła, żołnierze – rozkazała.
Joshua zobaczył, jak bardzo drżały mu ręce. W momencie, w którym sięgał po starannie złożoną i zapakowaną w folię szarą koszulkę, Reznik zawołała:
– Gratuluję ukończenia szkolenia podstawowego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

źródła: x, x, x, x, x, x. Gif w nagłówku pochodzi z piosenki faded i został stworzony przez użytkowniczkę Teru97 w tym wątku. Wszystkim serdecznie dziękuję!