6 lis 2020

31. Czym jest CHERUB?


Kiedy poczuł rozluźniający się na ramieniu uścisk, szarpnął się.
Szumiało mu w głowie, ale nie na tyle, by nie wiedział, co działo się wokół. Przez ułamek sekundy, tuż po tym, jak wyrżnął czołem w komodę, wróciły do niego wspomnienia z Bułgarii. Może to oni go znaleźli? Może wreszcie dopadli tego debila, który myślał, że jest już całkowicie bezpieczny? Przecież nie mógł uciekać wiecznie!
A potem wraz z walnięciem się o dach samochodu uderzyło w niego, że było całkowicie inaczej.
Ktoś pchnął go na coś przypominającego krzesło. Kajdanki zabrzęczały – przypadkiem uderzył rękoma o metalowy blat. Słyszał kroki i ciche pomruki. Próbował dostrzec cokolwiek, ale czarny worek na głowie skutecznie mu to uniemożliwiał.
I okazało się, że w pomieszczeniu było dosyć ciemno.
Szybkie szarpnięcie. Ktoś zdjął mu z twarzy worek.
Zamrugał. Dostrzegł tylko niewyraźną, trochę rozmazaną krawędź blatu. Ciemność najwyraźniej postanowiła mu wirować przed oczami w dziwnym tańcu śmierci.
Obejrzał się za siebie. Kroki. Trzaśnięcie drzwiami.
Otworzyły się drzwi z drugiej strony, te tuż przed nim. Do pomieszczenia bez pośpiechu wszedł jakiś postawny facet i starannie zamknął za sobą drzwi. Wszystko robił powoli – a może to tylko umysł płatał Joshowi figle, każdą sekundę zamieniając w godzinę?
Kliknięcie. Ostre światło skierowane na twarz Joshuy wyciskało mu łzy z oczu. Opuścił wzrok i szybko przetarł oczy. Dopiero wtedy poczuł zaschniętą krew na skroni. Serce zabiło mu nieco mocniej.
Spokojnie.
Spojrzał na faceta, który chyba najchętniej wywierciłby w nim dziurę spojrzeniem. Na pewno nie był to żaden z instruktorów. Nie mógł mieć więcej niż trzydzieści lat, nawet jeśli lekki zarost trochę go postarzał. Z kieszeni wystawała mu kominiarka.
I znowu szumy w głowie. Doszła do tego suchość w ustach – tak duża, że Joshua nie mógł przełknąć śliny. Odruchowo zaczął bębnić palcami o udo. Spodnie wciąż były wilgotne.
– Witaj, Joshua – odezwał się mężczyzna głębokim, spokojnym głosem, zupełnie jakby porywanie ludzi nie było dla niego niczym specjalnym. Jednostajnie patrzył Joshowi w oczy i chyba próbował go zmusić do opuszczenia wzroku.
– Gdzie jesteśmy? – wychrypiał Joshua.
– W miejscu, gdzie nikt cię nie znajdzie – odparł mężczyzna tym samym głosem wypranym z emocji. – Mamy tylko parę pytań, Joshua.
Joshowi wreszcie udało się przełknąć ślinę. Trybiki w jego mózgu powoli zaczęły pracować. Pytania. Porwanie. Szkolenie. Pytania. Porwanie. Pływanie. Wspinaczka. Williams.
– Gdzie Carmen? – wyrzucił odruchowo.
Kącik ust mężczyzny drgnął. Wydawało się, że zaraz wybuchnie śmiechem – ale takim jednostajnym, ponurym i głębokim. 
– W bezpiecznym miejscu – odparł, nawet się nie ruszając. – Na razie. Jeśli mi nie pomożesz, może być inaczej.
Joshua znieruchomiał na ułamek sekundy. Lekko przymrużył oczy, a jego umysł zaczął pracować jeszcze szybciej. Spojrzał na startą farbę na ścianie, na drzwi przed sobą, wreszcie na faceta, który wyglądał, jakby doskonale się bawił. Zaczerpnął powietrza.
Miał plan.
– Ja… – zaczął niepewnie. Podniósł wzrok. – Proszę, ja… – Załamał mu się głos.
– Nie bój się, Joshua – odparł mężczyzna, lekko pochylając się ku Joshowi. – Zadamy ci tylko jedno pytanie. Jeśli na nie odpowiesz, nikomu nic się nie stanie, a ty wrócisz do domu.
Milczał.
Facet sięgnął pod stół i wyjął białą teczkę. Serce Josha głośno zatłukło w piersi. Uważnie obserwował, jak mężczyzna powoli otwiera teczkę i wyciąga z niej plik dokumentów. Postukał kartkami o blat, po czym wbił w nie spojrzenie, uśmiechając się nieznacznie. Dopiero wtedy położył je na stole.
Joshua z daleka rozpoznał swoje zdjęcie, nieostre i w słabej jakości, z czarnym paskiem zakrywającym oczy.
Mężczyzna powoli odsłonił logo po lewej stronie kartki.
Cholera.
– Czym jest CHERUB?
CHOLERA.
– Co?
Mimo walącego w uszach serca starał się nie pokazywać żadnych emocji – oprócz zdziwienia i sugestywnie uniesionych brwi.
– Joshua, dobrze wiesz, o czym mówię – odparł spokojnie mężczyzna. – Czym jest CHERUB?
– Eee… Sorry, ale… – Joshua zmarszczył brwi. – Eee… To nie jest przypadkiem to takie dziecko ze skrzydłami?
Facet pochylił się do przodu. Chyba powoli zaczynał się denerwować – zacisnął zęby dwa razy, nim powiedział:
– Powtórzę to pytanie ostatni raz, Joshua. Czym jest CHERUB?
– No mówię, nie…
Drzwi zaskrzypiały. Dwie osoby wpadły do środka i naciągnęły mu worek na głowę, po czym mocno złapały za ramiona i siłą wyciągnęły z pokoju. W tym samym momencie światło zgasło i Joshua nie widział niczego oprócz czerwonej poświaty.
Zaklął w myślach.
Czyli nici z planu.


Na szkoleniu instruktorzy uczyli rekrutów, jak postępować w razie porwania albo tortur, gdyby podczas misji coś poszło nie tak. Wtedy wyglądało to banalnie – zapamiętywać twarze, zachować względny spokój, próbować nie tracić rachuby czasu… Schody zaczynały się, gdy oprawcy mieli na twarzy kominiarki, porwany niczego nie widział, a serce waliło mu jak oszalałe.
Właśnie dlatego z parokrotnie większym przerażeniem pomyślał, że pusta sala, do której go wprowadzono, wyglądała upiornie.
A stojące na samym środku krzesło niepokojąco przypominało krzesło elektryczne.
Gdy tylko oprawcy zatrzasnęli za sobą drzwi, w pomieszczeniu zapadła całkowita ciemność. Echo kroków na korytarzu powoli ucichało. Joshua chciał otrzeć pot z czoła, ale kajdanki przymocowano mu łańcuchem do podłogi. Na chwilę wstrzymał oddech. Powoli docierało do niego, gdzie trafił.
I czego oni od niego chcieli.
A potem serce zabiło gwałtownie, zupełnie jakby chciało wyrwać się z piersi.
Spokojnie.
Ale jak niby miał być spokojny?
Zaczerpnął powietrza. Rozejrzał się po pokoju. Dostrzegł migającą, czerwoną diodę w rogu sufitu. Kamera. Obserwowali go przez kamerę.
Dopadli ich na ostatnim etapie szkolenia. Pytali o CHERUB, sugerowali powrót do domu. Kim oni, do cholery, byli? I dlaczego złapali ich akurat wtedy? A ten samochód instruktorów?
Coś mu nie pasowało, ale nie zdążył się nad tym zastanowić.
Lampy rozbłysły ostrym światłem. Joshua przymrużył oczy i opuścił głowę. Minęło parę długich, ciągnących się w nieskończoność sekund.
Joshua nie zauważył gigantycznych głośników stojących w każdym kącie sali. Huknęła głośna muzyka – metal. Gigantyczne natężenie niemal rozrywało bębenki w uszach, a potężne basy dudniły w piersi – zupełnie jakby wszystkie narządy obijały się o siebie, a dźwięk w kółko i w kółko przechodził przez serce. Po pięciu sekundach głowa zdawała się wybuchać. Skronie Josha płonęły żywym ogniem, krew pulsowała w uszach prawie tak głośno jak muzyka, a oślepiające światło nie pozwalało otworzyć oczu.
Po dziesięciu sekundach Joshua cały drżał. Nawet nie wiedział dlaczego. Miał wrażenie, że muzyka dudniła nie tylko z głośników, ale i jego wnętrzności były żywymi głośnikami.
Po piętnastu sekundach nadmiar bodźców sprawiał, że Joshowi chciało się krzyczeć.
Ale nie krzyczał.
Zagryzł wargi, zacisnął pięści. Za wszelką cenę próbował sobie przypomnieć swoje ulubione piosenki, zgoła inne od tego, co ze wszystkich sił chciało wedrzeć mu się do głowy. Rozluźnił pięści, znów je zacisnął. Rozluźnił, zacisnął, rozluźnił… Wziął głęboki wdech i przymknął oczy. Dźwięk rozbijał mu się o klatkę piersiową, ale Joshua ze skupieniem wybijał na udzie rytm Rosyln.
W czterdziestej sekundzie udało mu się odzyskać taki nietypowy spokój. Uśmiechnął się nieznacznie i na tyle, na ile mógł, wystawił w stronę obiektywu środkowy palec.
Zaczął przypatrywać się łańcuchowi. Potem nieznacznie się wychylił i przyjrzał się pasom, które mocowały mu kostki do nóg krzesła. Nic, czego nie dałoby się z łatwością sforsować – trzeba było mieć tylko odpowiednie narzędzie.
Wtedy muzyka ucichła.


Wrócił do punktu wyjścia – małego pomieszczenia ze stolikiem i brodatym oprawcą, który teraz przyglądał mu się z badawczym uśmiechem. Tym razem dokumenty już leżały na blacie, ale było ich więcej. Joshua zacisnął usta i niepewnie spojrzał na mężczyznę. 
– To jak, Joshua?
Cisza.
– Może zapytam inaczej. Dla kogo pracowali twoi rodzice?
Serce Josha zabiło szybciej. Nie. Nie, nie, nie.
– Eee... Mama była przedstawicielką handlową jakiejś dużej firmy, a tata prawnikiem – odparł po chwili wahania.
Najchętniej starłby ten przeklęty uśmiech z ust tamtego faceta, najlepiej kastetem.
– Joshua… – Facet pokręcił głową z politowaniem. – Ile ty masz właściwie lat, dwanaście? Trzynaście?
Cisza.
– W każdej chwili możesz wrócić do domu i dalej robić to, co robią dwunastolatki: grać w gry, jeść chipsy i tak dalej. Wystarczy, że będziesz mówić prawdę. Personalnie nic do ciebie nie mam. – Rozłożył ręce. – Tylko potrzebuję odpowiedzi. To wcale nie musi tyle trwać.
Joshua zadrżał i spuścił wzrok. Kątem oka obserwował ręce mężczyzny. Czekał, aż odwróci dokumenty.
Odwrócił.
Joshua poczuł się tak, jakby właśnie spadał z krzesła w dwustukilometrową otchłań.
Zdjęcie mamy. Na sąsiedniej kartce – taty.
Wszystkie były spięte spinaczem biurowym.
Spinaczem.
– Dla kogo pracowali twoi rodzice?
– Już mówiłem, że dokładnie nie wiem – odparł Joshua.
– Mam mnóstwo czasu, Joshua. – Uśmiechnął się facet, ale nie wyglądał tak, jakby mówił prawdę. – Dla kogo pracowali twoi rodzice? Linnette i Amadeus Llewelyn?
Zamknij się.
Cisza.
– A dla kogo ty pracujesz, Joshua? – Pochylił się nieco do przodu i przerzucił kartki. – A twoja koleżanka, Carmen? Czym jest CHERUB?
– Nie wiem, o co ci chodzi.
– Czym jest CHERUB?
– Nie wiem.
Cisza, ale tym razem z drugiej strony. Joshua napotkał wzrok mężczyzny. Próbował powstrzymać kpiący uśmieszek, zamiast tego skupił się na papierach. Oprawca tracił cierpliwość. Joshua musiał bardzo szybko wymyślić sposób na to, by ukraść ten przeklęty spinacz.
Głośno przełknął ślinę. Skupił się na najsmutniejszym wspomnieniu.
Na Bułgarii.
– Mogę zobaczyć…? – spytał cicho, wskazując na papiery. Mężczyzna uniósł brew. – Proszę, chcę tylko ich zobaczyć…
Długo mierzyli się spojrzeniami, nim facet wreszcie postukał kartkami o blat i powoli przesunął je w stronę Josha. Joshua wyciągnął ręce i bardzo starannie, ale żeby nie wzbudzić podejrzeń, zasłonił spinacz i powoli zaczął go zdejmować.
– To dla nikogo nie musi skończyć się źle – przypomniał facet.
Wiem, pomyślał Joshua. Ale wcale nie musi się kończyć tak, jak ty tego chcesz.
Zsuwanie spinacza zajęło mu całe wieki. Jednocześnie wbijał spojrzenie w zdjęcie uśmiechniętej Carmen i w głowie powoli rodził mu się plan. Zastanawiało go, czy byli tu też inni. Na ułamek sekundy wątpliwości całkowicie zasiały mu umysł. Coś mu się nie kleiło. Czemu ten typ porwał ich już na mecie, dzień przed końcem szkolenia, i pytał o CHERUBA…? Pomijając tortury, które sprowadzały się do głośnej muzyki.
Mocno ścisnął spinacz dwoma palcami. Jeśli go zgubi, nie będzie drugiej szansy.
Przyciągnął kartki do siebie.
– Czym jest CHERUB?
– Pieprzonym aniołkiem, złamasie – warknął Joshua drwiąco, rzucając papierami w oprawcę.
Ktoś mocno złapał go za ramiona i szarpiąc, wyprowadził z pokoju. Joshua żegnał pokój kpiącym uśmieszkiem, nawet jeśli wykręcane ręce szybko zaczęły go boleć. Wrzucili go do tego samego pomieszczenia, co wcześniej. Przypięli kajdanki do łańcucha, kostki do nóg krzesła, a potem wyszli.
Serce Josha zabiło szybciej. W którym momencie powinien zacząć działać? Gdy włączą muzykę? A może czekać i spróbować uśpić ich czujność?
Wziął głęboki wdech.
Znów włączyli muzykę. Joshua myślał, że tym razem będzie łatwiej – ale uszy pękały mu tak samo jak wcześniej. Cierpliwie czekał, skupiając się na losowych piosenkach w głowie. Nucił je pod nosem, nawet jeśli ich nie słyszał. Czekał. Piosenka trwała i trwała, serce łomotało mu wraz z rytmem muzyki, a szum w głowie zaczął się wzmagać.
Wytrzymaj, Joshua.
I wytrzymał.
Nawet się nie zorientował, kiedy muzyka ucichła.
Zmarszczył brwi i z niepokojem się rozejrzał. Zakładał, że raczej ją zapętlą.
Ścisnął go bliżej nieokreślony niepokój. Spojrzał w kamerę, na głośniki, na drzwi, na własne ręce.
Aż usłyszał cichy szum. Był inny od tego nieustannego jazgotu w głowie. Przypominał szum wody w rurach. Stawał się coraz głośniejszy, rozlegał się coraz bliżej. Joshua spojrzał w górę.
Chlusnął na niego strumień wody. Pierwszy, drugi, trzeci. Zraszacze włączały się po kolei. Przez parę sekund ciśnienie było niewielkie.
Woda trysnęła na niego z pełną parą. Zmusiła go do wbicia wzroku we własne ręce. W ciągu paru sekund znów był przemoczony; woda ściekała mu po włosach i brodzie, kapała z nosa, wlewała się do ust. Ciśnienie jeszcze bardziej się zwiększyło. Woda przygważdżała Joshuę coraz niżej i niżej.
To był ten moment.
Ostrożnie sięgnął po spinacz, modląc się, by woda go nie porwała. Powoli go rozprostował, po czym mocno wyginając rękę, wcisnął prosty koniec w dziurkę na klucz. Zaczął manewrować spinaczem, aż usłyszał ciche kliknięcie. Jedną rękę miał już wolną. Została jeszcze druga.
Z wolną ręką poszło mu o wiele łatwiej. Problem w tym, że musiał jeszcze udawać, że wciąż jest skuty. Woda zalewała mu oczy i ciągnęła ręce w dół, ale nie uniemożliwiła mu wydostania się. Odliczył do pięciu z kajdankami na nadgarstkach.
Zaklął pod nosem, gdy upuścił spinacz. Odruchowo szarpnął rękami i kajdanki zsunęły się trochę wcześniej, niż planował. Trudno. Schylił się i długie sekundy po omacku mocował się z paskami przy nogach. Udało mu się z lewym. Zerknął w kierunku drzwi i błagał, by nikt nie wszedł. Oby niczego nie widzieli.
Niecierpliwie wywrócił oczami. Prawy pasek za nic nie chciał współpracować. Szarpał i szarpał, ale rzemyk ani drgnął. Szarpnął mocniej – dalej nic. Joshua wyłamał palce i spróbował jeszcze raz, spokojniej.
Puściło.
Zerwał się z miejsca i pognał do drzwi. Zardzewiała klamka ustąpiła od razu i wpuściła Josha na krótki korytarz oświetlony migającymi jarzeniówkami. Niewiele myśląc, Joshua pognał w prawo. Co chwila zerkał za siebie. Pierwszy etap planu wykonany.
Drugi nie był już taki prosty.
Nie znał drogi do wyjścia. Nie wiedział, jak rozległe były korytarze ani dokąd prowadziły. Nie wiedział, gdzie przetrzymywano Carmen i innych rekrutów.
Glany przeraźliwie głośno cmokały na suchej podłodze. Joshua poklepał się po kieszeniach, ale nie znalazł niczego oprócz zgniecionej jagody i martwego komara. Świetnie. Jednak trzeba było trzymać tego głupiego multitoola Carmen w kieszeni.
Minął szereg identycznych drzwi i wciąż nie miał żadnych tropów. Musiał działać – na pewno już zorientowali się, że uciekł. Martwiło go, że jedyna metoda, jaką widział, to otwieranie wszystkich drzwi po kolei.
Przeczesał włosy – woda kapała mu na twarz – i pospiesznym krokiem ruszył dalej, przeklinając hałas, jaki robił. Zawsze mógł uciec sam, spróbować nawiązać kontakt z kimś z CHERUBA i wrócić po resztę.
A co, jeśli to był element szkolenia?
To nie dawało mu spokoju.
Przeszedł jeszcze parę metrów i obejrzał się za siebie. Zacisnął dłonie w pięści.
Jeśli to część szkolenia, obiecuję, że własnoręcznie doprowadzę do tego, że odechce im się na zawsze, pomyślał wściekle, po czym puścił się biegiem.
Na dwie sekundy. Potem usłyszał kroki.
Przywarł plecami do najbliższej ściany i czekał.
– Drake?! – zawołał półgłosem.
Drake podskoczył i obrócił się na pięcie ze wzniesioną gardą. Gdy zobaczył Josha, odetchnął i przyłożył dłoń do serca.
– Joshua?! Też uciekłeś?
– Jak widać – mruknął Joshua i przestąpił z nogi na nogę. – Wiesz, o co tu chodzi?
Drake pokręcił głową.
– Musimy stąd wiać. Nie wiadomo, co ci psychole jeszcze planują – wysapał pospiesznie. – Chodź, chyba wiem, gdzie jest wyjście…
– A co z resztą? Nie możemy ich tu przecież…
– Nie damy rady, Josh – szepnął Drake i pociągnął Josha za rękaw. – W dwójkę damy radę się wyślizgnąć, ale w szóstkę…
– Zamknij się, Alden. – Joshua wywrócił oczami. – Widziałeś kogoś po drodze?
– Słyszałem, że teraz przesłuchują Laurę…
– No dobra. To ją odbijamy.
Drake zmarszczył brwi.
– Ciebie kompletnie pogrzało – wycedził, ale nieznacznie się uśmiechnął. – Brzmisz, jakbyś miał jakiś plan.
– Bo mam.
Tak naprawdę wcale nie miał.


Kliknięcie przeładowywanej broni.
Za zakrętem musiał akurat chować się jeden debil, który postanowił się cofnąć i odnaleźć pomieszczenie z kamerami. Miał liczyć do stu dwudziestu; zatrzymał się na trzydziestu i nie miał pojęcia, co robić dalej.
Z jednej strony to był dobry znak.
Może dzięki poszukiwaniom w pomieszczeniu z monitoringiem nie było nikogo.
Z drugiej – zły.
Jeśli ten ktoś akurat postanowi skręcić, trafi prosto na pewnego debila.
Serce podchodziło mu do gardła. Błagania w myślach nie zdawały się na wiele. Musiałby chyba umieć sterować ludźmi za pomocą myśli, żeby cokolwiek z tego wyszło. Tymczasem był sam, całkowicie nieuzbrojony i ze spoconym czołem.
Ktoś przebiegł tuż obok niego.
Po paru sekundach kroki ucichły.
Joshua odetchnął z ulgą i wyszedł z tego przeklętego kąta, po czym pobiegł dalej. Miał wrażenie, że prędzej zejdzie na zawał, niż dokona tego genialnego samobójczego planu. Dokładnie tak nazwał to Drake: pakowanie się do monitoringu było samobójstwem.
Drzwi na końcu korytarza były uchylone. Joshua nawet się nie zdziwił, gdy przez niewielką szparę dostrzegł monitor z obrazem z kamer. Ktoś musiał wybiec stamtąd w pośpiechu, co znaczy…
Joshua wstrzymał oddech i ostrożnie uchylił drzwi. 
Pusto. Było tam całkowicie pusto.
Może Drake miał rację i faktycznie oprawców było maksymalnie ośmiu.
Joshua podchodził już do komputera, gdy nagle rzuciło mu się w oczy coś po prawej stronie. Oparty o ścianę karabin szturmowy.
Zmarszczył brwi. Podszedł do broni i obejrzał ją. Zaklął w myślach.
Nie było czasu. Joshua podbiegł do komputera i zaczął przyglądać się kolejnym obrazom. Odetchnął z ulgą na widok Carmen; paroma stuknięciami w klawiaturę ustalił jej lokalizację, a plan budynku na pulpicie sprawił, że szeroko się uśmiechnął.
– No dzień dobry – mruknął z zadowoleniem.
Na jednym z monitorów Akkie właśnie mierzyła się z wodą, Caleb coś wrzeszczał (Joshua wolał nie włączać głośników, nawet jeśli był ciekawy), a Laura odwróciła się w stronę drzwi, gdy do środka wszedł Drake. Przesłuchujący musiał już ruszyć na poszukiwania.
Joshua jeszcze raz sprawdził lokalizacje. Zapamiętał je.
Zaczął szybko uderzać w klawisze, ignorując nawet włosy opadające na oczy. Bez zawahania klepał kolejne linijki tekstu, które szybko przepływały po ekranie.
Wszystkie światła zgasły.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

źródła: x, x, x, x, x, x. Gif w nagłówku pochodzi z piosenki faded i został stworzony przez użytkowniczkę Teru97 w tym wątku. Wszystkim serdecznie dziękuję!