16 paź 2020

28. Mówiłam, że nie warto oszukiwać


Erin Rollins odpadła czternastego dnia. Paskudnie złamała nadgarstek na torze przeszkód, gdy próbowała trochę zbyt szybko wspiąć się na ścianę z opon przy krzykach Mitchella. Sam tor przeszkód nie był trudny, ale zapewne nie pomogły jej wcześniejsze trzy godziny zaprawy fizycznej i brak śniadania.
Dwudziestego piątego dnia odparł Curt, bo chyba trochę za bardzo wziął sobie do serca propozycje Reznik, że może opuścić szkolenie w każdej chwili. Tuż po tym, jak został wdeptany w błoto i zmieszany z błotem. I może po tym, jak na zajęciach o rzucaniu nożami postawiono go przed tarczą – Joshua nie do końca wiedział, za co, ale był chyba zbyt zmęczony, żeby jakkolwiek się tym interesować.
Tuż po tym partnerem Akkie Cho został Caleb Zimmerman.
Z jednej strony Joshua wcale nie dziwił się Curtowi. Zaprawa fizyczna należała do czołówki najgorszych rzeczy, które przeżył w życiu i musiał powtarzać dzień w dzień po parę razy. Kiedy pierwszy raz zwymiotował z wysiłku parę centymetrów od butów Dudleya, a później nie mógł się podnieść, Reznik gwałtownie szarpnęła go do góry i wrzasnęła prosto w twarz:
– Myślisz, że to są wakacje?! Myślisz, że na misji w trudnej sytuacji, gdy strzela do ciebie cała kawaleria, pozwolą ci na odpoczynek, tylko dlatego że jesteś dzieckiem?! – Popchnęła go w plecy i zmusiła do dalszego biegu. – Przestaniesz ćwiczyć, kiedy będziesz martwy albo nieprzytomny, rozumiesz?! Czy może wolisz odpocząć w ciepłym budynku głównym?!
Rozumiał. Ale mimo wszystko nogi się pod nim ugięły. Nie miał pojęcia, czy to ze zmęczenia, z nerwów, czy ze wszystkiego naraz.
Reznik brutalnie wepchnęła mu twarz w błoto.
To była jedna z tych chwil, w których chciał rzucić to wszystko i odejść. Carmen podeszła i spytała, czy już wszystko dobrze, ale jemu w głowie wciąż dudniły słowa Reznik. 
I próbował się ich trzymać, być może ze względu na wspomnienia.
Mimo wszystko powoli się do tego przyzwyczajał. Początkowo tuziny siniaków były zaskoczeniem, ale teraz, gdy jego siniaki miały własne siniaki, już nie zwracał na nie uwagi. Brał prysznic dwa razy dziennie, ale nigdy nie starczało mu czasu na dokładne umycie trudnych miejsc. Posłuchał Drake’a i zaczął prać ubrania tuż po torze przeszkód, ale i tak do końca dnia były wilgotne, a błoto wciąż znajdowało sposób, by swędzeniem doprowadzić go do szaleństwa.
Pięć godzin lekcji pomiędzy torem przeszkód i zaprawą fizyczną a zaprawą fizyczną i torem przeszkód stanowiło najprzyjemniejszą część dnia. Zajęcia z uzbrojenia nie składały się jedynie ze strzelania – Reznik uczyła rekrutów, jak rozbierać i czyścić pistolet, jak rozbroić nabój czy jak złożyć pistolet tak, by zaciął się przy próbie oddawania strzału. Znała mnóstwo różnych metod i wydawało się, że błyszczała właśnie wtedy, na strzelnicy.
A właściwie prowizorycznej strzelnicy w rogu ośrodka szkoleniowego. 


Piętnaście sekund. Pięć nabojów. Pięć celów.
Joshua schował się za osłoną. Usłyszał cichy dźwięk włączanego stopera. Reznik machnęła ręką.
Szybko odetchnął i odbezpieczył pistolet.
Wychylił się i wymierzył w pierwszy karton. Było już ciemno, miał skostniałe z zimna ręce, ale wycelował pewnie i trafił w sam środek korpusu.
Kątem oka dostrzegł cel wychylający się z góry. Strzelił bez zastanowienia. 
Chybił.
Zaklął w myślach i strzelił drugi raz, tym razem trafił. Czuł, jak do głowy uderzyła mu fala gorąca.
Na ugiętych nogach przebiegł do kolejnej osłony. Ostrożnie się wychylił i strzelił do kartonowej postaci. Trafił.
Kliknięcie za plecami.
Odwrócił się i oddał strzał. Karton upadł na ziemię z ziejącą w klatce piersiowej dziurą.
Joshua ostrożnie wyjrzał zza osłony. Pobiegł do przodu i przyparł plecami do wielkiego, czerwonego kontenera. Powoli ruszył w stronę wejścia…
Strzelił. Pistolet jedynie kliknął.
Reflektory rozbłysły ostrym światłem. Reznik podeszła do Josha z rękami na piersi i zaciśniętymi jak zwykle ustami. Joshua przestąpił z nogi na nogę, wściekły na siebie za takie głupstwo po trzydziestu dniach podobnych treningów.
– Cztery z pięciu – zaczął niepewnie. – To chyba dobrze…?
Reznik uniosła brew. Sięgnęła po pistolet.
– Atakowało cię pięciu, trafiłeś czterech. Piąty najprawdopodobniej cię dopadł. W tej sytuacji to niezbyt dobry wynik. Nie żyjesz, Rooney.
Joshua sapnął z frustracją i ruszył ku wyjściu. Napotkał pytające spojrzenie Carmen, ale tylko westchnął i pokręcił głową. Carmen szepnęła coś w stylu: Będzie lepiej, ale to wcale go nie uspokoiło. Zastanawiał się, ile razy dzisiaj będzie musiał to powtórzyć i miał tylko nadzieję, że Reznik nie wymyśli czegoś gorszego.
Albo na następnych zajęciach to on zostanie żywą tarczą, gdy inni będą uczyli się rzucać noże.


Na szpiegostwie uczyli się o najróżniejszych gadżetach: elektronicznych urządzeniach podsłuchowych, hakerstwie (na którym Joshua zawsze był trochę do przodu), otwieraniu zamków wytrychami i pistoletami do zamków, aparatach fotograficznych i fotokopiarkach, ale ku zawodzie Carmen o niczym tak wymyślnym jak na filmach. Joshua dowiedział się też, jak otworzyć kajdanki z pomocą wsuwki albo spinacza biurowego. Nauczycielem był pan Danny Smith, były agent CIA, który przychodził na lekcje albo w czarnym garniturze, albo w czarnej pilotce. Drake sądził, że Smith był kiedyś pilotem awionetki, ale rozbił się w Grenlandii, odkrył coś ściśle tajnego i od tamtego czasu zaczął pracować dla CIA.
Brzmiało to całkiem prawdopodobnie, zwłaszcza patrząc na Smitha i jego breloczki z samolotami.
W skład szpiegostwa wchodziły także zajęcia z pirotechniki, które prowadził Dudley. Wysadzanie w powietrze wszystkiego, co tylko możliwe, rozmowy o bombach, dynamicie i plastiku czy detonacja ładunku kierunkowego na głowie Drake’a wprawiało wszystkich w dobry humor. 
Były też lekcje przetrwania, które prowadzone były przez trójkę instruktorów pod gołym niebem i paskudnie przypominały Joshui Bułgarię. Nauczył się, jak poprawnie rozpalać ogień, gotować – nawet jeśli było to zazwyczaj pieczenie wiewiórki albo gołębia – i budować schronienie. Rekruci dowiedzieli się też, które części różnych roślin i zwierząt nadają się do jedzenia, a także jak zachowywać się przy spotkaniu niedźwiedzia, węża albo innych dzikich zwierząt. Były przyjemne na swój dziwny sposób – stwarzały dodatkową okazję na zjedzenie ciepłego posiłku.
Joshua całkiem polubił zajęcia z języków obcych, nawet jeśli wcześniej znał tylko angielski, parę słówek po walijsku i umiał się przedstawić po hiszpańsku. Niektórzy rekruci, tacy jak Drake, Caleb czy Akkie, byli w CHERUBIE od lat i mieli spore umiejętności językowe (Drake szczycił się, że zna francuski, holenderski i portugalski). Podczas szkolenia podstawowego każdy uczył się nowego języka od podstaw i do końca kursu musiał opanować co najmniej tysiąc słówek. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że żaden z języków przydzielonych rekrutom nie korzystał z alfabetu łacińskiego. Laura i Carmen uczyły się arabskiego, Akkie koreańskiego, Caleb kantońskiego, a Joshua i Drake rosyjskiego.
Joshua i Drake codziennie spędzali dwie godziny, marznąc obok siebie w ławce i słuchając nauczyciela, pana Volkowa, który miał tak usypiający głos, że dla Joshuy te zajęcia były istną walką z samym sobą. Pan Volkow szczególnie lubił bić chłopców drewnianą linijką po rękach, gdy nie uważali, albo rzucać w nich słownikiem. Czasem sennym głosem rzucał rosyjskie żarty, które bawiły tylko jego. Joshua mimo wszystko nie mógł narzekać. Nauczycielka Carmen wiecznie twierdziła, że Laura i Carmen zasługują na karę, dlatego średnio dwa razy w tygodniu kończyły na zewnątrz, z rękami w górze, o pierwszej w nocy.


Kolejną lubianą przez Josha lekcją było karate.
Rekrutom nie przysługiwał przywilej ćwiczenia na sprężystej podłodze dojo. Uczyli się boso na zabłoconym placu przed barakiem. Każda lekcja wyglądała tak samo – pokazywano im nowy cios, który potem ćwiczyli do perfekcji. Później powtarzali ciosy, których nauczyli się wcześniej, a każde zajęcia kończył pełnokontaktowy sparing.
Joshua uśmiechnął się, widząc, jak Carmen przestąpiła z nogi na nogę. Mitchell właśnie ogłosił początek walki.
Stali naprzeciw siebie. Joshua lekko zmrużył oczy. Czekał na ruch przeciwniczki.
Ale chyba by się nie doczekał.
Celował w twarz, ale Carmen z łatwością zablokowała cios. Uderzyła go podstawą dłoni w twarz i mocno odepchnęła. Gdy tracił równowagę, podcięła mu nogi.
Sprytnie, acz niewystarczająco.
Runął na beton i boleśnie obił sobie plecy, ale w ciągu ostatnich trzydziestu ośmiu dni zdążył już do tego przywyknąć. Podniósł się bez trudu, rzucił Carmen wyzywające spojrzenie. Znów przestąpiła z nogi na nogę.
Joshua kątem oka dostrzegł, że Mitchell ich obserwuje.
Carmen wyprowadziła cios prosty. Joshua postanowił wypróbować nową, dzisiejszą sztuczkę: kopnięcie zbijające. Zdążył uderzyć Carmen stopą w łokieć i odrzucić jej rękę, po czym kontratakował kopnięciem bocznym. Z Carmen uleciało całe powietrze, a Joshua odruchowo nieznacznie się uśmiechnął.
Po kolejnych pięciu minutach walki zauważył, że Carmen z trudem łapała powietrze, a zostało przecież jeszcze dwa razy tyle. Nieco zwolnił i czasami pozwalał się powalić tylko po to, by wstać nieco wolniej i pozwolić Carmen na oddech. Wiedział jednak, że jeśli odpuszczałby za bardzo, instruktorzy by to zauważyli i ukarali ich oboje.
Blokował kolejne ciosy. Wreszcie wykonał łatwą kontrę, dzięki czemu Carmen runęła na beton.
Wspominała, że kiedyś uczyła się karate, bo jej tata był instruktorem. Nie wyglądała na mistrzynię olimpijską z poczwórnym czarnym danem, ale dało się wyczuć precyzję i moc, z jaką wymierzała niektóre ciosy.
Kolejne kopnięcie wymierzone prosto w żebra. Kolejne stęknięcie Carmen.
Kolejna lekcja karate.


Na torze przeszkód szybko bardzo przydatna okazała się współpraca.
Laura miała małe problemy z plecami, dlatego Drake i Joshua brali od niej część ekwipunku; w zamian Laura dzieliła się z nimi kolacją. Carmen trochę gorzej radziła sobie ze wspinaniem, więc Caleb starał się przytrzymywać jej drabinkę; w ramach zapłaty Carmen dawała mu dodatkowe wskazówki odnośnie roślin. Akkie miała dar do ześlizgiwania się w błoto, zatem Joshua w miarę możliwości próbował jej pomagać. Dzięki temu zyskał dodatkową wiedzę na temat możliwych skrótów i ukrytych kamer, które Akkie zauważyła, gdy była na poprzedniej turze szkolenia. Wyleciała, bo pechowo skręciła sobie nogę, a teraz podchodziła do szkolenia drugi raz.
Pięćdziesiątego drugiego dnia Akkie doznała złotego urazu. Rozcięła sobie rękę i w oczekiwaniu na pielęgniarkę trafiła do pokoju utrzymywanego w błogiej temperaturze dwudziestu dwóch stopni, w towarzystwie ekspresu i biszkoptów w czekoladzie. Joshua dałby wszystko, żeby się tam znaleźć, ale mógł tylko pomarzyć o takim urazie. Znając swoje szczęście, pewnie złamałby nogę w dziewięciu miejscach i byłby wyłączony ze szkoleń na następne… zawsze.
Ale właśnie z powodu braku Akkie postanowił wybrać pięćdziesiąty drugi dzień.
Drake i Laura jak zwykle prowadzili na torze przeszkód, ale Joshua był zaledwie czterdzieści metrów za nimi. Obejrzał się za siebie. Carmen właśnie przebiegała po rozłożonych na ziemi oponach, dwadzieścia metrów z tyłu. Joshua nieco zwolnił i niespiesznie przeskoczył stóg siana. Czekało ich teraz bagno, w którym trzeba było zanurkować i przepłynąć pod gałęzią, jednak Akkie powiedziała, że da się to ominąć.
W oczekiwaniu na Carmen Joshua przyjrzał się błotnistemu stawowi. Po lewej stronie miało być płycej i nie trzeba było nurkować. Gdy tylko Carmen go dogoniła, przedstawił jej swój plan.
Pokręciła głową.
– Jezu, Joshua. – Przetarła czoło dłonią. – Przecież nas złapią.
– Nie ma tu nigdzie kamer – szepnął Joshua, gdy błoto zaczęło pod nimi cmokać. – Instruktorzy też nie zajmują się nami, a Reznik chyba siedzi w gabinecie.
– Ogląda nas na kamerach – odparła pewnie Carmen. Uśmiechnęła się do Josha. – Przepraszam, ale chyba wolę pójść normalnie. Nie chcę mieć kary.
– Ale… A, wal się, rób, jak chcesz – mruknął Joshua, wywracając oczami. – Twoja strata.
Ale słowa Carmen zapadły mu w pamięć. Może faktycznie nie powinien…?
A, trudno. Carmen wiecznie była przewrażliwiona na punkcie zasad i ojej, jeszcze wpadniemy w kłopoty. Trochę żartobliwie wystawił w stronę jej pleców środkowego palca. 
Nie będzie słuchał paranoiczki. Ostatecznie postanowił zaoszczędzić czas i pójść skrótem. Wiedział też, że na jeziorku było płytsze miejsce, które skracało dystans o całe dwadzieścia metrów. Akkie pokazała mu też lepszą metodę na pokonanie tych paskudnych poprzeczek, po których trzeba było przejść, trzymając się rękami, pięć metrów nad rowem, którego zawartość podejrzanie śmierdziała.
Dzięki temu wszystkiemu Joshua dotarł na metę pierwszy. Drake pokręcił głową.
– Jak ty to zrobiłeś?
Joshua uśmiechnął się tajemniczo.


Najgorsze w szkoleniu podstawowym zdecydowanie nie było wieczne zmęczenie.
Najgorsze było zimno.
Ciepło wydzielano rekrutom w bardzo skąpych dawkach – gorące napoje do lunchu, ciepły wieczorny prysznic czy podgrzana kolacja. Spali pod cienkimi, papierowymi kocami, w wiecznie zimnej sali. Carmen twierdziła, że mieli szczęście, ponieważ mogła trafić im się zimowa tura. Joshua sądził, że takie szczęście to żadne szczęście.
Spał, dygocząc z zimna, śniło mu się zimno, a na dodatek próbował ułożyć się tak, żeby nie czuć gigantycznego sińca nad nerkami, ostatniego autografu Carmen. Stare sprężyny skrzypiały przy każdym ruchu, a na dodatek były straszliwie niewygodne, ale noc była jedynym czasem, w którym można było naprawdę odpocząć – nawet jeśli i tak zawsze spali zbyt krótko.
Aż poczuł coś lodowatego.
To coś wlewało mu się do nosa, ust i oczu, wdzierało się pod ubrania, sprawiało, że tracił dech.
– Wstawaj, Rooney! – wrzasnęła Reznik.
Ostre światło latarki oświetliło twarz Josha. Z przerażeniem domyślił się, do czego doszło.
Strumienie lodowatej wody go zalewały, gdy próbował włożyć buty. Reznik skierowała na nie węża. Joshua zawahał się.
– Wkładaj buty – zakomenderowała Reznik, wciąż polewając go wodą.
Joshua rozumiał, że protesty tylko pogorszyłyby sytuację. Jęknął w duchu. Przeklęta Akkie.
– Na zewnątrz. JAZDA! – ryknęła Reznik, gdy Joshua stanął przed nią na baczność.
Tylko nie to, tylko nie to…
Trzasnęły za nimi drzwi, gdy znaleźli się na zewnątrz. Reznik krytycznie spojrzała na Josha.
– Słuchaj no, Rooney – powoli wycedziła przez zęby. – Jeśli cię nie złapią, znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią techniką. Jeśli cię złapią, znaczy, że oszukiwałeś. Jasne?
Joshua żarliwie pokiwał głową, drżąc. Reznik uśmiechnęła się jadowicie.
– Świetnie – stwierdziła krótko, po czym wężem zmusiła Josha, by szedł dalej. – Nie ma kamer, tak? Akkie nie jest pierwszą osobą, która powtarzała kurs. Może i znasz parę sztuczek, ale my znamy je wszystkie.
Joshua ku swojej rozpaczy zobaczył, że szli na tor przeszkód.


Pokonanie toru przeszkód w dzień stanowiło swojego rodzaju wyzwanie. Pokonanie toru przeszkód po spłukaniu lodowatą wodą, prawie w samej bieliźnie i w nocy początkowo wydawało się Joshowi niemożliwe. Każda przeszkoda wyglądała inaczej, ślizgał się na ostrych kamieniach rozrzuconych po torze, a trzęsienie się z zimna wcale mu nie pomagało. Wspinał się na drewniane poprzeczki, by z nich spadać i nurkował w błocie, by po chwili wypłynąć po drugiej stronie. Przeklinał swój los, ale doskonale wiedział, że to była tylko i wyłącznie jego wina.
Do mety udało mu się dotrzeć półtorej godziny później, czyli znacznie dłużej, niż zajmowało mu to zazwyczaj.
– No dobra, Rooney – zawołała Reznik, świecąc na Josha latarką. – Chcesz powtórzyć to jeszcze raz czy już oduczyłeś się oszukiwania?
– Mogę wybrać? – wybrało się Joshowi.
– Pewnie – Reznik zabrzmiała prawie sympatycznie. – Nie mam całej nocy.
Joshua stłumił uśmiech.
– Już więcej nie będę – obiecał. – To było… głupie. Ja byłem głupi, znaczy się. Wciąż jestem.
Reznik odchrząknęła, po czym machnęła dłonią w stronę baraku. Gdy znaleźli się przed drzwiami, Reznik kazała mu się zatrzymać.
– Została godzina do pobudki – oznajmiła powoli. – Skoro już i tak jesteś rozbudzony, myślę, że dodatkowa godzina bez snu dobrze ci zrobi, ponoć to pomaga w rozmyślaniu nad własnymi czynami – dodała sucho. – Kucnij na palcach… Dokładnie tak. Do zobaczenia rano! – zawołała, po czym weszła do baraku i zatrzasnęła za sobą drzwi.
Do Josha to na początku nie dotarło.
A potem minęło pięć minut, potem dziesięć… a wciąż nikt po niego nie przyszedł. Nie potrafił myśleć o niczym innym niż o zimnie i drętwiejących łydkach.
Aż wreszcie usłyszał jakiś zamęt i skrzypiące drzwi. Spojrzał w ich stronę z nadzieją w sercu.
– Carmen?! – szepnął. – Co ty tu robisz?! Przecież…
– Cicho – syknęła Carmen, po czym stanęła obok Josha i uśmiechnęła się. – Mówiłam, że nie warto oszukiwać.
– Williams, idiotko, jak dowiedzą się, że tu przyszłaś…
– Przecież nie zostawię cię samego – obruszyła się Carmen. – Jesteśmy partnerami, co nie? Poza tym wcale nie jest tak zimno. Jest… rześko – powiedziała, opatulając się ramionami – ale przyjemnie. Wyobraź sobie, że mamy jakąś supermoc, dzięki której możemy się rozgrzać albo coś…
– No jakoś nie działa – warknął Joshua. – Jeśli nie zauważyłaś, ja muszę jeszcze…
– Och, faktycznie! – wykrzyknęła Carmen i kucnęła w tej samej pozycji, co Joshua. Stęknęła. – Jeju, już wiem, jak się czuliście, gdy na mnie czekaliście… Wciąż strasznie mi przykro…
– Ale ty jesteś głupia – przerwał jej Joshua z zimną furią. – Idź spać. Mitchell mówił, że mamy jutro dodatkowe godziny zaprawy fizycznej, więc musimy się, króliczki, szykować.
Carmen pokręciła głową z życzliwym uśmiechem i rozmasowała łydki. Sekundę później znów schowała ręce za głową.
– Zostaję. Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie, przynajmniej tak mi mówiła mama…
Joshua westchnął z frustracją. W ostatniej chwili powstrzymał się przed przeczesaniem włosów. Był pewien, że ktoś ciągle go obserwował.
Czyli zapewne widział Carmen.
– Reznik nie wpuści cię z powrotem?
Carmen chwilę milczała.
– To też – przyznała wreszcie – ale głównie to pierwsze.

2 komentarze:

  1. Hej, to ja wróciłam w końcu do twojego opowiadania. Bardzo podoba mi się jak prowadzisz historię, ten rozdział również fajnie wyszedł - trochę opisowy, podsumowujący, ale dający czytelnikowi klarowny obraz szkolenia, bez zbędnych dialogów, same konkrety - podoba mi się.
    Mam nadzieję, że w następnych rozdziałach nieco szerzej pokazałaś innych bohaterów, bo bardzo mi się podobała relacja między nimi - pomagają sobie, nie ma między nimi takiej ostrej rywalizacji, żeby eliminować siebie nawzajem. Swoją drogą myślałam, że Reznik choć trochę doceni spryt Josha - w końcu dobry agent to nie tylko taki, który ślepo wykonuje rozkazy, ale też wykorzystuje trochę inteligencji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, miło widzieć Cię z powrotem. :)
      I cieszę się, że formuła tego rozdziału ci odpowiada, bo w sumie nigdy nie jestem pewna co do takich rzeczy i mam straszny kompleks streszczania, niestety. I przyznaję z perspektywy czasu, że w sumie mogłam nieco bardziej skupić się na budowaniu relacji bohaterów, ale cóż...
      I, cóż, oszustwo to oszustwo, bądźmy bezwzględni nawet (a wręcz szczególnie) wobec naszego ulubionego słoneczka tej historii!

      Usuń

źródła: x, x, x, x, x, x. Gif w nagłówku pochodzi z piosenki faded i został stworzony przez użytkowniczkę Teru97 w tym wątku. Wszystkim serdecznie dziękuję!