– Co tam, przegrywy?
Faith podeszła do stolika i pochyliła się nad Joshuą i Warrenem. Falowane, napuszone włosy połaskotały Josha w policzek. Popatrzył na nią krytycznie, potem krytycznym wzrokiem obrzucił jej wyświechtany egzemplarz Zabić drozda z ledwo trzymającą się okładką, aż wreszcie nieznacznie odsunął się razem z krzesłem. Może i usłyszał karne prychnięcie Faith, ale za to uniknął włosów w ustach.
Warren tymczasem sugestywnie wskazał na talerz makaronu fusilli z sosem pomidorowym i klopsikami, a potem na miskę pełną słodkich bułeczek.
– Powiedziałabyś, że nadszedł czas na prawdziwie męską strawę przed kręglami – oznajmił dumnie.
– Uuu, kręgle – Zza Faith wychyliła się Maria i usiadła przy stoliku ze zdradzającym zainteresowanie uśmiechem. – O której idziecie?
– Nie ma szans, złotko. – Wyszczerzył się Warren. – To będą męskie kręgle. Tylko ja, Asker, Rooney i Floyd.
Faith prychnęła, a Maria zmarszczyła brwi.
– Uroczo. Na wszystkich mówisz po nazwisku, a na Floyda po imieniu. Artystycznie!
Faith odchrząknęła.
– Nie powiedziałabym tak – stwierdziła, krzyżując ręce na piersi.
– Powiedziałabyś – odparł pewnie Warren. Zaczął huśtać się na krześle, gdy Faith zmierzyła go uważnym spojrzeniem.
– Powiedziałabym co najwyżej, że czas na chłopięcą strawę – podkreśliła – a twoje kręgle też mogą być maksymalnie chłopięce. W każdym razie na pewno nie męskie.
– Uważaj na testosteron – zachichotała Maria.
– Cios prosto w serce – wydusił Warrren z trudem.
Podczas gdy Warren ciężko i melodramatycznie opadł na podłogę, Maria chichotała, a Joshua Rooney z zaintrygowaniem popatrzył na Faith, dziewczyna triumfowała i klapnęła na krzesło między Joshem a Warrenem. Wzięła jedną bułeczkę Warrena, po czym uśmiechnęła się słodko i przeniosła spojrzenie na Josha.
– O której idziecie?
– Wpół do szóstej – odparł Joshua, wzruszając ramionami. – Warren chyba nie będzie miał już nic przeciwko.
– Czemu Warren ma coś przeciwko? – ryknął Asker i usiadł obok Madelyn, po czym nachylił się do Warrena. Wtedy dostrzegł jego minę i uniósł brwi. – Cóż się stało, przyjacielu? Kto znowu zmiażdżył, podeptał, podpalił, zgniótł, znowu podeptał, przymocował do rakiety, rąbnął w drzewo i rozszczepił na atomy twoją niesamowicie męską dumę?
Warren posłał mu mroczne spojrzenie, ale Asker tylko wesoło się wyszczerzył i przeniósł spojrzenie na Faith.
– Po co ja w ogóle pytam?
Faith wzruszyła ramionami.
– Nawet się nie starałam – rzuciła obojętnie. – Idziemy z wami na kręgle. Gdzie Floyd?
Joshua zacisnął usta, wziął kulę z podajnika, gdy tylko przestała wirować, i ponuro spojrzał na pozostałe kręgle. Dzięki swoim niesamowitym umiejętnościom nabytym w dwadzieścia minut strącił aż trzy kręgle. I jakoś wątpił, że zapowiadało się na genialny rzut.
Głęboko westchnął, stanął na rozbiegu, przestąpił z nogi na nogę, po czym wziął niepewny zamach. Kula z impetem strąciła czołowe kręgle i Joshua już miał nadzieję, że może poszczęści mu się drugi raz.
Ale na co on w ogóle liczył?
Szóstka tylko lekko się zakołysała, dziesiątka stała nieruchomo, podobnie jak pechowa czwórka. Siódemka najwyraźniej także nie zamierzała nawet drgnąć.
Joshua zaczerpnął powietrza i z frustracją przeczesał włosy.
– No… Mogło być lepiej – przyznał Warren z figlarnym uśmieszkiem. – To dlatego że uczył cię Asker.
– Jest przed tobą w tabeli – zaznaczył Joshua, unosząc brew.
Warren spochmurniał.
– Bo mam zły dzień, a Asker to farciarz – odparł stanowczo. Ostentacyjnie podniósł głos, żeby Asker siedzący przy stoliku mógł go usłyszeć.
– Ta, widziałbyś go w szczytowej formie – odkrzyknął Asker z serdecznym uśmiechem. – Wymiata jak w szachach. Klęknijmy wszyscy przed majestatem naszego kręglarza, albowiem znów wdziewa kręglarskie szaty, a chwała jego niech nas…
Zaśmiał się, gdy Maria lekko szturchnęła go łokciem.
– Jeszcze będzie lepiej – powiedział Warren. – Maria, twoja kolej!
Joshua westchnął i ciężkim krokiem powlókł się do stolika. Nie zakładał, że zostanie mistrzem świata w kręglach w jeden wieczór, ale miło by było nie być trzydzieści punktów za Floydem, który i tak grał beznadziejnie. Po drodze minął drugiego Josha i Marię, która z gracją ruszyła stawić czoła dziesięciu kręglom. Przy stole zostali tylko Floyd i Faith i zdawało się, że nie poświęcali zbytniej uwagi rozgrywce. Kiedy wcześniej Joshua zerkał w ich stronę, Faith pisała coś na chusteczce, a Floyd machał nogami i bawił się monetami.
Joshua oklapł na krześle obok nich i bez słowa sięgnął po waniliowego shake’a.
– Coś ci nie idzie – zauważyła Faith.
– No co ty, serio? – prychnął Joshua, wywracając oczami.
Faith podniosła na niego wzrok i wzruszyła ramionami.
– Nie martw się, smutasku. Zawsze możesz poćwiczyć z juniorami. – Kiwnęła głową w stronę odległego toru, przy którym powstała niewielka kolejka złożona z dziewięcio- i ośmiolatków. Gdy Joshua posłał jej znaczące spojrzenie, lekko się uśmiechnęła. – Chociaż nie wiem, czy przy twojej formie nie roznieśliby cię na strzępy.
– No dzięki – mruknął Joshua z przekornym uśmiechem. Zerknął na tablicę wyników i uniósł brew. – A jak tobie idą kręgle, panno Jestem-prawie-przedostatnia?
– Lepiej być prawie przedostatnim niż ostatnim – odparła Faith. – Poza tym nie traktuję tego jako walkę na śmierć i życie, szczerze mówiąc. Raczej na to, kto pierwszy oberwie kulą. Jeśli szukasz rozrywki, na sąsiednim torze chyba właśnie się na to zapowiada.
Joshua nieznacznie się uśmiechnął i przeniósł spojrzenie na miejsce, o którym mówiła Faith. Starszy cherubin, który wcześniej prawie spóźnił się na autobus, przepychał się z drugim chłopakiem. Nie wyglądało to poważnie, ale znając możliwości cherubinów, zdecydowanie mogło przerodzić się w coś ostrzejszego.
– Strrrrajk! – zawołała Maria. Uniosła ręce i zawirowała w radosnym tańcu zwycięstwa, który zwieńczyła okrzykiem: – Asker, twoja kolej!
Joshua odwrócił wzrok i dopiero wtedy zauważył Floyda, który wbijał ponury wzrok w stolik. Zacisnął usta i podrapał się po karku, ale Faith wyjaśniła:
– To jego ostatni wolny wieczór. Jutro jedzie na misję.
Joshua zmarszczył brwi. Z dezorientacją spojrzał to na Floyda, to na Faith.
– To nie powinien…
– Do Norwegii – burknął Floyd i wyrzucił ręce w powietrze. – Trochę się stresuję. Byłem już na wielu misjach i tak dalej, ale ta jest inna – stwierdził nerwowo. – Kiedyś mieszkałem w Norwegii, a mój far był handlarzem broni, miał całą czachę w tatuażach i w ogóle… Ale wybuchła wojna gangów i go zabili, jak miałem osiem lat… Teraz tam jadę, żeby spróbować przymknąć tamtych…
– Och… – wyrwało się tylko Joshowi.
Zacisnął usta.
– I niby chcę to zrobić, ale jednak…
– Rozumiem – odparł Joshua i westchnął. Pomyślał, że Floyd żywił podobne uczucia do Norwegii, co on do Bułgarii. Oczywiście poza tym, że Joshua się tam nie wychował.
– Lindsay, wchodzisz! – zawołał Warren.
– Idę się trochę rozerwać. – Floyd uśmiechnął się nieznacznie i ruszył w stronę toru.
Joshua odprowadził go wzrokiem, po czym rozejrzał się po kręgielni. Okazało się, że w sobotnie wieczory całkiem sporo cherubinów wybierało się na kręgle. Parę torów dalej Joshua dostrzegł Abdula, który właśnie brał zamach. Jakiś starszy chłopak stawiał wszystkim hot-dogi i napoje, jakiejś dziewczynie wypadł telefon. Joshua dostrzegł też krzepkiego chłopaka, który wyglądał, jakby właśnie urwał się z meczu Arsenalu – a przynajmniej na to wskazywały czerwona koszulka i czapka. Brakowało już tylko rozsypanego popcornu i poplamionych musztardą spodni. Rozmawiał o czymś z Warrenem, żywo gestykulując i wskazując na siebie.
Joshua prychnął pod nosem. Dobrali się.
– Ojej. – Maria uśmiechnęła się, siadając na wolnym krześle. – Udało mi się, ale nigdy ich nie dogonię, na pewno nie cztery rundy przed końcem.
– Więcej optymizmu – rzuciła Faith. – Możesz wszystko.
– Zwykle to ty byłaś tą realistką.
– Wiara w siebie ponoć działa cuda. Ewentualnie placebo – odparła Faith naukowym tonem. – Zawsze możesz spróbować ich rozproszyć.
– W sumie racja. – Wyszczerzyła się Maria. – Można próbować… A co u ciebie, Joshua?
Joshua jednak nie odpowiedział, bo w tej samej chwili poczuł, że coś bardzo zimnego kapnęło mu na koszulkę. Faith zesztywniała i przejechała dłonią po włosach. Mokrych włosach.
Joshua zmarszczył brwi, odwrócił się i zobaczył tego samego fana Arsenalu.
– Coś nie tak? Pomóc ci to trzymać tak, żebyś nie oblewał wszystkich dookoła? – spytał spokojnym tonem.
– Sorka, przypadkiem – odrzekł chłopak, uśmiechając się do lodu w szklance.
Joshua przewrócił oczami i odwrócił się z powrotem do Marii.
– Wracając… To chyba wszystko okej. – Wzruszył ramionami.
– Za dwa tygodnie zaczynasz podstawówkę, co nie? Ponoć trafi wam się nowa babka, była komandos SEALs. – Uśmiechnęła się Maria. – Sądzę, że zgniecie was wszystkich jak małe robaczki. Asker mówi, że rozwali was wszystkich i nie da wam żyć bardziej niż na normalnym szkoleniu.
– Jest aż tak źle?
– Jeśli lubisz tarzanie się w błocie przez większą część dnia, dużo krzyków, jedzenie wiewiórek albo gołębi i pobudki wężem strażackim, to nie jest tak źle.
– Zapomniałaś o głodzie, zimnie, pękających kościach, zszywaniu ran, ćwiczeniach aż do omdlenia i wymiotowaniu z wycieńczenia – uzupełniła Faith z krzywym uśmiechem.
Joshua westchnął i podrapał się po głowie. Gdy tylko sobie to wyobraził, nieznacznie zadrżał.
– Nie brzmi zachęcająco – mruknął bez przekonania.
– Nie ma co się martwić na zapas – pocieszyła go Faith – a na szkoleniu nawet nie masz czasu, żeby o tym myśleć. Poza tym nie wydaje mi się, żebyś miał się czym martwić.
– Dlaczego?
Faith wzruszyła ramionami.
– Ogólne wrażenia.
Joshua chciał jeszcze dopytać, ale do stolika nagle podszedł Warren. Ciężko opadł na krzesło i zaczął głośno siorbać swoją colę. Wyglądał tak, jakby nagle znienawidził cały świat – zwłaszcza, gdy zbył Marię dłonią, kiedy zapytała go, co się stało. Joshua i Faith wymienili krótkie spojrzenia, ale nie odezwali się ani słowem.
I wtedy na Josha chlusnął zimny sprite.
Momentalnie poderwał się z miejsca…
I nawet się nie zdziwił. W sekundę połączył pusty kubek i plamę na podłodze z żywo gestykulującym chłopakiem w czerwonej koszulce i kretyńskiej czapce.
– Typie, masz jakiś problem?! – zawołał prowokująco. – Cały jestem mokry!
– No mam – odparł chłopak, ostentacyjnie żując gumę z otwartymi ustami. Jego wzrok skoczył w stronę Warrena.
Pewnie. Nie mogli spokojnie rozmawiać jak fan Arsenalu z fanem Arsenalu, ale się pokłócić, a potem przenieść imprezę do innych.
– Ta, to, że masz problem z trzymaniem kubka i piciem przez słomkę, się nie liczy. Coś jeszcze?
Chłopak zrobił krok w jego stronę.
– Jest tu mnóstwo innych wolnych miejsc – zauważył z uśmiechem. – Może ty i twoi kumple się przesiądziecie, jeśli coś ci nie pasuje?
– Tu jest nasz tor. – Maria stanęła obok Josha.
– Nie chce mi się robić dziesięciu kilometrów do toru tylko dlatego, że jakiś palant postanowił się tu bawić sam ze sobą.
– Prosisz się o bicie, mały – warknął chłopak, poprawiając czapkę.
– Ej, spokojnie – zainterweniował Warren, stając między nimi. – Nie szukamy kłopotów. Chcemy tylko pograć w kręgle.
– Jak na razie zapowiada się na coś innego. – Fan Arsenalu uderzył pięścią w otwartą dłoń i zrobił krok w stronę Josha.
Joshua nawet nie mrugnął. Już szykował sobie odpowiedź, gdy usłyszał:
– Chłopaki, co wy? Nie było mnie pięć minut, a wy zaczynacie imprezę beze mnie.
Joshua Asker szedł w ich stronę z szerokim uśmiechem na ustach. Tuż za nim deptał Floyd, wzruszając ramionami, gdy któryś z cherubinów z sąsiednich torów próbował dowiedzieć się, co się stało.
– Wstrzymaj konie, Josh. – Uśmiechnął się Asker. – W ogóle to zauważyłeś, że jesteś łysy?
Joshua zmiażdżył go wzrokiem.
– Wiesz, że w komiksach to łysi są zawsze najpotężniejsi? Thanos, Lex Luthor, Shrek…
Faith odchrząknęła i ze zmarszczonymi brwiami podeszła do Josha.
– Joshua, chcesz się z nim pobić i wylecieć? – wycedziła przez zęby.
Starszy chłopak zarechotał.
– A to kto, twoja laska?
– Zamkniesz się? – warknął Joshua. – Nie z tobą rozmawiam.
– Nie wierzę, że…
– Wracaj na stadion, z którego przypełzłeś – odparł Joshua. Zaczerpnął powietrza, przejechał dłonią po włosach, obrzucił chłopaka jeszcze jednym spojrzeniem… Popatrzył na jego szklankę. Wpadł mu do głowy szatański pomysł…
A co, jeśli faktycznie dojdzie do bójki? Nawet jeśli tamci go obronią, na pewno poniesie konsekwencje, w końcu to on zaczął. Czy naprawdę chciał wylecieć z CHERUBA w drugi dzień? Po tych wszystkich próbach? Czy było warto?
– Dobra, wypad stąd, Kanonierze – wysyczał Joshua i kpiąco prychnął.
– Bo?
– Rozbić ci tę szklankę na głowie?
– No dawaj.
Joshua zrobiłby to z miłą chęcią, ale nie to chciał zrobić w tamtej chwili. Posłał chłopakowi najbardziej lodowate spojrzenie, na jakie było go stać, i poważnie dodał:
– Nie chcesz tego.
Tuż za nim ustawiła się cała reszta. Chłopak zarechotał i rozłożył ręce.
– Wow, groźnie – palnął chłopak i uniósł prawie pustą szklankę. – Dobra, spływam. Miło było.
I odszedł, uśmiechając się pod nosem.
Joshua ciężko westchnął. Zwrócił się do Warrena.
– Oto przykład przeciętnego kibica Arsenalu.
Warren zaśmiał się i żartobliwie wystawił mu środkowy palec, podczas gdy Asker parsknął śmiechem i poklepał Josha po ramieniu.
– Nieźle. – Wyszczerzył się. – Tylko szkoda, że nie doszło do mordobicia.
– Podpuszczasz go – zauważyła Faith z założonymi rękami.
Asker puścił jej oczko.
– Może trochę – przyznał z ociąganiem – ale dobre mordobicie to dobre mordobicie. Co nie zmienia faktu, że dobra wymiana zdań także jest w porząsiu.
Joshua odchrząknął.
– To kto ma teraz rzucać?
– Ty – odparł Warren z uśmiechem. – Już mieliśmy cię wołać, ale wtedy zobaczyliśmy, że gadałeś z kolegą. Może skończymy ten mecz, zanim dryblas wróci z kolegami?
Joshua skinął głową i ruszył w stronę toru. W ferworze walki zdołał już zapomnieć o mokrej bluzie, a o rozmowie przypominały mu tylko głowy zwrócone w jego stronę. Nieznacznie się do siebie uśmiechnął. Może i nie zostanie dzisiaj mistrzem kręgli, ale parę dobrych wyzwisk zdecydowanie poprawiło mu humor. I to z nawiązką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz