Wystarczył rzut oka, by wiedzieć o stołówce jedno – ewidentnie była samym sercem kampusu. Joshowi wydawało się, że na korytarzu osiem pięter wyżej panowało ożywienie, ale to była dosłownie wypełniona gwarem rozmów czy głośnymi sprzeczkami cherubinów. O tej porze znajdowało się tam około pięćdziesięcioro dzieci czekających przy bufecie lub siedzących przy stolikach.
– Zawsze jest tu tak tłoczno? – rzucił Joshua.
– Przeszkadza ci to? – Wyszczerzył się Warren. – Czasem jest gorzej. Stołówka działa prawie całą dobę, bo cherubini wracają z misji o różnych porach, a po podróży zawsze fajnie coś zjeść. W sumie żarcie jest w porządku, a jak ładnie poprosisz, dostaniesz coś na zamówienie. Nie rozumiem tylko, czemu kiedyś odmówili mi podania frittaty z homarem… – westchnął z zawodem.
– Też tego nie łapię – odparł Joshua. Brew lekko mu drgnęła.
Warren uśmiechnął się. Minęła chwila, nim dotarli do kontuaru.
– Lasagne z czosnkowym chlebem i dobrze wysmażony stek z frytkami. O, i jeszcze sok pomarańczowy. I może są jeszcze te orzechowe ciasteczka z rana?
– Zawołam za dziesięć minut – odpowiedziała kucharka, podając Warrenowi numerek. – A co dla twojego niebieskiego kolegi?
Warren lekko szturchnął Josha łokciem.
– Niebieski kolego, co dla ciebie?
I w tym był problem. Joshua kompletnie nie wiedział, co zamówić, a gdy próbował coś wymyślić, w głowie miał totalną pustkę. Podrapał się po głowie, odchrząknął i nerwowo bąknął:
– Poproszę.. Eee… Ryż z warzywami…? I sok pomarańczowy.
Kucharka skinęła głową i podała Joshowi karteczkę z numerkiem. Gdy chłopcy odchodzili do stolika, Warren pokręcił głową i spytał z oburzeniem:
– Co ty, ryż będziesz jadł? Co z męskim mięsem?
Joshua wzruszył ramionami.
– Lubię ryż – stwierdził wymijająco – i w sumie nie jestem aż tak bardzo głodny. Poza tym nie wiem, co mógłbym zamówić… czy coś.
– Stary, wszystko. No, może prawie, ale większość. – Uśmiechnął się Warren. – Ale no dobrze, chodź, teraz poznasz trochę nowych kolegów.
Joshua dostrzegł, do którego stolika kierował się Warren. Siedzieli tam dwaj chłopcy w niebieskich koszulkach, a także Faith i Floyd. Floyd powitał Josha uśmiechem, a Warren uroczyście ogłosił:
– To jest Joshua, zdał dzisiaj próby i tak dalej, i tak dalej…
Czarnoskóry chłopak w niebieskiej koszulce o imieniu Curt jedynie się przywitał, ale drugi, z blond włosami po przejściu tornada, tajfunu i trafieniu przez osiem błyskawic, wstał, obszedł cały stolik i uścisnął Joshowi rękę, patrząc mu głęboko w oczy.
– Witaj, Joshua. Miło cię poznać. Serdecznie witamy w kampusie CHERUBA. Jestem Drake Alden.
Joshua powoli zamrugał. Warren lekko się zaśmiał, a Drake momentalnie spuścił z tonu i także się uśmiechnął.
– Dobra, koniec robienia z siebie kretyna – zapewnił wesoło. – Siema, jestem Drake. Kolejna niebieska koszulka, jak widzę. Też zaczynasz szkolenie za dwa tygodnie?
Joshua skinął głową.
– Super. – Uśmiechnął się Drake. – Znaczy, może nie super, bo szkolenie to ponoć masakra, ale fajnie widzieć kolejną niewinną twarzyczkę do towarzyszenia w zniszczeniu czy coś.
– Brzmi zachęcająco – stwierdził Joshua.
– Co nie? – Wyszczerzył się Drake. – Warren mówił, że podczas szkolenia są zajęcia z pirotechniki, a instruktor wysadził mu kiedyś na głowie bombę. Odlot, co nie?
Joshua spojrzał na Warrena.
– Serio?
Warren odchrząknął, leniwie podniósł na niego spojrzenie, a potem pochylił głowę i wskazał na sam jej czubek.
– Dokładnie tutaj.
– Ciekawe, czy my też będziemy coś wysadzać – odparł z podekscytowaniem Drake. – Zawsze chciałem coś wysadzić.
Miło było wiedzieć, że w zespole będzie miał piromana.
Siadając na wolnym krześle, Joshua dostrzegł, że Faith czytała jakąś grubą książkę. Już chciał pytać o tytuł, gdy nagle usłyszał swój numerek zza kontuaru. Razem z Warrenem poszli po jedzenie, a gdy tylko wrócili do stolika, Joshua usłyszał:
– Dawać mi tu tego nowego cud-chłopca, który potrafi czarować na kompie!
Warren głośno się zaśmiał, a Joshua prawie zakrztusił się śliną, gdy zorientował się, że chodziło o niego. Obejrzał się przez ramię i dostrzegł krępego chłopaka w szarej koszulce CHERUBA i z łobuzerskim uśmiechem. Jego ciemnoblond włosy wyglądały, jakby czesał się, odpalając w nich petardę.
W tym samym momencie chłopak spojrzał na niego i przyspieszył kroku.
– To ty? O mój Boże, chłopie, to, jak rozwaliłeś Floyda… – Wybuchł śmiechem.
Faith podniosła wzrok znad książki i spod przymrużonych powiek posłała Warrenowi znaczące spojrzenie.
– Warren… – wycedziła.
– Daj spokój, Faith, zawstydzasz go przed czarodziejem. – Wyszczerzył się blondyn.
Joshua odchrząknął. Zrozumiał, że przyszła kolej na niego, dlatego najbardziej spokojnym tonem, na jaki było go stać, spytał:
– Coś nie tak?
Chłopak znów się zaśmiał. Krótko potrząsnął głową, po czym szybko zabrał jedno krzesło z sąsiedniego stolika wbrew protestom drobnej Azjatki i usiadł obok Josha oparciem do przodu. Zgarnął frytkę z talerza Drake’a i mocno poklepał Josha po ramieniu.
– Absolutnie, stary, jesteś totalną legendą. – W szerokim uśmiechu błysnęły białe, równe zęby. – Mały Floyd tak się chwalił, czego to on nie potrafi, że z dostępem do kompa mógłby ożywić zmarłą w czternastym wieku ciotkę Gryzeldę, a po prostu dostawał same piątki z rutynowych ćwiczeń i pierwszy z juniorów w jego wieku nauczył się podłączać drukarkę, podczas gdy inne dzieci głaskały małe kopie Klopsa. A wtedy zjawiłeś się ty, cały na pomarańczowo, i dosłownie go zniszczyłeś! – Uderzył pięścią w dłoń i udał rękami eksplozję. – Nie wiesz nawet, jak się uśmiałem, kiedy to usłyszałem. Jazda z pajacami. Takich jak on powinno się ograniczać.
Joshua nie mógł się nie uśmiechnąć. Nie wiedział, kim był ten wygadany chłopak, który mówił tak szybko, jakby ciągle brakowało mu czasu, ale chyba już go polubił.
– Wcale tak nie było! – bąknął Floyd z drugiego końca stolika. Był już cały czerwony na twarzy.
– Było – odparł Warren z ustami pełnymi jedzenia. – I już miałem, wiecie, otworzyć trzeci folder, gdy nagle ekran zrobił się czarny… czarny… i… – Warren ryknął śmiechem. Joshua poczuł, jak coś mokrego ląduje mu na policzku i pospiesznie to strzepnął. – Wyskoczyły te takie okienka, nie mogłem ruszać kursorem ani nic, i wtedy na samym środku zobaczyłem: jazda z frajerami – skończył, przedrzeźniając akcent Floyda.
Blondyn zaśmiał się, a Floyd zasłonił uszy. Pokręcił głową.
– Ja naprawdę nie wiedziałem, co się wtedy działo, a on… Myślałem, że ten laptop zaraz wybuchnie… – mówił cicho.
– Pewnie, bo cud-chłopiec oprócz oszukania twojego umysłu potrafi wzrokiem sprawić, że wszystkie zasilacze wybuchają, a wredne panie się nadmuchują i wylatują w niebo – odparł blondyn pompatycznym tonem. – Bombowa sprawa.
– Mówisz poważnie? – Floyd wytrzeszczył oczy. Ogórek z hamburgera spadł mu na talerz.
– Śmiertelnie poważnie.
– Wow – mruknął Floyd i spojrzał na Josha. – Serio?
Wyczekujące spojrzenie blondyna i szeroki uśmiech Warrena zachęciły Josha do tego, żeby skinąć głową. Drake zachichotał i pomachał dłońmi tuż przed twarzą Floyda.
– Pamiętasz, jak odpaliłem ci petardę na głowie?
Floyd jęknął i schował twarz w dłoniach.
– Czemu straszycie Floyda? I, Warren, jak jesz? Masz sos na koszulce.
– Maria, co tak późno? – spytał blondyn, podczas gdy Warren próbował strzepnąć sos.
Dziewczyna lekko się zaśmiała. Joshua rozpoznał ją – to od niej prawie dostał poduszką. Z gracją wcisnęła się między Faith a Warrenem, po czym wyciągnęła pióro z włosów i rzuciła je w stronę blondyna.
– Prowadziłam wojnę – wyjaśniła. – Wojny nie można przerwać ot tak.
– Nie słyszałaś o rozejmach? – odparł blondyn. – Albo po prostu wrzucasz komuś granat do okopów.
Maria uśmiechnęła się.
– Różne wojny wymagają różnych działań – orzekła dyplomatycznym tonem. Dopiero wtedy dostrzegła Joshuę i wyciągnęła do niego rękę przez cały stolik. – Cześć, jestem Maria.
Wyglądała tak, jakby pochodziła z Hiszpanii – zresztą tak też wymawiała swoje imię.
– Tylko mów do niej po imieniu, nie tak jak Floyd – przerwał blondyn i ukradł kolejną frytkę. – Floyd mówi do niej pani.
– Raz powiedziałem, bo mnie obudziła o drugiej nad ranem i myślałem, że to Meryl – odparł Floyd. – A ty to teraz wszystkim rozpowiadasz.
Maria z rozbawieniem przewróciła oczami i znów skupiła się na Joshu.
– A ty? Jak masz na imię?
– Joshua – odparł szybko.
Blondyn obok niego walnął pięścią w stół tak mocno, że wszystkie talerze podskoczyły.
– Pieprzysz głupoty – odparł, kręcąc głową.
Joshua zmarszczył brwi.
– Nie, serio jestem…
– Ja też jestem Joshua. – Wyszczerzył się blondyn. – Ale zajebiście. Nigdy wcześniej nie spotkałem swojego imiennika. Możemy być teraz jak bracia syjamscy, ale z jednym umysłem, bo, wiesz, jak ktoś będzie krzyczał: Joshua, to przyjdziemy obaj.
Joshua zamrugał. Nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć.
Drugi Joshua zaczął go onieśmielać.
– Joshua będzie mógł jeszcze zmienić imię, jeśli będzie chciał – przypomniała Faith.
– Jak to? – zdziwił się Joshua.
– Jutro masz spotkanie z Joem, prawda? Będziecie to ustalać. Wraz ze wstąpieniem do CHERUBA możesz zmienić imię i nazwisko, ponieważ tworzysz sobie nową tożsamość. Ja na przykład nazywałam się kiedyś Faith Grant, z Nathana Bone’a zrobił się Warren Dallas, Ines stała się Marią, a Ulf zmienił imię na Floyd – wyjaśniła.
Joshua skinął głową. Nawet jeśli chciał się tym martwić, w tamtej chwili nie miał na to czasu, bo drugi Joshua, przeciągając się, najwyraźniej coś sobie przypomniał. Patrzył na Warrena do momentu, w którym drugi chłopak podniósł wzrok.
– Co? – spytał niewyraźnie z ustami pełnymi frytek.
– Dobrze wiesz co. – Wyprostował się blondyn. – Pojedynek. Ty i ja. Miałeś dowieść swojej prawdziwej męskości.
Joshua uniósł brew. Spojrzał pytająco na Faith, a ta tylko z rozbawieniem pokręciła głową.
– Nie da się dowieść czegoś, czego się nie ma – rzuciła znad książki.
Drugi Joshua zaśmiał się i wymierzył palec w pierś Warrena.
– Ale że co, tutaj? – spytał szybko Warren.
– Tak, tutaj – zawołał głośniej blondyn. Większość głów w stołówce odwróciła się w jego stronę. – Zaraz przyjdę – rzucił i wybiegł ze stołówki.
Warren przeczesał włosy i wypuścił powietrze. Napakował sobie policzki ciastkami i ruszył za blondynem, potykając się jeszcze o własne krzesło. Drake zaśmiał się, klasnął w dłonie i nachylił się konspiracyjnie do reszty.
– Przyjmuję zakłady – rzucił szybko.
– Ja bym stawiał na Askera – odezwał się Curt pierwszy raz od dawna, wygrzebując z kieszeni parę drobniaków. – To intelektualista.
Joshua zmarszczył brwi. Asker? Joshua Asker? Jeśli chodziło o niego, to znaczyło, że…
– Joshua jest synem prezeski? – Wytrzeszczył oczy.
– No raczej. – Uśmiechnęła się Maria. – Nie wiedziałeś?
Joshua odchrząknął.
– Tak, kiedy tu wszedł, od razu zdałem sobie sprawę, że no, to musi być syn prezeski – oznajmił poważnie, unosząc brew. Usłyszał, że Faith prychnęła z rozbawieniem. – Nie, nie wiedziałem, skąd miałem wiedzieć?
– Mówiłem, że nie da się poznać – żachnął się Drake i spojrzał oskarżycielsko na Marię. – Skubaniec dobrze się kryje, a ty mówiłaś, że to niemożliwe, że przecież od razu można się zorientować.
Maria uśmiechnęła się.
– Na pewno widziałeś zdjęcie na biurku.
– Eee, nie? – odparł Drake oczywistym tonem. – Kto ogląda obrazki na biurku po tym, jak budzi się w jakimś obcym miejscu i nikt nie chce z nim gadać, bo jest pomarańczowy? Kto w ogóle zwraca uwagę na czyjeś obrazki na czyimś biurku?
– Faith zwróciła. Warren zwrócił. Parę dziewczyn zwróciło…
– One się dowiedziały na waszym różowym pidżama party – zaprotestował Drake. Westchnął przeciągle i machnął ręką. – A zresztą, nieważne. Tamci debile zaraz wrócą, a ja jeszcze nic nie zrobiłem.
Wrócili dwie minuty później. Joshua spodziewał się wielkiej walki na pięści czy czegoś w tym rodzaju, ale Joshua Asker niósł pod pachą coś niewielkiego, a Warren szedł za nim, próbując go przekonać, żeby spróbowali kiedy indziej.
Asker podszedł do ich stolika i krzywo spojrzał na ledwo tknięty ryż Josha.
– Zabieraj to – rozkazał tonem nieznoszącym sprzeciwu. Joshua odsunął się na sam kraniec stołu.
Asker z trzaskiem rozłożył na blacie wyświechtaną szachownicę. Któraś figura pozbawiona była głowy, ale reszta pionków była w zadbanym stanie. Chłopcy usiedli na swoich poprzednich miejscach i zaczęli intensywnie się w siebie wpatrywać.
– Czarne czy białe? – spytał Asker.
– Białe.
– Jak zwykle, co za lamus – mruknął. – Bardzo chcesz zaczynać, prawda?
Warren wyszczerzył zęby.
– To ty pytałeś.
Podczas gdy chłopcy ustawiali pionki, Joshua myślał, że ewidentnie wyobrażał to sobie inaczej. A kiedy przy stoliku zapanowała kompletna cisza i całkowite zero większych emocji, Joshua nawet czuł rozczarowanie. W ciągu ostatnich pięciu minut zdążył się zorientować, że z tymi dwoma może być zabawnie – dlatego nie pogardziłby jakąś bardziej majestatyczną grą w szachy.
Wokół ich stolika zebrało się paręnaście osób. Wszyscy przyglądali się skupionej twarzy Warrena lub Askerowi, który robił głupie miny do przeciwnika i nonszalanckim ruchem przesuwał kolejne figury. Joshua słyszał za sobą podekscytowane szepty i obserwował, jak Floyd, cały zarumieniony, przybliżał się coraz bardziej do szachownicy. Joshua nie miał pojęcia, co o tym myśleć. Przez chwilę myślał, że prawdopodobnie właśnie trafił do wielkiego kółka miłośników szachów.
Ale był w błędzie.
Asker płynnym ruchem przestawił wieżę i zbił białego gońca. Warren zacisnął zęby, zwyzywał Askera pod nosem i zasłonił usta dłonią. Długo myślał nad kolejnym ruchem, aż wreszcie przestawił skoczka. Asker uśmiechnął się, szybko zlustrował wzrokiem szachownicę i zbił białego skoczka własnym gońcem.
– Grazias – rzucił z zadowoleniem. – Ułatwiasz mi życie, señor.
Warren zaklął. Złapał skoczka, gdy Asker odrzucał go na bok i wściekle cisnął nim o stół. Drewno trzasnęło, głowa konia wylądowała w ryżu Josha, a wszyscy wokół wybuchli śmiechem. Joshua już się nie dziwił, czemu tamtemu skoczkowi brakowało głowy.
– Rozwalisz mi wszystkie bierki, Fischer – zauważył Asker.
– Trudno. Odkupię ci – wycedził Warren przez zęby. Mamrotał coś pod nosem, gdy zacierał ręce i spoglądał na wszystkie figury. – Wiesz, że to nie koniec, Asker? – spytał.
– Wiem, Warren. Wiem.
Pot wstąpił na czoło Warrena, gdy dwa białe pionki w dwóch błyskawicznych ruchach wypadły z gry. Nerwowo zaczął miętolić serwetkę. Parę razy podnosił rękę, ale szybko ją cofał. Przekrzywił głowę, spojrzał na Askera, gniewnie sapnął. Gdy Joshua wygrzebał głowę skoczka z ryżu i podał ją Warrenowi, chłopak wpadł na pomysł. Na usta wpełzł mu pełen satysfakcji uśmieszek. Przesunął wieżę o parę pól do przodu.
– Wow, chcesz zbić mi hetmana – mruknął Asker w pozornym zamyśleniu. – Mogłeś od razu ruszyć gońcem, ale chciałeś, żebym nie mógł się ruszyć… Zbić mu gońca czy wieżę? – rzucił głośniej.
– Gońca!
– Wieżę!
– Nic!
Asker uśmiechnął się i własną wieżą zbił wieżę przeciwnika. Warrenowi natychmiast zrzedła mina. Długą chwilę wpatrywał się w szachownicę i drapał się po głowie, nim wypuścił powietrze i wycofał swojego gońca. Dzięki temu uchronił się przed szachową potęgą Askera.
Ale nie na długo.
Król był w niebezpieczeństwie i Warren szybko musiał coś wymyślić.
Joshua najchętniej by stamtąd poszedł. Po pierwsze: nie znał się na szachach. Kojarzył jakieś podstawowe reguły, ale nic poza tym. Po drugie: nachodziło coraz więcej ludzie, wszyscy chcieli wcisnąć się jak najbliżej, a on czuł się przygłupio z talerzem zimnego ryżu, wypitym do połowy sokiem i łokciami uderzającymi go w policzki. Nie istniała jednak żadna możliwość na w miarę nieinwazyjną ucieczkę.
Warren pokręcił głową, zacisnął usta i spojrzał na Faith. Asker w tym czasie zdążył ogłosić, że jest niepokonanym tytanem.
– Faith, kochanie… – zaczął nieśmiało Warren.
Faith podniosła wzrok.
– Znów wpadłeś w bagno, Kasparow?
Parę osób się zaśmiało.
– Byłabyś tak miła? Proszę – dodał Warren. – Oddam ci moje wypracowania z angola.
– Nie chcę wypracowań od umysłowego idioty – odparła Faith, wzruszając ramionami. – Masz coś lepszego?
– Jezu, nie wiem…
Nawet nie musiał wiedzieć. Faith zamknęła powieść i szybko obrzuciła wzrokiem szachownicę. Głęboko westchnęła i przestawiła pierwszą bierkę. Asker po krótkim namyśle zrobił kolejny ruch, a wtedy Faith przestawiła gońca i powiedziała krótko:
– Szach-mat.
Wybuchła wrzawa. Asker krzyczał, że to nieuczciwe, Warren krzyczał, że był już bardzo blisko zwycięstwa, ale Faith mu pomogła, wszyscy krzyczeli w zależności od tego, komu kibicowali, a Drake oddawał zakłady, krzycząc.
– Świat zwariował – mruknął Joshua i głęboko westchnął.
– Nie widziałeś jeszcze meczy – odparła Faith i posłała mu nieznaczny uśmiech. – Wtedy jest jeszcze gorzej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz