28 sie 2020

22. Może cię tam wrzucę, co ty na to?!


– Zostały dwie minuty!
– Trzysta czterdzieści trzy punkty dla Floyda, trzysta dwadzieścia osiem dla Josha!
Joshua gonił Floyda od blisko pięciu minut, mimo że był już wykończony i ręce powoli odmawiały mu posłuszeństwa. Próba, która wydawała się łatwa i przyjemna, okazała się niesamowicie męcząca i frustrująca. Postanowił, że najbardziej optymalnym sposobem na wygraną będzie przechwytywanie piłek, które rzucał Floyd. Unosząc się na wodzie w pobliżu koszy, miał bardzo blisko do płytkiej części basenu, gdzie Zara co pewien czas wrzucała nowe piłki.
– Koniec! Trzysta siedemdziesiąt siedem dla Floyda, trzysta pięćdziesiąt jeden dla Josha! Floyd wygrywa! – krzyknęła entuzjastycznie Zara.
Joshua zaczerpnął powietrza i wściekle sieknął wodę dłonią. Przegrał z frajerem tylko dwudziestoma sześcioma punktami. Wystarczyło trafić wszystkimi czerwonymi piłkami na samym początku.
– Świetnie, Floyd, moje gratulacje! – zawołała Zara do Floyda wychodzącego z wody i wesoło uścisnęła mu dłoń, po czym zmierzwiła mokre włosy. – Super pływasz!
Floyd zachichotał wesoło i pisnął krótkie: Dziękuję, po czym potruchtał do szatni. Miał jeszcze okazję rzucić triumfalne spojrzenie Joshowi i perfidnie się zaśmiać. Joshua gniewnie zacisnął pięści i wziął głęboki wdech. Przecież nie da się sprowokować jakiemuś głupiemu dzieciakowi, któremu zwyczajnie się pofarciło. Kolejny raz.
Wszedł do szatni i odruchowo parsknął na widok Floyda, który prężył patykowate imitacje bicepsów przed lustrem.
– A ty co robisz, śliczny? – prychnął drwiąco.
Floyd uśmiechnął się do niego jadowicie.
– Znów wygrałem! – zawołał wesoło. – Znów z tobą wygrałem!
– Gratulacje – mruknął Joshua.
Co jak co, ale Floyd miał rację w jednym – jak na razie Joshua dostawał ostre baty. Wcześniej myślał, że test może poszedł mu całkiem nieźle, podobnie jak część medyczna, ale z tym debilem obok niczego już nie był pewien. Zacisnął usta i zaczął osuszać włosy ręcznikiem, podczas gdy Floyd, Abdul i Eric żartowali ze sobą i głośno się śmiali. Joshua dawał z siebie wszystko, ale jak na razie Floyd wydawał się być niepokonany. Mimo wszystko zostały jeszcze dwie próby.
Przedostatnia, piąta, miała się odbyć w głównym budynku. Floyd, Joshua i Zara weszli do dużego biura na parterze. Po dwóch stronach pomieszczenia stał laptop – jeden na każdego rekruta. Gdy chłopcy zajęli miejsca, odezwała się Zara.
– Na dysku tych dwóch identycznych komputerów znajduje się ukryta lista kradzionych kart kredytowych. Musicie dostać się do nich w ciągu dziesięciu minut, nie zostawiając za sobą żadnych śladów – wyjaśniła Zara. – Do waszej dyspozycji jest płyta z programem narzędziowym wyświetlającym wszystkie pliki.
Joshua zmarszczył brwi.
– Że co?
– Czas start!
Spojrzał na nią i spróbował szybko przeanalizować, co od niego wymagano. To, że zadanie wydawało się proste, paradoksalnie go przerażało.
Kątem oka dostrzegł, że Floyd ostro wziął się do pracy, zupełnie jakby wiedział, co robi. Problem w tym, że Joshua nigdy wcześniej nie bawił się w coś takiego i nie miał pojęcia, od czego zacząć – poza włączeniem laptopa. Przyjrzał się płycie obok. 
Kto jeszcze używa płyt?
Laptop uruchamiał się przeraźliwie długo i Joshua już po paru sekundach zaczął nerwowo podrygiwać nogą. Spoglądał na Floyda, który zaciekle stukał w klawiaturę. Joshua jeszcze raz zerknął na płytę, potem na laptopa i ze zgrozą zauważył, że sprzęt nie miał napędu.
Serce prawie mu się zatrzymało, gdy okazało się, że laptop był zabezpieczony hasłem.
Odetchnął.
Spokojnie spróbował wpisać najpopularniejsze hasła i uśmiechnął się triumfalnie, gdy udało mu się za piątym razem. Mina mu zrzedła na widok miliona folderów porozrzucanych po pulpicie. I miał potworne przeczucie, że Floydowi szło bardzo dobrze, bo beztrosko nucił coś pod nosem.
A zostało tylko osiem minut.
Musiał kupić sobie więcej czasu. Może przeceniał upośledzenie Floyda. Może to Floyd był tym genialnym, autystycznym dzieckiem?
Myślał szybko. Laptopy zapewne należały do kogoś z kampusu, nosiły regularne ślady użytkowania, zacinały się. Musiały być podłączone do jednej sieci, więc…
Joshua otworzył zakładkę sieci. Modele obu laptopów były identyczne, więc nazwy prawdopodobnie też były podobne. Paroma szybkimi kliknięciami sprawdził model komputera i wklepał go w wyszukiwarkę. Był aktywny tylko jeden.
Uruchomił konsolę i zaczął zapisywać linijki kodu, kątem oka obserwując reakcję Floyda. Chłopiec zmarszczył brwi i pochylił się nad ekranem. Zaczął szybko stukać w spację i ruszać myszką, ale nic się nie stało. Joshua stłumił pełen satysfakcji uśmieszek, gdy chłopiec podniósł rękę.
– Proszę pani, bo ja… nie mogę nic zrobić…
Zara rzuciła mu krótkie spojrzenie znad książki.
– Nie mogę ci pomóc w trakcie tej próby, Floyd.
– Ale naprawdę, niech pani zobaczy…
Joshua dyskretnie pozdrowił chłopca środkowym palcem i uśmiechnął się. Wcisnął jeszcze parę klawiszy i usłyszał ciche:
– Jazda z frajerami…
Zara rzuciła mu znaczące spojrzenie, a Joshua prychnął. Floyd uniósł wzrok znad laptopa i zmarszczył brwi.
– Tak nie można – szepnął.
Na pewno?, napisał Joshua. Co zrobisz, poskarżysz się?
Floyd wyglądał tak, jakby miał się rozpłakać. Joshua uśmiechnął się i wreszcie wziął się do roboty. Przeszukiwał kolejne foldery możliwie jak najszybciej. Numery kart zapewne znajdowały się w pliku tekstowym, więc szukał czegoś o małej wadze. Okazało się, że większość folderów była pusta, a wśród plików tekstowych osiem było zaszyfrowanych. Pozostałe nie zawierały numerów kart, tylko różne dane, takie jak nazwiska i numery telefonów.
Jeden z plików szczególnie zainteresował Josha. Problem w tym, że był strzeżony hasłem.
Stara sztuczka Josha nie zadziałała i musiał pomyśleć inaczej. Dziesięć sekund zmarnował na biernym wpatrywaniu się w migający kursor. Później przypomniał sobie, że hasła z reguły są nawiązaniem do czegoś bliskiego użytkownikowi. 
Na przykład imiona dzieci.
Otworzył plik zawierający imiona i nazwiska. Przy paru imionach powtarzało się jedno nazwisko, więc Joshua wysnuł luźny wniosek i zaczął wklepywać kolejne kombinacje: anyariggs, cassieriggs, anyacassie
Wreszcie odruchowo zabębnił dłońmi o blat.
– Mam! – powiedział dwie minuty przed końcem.
Zara podniosła spojrzenie i podeszła do niego. Siedział jak na szpilkach, gdy patrzyła na ekran, przeklikiwała parę rzeczy, a w końcu skinęła głową. 
– Dobrze, Joshua – skomentowała krótko. – Floyd, jak u ciebie?
– Chyba się poddaję… – mruknął chłopiec. Posłał sugestywne spojrzenie Joshowi.
Joshua nie powstrzymał uśmiechu, gdy Zara mówiła:
– W takim razie wygrywa Joshua.


W międzyczasie odezwał się prawdziwy duch Anglii. Lało jak z cebra, było zimno i wiał nieprzyjemnie mroźny wiatr. Odezwało się także prawdziwe szczęście Joshuy Llewelyna – był w samej koszulce i dygotał z zimna. Jak się okazało, nie istniało coś takiego jak pomarańczowa bluza z kapturem.
Na domiar złego szóstą, ostatnią próbą miał być napowietrzny tor przeszkód.
Joshua boleśnie westchnął na widok skrzypiącej konstrukcji. Wąskie słupy, liny, pomosty  i równoważnie nie spodobały mu się ani trochę już wcześniej, a z sekundy na sekundę było tylko coraz gorzej. Zwłaszcza gdy podszedł do dwudziestometrowej drabinki sznurowej i popatrzył w górę, a grube krople deszczu kapały mu na policzki.
Zara opuściła ich parę minut wcześniej pod pretekstem wstępnych przygotowań do ogłoszenia wyników, więc Floydowi i Joshowi towarzyszyli Abdul i Eric.
Eric z Floydem zdążyli wspiąć się już mniej więcej do połowy, gdy Joshua obejrzał się na Abdula.
– Pada – zaznaczył na początek i szybko odchrząknął, żeby dodać sobie odwagi. – Musi być tam ślisko.
– Więc lepiej, żebyś się nie pośliznął – uśmiechnął się Abdul. – W najlepszym przypadku coś sobie złamiesz.
– W najgorszym się zabiję?
– No, mniej więcej.
– Wesoło – mruknął ponuro Joshua i niepewnie spojrzał na drabinkę.
– Nie no, żartuję. – Abdul pokrzepiająco poklepał go po ramieniu. – Widzisz, o, tam? Pod całym torem są zawieszone sieci bezpieczeństwa, ale są napięte na sztywno. Kilku gości porządnie się poobijało, a jeden nawet złamał nogę, bo stopa zaklinowała mu się między oczkami siatki. No, i są jeszcze te drobne gałązki. Cholernie boli, jak cię smagnie.
Joshua westchnął.
– Czyli lepiej się nie pośliznąć – skwitował i zacisnął usta.
– Dokładnie. Możesz już ruszać, Josh. I pamiętaj o legendarnym nie patrz w dół, o wiele lepiej się z tym żyje.
– Ta – odparł Joshua, po czym zaczął się wspinać.
Wspinał się po drabince kilka szczebli przed Abdulem. Na samym szczycie udało mu się usłyszeć pytanie Floyda:
– Gdzie poręcz?
– Jaka poręcz? – zdziwił się Eric.
Joshua prychnął pod nosem z rozbawieniem, ale gdy dotarł na górę, pomyślał, że faktycznie przydałaby się tam poręcz.
I może jakiś bloker patrzenia w dół.
Do tej pory wydawało mu się, że nie miał lęku wysokości. Wiele razy wjeżdżał na ostatnie piętra najwyższych budynków w miastach, wychylał się przez okno i spoglądał na drogę bez cienia strachu.
Jednak wtedy nie stał na drążku węższym niż dwa zsunięte razem buty.
Floyd był już na drugiej stronie, kiedy Joshua gorzko przełknął ślinę.
– Gdybyśmy byli na ziemi, nawet byś się nie zawahał – rzucił Abdul za jego plecami.
– Ale nie jesteśmy – westchnął Joshua i zacisnął usta.
Okazało się, że przejście po drążku wcale nie było takie trudne i już wkrótce dołączył do Floyda na pomoście. Chłopiec dygotał i odsuwał się do tyłu tak prędko, że w pewnym momencie wpadł na Josha. Joshua westchnął, zmarszczył brwi i popatrzył mu przez ramię.
Po plecach przeszły mu ciarki.
Czekał ich pierwszy przeskok.
Tor przeszkód zbudowano wśród drzew, ale część z nich wycięto, by przeskok wydawał się jeszcze bardziej przerażający. Tuż za deską ziała trzydziestometrowa otchłań.
– Nie dam rady, nie dam rady – piszczał Floyd.
– Dasz radę – odparł Eric z mocą. – Myśl tylko o skoku, o niczym więcej. To łatwizna.
Joshua nerwowo wyłamał palce. Zakręciło mu się w głowie. Nawet nie zauważył, kiedy Floyd z przerażonym wrzaskiem przeskoczył na drugą stronę. Joshua zacisnął pięści, rozejrzał się, po raz pierwszy spojrzał w dół. Przez chwilę myślał, że nie da rady. Przejechał dłonią po włosach. Ten mały przygłup sobie z tym poradził, to on sobie nie poradzi?
A potem skoczył.
– Ładnie – rzucił Abdul na zachętę. – Widzisz? Mówiłem, że to proste.
– Łatwizna – odparł lekceważąco Joshua.
W co on się wpakował?
Następny fragment toru składał się z dwóch poziomych rur zawieszonych nad dziesięciometrową przepaścią. Eric zgrabnie zwiesił się z nich na rękach i przedostał się na platformę po drugiej stronie: kwadratową i zabezpieczoną z dwóch stron drewnianymi barierkami.
No i ma swoją poręcz.
– Zaczepcie się butami i idźcie na czworakach! – krzyknął Eric, unosząc kciuk na znak, że żyje i nic mu nie jest.
– Ale… Ale… – pisnął Floyd. – A co, jeśli spadnę?
– A chcesz się przekonać? – Uśmiechnął się Abdul. – Ja bym wolał nie.
Floyd głośno zawył i schował twarz w dłoniach. Joshua uniósł brew z mieszanką rozbawienia i zaskoczenia, ale tak naprawdę wcale nie był zdziwiony. Floyd od samego początku cały się trząsł, kolana się pod nim uginały, a pociągania nosem i wyraz twarzy, jakby zbierało mu się na wymioty, nie były dobrym zwiastunem.
Ale, na litość boską, Joshua chciał stamtąd jak najszybciej zejść i tylko Floyd mu w tym przeszkadzał.
Przez sekundę chciał rzucić jakąś motywacyjną gadkę, lecz w tej samej chwili platforma się zakołysała. Joshua wyobraził sobie, że był na jakiejś symulacji trzęsienia ziemi – jak ta, na którą poszli z tatą parę lat temu w Londynie. Jeden, drobny szczegół, że rozgrywało się to trzydzieści metrów nad ziemią, nie miał najmniejszego znaczenia. Wziął głęboki wdech.
Floyd przechodził szybko. Tuż przy połowie ześlizgnęła mu się prawa stopa i Joshua zamarł. Floyd sprawnie odzyskał równowagę i pełzł dalej przy dopingujących okrzykach Erica.
I wtedy nadeszła kolej na Josha. Pomyślał, że nie takie rzeczy robił, i wszedł na rurę. Odetchnął. Bez pośpiechu przedostał się na drugą stronę, skupiając się na bezpiecznym, antywysokościowym temacie – deszczu, który zalewał mu oczy i przez który powoli zaczynał trafiać go szlag.
Środkowa część toru składała się z zygzakującej w pionie i poziomie napowietrznej ścieżki złożonej z drewnianych bali. Rozstępy w miarę wędrówki stawały się coraz dłuższe, a równoważnie coraz węższe i bardziej nachylone. Ostatni pomost był odsunięty o półtora metra. Joshua widział, jak Eric lekko przeskakuje na drugą stronę, potem Floyd, z lekkim wahaniem. Gdy nadeszła jego kolej, nerwowo obejrzał się na Abdula. Szesnastolatek zachęcająco skinął głową.
Joshua westchnął. Wiedział, że to nie był trudny skok. Mimo wszystko miał wrażenie, że cały świat zwariował. Dosłownie. Co on tu robił, trzydzieści metrów nad ziemią, biorąc udział w rekrutacji do dziecięcej organizacji wywiadowczej? Poczuł zawroty głowy.
Może właśnie warto było spróbować? To była jego jedyna szansa i jedyna nadzieja.
I dzielił go od tego jeden skok.
No trudno. Najwyżej złamie nogę.
Wziął krótki rozbieg. Kiedy był w locie, miał wrażenie, że czas zwolnił.
A potem wylądował. Eric podtrzymał go na wszelki wypadek, na twarzy Floyda pojawiło się coś na kształt uśmiechu, Joshua odetchnął z ulgą. Mogło być gorzej.
Ostatni odcinek stanowiły dwie belki niespełna pięciocentymetrowej szerokości, ustawione równolegle pięć metrów od siebie i schodzące w dół pod kątem czterdziestu stopni.
– Nie dam rady – stęknął Floyd. – Zaraz się porzy… – Złapał się za usta.
Joshua profilaktycznie odsunął się na bok.
– Dasz radę, to już końcówka – odparł Eric.
– Końcówka? – pisnął Floyd. – Na pewno…?
– Na pewno. – Eric skinął głową z lekkim uśmiechem.
Floyd owinął się wokół jednej z belek i zaczął ostrożnie zsuwać się w dół. Zaraz za nim ruszyli Eric i Abdul, ale w trochę inny sposób, który Joshua podpatrzył. Ostrożnie stawiał prawą stopę na prawej, a lewą na lewej belce i pokonał przeszkodę trzema większymi krokami.
– Cudnie, Josh. – Abdul wyszczerzył się.
– No i została nam ostatnia rzecz – odezwał się Eric.
– Ale… przecież to miała być końcówka… Mieliśmy zejść po drabince i… – zauważył trwożliwie Floyd.
Eric uśmiechnął się pobłażliwie i pokręcił głową.
Czekał ich zjazd na liniowej zjeżdżalni. Dolny koniec liny zakotwiczono w ziemi, tuż za błotnistym jeziorkiem na końcu strefy lądowania. 
Podczas gdy Floyd i Eric przygotowywali się do zjazdu, Abdul zaczął wyjaśniać Joshowi:
– Musisz puścić bloczek w odpowiednim momencie. Puścisz za wcześnie, a spadniesz z dużej wysokości i nadwyrężysz sobie kostki albo coś złamiesz. Puścisz za późno, a skończysz w tamtym dole. Stąd to wygląda na normalne błoto, ale… cóż. To tak naprawdę jedna wielka kupa syfu. Absolutnego syfu – podkreślił. – Końskie łajno, krowie placki, zgniłe owoce, kurze pióra, rekrucka zupa, salmonella, malaria… Niektórzy twierdzą, że zawartość rowu uzyskuje samoświadomość. Wiem z doświadczenia, że trzeba paru dni porządnego szorowania, żeby człowiek przestał śmierdzieć.
– Serio? – zachłysnął się Josh.
Abdul uśmiechnął się tajemniczo i położył Joshowi dłoń na ramieniu.
– Dasz radę, młody. Już prawie po wszystkim.
Eric z zawrotną prędkością sunął ku ziemi. Joshua przeniósł wzrok na Abdula, który właśnie podchodził do Floyda i wytłumaczył mu, co powinien robić.
– Staraj się nie wylądować na prostych nogach i spróbuj upaść do przodu, tak jak Eric.
Joshua z chęcią zobaczyłby, jak Floyd ląduje w syfiastym rowie nieszczęścia. Już się uśmiechał, słysząc jego krzyk… ale mina mu zrzedła, gdy Floyd bezpiecznie wylądował na ziemi i nawet niczego sobie nie złamał.
Joshua westchnął z rozczarowaniem i złapał za gumową rękojeść.
– Skocz, jak będziesz gotowy.
Więc skoczył.
Bloczek rozpędzał się przeraźliwie powoli, ale już po paru sekundach pęd zrobił na nim niemałe wrażenie. Mniej więcej w jednej trzeciej długości lina była podwieszona na poprzeczce pomiędzy dwoma drzewami, po czym zjazd stawał się jeszcze bardziej stromy. Oszałamiająca prędkość i cudowny widok na sekundę zamroczyły Josha.
Spojrzał w dół, na szybko przybliżającą się ziemię. Już miał puścić? A może to za szybko? A może…
Było za późno. Wystarczyła chwila wahania.
Czubki jego glanów zaorały zaschniętą skorupę błota. Palce puściły rękojeść bloczka. W ostatnim, rozpaczliwym geście wyciągnął przed siebie ręce, ale tylko przebił skorupę i plasnął prosto w jedną wielką kupę syfu.
Pod skorupą kryło się pół metra płynnych ścieków, a na dnie zalegała gruba warstwa mazi tak gęstej, że Joshua z trudem uwolnił nadgarstki. Musiał uklęknąć na jednym kolanie, przez co oczy zakleiło mu obrzydliwe paskudztwo.
Miał wrażenie, że mieszanina najgorszych rzeczy świata wlewała mu się do ciała. Mimo zaciśniętych warg odrażający smak wypełnił mu usta. Wnętrze zalepionego krwią nosa nagle jakby całkowicie się oczyściło, by porazić Josha niewypowiedzianym smrodem. 
– Łap za kij! – zawołał Abdul, szturchając go w brzuch.
Joshua uchwycił się końca długiego drąga. Abdul pociągnął z całej siły i udało mu się wydostać Josha z objęć obrzydliwej brei na tyle, by chłopiec namacał brzeg rowu. Gdy wspinał się na górę, cały oblepiony, poczuł na sobie wartki strumień lodowatej wody.
– Nie otwieraj ust i niczego nie połykaj – poradził szybko Eric.
Podczas gdy Joshua czyścił twarz, miał w głowie tylko jedno. Może i usta miał wypełnione śmierdzącą breją, ale duszę przepełniały mu tak siarczyste przekleństwa, jakich nigdy wcześniej nie słyszał świat.
Zastygł w bezruchu, gdy tylko Floyd się odezwał.
– O mój Boże, wpadłeś w wielką krowią kupę! – wydusił z trudem Floyd między śmiechem a płaczem ze śmiechu. – To najśmieszniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziałem!
Eric podał Joshowi wąż, ale w tym samym momencie Joshua poczuł, że pęka w nim ostatnia struna. Skierował lodowaty strumień wody na Floyda.
– Ty mały, głupi, zarozumiały, krasnalowaty gnoju! – krzyknął, gdy Floyd pisnął. – Zamkniesz się wreszcie, pieprzony idioto?! Może cię tam wrzucę, co ty na to?! Dalej będziesz taki zadowolony?!
– Joshua! – krzyknął Abdul i wyrwał Joshowi wąż. – Uspokój się!
Joshua ruszył na Floyda, ale Abdul mocno go popchnął.
– Jak się pobijecie, obaj zawalicie – powiedział spokojnie.
Joshua rzucił Abdulowi nienawistne spojrzenie, potem zmiażdżył Floyda wzrokiem, aż wreszcie odsunął się o krok i odetchnął. Abdul oddał mu wąż.
– Opłucz się najdokładniej, jak ci się uda. Warren odbierze cię w głównym budynku i pokaże ci twój pokój, weź od razu gorący prysznic. Spróbuję ci znaleźć takie specjalne mydło, które neutralizuje zapachy, i przyniosę do pokoju. I nie przełykaj zbyt często śliny.
– Dzięki – mruknął Joshua, wciąż wściekły na cały świat. – A co z wynikami…?
– Idź do pokoju i czekaj na wezwanie. Zara podejmie decyzję, kiedy wasze testy zostaną ocenione, a doktor Kessler dostarczy jej wyniki badań. Pewnie potrwa to parę godzin.

1 komentarz:

źródła: x, x, x, x, x, x. Gif w nagłówku pochodzi z piosenki faded i został stworzony przez użytkowniczkę Teru97 w tym wątku. Wszystkim serdecznie dziękuję!