Kolejną część egzaminu wstępnego miała przeprowadzić Zara Asker. Po odebraniu chłopców z ośrodka medycznego – i krzywym spojrzeniu na Josha, który zapytał o możliwość zmiany koszulki – zaprowadziła ich do dojo. Był to budynek wzniesiony w tradycyjnym japońskim stylu, z jednospadowym dachem zbudowanym z sekwojowych bali. Wokół rozciągał się dokładnie zagrabiony ogród żwirowy z niewielkim oczkiem wodnym, w którym pływały pomarańczowe rybki koi. Drewniany mostek ciągnął się na całej długości wody i Joshua pomyślał, że do klimatu prawdziwej Japonii brakowało już tylko drzew wiśni.
Przypomniał sobie, co Faith powiedziała wcześniej o dojo. Budowę miał sfinansować rząd Japonii tuż po tym, jak jedna z agentek wpadła na trop medycznego fałszerstwa i ocaliła nie tylko cenną technologię, ale i miliardy jenów.
Kiedy weszli do środka, na niebieskich matach ćwiczył tuzin dzieci w kimonach do karate i z różnymi kolorami pasów. Joshua z podziwem patrzył, jak niektórzy po upadku na matę podnosili się od razu bez większego trudu. Między nimi spacerowała starsza, niska Japonka z dłońmi splecionymi za plecami. Ostro pokrzykiwała coś w łamanym angielsko-japońskim. Joshua nie rozumiał ani słowa, ale nie miał czasu na przejmowanie się tym.
– Ściągnijcie buty i skarpetki, a potem za mną – rzuciła sucho Zara. – Nie mamy czasu.
Przesuwna ścianka doprowadziła ich do mniejszego pomieszczenia. Podłogę pokrywała sprężysta mata, a pod ścianą rozstawiono ławki. Na samym środku maty leżały dwa zestawy ochronne: lekkie rękawice do karate, ochraniacze na zęby, kaski i ochraniacze na jądra.
Zara odchrząknęła i stanęła przed chłopcami.
– Zasady – zaczęła. – Zwycięży ten, kto pierwszy wygra pięć starć, zmuszając przeciwnika do poddania się. Kiedy chcecie się poddać, sygnalizujecie to głosem lub uderzacie dłonią o matę. Możecie używać dowolnej techniki z wyłączeniem kopnięć w jądra, wyłamywania szczęk i wydłubywania oczu.
Joshua szybko zerknął na Floyda i zacisnął usta. Floyd był od niego znacznie niższy i drobniejszy, a na dodatek miał chude i żylaste ręce. Co prawda patrzył na Josha z determinacją, ale to nie zmieniało faktu, iż Joshua czuł, że było to trochę niesprawiedliwe. Może i nigdy nie trenował sztuk walki, lecz miał przewagę wielkości, a Floyd nie wyglądał na Robocopa.
– Przepraszam, ale… – bąknął. Poczuł, jakby się skurczył pod ostrym spojrzeniem Zary, ale szybko odchrząknął i kontynuował: – Przecież on ma z osiem lat. Rozleci się, jak go dotknę.
– Floyd skończył w tym roku dziesięć lat, nie osiem. A dodatkowo skąd taka pewność siebie? – odparła Zara wyniośle.
Joshua sugestywnie spojrzał na Floyda. Zignorował uwagę o wieku.
– Znaczy… nie pewność, ale…
– Kto powiedział, że dostanie się do CHERUBA będzie proste i przyjemne? – przerwała oschle Zara. – Podczas prawdziwej walki na tajnej misji szanse nie zawsze są wyrównane, nie sądzisz?
Joshua przełknął ślinę. W ostatniej chwili stłumił znaczące westchnięcie. Zara zachowywała się inaczej niż podczas ich wcześniejszej rozmowy i nie potrafił pojąć, dlaczego tak szybko zmieniła nastrój. Warren ani Faith nie chcieli zdradzać szczegółów odnośnie prób egzaminacyjnych, ale wspomnieli, żeby był przygotowany na wszystko. Może w to wszystko wchodził także sposób traktowania rekrutów?
– Ustawcie się – rozkazała Zara. – Stuknijcie się rękawicami i jazda.
– Rozwalę cię – zawołał Floyd trochę niewyraźnie.
– No, dawaj – prychnął Joshua, podnosząc gardę.
– Walka!
Joshua był pewny siebie przez niecałą sekundę.
Floyd wyrwał się tak szybko, że Joshua nawet go nie spostrzegł. Wtedy pięść zgruchotała mu nos, kopnięcie wbiło się w brzuch. Joshua zatoczył się do tyłu z tępym bólem w czaszce. Jeszcze nie dotarło do niego, co się stało, gdy Floyd szybkim ruchem stopy podciął mu nogi. Runął na ziemię. Spróbował się podnieść. Floyd wbił mu piętę między żebra. Joshua jęknął z bólu i odruchowo zaklął. Wtedy Floyd wcisnął mu twarz w matę, prosto w kałużę krwi.
– Poddaję się! – wydusił Joshua.
Floyd podniósł się z łatwością i odsunął parę kroków.
Joshua siarczyście klął w myślach. Pieprzone zarozumialstwo. Nie rozumiał, jak mógł dać się powalić w ciągu jakichś… pięciu sekund?
Przetarł nos i zaczerpnął powietrza, gdy zobaczył krew na rękawicy. Momentalnie przypomniało mu się, jak przywalił mu wtedy tamten gangster. Miał problemy z oddychaniem przez cały następny dzień.
Ale teraz nie miał przed sobą dorosłego mężczyzny, a dzieciaka, któremu mogło się po prostu poszczęścić.
– I co, cwaniaku?! – krzyknął Floyd triumfalnie.
Joshua zmiażdżył go spojrzeniem.
– Miałeś farta – rzucił niedbale. – Ale jesteś zwinny. Byłbyś dobry w nogę.
– Ochraniacze na zęby – przerwała im Zara, nim Floyd zdążył coś odkrzyknąć. – Ustawcie się i stuknijcie rękawicami.
Joshua zdążył jeszcze wziąć uspokajający wdech.
A potem się zaczęło. Odsunął się jak najszybciej, nim pięść Floyda zdążyła go dopaść. Udało mu się zablokować parę ciosów i uchylić przed lewonożnym kopnięciem, ale Floyd wciąż zmuszał go do cofania się w kąt sali. Joshua przeszedł do ofensywy i wymierzył dwa słabe ciosy, które ledwie musnęły twarz Floyda. Floyd spróbował kopnąć go w łydkę. Joshua odskoczył i znalazł się z boku Floyda. Z całej siły walnął go w lewy bok. Ku jego rozczarowaniu kolana ugięły się pod Floydem może na pół sekundy.
– Nawet cię to nie ruszyło? – spytał szybko.
– Nie.
– Hmm, może powinienem spróbować z drugiej strony… – mruknął, przypatrując się prawemu bokowi Floyda.
W tej samej chwili grzmotnął go prawym sierpowym.
I wtedy dostrzegł ten dziwny błysk w oczach Floyda.
Wyprowadził dwa błyskawiczne ciosy. Pierwszym znów uderzył w nos, odrzucając głowę Josha do tyłu. Drugim, wymierzonym w brzuch, sprawił, że Joshua zgiął się wpół. Przed oczami zatańczyły mu kolorowe plamy. Floyd powalił go na plecy i usiadł na nim okrakiem. Joshua stracił resztki tchu i próbował się wyrwać, ale Floyd był znacznie silniejszy, niż wyglądał.
Floyd złapał go za lewą rękę i mocno wykręcił.
Joshua jęknął z bólu. Z trudem wypluł ochraniacz na zęby i wydusił:
– Dobra, już!
Floyd zszedł z niego z wesołym uśmiechem. Joshua przetoczył się na plecy, czując, jak buzuje w nim coraz większa wściekłość. Spojrzał na Floyda i nawet przez sekundę się ucieszył, widząc rozciętą wargę. Potem jednak zadrżał i uświadomił sobie coś jeszcze.
– Wstawaj i kontynuujemy – zawołała Zara. Joshua spojrzał na nią kątem oka.
Ciężko oddychał ustami. Nozdrza miał zatkane krwawą tkanką. Powoli się podniósł i spojrzał na Zarę.
– Wycofuję się z próby. To bez sensu – mruknął. – On ma czarny pas w karate czy co?
Floyd odpowiedział za Zarę.
– Podwójny czarny dan w karate, pojedynczy w aikido i jeszcze parę innych…
Joshua uniósł brwi.
– Pani o tym wiedziała?
– Oczywiście, że tak – odparła Zara oschle.
Joshua parsknął suchym śmiechem. Zabrakło mu słów. Zdejmując kask i rękawice, jeszcze miał drwiący uśmieszek na ustach. Nie ma to jak udowadniać, że młody Rambo potrafi pobić chłopaka bez żadnego doświadczenia. No kto by się spodziewał.
– Nie no, jasne – rzucił, po czym podniósł wzrok na Zarę. – Poddaję się, więc pięć do zera dla Floyda? – spytał już spokojniej mimo emocji burzących mu krew w żyłach.
Zara powoli skinęła głową.
– Zatem Floyd jest zwycięzcą! – zawołała wesoło i uśmiechnęła się do Floyda. Zaśmiała się, gdy wesoło podskoczył i okręcił się wokół własnej osi.
Joshua patrzył na to trochę nachmurzony, ale ciągle trzymał się myśli, że przy następnych próbach pójdzie mu lepiej. Zrobił wszystko, co mógł – nie miał szans na pokonanie Karate Kida.
Próbował nie zrezygnować całkowicie i nie popłakać się z bólu. Przeżył już gorsze rzeczy, a ten typ bólu, jakby głowa miała mu pęknąć między oczami, był już znajomy. Jednocześnie bolał go żołądek, a serce waliło coraz szybciej, gdy Floyd triumfalnie wrzeszczał mu prosto do ucha:
– Wygrałem, wygrałem!
Jaka niespodzianka.
– Teraz przejdziemy do sprawdzianu możliwości umysłowych – oznajmiła Zara. – Czeka was prosty pisemny egzamin, który pozwoli ocenić wasze zdolności matematyczne, językowe i wiedzę ogólną. Na napisanie go będziecie mieli trzy godziny i liczę na to, że ta część przebiegnie w absolutnej ciszy.
Część pisemna egzaminu wstępnego odbywała się w jednym z nieużywanych biur na parterze głównego budynku. Drzwi były otwarte, by asystentka Zary w gabinecie obok mogła mieć oko na kandydatów pracujących przy niewielkich biurkach.
Kiedy Joshua po raz pierwszy przejrzał wszystkie zadania, pomyślał, że w trzy godziny zdąży bez żadnego problemu. Zaczął rozwiązywanie sprawdzianu od początku i pomijał zadania, co do których miał wątpliwości albo na które kompletnie nie znał odpowiedzi. Niektóre pytania trochę go przerażały, ale uparcie parł dalej.
Myślał, że chociaż na tym uda mu się wypaść w miarę dobrze.
Z biegiem czasu szybko się okazało, że jednak będzie miał problem. A nawet kilka.
Wydawało mu się, że czas płynął zdecydowanie za szybko. Szybko się zorientował, że jednak się nie wyrobi, więc skupił się na zadaniach punktowanych najwyżej. Na domiar złego co chwilę wypisywał mu się długopis i musiał ciągle wybierać nowy z tych, które miał zebrane w kubku na stole. Ciało bolało go w co najmniej czterech miejscach, a krwawa tkanka utrudniała oddychanie.
Czarę goryczy przelał jednak Floyd Lindsay.
Kiedy Joshua na niego spojrzał, wydawał się całkowicie odprężony i zaznaczał jedną odpowiedź po drugiej. Josh nie był pewien, czy Floyd był tak genialny, czy głupi i leniwy. Z niewinną miną głośno szeleścił kartkami, nucił pod nosem i pstrykał długopisem, a w wolnej chwili stukał nim o blat.
Z reguły Joshua był nieczuły na irytujące dźwięki, ale te wydawane przez Floyda – i sam Floyd – zaczęły doprowadzać go do szału.
– Zamknij się, idioto – warknął wreszcie i przeczesał włosy z frustracją.
Joshua poczuł na plecach niewinne spojrzenie. Odwrócił się z furią i posłał Floydowi ostre spojrzenie.
– Czy możesz udać, że nie istniejesz albo coś? Przestać dawać znaki życia przez… dwie godziny? – wysyczał przez zaciśnięte zęby.
Floyd zachichotał i opuścił wzrok na kartkę. Joshua zmarszczył brwi.
Zorientował się, że nie chodziło o niego.
Usłyszała go asystentka Zary i stanęła w drzwiach. Pogroziła Joshowi palcem.
– Jeszcze jedno słowo, a zabiorę ci ten test i podrę na kawałki, chłopcze – zagroziła surowo.
Joshua mruknął pod nosem ciche: Przepraszam, po czym zacisnął usta i wrócił do testu. Starał się nie denerwować tym głupim długopisem i postanowił wziąć ołówek. Grafit ciągle mu się łamał i Joshua co chwilę musiał przerywać pracę, by zatemperować ołówek.
A gdy znów spojrzał na zegarek, ze zgrozą zauważył, że zostało dziesięć minut.
W kompleksie pływackim w kampusie CHERUBA znajdowały się cztery baseny: dwudziestopięciometrowy dla początkujących, pięćdziesięciometrowy olimpijski, głęboki nurkowy i basen rekreacyjny. Na tym ostatnim miała się odbyć czwarta z sześciu prób rekrutacyjnych Joshuy.
Joshua uznał, że po tym przeklętym teście to może być jego prawdziwa szansa. W Szkocji chodził na basen pięć razy w tygodniu i wydawało mu się, że pływał całkiem nieźle. Jednak gdy wszedł na basen rekreacyjny i zobaczył, co go czekało, mina trochę mu zrzedła.
W najgłębszym miejscu basen miał zaledwie dwa i pół metra głębokości. Stały tam trzy zjeżdżalnie wodne, nadmuchiwany zamek dla dzieci, miniaturowe wysepki z palmami i maszyna do wytwarzania fal. Niemal na każdym elemencie czekały plastikowe piłki – łącznie ponad sto o różnych kolorach, które rozmieścili wcześniej Eric Trembley i Abdul Patilktórzy. Poza piłkami zajęli się też maszyną i ustawili na maksymalną moc – przez to, żeby dopłynąć do głębokiego końca basenu, trzeba było walczyć z półtorametrowymi falami.
Eric i Abdul mieli czarne koszulki i pomagali przy próbach rekrutacyjnych. Stanęli za Zarą ze skrzyżowanymi rękami i groźnymi minami. Obaj byli szczupli, ale muskularni.
– Zasady są proste – zaczęła Zara. – Na wyspie znajdują się dwa kosze: czerwony dla Floyda, niebieski dla Joshuy. Macie dwadzieścia minut na wrzucenie do swoich koszy jak największej liczby piłek. Zielone są warte jeden punkt, żółte – trzy, niebieskie – pięć, a czerwone – dziesięć. Piłki wolno rzucać, ale nie wolno nieść więcej niż jednej na jeden raz. Kontakt fizyczny jest zabroniony. Możecie też wychodzić z wody, żeby wejść na zjeżdżalnię, ale za każdą inną próbę przemieszczenia się poza basenem odejmiemy pięćdziesiąt punktów. Zrozumiano?
– Mogłaby pani powtórzyć? – spytał Floyd.
Kiedy Zara jeszcze raz tłumaczyła zasady gry, Joshua z zaciętą miną rozglądał się po basenie. Zielone piłki dryfowały na wodzie w płytkiej części basenu, niedaleko wyspy z koszami. Piłki punktowane wyżej umieszczono w trudniej dostępnych miejscach, a wszystkie czerwone, dziesięciopunktowe, leżały na szczycie zjeżdżalni. Joshua dostrzegł też parę dziesięciopunktowych przymocowanych do dna najgłębszej części basenu. Skakał wzrokiem po wszystkich miejscach i próbował wymyślić jak najlepszą taktykę – jak na razie bardzo kusiło go zgarnięcie czerwonych z dna.
– Start!
Joshua od razu wskoczył do wody, tuż za nim Floyd. Szybkim, trochę sztywnym kraulem zaczął przepływać basen. Walka z falami przypominała walkę z wiatrakami, ale w końcu Joshua dotarł na drugą stronę. Wziął głęboki wdech i zanurkował. Już sięgał po piłkę. Problem w tym, że kompletnie nie przemyślał sprawy siły spychających go fal.
Kule przymocowano sznurkiem do dna i dodatkowo obciążono piaskiem. Węzeł był na tyle trudny do rozwiązania – a zwłaszcza pod wodą – że Joshua czuł, że marnuje zbyt dużo czasu. Dodatkowo musiał brodzić z piłką aż do samego kosza, bo rzucenie jej byłoby zbyt niebezpieczne. Z triumfalnym uśmiechem wrzucił pierwszą kulę.
Floyd jednak nie marnował czasu. Wrzucił do kosza mnóstwo kul podskakujących najbliżej kosza i intensywnie trzymał się tej taktyki. Joshua zaklął pod nosem, spojrzał na głęboką stronę basenu i westchnął. Niewiele myśląc, pospiesznie tam popłynął i otoczył się żółtymi i niebieskimi piłkami. Wziął głęboki wdech i spróbował wrzucić niebieskie piłki do kosza. Dwa razy mu się udało, lecz trzeci rzut wymierzył całkowicie źle i piłka wpadła w ręce Floyda. Mimo to Joshua próbował dalej, dopóki piłki się nie skończyły.
Z paskudnym wrażeniem, że więcej punktów wbił Floydowi niż sobie, Joshua, brodząc w wodzie po kolana, ruszył na zjeżdżalnię. Udało mu się wypatrzyć tam cztery czerwone piłki i uznał, że to mogła być dobra szansa na dogonienie rywala. Starał się nie myśleć o ekspresowym tempie, w jakim Floyd zapełniał kosz.
Kiedy wbiegał na górę, Abdul wspiął się na wyspę. Podczas gdy przerzucał zebrane piłki do pustego baseniku ze sztucznym nurtem, Eric liczył punkty.
– Floyd sześćdziesiąt cztery, Joshua czterdzieści dziewięć!
Joshua wziął głęboki wdech. Ta wiadomość dodała mu skrzydeł. Porwał pierwszą czerwoną piłkę i cisnął ją do kosza. Pięćdziesiąt dziewięć. Triumfalnie cisnął drugą, ale pechowo odbiła się od obręczy. Od razu przechwycił ją Floyd i wbił do swojego pojemnika.
Joshua spojrzał na dwie czerwone piłki, potem zerknął na zjeżdżalnię. Westchnął, pokręcił głową i bez wahania położył je na zjeżdżalni. Gdy tylko porwał je nurt, skoczył za nimi. Boleśnie obił sobie łokieć o ścianę rury, ale nie zwracał na to uwagi. Złapał pierwszą piłkę i rzucił ją do kosza. Zatoczyła się na obręczy… Wpadła do środka. Druga zdążyła już trochę odpłynąć. Kiedy i ona znalazła się w pojemniku, Joshua rozpoczął natarcie na dmuchany zamek. Na górnym poziomie dostrzegł parę czerwonych piłek i co najmniej tuzin niebieskich.
– Nowe piłki! – krzyknęła Zara.
Joshua nagle stracił grunt pod nogami. Nie spodziewał się nowych piłek w trakcie gry.
Podczas gdy wahał się, czy zgodnie z planem wspiąć się na zamek, czy płynąć po nowe piłki w głębszej części basenu, tuż obok niego pod wodą śmignął Floyd.
Tyle że Floyd właśnie płynął na starcie z falami.
Joshua wyłamał palce i zaczął się wspinać na zamek. Powoli zaczynało brakować mu sił, ale wytrwale zgarniał kolejne piłki i próbował wrzucać je do kosza, mniej lub bardziej celnie. Floyd tymczasem błyskawicznie zapełniał kosz.
– Floyd sto pięćdziesiąt trzy, Joshua dziewięćdziesiąt pięć!
– Zostało piętnaście minut! – zawołała Zara.
Joshua zaklął pod nosem. Zszedł z zamku i wskoczył do wody. Na wyspie po drugiej stronie basenu zauważył mnóstwo niebieskich piłek. Coś mu się wydawało, że trudno będzie się odkuć.
🖤
OdpowiedzUsuń