14 sie 2020

20. Musiałeś się potknąć


Agenci CHERUBA poznają lokalizację kampusu dopiero po dołączeniu do organizacji, gdyż jest to ośrodek ściśle tajny. Ze względu na ostatnie wydarzenia postanowiono, że w przypadku Joshuy Llewelyna zostanie zastosowane delikatniejsze wprowadzenie do CHERUBA zarezerwowane dla dzieci do lat dziewięciu. Właśnie dlatego gdy wysiadł z samolotu razem z Renee, na parkingu czekał na nich mikrobus. Kabina, oddzielona przegrodą od szoferki, nie miała okien i jedynym źródłem światła była przyciemniana szyba na dachu.
W trasie Joshua czuł dziwny dreszcz emocji – nie potrafił zrelaksować się nawet na tak wygodnym fotelu, po paru minutach przestał zwracać uwagę na podskakujące kolano i co chwilę przeczesywał włosy. Od czasu do czasu zagajała go Renee – jeszcze w samolocie dowiedział się, że kiedyś mieszkała w Kanadzie, ale w wieku siedmiu lat, po śmierci ojca, dołączyła do CHERUBA. Zakończyła karierę w czarnej koszulce (cokolwiek to znaczyło), potem studiowała psychologię, aż wreszcie wróciła do CHERUBA, by rozpocząć pracę jako koordynatorka misji, a właściwie asystentka jednego z koordynatorów.
Ale Joshua kompletnie nie potrafił się skupić na rozmowie i ilekroć Renee coś mówiła, zbywał ją sugestywnym milczeniem.
Nie miał pojęcia, ile czasu minęło, nim mikrobus wreszcie się zatrzymał. Joshua od razu poderwał się z miejsca i omal nie uderzył głową o niski dach. Ruszył za Renee do drzwi, a gdy wyszedł na zewnątrz i się rozejrzał, odruchowo uniósł brwi.
Po jednej stronie miał niewielki budynek przypominający punkt informacji, po drugiej – lądowisko helikopterów. Stała tam jedna potężna, czarna maszyna – prawdopodobnie król helikopterów we własnej, chociaż Joshui trudno było to oficjalnie ocenić ze względu na to, że nigdy nie widział helikoptera z tak bliska.
Po prawej dostrzegł masywny gmach z mnóstwem okien i świeżo odmalowaną elewacją. Nie mógł nie spojrzeć na fontannę plującą wodą na około pięć metrów, z rzeźbą, która przedstawiała dziecko siedzące na ziemskim globie. Joshua potoczył jeszcze wzrokiem po równiutko przystrzyżonych trawnikach, nim Renee rzuciła:
– Za chwilę wrócę!
I nim zdążył cokolwiek powiedzieć, pospiesznym krokiem ruszyła do budynku.
Joshua podrapał się po głowie i rozejrzał. Wyglądało to co najmniej onieśmielająco.
– Siema, stary, chciałem ci podziękować. Dzięki tobie urwałem się z francuza i historii – usłyszał tuż za sobą.
Chłopak odezwał się tak nagle, że Joshua lekko drgnął. Gdy się odwrócił i ujrzał szczupłego czarnoskórego chłopaka z burzą kręconych włosów i z zadziornym uśmieszkiem na twarzy, lekko zmarszczył brwi.
– Musiałeś mnie z kimś pomylić… czy coś – bąknął. – Dopiero co tu przyjechałem.
– Właśnie o to chodzi. – Wyszczerzył się chłopak i wyciągnął do Josha chudą rękę. – Jestem Warren. Warren Dallas. Mam cię oprowadzić, zresztą nie tylko ja.
Joshua dopiero wtedy dostrzegł stojącą za jego plecami dziewczynę z długimi, jasnobrązowymi włosami związanymi w luźnego kucyka. 
– Faith Hemmings – przedstawiła się. Miała mocno zachrypnięty głos.
– Cześć – rzucił Joshua najbardziej nonszalancko, jak tylko potrafił.
– Widziałem, że oglądałeś fontannę – zaczął Warren, po czym skinieniem głowy wskazał wielki gmach. – To duże coś obok nazywamy głównym budynkiem. Wiesz, w piwnicy archiwa, na parterze administracja i stołówka, pierwsze, drugie i trzecie piętro to też administracja… Na czwartym i piątym mieszka kadra, a od szóstego do ósmego mieszkają agenci.
Joshua uniósł wzrok aż na samą górę.
– Aż na trzech piętrach?
– Agentów jest około trzystu – odparła Faith – ale blisko siedemdziesięciu to czerwone koszulki, które pieszczotliwie nazywamy juniorami; to ci, którzy są za młodzi, żeby brać udział w misjach. Kolejna część zwykle jest na misjach lub na ćwiczeniach, więc w jednej chwili w kampusie z reguły nie przebywa więcej niż dwieście dzieci.
Joshua skinął głową.
– Więc ogólnie to jest teraz… – Warren zerknął na czarny zegarek na nadgarstku – ósma piętnaście, próby rekrutacyjne zaczynasz o dziewiątej, co daje nam całe czterdzieści pięć minut zabawy. – Wyszczerzył się. – Ale najpierw musimy cię zaprowadzić na spotkanie do prezeski.
W tej samej chwili z głównego budynku wyszła Renee. Uśmiechnęła się na widok agentów.
– Cześć – rzuciła. – Wybaczcie, pilny telefon. I musiałam skoczyć do łazienki.
– Dobra, to chodźcie do recepcji, weźmiemy wasze rzeczy – powiedziała Faith.
Do recepcji wchodziło się przez niewielki, metalowy budynek – następnie Faith poprowadziła ich w dół po paru metalowych stopniach do pomieszczenia pełnego maszyn do prześwietleń i wykrywaczy metalu. Wyjaśniła Joshowi, że używa się ich jedynie wobec dorosłych lub podczas dużych imprez, takich jak zlot byłych cherubinów.
– Jaki nosisz rozmiar? XXL? – spytał Warren.
Joshua spojrzał na siebie i uniósł brew. Bardzo śmieszne.
Warren cicho się zaśmiał i wręczył Joshui pomarańczową koszulkę, bojówki i nowe glany. Joshua z niechęcią spojrzał na rzucającą się w oczy koszulkę i znacząco westchnął. Dostrzegł jeszcze na niej logo – to samo, które na koszulkach mieli Warren i Faith, z tą różnicą, że oni nosili szare koszulki. Logo przedstawiało dziecko siedzące na kuli ziemskiej.
– Pomarańczowa…? – spytał bez przekonania.
– Będzie ci do twarzy. – Wyszczerzył się Warren.
– W kampusie kolory koszulek określają rangę cherubina – pośpieszyła z wyjaśnieniem Faith, rzucając Warrenowi przeciągłe spojrzenie. – Pomarańczowe są dla gości i mówią agentom, żeby nie rozpowiadali przy pomarańczowych wszystkich tajemnic, a najlepiej nie mówili w ogóle. Z pomarańczowymi można rozmawiać tylko za zgodą prezeski. Wspominałam już o juniorach, oni noszą czerwone koszulki. My z Warrenem mamy szare, co oznacza, że skończyliśmy szkolenie podstawowe i mamy uprawnienia do udziału w operacjach. Granatowa koszulka jest nagrodą za wyjątkową skuteczność podczas akcji, a najwyższym wyróżnieniem jest czerń, którą przyznaje się za profesjonalizm i znakomite osiągnięcia podczas wielu akcji…
– Wykułaś to prosto z podręcznika cherubina? – zaśmiał się Warren.
– Po prostu się przygotowałam – odparła Faith, kręcąc głową. – Może tylko trochę się wyuczyłam…
Joshua nieznacznie się uśmiechnął.
– Zapomniałaś jeszcze o niebieskiej – zauważył Warren. – Niebieskie noszą ci pechowcy, którzy przechodzą szkolenie podstawowe…
– Szkolenie podstawowe?
Warren skinął głową.
– Sto najgorszych dni w twoim życiu pełnych taplania się w błocie, pompek, wydzierania się i innych tego typu rzeczy. Odechciewa się żyć, ale kiedy je ukończysz, możesz podołać wszystkiemu. Dosłownie. – Wyszczerzył się.
– A stare pryki takie jak ja noszą białe koszulki – odezwała się Renee, wskazując koszulkę, którą dopiero co wyjęła z szafki. – Nosi je też część kadry.
Joshua skinął głową. Nie brzmiało to skomplikowanie, ale zdążył się trochę pogubić. Zwłaszcza, gdy usłyszał o szkoleniu podstawowym. Warren opowiadał o nim głosem tak pełnym emocji, że Josha przeszyły dreszcze.
Kiedy parę minut później szli korytarzem, rozmowy cherubinów, których mijali, ucichały. Joshua miał paskudne wrażenie, że to właśnie przez niego.
Zauważył mrugnięcia wysyłane przez jednego chłopaka do Warrena i uśmiechnął się, gdy Warren wywrócił oczami i lekko walnął tamtego chłopaka w ramię.
– Kapitanie Nemo – rzucił chłopak i żartobliwie zasalutował, gdy mijał Warrena, Faith, Renee i Joshuę.
Faith prychnęła z rozbawieniem.
– Kapitanie Nemo…? – wyrwało się Joshowi. – Świetna ksywka.
Warren zgromił go spojrzeniem.
– To NIE jest moja ksywka – odparł z mocą. – Tamten typ to idiota. Nie słuchaj, co mówi.
– No spoko, kapitanie Nemo. – Joshua wzruszył ramionami z niewinną miną.
Warren zaczerpnął powietrza, a Faith roześmiała się i położyła Joshowi rękę na ramieniu.
– Na jednych ćwiczeniach Warren zasłynął jako nasz osobisty rybak – wyjaśniła z rozbawieniem. – Po tym, jak rozwalił dwie wędki i zalał silnik w łodzi, został po cichu okrzyknięty kapitanem Nemo. Odkąd tamten chłopak o tym usłyszał, regularnie wypomina to Warrenowi.
Warren odwrócił się gwałtownie.
– Wcale tak nie było. To Max przeciążył łódź, a z wędkami było coś nie tak już wtedy, kiedy je podnosiłem – rzucił szybko, lekko się czerwieniąc.
Faith prychnęła z rozbawieniem, a Renee lekko pokręciła głową.
– Czasem mam wrażenie, że nigdy was nie zrozumiem, a jestem tylko piętnaście lat starsza – westchnęła. – No dobrze, Joshua. Jesteśmy na miejscu. Zapukaj, poczekamy na ciebie.
Obok drzwi gabinetu siedział chłopiec, który nie mógł mieć więcej niż siedem lat. Miał czerwoną, poplamioną koszulkę i zachmurzoną twarz. Obserwował Josha, jak pukał do drzwi.
– Proszę!
Ciepły głos sprawił, że Joshua na moment się rozluźnił. Wchodząc do gabinetu, usłyszał jeszcze Warrena mówiącego:
– Jonah, a ty znowu na dywaniku?
Joshua wszedł do pokoju z wielkimi tarasowymi oknami i zgaszonym kominkiem. Gigantyczna biblioteczka z milionem książek rozciągała się na całej ścianie po lewej. Za wielkim biurkiem, za którym równie dobrze mógłby siedzieć prezydent, siedziała kobieta w średnim wieku, z ciepłym uśmiechem na twarzy. Gdy tylko Joshua zamknął za sobą drzwi, wyszła zza biurka i uścisnęła mu rękę.
– Witam w kampusie CHERUBA, Joshua – powiedziała uroczyście. – Jestem Zara Asker, prezes. Proszę, usiądź. – Wskazała na designerskie krzesło przed biurkiem.
Sama nie zajęła miejsca po drugiej stronie biurka, ale obok Josha.
– Domyślam się, że te gagatki zdążyły ci już coś opowiedzieć o miejscu, w którym się znalazłeś?
– Tak. – Joshua skinął głową. – To kampus CHERUBA, który zatrudnia dzieci jako agentów…?
– Dokładnie tak. – Zara uśmiechnęła się i wskazała za okno. – Wysyłamy dzieci na tajne misje w różnych częściach świata. Agenci CHERUBA są prawdziwymi, świetnie wyszkolonymi szpiegami, tyle że w wieku od dziesięciu do jedenastu lat.
– Bo dzieci nie podejrzewa się o to, że mogą szpiegować albo być gliniarzami – odparł Joshua. W ciągu kilku godzin zdążył już do tego przywyknąć. – Renee mi to wyjaśniała. Tylko wciąż trudno mi uwierzyć, że uznaliście, że ja tu pasuję…
Zara poprawiła się na krześle.
– Renee nie tylko pracuje jako koordynatorka misji, ale i jako psycholog – zaczęła powoli. – Kiedy przychodziła do ciebie podczas tych dwóch tygodni, które spędziłeś w szpitalu, stopniowo wystawiała ci ocenę wstępną. Koniec końców otrzymałeś pozytywną ocenę, co znaczy, że uznała, że masz potencjał i duże szanse na zostanie agentem. Mogła ci też wspomnieć, że twoja mama kiedyś zastanawiała się, czy cię tutaj nie umieścić.
Joshua zmarszczył brwi.
– Naprawdę?
– Parę lat temu zmieniliśmy politykę rekrutacji. Wcześniej agentami CHERUBA mogły zostać tylko sieroty bez żadnych krewnych. Uznaliśmy jednak, że dobrym pomysłem byłoby poszerzenie zakresu rekrutacji do dzieci byłych agentów lub członków kadry, ale tylko pod warunkiem, że oboje rodziców pracowało w CHERUBIE – wyjaśniła. – Rozmawiałam parę razy z twoimi rodzicami, zresztą od początku popierali ten pomysł, ale koniec końców prawdopodobnie przeszkodziła im w tym ich ostatnia misja.
Joshua podrapał się po głowie. Trudno było mu to sobie wyobrazić i jeszcze wczoraj by w to nie uwierzył, ale szybko uznał, że po tym, czego się ostatnio dowiedział o rodzicach, już nic go nie zaskoczy – nawet stwierdzenie, że myśleli o wysłaniu go do CHERUBA. Co prawda wyglądało to fenomenalnie, ale nie mieściło mu się w głowie.
Niepewnie odchrząknął.
– Znała pani moich rodziców?
– Byli agentami, kiedy ja zaczynałam pracę jako młodszy koordynator misji. – Pokiwała głową. – Prowadziłam nawet parę misji, w których brała udział twoja mama. Była jedną z najmłodszych osób w całej historii CHERUBA, które otrzymały czarną koszulkę, miała wtedy niecałe dwanaście lat i same wybitne misje na koncie. – Ściągnęła brwi i przybrała współczujący wyraz twarzy. – Bardzo mi przykro z powodu tego, co się stało, Joshua.
– Ta, mi też – mruknął Joshua i westchnął. – Ale ponoć dostałem drugą szansę…
Zara skinęła głową.
– Tak, Joshua, ale od teraz tak naprawdę wszystko zależy od ciebie – odparła łagodnie. – To ty zadecydujesz, czy chcesz wstąpić do CHERUBA…
– Sorry… znaczy przepraszam, że przerywam – bąknął szybko – ale zastanawiałem się nad tym i jakby… Przecież to jest supertajna organizacja, prawda? Co, jeśli się nie zgodzę? Przecież wiem już tak dużo, więc… no.
– Jeśli zaczniesz o tym rozpowiadać, kto ci uwierzy? – Uśmiechnęła się Zara. – Nie znasz dokładnej lokalizacji kampusu, a gdy zaczniesz opowiadać, że próbowała cię zwerbować szpiegowska organizacja dla nieletnich, wątpię, że ludzie wezmą cię na poważnie, a może nawet uznają, że pomieszało ci się w głowie. A może jakieś dowody rzeczowe? Biorąc pod uwagę, że przy ewentualnym wyjeździe zostaniesz dokładnie przeszukany.
Joshua westchnął i pokiwał głową.
– No dobra, rozumiem, nikt mi nie uwierzy – skwitował. Na sekundę zacisnął usta. – A co z tymi próbami rekrutacyjnymi?
– Egzamin składa się z kilku części i prawdopodobnie zajmie ci resztę dnia – odpowiedziała Zara. – Zaczniemy, kiedy tylko będziesz gotowy. Oczywiście najpierw Warren i Faith będą mogli cię oprowadzić. Przekażesz im, proszę, że możecie użyć meleksa? Zwykle są zarezerwowane dla kadry, ale z uwagi na to, że kampus jest ogromny, a ty jesteś gościem, daję wam pozwolenie.
Joshua skinął głową.
– A co, jeśli obleję? – niepewnie spytał po chwili. – W sensie nie jestem jakoś wybitnie bystry ani nic w tym stylu…
– Ja uważam, że nie warto przejmować się na zapas – uśmiechnęła się Zara. – Ale naprawdę nie wydaje mi się, żebyś miał się czym martwić. Nawet gdyby, na pewno cię nie porzucimy. Znajdziemy ci zastępczych rodziców – dodała, widząc wciąż niepewną minę Josha.
Joshua westchnął. Gdy tak spoglądał to na Zarę, to za okno i na boiska w oddali, gdy przez parę sekund wszystko rozważał, uświadomił sobie, że to było to – ta szansa nie do odrzucenia. Z minuty na minutę przestawał mieć wątpliwości.
– Zatem jesteś gotów spróbować?
– Tak – odparł Joshua od razu.


Kiedy wszyscy już usadzili się w meleksie, Warren z szerokim uśmiechem na twarzy wsiadł za kierownicę i ruszył. Przeważająca większość agentów o tej godzinie była w szkole i po drodze minęli jedynie grupę dzieci w czerwonych koszulkach z przyborami do łucznictwa – łukami, strzałami i tarczami. Za gęstą kępą drzew skręcili i Joshua mógł obejrzeć rozległe boiska do piłki nożnej, korty tenisowe i bieżnię. Minęli też mnóstwo innych budynków, takich jak blok edukacyjny, blok juniorów czy średniowieczna kaplica otoczona drzewami. Warren zwolnił przy gigantycznym budynku w kształcie banana zbudowanego z ciemnego szkła. 
– To centrum planowania misji – wyjaśnił tonem prawdziwego przewodnika. – Każdy dzieciak myśli, że wysyła się tu rakiety w kosmos, w rzeczywistości stąd steruje się misjami, tu koordynatorzy misji mają swoje biura… Mnóstwo nowej technologii, starej zresztą też.
Joshui zabłysły oczy.
– Można zobaczyć?
Warren uśmiechnął się.
– Jeśli akurat ktoś cię nie wzywa, nie można tam wchodzić. Wiesz, potem za karę biegasz do opamiętania… ale będziesz miał wystarczająco dużo czasu, żeby wszystko pooglądać, kiedy nabroisz. A przynajmniej z bardzo bliska obejrzeć wszystkie kible – zachichotał i natychmiast spoważniał. – Traumatyczne przeżycie. John Jones…
– Warren – ostrzegła go Renee.
– Dobra, psze pani, w takim razie ta opowieść zostanie na kiedy indziej. – Wyszczerzył się.
Minęli boisko do krykieta i ośrodek szkoleniowy. Warren z zawodem powiedział, że najbliższe szkolenie podstawowe zaczyna się dopiero za dwa tygodnie, więc teraz nic się tam nie działo. Dalej skrzyło się jezioro, w tle rozciągał się ogromny, gęsty las, a nad głowami górowało coś, co łudząco przypominało…
– Napowietrzny tor przeszkód – powiedziała Faith, gdy tylko zobaczyła zaciekawioną minę Josha. – Też będzie na naszym planie, ale jeszcze nie teraz.
Joshua zamrugał.
– A-ale że z bliska?
– Zaspojlerowałaś mu – mruknął Warren i przewrócił oczami. – Nie będzie miał niespodzianki.
Serce Josha gwałtownie przyspieszyło. Napowietrzny tor przeszkód znajdował się dwadzieścia metrów nad ziemią i wyglądał upiornie już stąd. Joshua zacisnął usta.
Minęli jeszcze dojo, strzelnicę i kompleks basenów. Później Warren przeraził się, zerkając na zegarek. Skręcił tak ostro, że Renee omal nie wypadła z pojazdu, i przez alejkę ciągnącą się przez środek kampusu pognał na złamanie karku. Joshua zyskał jeszcze jedną okazję, żeby przyjrzeć się ośrodkowi i musiał przyznać, że całość robiła piorunujące wrażenie.
Jednak parę sekund później uświadomił sobie, co miało zacząć się za kilka minut i poczuł, jak serce podeszło mu do gardła. 
Warren wysadził Faith i Joshuę obok ambulatorium, a sam pojechał z Renee pod główny budynek, żeby zaparkować meleksa. Joshua wszedł do środka dwie minuty przed czasem, cały pobladły. Faith powiedziała mu, że podczas pierwszej części, medycznej, nie miał się czym stresować.
Ambulatorium było tak naprawdę nowoczesnym ośrodkiem medycznym, który mieścił sześciołóżkowy blok szpitalny, klinikę stomatologiczną oraz laboratorium medycyny sportowej wykorzystywane do testów wydolnościowych oraz rehabilitacji po zwykłych urazach, jakich agenci doznawali podczas misji i treningów.
– Dzień dobry – zawołał wesoło białowłosy doktor Kessler. Miał mocny, niemiecki akcent i poruszał się niesamowicie żwawo jak na swój wiek. – Jest i drugi nieszczęśnik na przemiał.
– Drugi? – Joshua zmarszczył brwi.
Faith uśmiechnęła się do niego łagodnie i poprowadziła za lekarzem przez krótki korytarz. Znaleźli się w gabinecie poświęconym medycynie sportowej i Joshua przypomniał sobie, że większość sprzętów przypominała te, które znał z wizyt u lekarza sportowego.
I wtedy Joshua zobaczył chłopca, który nie mógł mieć więcej niż osiem lat. Także był w pomarańczowej koszulce, miał trochę wykrzywioną minę i nerwowo zaciskał usta. Rumieniec na chomiczych wręcz policzkach sprawiał, że wyglądał całkowicie niewinnie.
Faith musiała być na to przygotowana, bo odchrząknęła i stanęła między chłopcami:
– Floyd, to jest Joshua. Joshua, to jest Floyd. Egzamin wstępny będziecie przechodzić razem
Joshua uniósł brew i obrzucił chłopca rozbawionym spojrzeniem, gdy tamten bardzo nieśmiało podszedł i uścisnął mu rękę. Był co najmniej o głowę niższy.
Joshua nachylił się do Faith i szepnął:
– On ma z osiem lat, dobrze myślę?
Faith uśmiechnęła się, ale w tej samej chwili doktor Kessler wskazał na nią palcem.
– Jak będziesz wychodziła z gabinetu i spotkasz siostrę Lottie, powiedz jej, że ma do mnie przyjść. Natychmiast.
Joshui szybciej zabiło serce. Faith puściła do niego oczko i wyszła z gabinetu, uśmiechając się pod nosem. Joshua w jednej chwili poczuł się tak, jakby właśnie wchodził na lód w najbardziej ślizgających się butach świata.
Siedzieli w ciszy, dopóki siostra Lottie nie weszła do gabinetu, pchając przed sobą wózek wyładowany sprzętem do monitorowania pracy serca i innymi aparaturami, których Joshua nigdy wcześniej nie widział na oczy. Głęboko westchnął i oparł się o najbliższą szafkę. Kessler dotychczas stał odwrócony plecami, ale odwrócił się gwałtownie i złowrogo spojrzał na Josha.
– Czy ktoś ci pozwolił dotykać moich rzeczy?
Joshua, zaskoczony, natychmiast się odsunął. Kessler skinął głową i znów zajął się własnymi sprawami, podczas gdy Joshua szukał ratunku we Floydzie. Chłopiec jednak złośliwie się zaśmiał i wystawił mu język.
Cieleśnie ma osiem lat, ale psychicznie chyba trzy, pomyślał, zaciskając usta.
Na początek Joshua i Floyd zostali poddani prześwietleniu całego ciała, by wykryć ewentualne defekty szkieletu. Później podłączono ich do monitorów pracy serca, założono maski i kazano biegać na elektrycznej bieżni, by oszacować możliwości ich płuc i serc.
Nachylenie bieżni zmieniało się wraz ze stopniem zmęczenia rekruta i Joshua, walcząc z własnym oddechem, zauważył, że Floyd już od początku biegł o wiele za szybko, więc po krótkim czasie zaczął dyszeć.. 
Jeszcze zanim świat zwariował, Joshua regularnie uczęszczał na zajęcia pozalekcyjne – piłka nożna, okazjonalnie tenis, badminton i piłka ręczna – i chociaż nie był w aż tak dobrej formie, jak wcześniej, wydawało mu się, że mimo to poszło mu całkiem nieźle i po trzydziestu minutach intensywnego biegu miał tylko mocną zadyszkę. W przeciwieństwie do Floyda.
Doktor Kessler powiedział, że szybkość, z jaką puls wraca do normy po wysiłku, jest kluczową miarą kondycji fizycznej, dlatego Joshua i Floyd wciąż mieli przyczepione do klatki piersiowej elektrody, gdy Kessler zniknął w swoim gabinecie. Joshua doszedł do siebie bardzo szybko.
Ale Floyd nie.
Łapczywie łapał powietrze, jakby się dusił. Trzymał się za serce i wydawało się, że zaraz wyzionie ducha.
Siostra Lottie wręczyła im jednorazowe kubeczki z wodą. Joshua przetarł czoło i opróżnił kubek jednym haustem, po czym zgniótł go, wyładowując stres i frustrację. Spróbował rzucić kubeczek do kosza po drugiej stronie sali, ale paskudnie chybił i kubek spadł na ziemię. Westchnął, wstał i powlókł się do kosza.
Sekundę później leżał na podłodze z obolałym podbródkiem.
Poczuł, że puls gwałtownie mu przyspieszył, gdy usłyszał nad sobą cichy chichot. Zacisnął usta, głęboko westchnął i powoli się podniósł, rozmasowując podbródek.
– Podstawiłeś mi nogę – rzucił bez ogródek, nawet nie patrząc na Floyda.
Floyd znów zachichotał, ale wyglądał tak, jakby za wszelką cenę chciał to stłumić.
– Wcale nie. Musiałeś się potknąć o własne nogi – odparł.
Dopiero wtedy Joshua zgromił go spojrzeniem.
– No przecież tu siedzisz, a ja nie jestem debilem – powiedział powoli przez zaciśnięte zęby. – Daj spokój, Floyd.
Mimo iż miał ochotę powiedzieć coś więcej, wciągnął tylko głęboki haust powietrza, odwrócił się na pięcie i ruszył w dalszą drogę do kosza. Gdy wyrzucał kubeczek, usłyszał za sobą ciche:
– Przepraszam.
– Spoko – mruknął w odpowiedzi, wznosząc oczy ku niebu. – Ale spróbuj zrobić tak raz jeszcze, to ci nakopię.
Z tyłu rozległ się dziwny dźwięk. Joshua wytrzeszczył oczy, gdy uświadomił sobie, co to było.
Ale było za późno.
Ciepłe wymiociny chlusnęły mu na koszulkę i spodnie. Odwrócił się do Floyda, zzieleniałego na twarzy, który opierał się o szafkę i głośno kaszlał. Joshua na końcu języka miał siarczyste przekleństwo. Potem obejrzał się na swoją koszulkę, aż wreszcie krzyknął:
– Siostro!
Dla bezpieczeństwa odsunął się na drugi koniec sali i próbował robić wszystko, żeby pozbyć się wymiocin z ubrań, ale miał wrażenie, że tylko coraz bardziej to rozcierał. Wreszcie się poddał i przeklął ze zrezygnowaniem.
Nawet nie spojrzał na tego małego, cwanego…
To na sto procent była zaplanowana akcja.
– Mogę dostać czyste rzeczy? – spytał, powstrzymując wściekłość. – Może…
– Przykro mi, ale nie możecie opuszczać centrum medycznego podczas trwania prób rekrutacyjnych – odparła siostra Lottie z przepraszającym uśmiechem. – Usiądź, proszę, i czekaj spokojnie, aż zakończymy badanie.
Joshua gniewnie wyłamał palce, przejechał dłonią po włosach i usiadł na plastikowym krześle. Od czasu zerkał na Floyda i wydawało mu się, że dostrzegał drgający, kpiący uśmieszek.
Ale musiał być oazą spokoju, kwiatem lotosu na Oceanie Spokojnym i innymi bujdami, które powinno się sobie wmawiać w takich chwilach. To przecież był dopiero początek, a na pewno nie zawali przez to, że trafił mu się mało odporny towarzysz.

1 komentarz:

  1. Czekałam na ten rozdział! W sumie to chyba właśnie tak wyobrażam sobie centrum agencji wywiadowczej - sami profesjonaliści, nikt nie zwraca uwagi na nowych, dużo zakazów itp. Sama nie wiem, czy te wszystkie informacje spamiętam hahah
    Jestem pewna, że Josh przejdzie próby (po tym, co przeżył ostatnio to wgl powinien być z nich zwolniony).

    OdpowiedzUsuń

źródła: x, x, x, x, x, x. Gif w nagłówku pochodzi z piosenki faded i został stworzony przez użytkowniczkę Teru97 w tym wątku. Wszystkim serdecznie dziękuję!