Przez parę godzin zdążył obmyślić misterny plan, który miał mu zapewnić bezproblemowe wydostanie się na wolność. Na dodatek ten genialny plan miał tylko jeden punkt – a to znaczyło, że nie mogło się nie udać. Tuż obok klawiatury leżała gięta i prostowana około milion razy karteczka z nakreślonym pospiesznie i koślawo zwrotem:
1. Uciec ze szpitala.
Jednak im dłużej Joshua wpatrywał się w ziarnisty obraz z kamery przemysłowej, tym mocniej uświadamiał sobie, że to jednak mogło się nie udać.
Na korytarzu od blisko dwóch godzin znajdował się tylko ochroniarz, który może i zdawał się przysypiać, ale przecież był ochroniarzem. Problem. Joshua zerknął na metalową lampkę stojącą na biurku. Jeśli ten element się nie powiedzie, wpadnie w poważne tarapaty. Zwłaszcza że nie miał w zwyczaju robić takich rzeczy, a szybkie sprawdzenie w Google, czy lampką można kogoś obezwładnić, wcale mu nie pomogło.
Ostatni raz przemknęło mu przez myśl, że może istniało mniej radykalne rozwiązanie.
Po cichu zsunął się z łóżka i podszedł do okna. Na parkingu stało tylko parę samochodów, uśpione ulice oświetlało delikatne światło staroświeckich latarni, a światło nie świeciło się w żadnym oknie okolicznych bloków. Noc była jasna, a niebo rozgwieżdżone – Joshua przez sekundę wspomniał jedną z pierwszych nocy pod gołym niebem i próbę upieczenia słodkich bułeczek na ogniu.
Szybko przypomniał sobie, po co naprawdę tam podszedł.
Dokładnie obejrzał okno. Nie dostrzegł żadnej klamki, spróbował więc pociągnąć za ramę – ani drgnęło. Westchnął. Nawet gdyby dało się otworzyć, co zrobiłby później? Zeskoczył z czwartego piętra i w najlepszym razie połamał nogi, zyskując parę dodatkowych dni przed wylotem na Wyspy i trafieniem do cholernego poprawczaka?
Odwrócił się i spojrzał na klatkę wentylacyjną. Była tak mała, że nawet jeśli zmieściłaby się tam jego ręka, to cała reszta już nie do końca.
Gdy wracał do łóżka, potknął się o coś i runął na stolik. Kant boleśnie wbił mu się w brzuch, a krzesło przeraźliwie głośno zaskrzypiało. Joshua odruchowo zaklął.
Ochroniarz zastukał w drzwi.
– Co ty tam wyprawiasz? – zawołał wściekłym, nieco zaspanym głosem.
Joshua wywrócił oczami.
– Nic – odparł ciszej. Szybko schował laptopa pod kołdrę i pomasował obolałe miejsce.
– Nie chcę do ciebie wchodzić!
– No to mówię, nic nie zrobiłem! Jezu...
– Nienawidzę takich gówniarzy – warknął ochroniarz, ale chyba specjalnie na tyle głośno, by Joshua to usłyszał i szyderczo się uśmiechnął.
– To może czas zmienić pracę – mruknął Joshua ponuro.
Z frustracją przeczesał włosy.
Brawo, ninja. Teraz przeklęty ochroniarz jest rozbudzony i wkurzony.
Wysunął laptopa i ponownie tępo wpatrzył się w ekran. Ochroniarz wiercił się na krześle, a nim wreszcie znieruchomiał, musiało minąć jakieś pięć minut. Zegar w lewym dolnym rogu pokazywał wpół do drugiej, gdy po kwadransie dłużącym się jak wieczność Joshua dwa razy wcisnął F5 i przeszedł do kolejnego panelu. Niewiele myśląc, zamroził widok kamery tak, by czas ciągle upływał. Jeszcze rzucił okiem na drzwi, zamknął wszystkie aplikacje i odłożył laptopa na stolik – nie chciał go brać ze sobą, na wypadek gdyby miał zamontowany nadajnik.
Zgarnął niewielką karteczkę i nerwowo zmiął ją w dłoni. Wrzucił ją do kosza na drugim końcu sali, po czym zaczerpnął powietrza i przeczesał włosy. Po chwili namysłu i dwóch szybkich spojrzeniach na łóżko postanowił jeszcze ułożyć poduszki i przykryć je kołdrą tak, by imitowały śpiącego człowieka.
Może to kupi mu jakieś dwie sekundy.
Już wcześniej odłączył kabel lampki, teraz tylko owinął go wokół wąskiego metalowego stelaża. Do tej pory nie zauważał, jak bardzo drżały mu ręce. Wziął głęboki wdech.
Nie pomogło ani trochę.
Zacisnął dłonie w pięści i spojrzał na drzwi.
Teraz mógł tylko działać szybko, bez wahania i zbędnego myślenia.
Kusiło go, żeby upewnić się, czy na pewno wyłączył monitoring, ale zrozumiał, że im dłużej marudził, tym mniej miał czasu.
A potem ruszył w stronę drzwi.
Najciszej, jak potrafił, nacisnął klamkę. Serce waliło mu jak oszalałe, gdy wyglądał na korytarz. Ochroniarz miał spuszczoną głowę, oddychał spokojnie i tylko od czasu do czasu pochrapywał. Joshua modlił się w duchu, żeby zawiasy nie zaskrzypiały – zdążył zauważyć, że miały ku temu skłonności. Wreszcie wyszedł na zewnątrz i zamachnął się.
Z całej siły walnął mężczyznę lampą w skroń. Usłyszał zaskoczony okrzyk, a gdy ochroniarz zwalił się na ziemię, Joshua uderzył drugi raz. Widział cieknącą po twarzy krew i poczuł mdłości. Przez ułamek sekundy przemknęło mu przez myśl, że właśnie go zabił.
Nie miał na to czasu.
Obrócił się na pięcie. Dopadł najbliższych drzwi z napisem: Tylko dla personelu – parę godzin wcześniej miła pielęgniarka odpowiedziała mu, gdzie trzymano rzeczy pacjentów. Chwilę mocował się z klamką. Nie miał pojęcia, czy pchać, czy ciągnąć, czy może drzwi były zamknięte – ale wreszcie znalazł się w środku. Rozejrzał się po ciemku. Pudełka, więcej pudełek, jakieś metalowe szafki… aż wreszcie mignął mu czarny plecak i ułożone w kostkę ubrania w woreczku strunowym.
Ciągle nasłuchiwał, czy ktoś nie nadbiegał albo czy ochroniarz zaczął dobijać się do drzwi. Jednostajna cisza budziła w nim gigantyczny niepokój.
Odłożył zakrwawioną lampkę na najbliższy stolik. Zdjął szpitalną koszulę i pospiesznie włożył czarne spodnie dresowe. Jeszcze dwa nerwowe zerknięcia w stronę drzwi i miał na sobie bluzę. Wsunął buty, wepchnął sznurówki do środka i sięgnął po plecak plecak. Serce waliło mu jak oszalałe, kiedy męczył się z zamkiem plecaka…
Przejrzał jego zawartość.
Wszystko leżało dokładnie tak, jak to zostawił.
Zmarszczył brwi. Otworzył białą teczkę i przekartkował zawartość. Nie wczytywał się w dokumenty, ale wszystko wydawało się być dokładnie na swoim miejscu.
Przecież Beckett prowadziła dochodzenie, musiała to zabrać…
Wziął drżący wdech i wepchnął teczkę z powrotem. Nie miał czasu na głupoty. Przesunął puste opakowanie po chipsach i zauważył, że na samym dnie plecaka wciąż leżał pistolet. Tuż obok dostrzegł wyróżniające się w ciemności ostrze.
Podrapał się po głowie.
Czyli robili coś z jego rzeczami, ale niczego nie zabrali…
Coś mocno mu nie pasowało.
Sięgnął po pistolet. Uważając, żeby nie zaszeleścić zbyt głośno, wyciągnął go i wepchnął za ściągasz dresu. Nóż przezornie wsunął do kieszeni. Kiedy zamykał plecak i zarzucał go na plecy, czuł się jak żołnierz wylatujący do Afganistanu.
Powoli nacisnął klamkę i pierwszym, co zrobił po wyjściu na korytarz, było spojrzenie na ochroniarza. Leżał na podłodze tak jak wcześniej. Nie ruszał się.
Joshua nie potrafił odwrócić wzroku od kałuży krwi. Zakręciło mu się w głowie. Przypomniała mu się matka.
Ze wściekłością poczuł, jak gdzieś za oczami robiło mu się ciepło, a łzy podeszły mu do oczu. Zaklął pod nosem, przetarł oczy i obrócił się na pięcie.
Przeklinając popiskujące podeszwy, ruszył w stronę wyjścia z oddziału. Uważnie nasłuchiwał i nieruchomiał przy każdym nietypowym dźwięku. Walące jak młot serce i krew szumiąca w głowie prawdopodobnie chciały mu to utrudnić. Nawet nie starał się udawać pewnego siebie, tak jak nieraz mówiła mu mama. Nerwowo rozglądał się na boki, szukał światła sączącego się pod drzwiami do sal i błagał w myślach, żeby nikt nagle go nie wyskoczył.
Widział już drzwi i nie mógł powstrzymać się od delikatnego uśmiechu. Ale gdy do nich dotarł, pchnął je, a one ani drgnęły, krew uderzyła mu do głowy. Obok znajdowało się coś podejrzanie podobnego do terminalu. Nagle poczuł się tak, jakby ktoś wylał na niego kubeł zimnej wody.
Miał ochotę wziąć lampę, wybić to przeklęte okno i wyskoczyć z czwartego piętra na główkę.
Wtedy usłyszał ciche kroki.
Serce dosłownie mu stanęło. Na miękkich nogach skrył się za najbliższym rogiem.
Kolejne sekundy ciągnęły się jak godziny. Joshua bał się oddychać albo wytrzeć spocone ręce w spodnie. W głowie powtarzał jedno zdanie w kółko i w kółko jak mantrę: Błagam, nie. Ryzyko było tak wielkie, że w tamtej chwili pożałował, że w ogóle się na to zdecydował. Trzeba było dać się skuć i mieć święty spokój.
Ale po tym wszystkim…?
Gwizdanie układało się w wesołą melodię. Pielęgniarz minął go, wyjmując z kieszeni bladoniebieskiego uniformu niewielką kartę. Przyłożył ją do terminalu. Rozległo się ciche piknięcie, po czym pielęgniarz pchnął drzwi i poszedł dalej.
Joshua odczekał dwie sekundy, po czym podbiegł do drzwi i w ostatniej chwili zablokował je stopą. Cicho przez nie przeszedł, w duchu podziwiając własne szczęście. Schował się za kolejnym rogiem i chwilę przeczekał, aż kroki całkowicie ucichły.
Martwiło go jedno: personel wciąż czuwał. Ktoś mógł zobaczyć ochroniarza, ba – sam ochroniarz mógł się ocknąć i kogoś powiadomić.
Jednak póki na oddziale panowała cisza (nawet złowroga i niepewna), znaczyło to jedno – miał jeszcze czas.
Niemal przebiegł cały korytarz. Rozglądał się na boki w poszukiwaniu planu szpitala i jednocześnie podążał za zielonymi strzałkami w stronę wyjścia ewakuacyjnego. Znak prowadził do najzwyklejszych drzwi oznaczonych zakazem wstępu, ale Joshua bez zastanowienia je pchnął. Jego oczom ukazała się zakręcona wstęga schodów.
Zbiegł, a właściwie zeskoczył, na sam parter. Wciąż nie wierzył, że to mogło się udać. Ostatnie dwa tygodnie siedział w zamkniętej sali z ochroniarzem za drzwiami, bez większych perspektyw na wyjście na wolność. Wraz z nadejściem lekkiej zadyszki uświadomił sobie, że robił to tylko dlatego, że chciał dowiedzieć się czegoś o rodzicach – tymczasem nie dowiedział się niewiele więcej, niż sam wiedział albo się domyślał.
Do szpitala trafił nieprzytomny, więc nie miał pojęcia, jak mógł wyglądać parter. Kojarzył tylko pechowe ujęcie prosto na dwie rejestratorki tuż przy wejściu i jedno na dwa automaty z przekąskami.
Gdy dotarł na poziom parteru, poczuł dziwne ukłucie w sercu. Oparł się o ścianę i spróbował się uspokoić.
Co ja, kurwa, robię?
Obezwładnił ochroniarza, wymknął się z oddziału z pistoletem w spodniach i nożem w kieszeni, a teraz miał zamiar tak po prostu wyjść ze szpitala i pojechać na drugi koniec Bułgarii, później do Rumunii…
Czy to miało prawo się udać?
Zaczerpnął powietrza i przejechał dłonią po włosach, a raczej ich nędznych krótkich imitacjach. Dotarł już tak daleko i wszystko wydawało się być w jak najlepszym porządku. Czemu miałby się poddać? Poza tym wątpił, że jeśli wróci do sali, ochroniarz puści to w niepamięć nawet po żarliwych przeprosinach.
Zacisnął trzęsące się dłonie, upewnił się, że spluwa dobrze się trzyma, po czym zacisnął usta i powoli otworzył drzwi.
Omiótł spojrzeniem kobietę siedzącą przed komputerem. Od czasu do czasu prychała z rozbawieniem. Joshua nie dziwił się – poczekalnia była niemal całkowicie pusta, nie licząc jednej kobiety o mamusiowatym wyglądzie i znudzonego ośmiolatka grającego na smartfonie.
Joshua jak gdyby nigdy nic zamknął za sobą drzwi. Rozejrzał się, bawiąc się palcami. Po lewej widniał symbol WC, po prawej miał tylko poczekalnię i rejestrację. Bez namysłu ruszył do łazienki. Potrzebował planu – a najzwyczajniejsze w świecie wyjście głównymi drzwiami byłoby zapewne szczytem głupoty i proszeniem się o kłopoty.
Zamknął za sobą drzwi, pospieszenie upewnił się, że jest sam, po czym oparł się o umywalkę i zaczął gorączkowo myśleć.
Ale nie musiał.
Gdy parę sekund później podniósł wzrok, napotkał okno. Niewielkie i wąskie, ale z czymś, czego zdecydowanie mu brakowało.
Klamka.
Serce zabiło mu szybciej. Spróbował sięgnąć do okna z podłogi, ale nawet na palcach jedynie muskał opuszkami brzeg. Sapnął z frustracją, przestąpił z nogi na nogę i bez przekonania postawił nogę na kaloryferze. Niepewnie podskoczył parę razy. Upewnił się, że istniała mała szansa na zabicie się przez upadek, po czym złapał za ścianę przy oknie i podciągnął się. Kiedy tylko stanął w miarę stabilnie, szarpnął klamkę.
Twarz owiało mu chłodne, nocne powietrze. Krótko odetchnął i spróbował otworzyć okno szerzej.
Z rozpaczą zauważył, że trzymało się na dwóch metalowych blokadach.
Zaklął pod nosem i uważnie im się przyjrzał. Palcami spróbował manewrować przy śrubkach, ale ani drgnęły.
A ochroniarz mógł ogłosić alarm w każdej chwili.
– No błagam – szepnął Joshua. Szarpnął drugi i trzeci raz, ale okno dalej ani drgnęło.
Wściekle walnął pięścią w ścianę i syknął z bólu.
Po lewej dostrzegł drugie okienko.
Zeskoczył z kaloryfera i wparował do sąsiedniej kabiny. Zamknął klapę sedesu i obrzucił ją wzburzonym spojrzeniem. Wyglądała na wyjątkowo delikatną, ale to nie powstrzymało go przed wejściem na nią i sięgnięciem do okna. Obrócił klamkę i stanowczo pociągnął do siebie.
Omal nie zszedł na zawał, gdy okno z trzaskiem spadło na ścianę. Przeklął w myślach, ale nie narzekał. Jedno kontrolne spojrzenie na drzwi później już myślał, jak przejść na drugą stronę. Pomyślał, że mógł chodzić na gimnastykę zamiast na tenisa.
Niepewnie złapał rękoma za brzeg i oparł but o ścianę. Podciągnął się i zarzucił nogę w górę. Jakiś mięsień, o którego istnieniu nie miał pojęcia, mocno go zabolał, ale Joshua to zignorował. Problem w tym, że nie wiedział, co miał robić dalej. Nerwowo się szarpiąc i podskakując w miejscu, wreszcie odważył się podnieść drugą nogę.
Wydawało mu się, że spada.
Wstrzymał oddech i powoli zaczął przeciskać się na drugą stronę. Miał ochotę przekląć ten genialny plan.
Okazało się, że od ziemi dzieliły go zaledwie trzy metry. Zeskoczył na ugiętych nogach.
Znalazł się na tyłach parkingu. Przez ułamek sekundy kusiło go, żeby pożyczyć jeden z samochodów, ale szybko się zreflektował – nie umiał kierować. Wziął głęboki wdech i przebiegł wzdłuż ściany szpitala. Żwir chrzęścił mu pod stopami, a niewielkie rośliny łaskotały w kostki. Obudził parę gołębi, wypatrzył światło tuż nad głową.
To naprawdę się udało.
Euforia, jaka wypełniła go w tamtym momencie, przywołała radosny uśmiech. Otarł pot z czoła, wesoło wyłamał palce i zacisnął pięść. Pozostało już tylko wyjść za bramę szpitala. Ze względu na to, że znajdowała się pięć metrów przed nim, to nie mogło być trudne. Ruszył chodnikiem jak gdyby nigdy nic, z sercem walącym jak oszalałe. Rzucił potężnemu gmachowi szpitala wyzywające spojrzenie, naciągnął kaptur na głowę i wbił ręce do kieszeni.
Może los uśmiechał się do niego częściej, niż mu się wydawało.
Na chodniku dostrzegł niebieskie światło.
Obejrzał się na siebie.
Zza zakrętu wyjechał radiowóz.
Joshua przełknął ślinę i puścił się przed siebie opętańczym sprintem.
Dwieście metrów dalej przebiegł na drugą stronę ulicy i przesadził wysokim skokiem klomby pełne bratków. Nic mu to nie dało – dalej rozciągało się wysokie na cztery metry drewniane ogrodzenie. Joshua odbił w bok. Czuł, że pistolet wypada, więc złapał go do ręki i pognał dalej.
Minął jeszcze trzy sklepy, w panice rozglądając się za bocznymi uliczkami.
Prosto na niego wyjechał na niego drugi radiowóz. Jeden z policjantów wypadł z biało-niebieskiego opla i zawołał:
– Zatrzymaj się z rękami w górze! Powtarzam: zatrzymaj się z rękami w górze!
Joshua zorientował się, w jak beznadziejnej sytuacji się znalazł.
Jednocześnie wiedział, że miał jeszcze jedną szansę. Nieco się wycofał i przylgnął plecami do drewnianego płotu. Wyszarpnął pistolet zza spodni.
– Nie zbliżaj się! – wrzasnął, chwiejnie mierząc w policjanta. – Ty też! – krzyknął do drugiego, który próbował zajść go od lewej.
Z trudem opanowywał drżenie głosu. Glock zdawał się ważyć z tonę, ale Joshua wytrwale bronił swojej pozycji. Okna wokół rozświetliły się żółtym światłem. Joshua przestąpił z nogi na nogę.
– Odłóż to, Joshua – zawołał policjant. – Jeszcze zrobisz sobie krzywdę.
Drugi gliniarz właśnie zaczął się przybliżać, sięgając po coś do paska.
– Nie podchodź, kurwa! – zawołał Joshua.
Policjant znieruchomiał z rękami w górze.
Joshua przypomniał sobie noc w lesie – zwłaszcza tamtego gangstera. Mrugnął i przed oczami miał mężczyznę upadającego na ziemię z plamą krwi na koszulce. Później zobaczył mamę spadającą z klifu.
Zachwiał się.
Wypatrzył uliczkę przed sobą. Mógł strzelić do gliniarza po lewej i puścić się przed siebie, ale w tym samym momencie nadjechał stamtąd trzeci radiowóz i ostro zahamował niecałe dwadzieścia metrów od Josha. Czterej uzbrojeni policjanci wypadli z auta i ukryli się z tyłu. Joshui mignęły kamizelki kuloodporne i hełmy.
– Rzuć broń!
Kierowca z jednostki specjalnej ruszył powoli naprzód z policjantami za samochodem.
Joshua już nie kontrolował drżenia dłoni. Z szybkim oddechem skakał wzrokiem po wszystkich policjantach, mierząc do każdego po kolei. Mimo to nie trzymał ręki na spuście. Nawet gdyby strzelił, nie udałoby mu się uciec. A nawet jeśli by uciekł, co wtedy? Wysłaliby wsparcie, a tamci złapaliby go w trzy sekundy.
Albo rzuci broń i da się zamknąć ze znacznie większym wyrokiem niż zaledwie pół godziny temu, albo strzeli sobie w łeb.
Ta druga możliwość pierwszy raz przemknęła mu przez myśl, gdy stał sam naprzeciw całej kawalerii, z miękkimi nogami i dygającymi rękami. Rozważał to przez mniej niż sekundę. Wściekle zaklął w myślach i czuł łzy napływające do oczu.
– Odłóż to – zawołał znów policjant z pierwszego radiowozu.
Mówił coś jeszcze, ale Joshua już go nie słuchał. Intensywnie myślał, równie intensywnie łykając łzy. Jego ręce chyba już żyły własnym życiem. Wóz jednostki specjalnej był tylko parę metrów przed nim.
Odrzucił pistolet w krzaki.
– No dobra! – wrzasnął drżącym głosem.
– Ręce do góry!
Nie zwracał już uwagi, kto do niego podszedł i pchnął na najbliższy radiowóz, by zakuć mu ręce za placami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz