24 lip 2020

17. Wtedy wyciągnąłeś nóż i go dźgnąłeś


Wyglądał przez okno i nerwowo bębnił palcami o udo.
Przeczesał włosy i trochę nieprzytomnie spojrzał na pielęgniarkę, która chyba po raz setny pytała łamanym angielskim, czy już czuje się lepiej. Bez przekonania skinął głową i zmusił się do lekkiego uśmiechu. Pokrzątała się po sali jeszcze krótką chwilę i wyszła. Joshua usłyszał, jak wymieniała parę słów z ochroniarzem siedzącym za drzwiami, po czym znów wyjrzał za okno. Zobaczył, jak parę ptaków wyleciało w niemal bezchmurne niebo.
Z frustracją pomyślał, że to była chyba największa atrakcja w ciągu ostatnich dwóch tygodni.
Zwłaszcza na czwartym piętrze szpitala, w prywatnej sali, z jakimś facetem za drzwiami, który wściekał się przy każdym głośniejszym dźwięku. Joshua nie miał też dostępu do telewizora i internetu, chociaż pewnie mógłby dostać jakieś puzzle, gdyby bardzo grzecznie o to poprosił. Problem w tym, że ani myślał prosić o takie coś, a już na pewno nie grzecznie.
Nie chciał prosić o nic.
Po tym, co mówiła ta cała agentka, Renee Jakaśtam, nie zamierzał na nic przystawać. A przynajmniej do jutra.
Zaczerpnął powietrza i powoli wstał. Lekko zakręciło mu się w głowie, ale to zignorował. Wyłamał palce, przeczesał włosy i powoli ruszył do łazienki. Po drodze jeszcze przeciągle ziewnął – jednym z jego głównych zajęć było spanie – i zacisnął usta. Obficie opłukał twarz zimną wodą i spojrzał w lustro.
Gdy dwa tygodnie temu spojrzał w nie po raz pierwszy, nie mógł się rozpoznać. Schudł, miał ciemne wory pod oczami i całą twarz w zadrapaniach, większych lub mniejszych. Zaskoczyły go szwy na łuku brwiowym, już nie wspominając o paru warstwach opatrunków na głowie i tym, że jego włosy drastycznie się skróciły. Nie zmieniło się zbyt dużo – zniknął bandaż i kwadratowy plaster na żuchwie, ale cała reszta została.
Joshua ponownie chciał przeczesać włosy, ale uświadomił sobie, że nie miał po co. Jednocentymetrowa szczecina nie pozostawiała żadnego wyboru.
Delikatnie dotknął potylicy – miejsca, w którym wciąż znajdował się opatrunek, a zarazem będącym powodem wszystkich problemów. Zdawał sobie sprawę z tego, że mało brakowało, a mógłby stracić wzrok. Chyba wreszcie dopisało mu szczęście.
A to szczęście koniec końców doprowadziło go tutaj – i do tego, co miało się wydarzyć jutro.
Nawet nie do końca pamiętał, co się stało. Jakaś kobieta przyszła do jego kryjówki, on się wycofał… a potem wylądował w szpitalu. Lekarz powiedział, że spadł z około pięciu metrów i to cud, że nie skończyło się gorzej.
Joshua prychnął.
Faktycznie, cudowne szczęście.
Wysuszył twarz i ręce papierowym ręcznikiem, ziewnął, spojrzał sobie jeszcze raz w jasnoniebieskie oczy i zacisnął szczękę. Gniewnie zgniótł ręcznik i cisnął nim do kosza, po czym poszedł z powrotem do łóżka. A potem znów wyjrzał przez okno, nerwowo bębniąc palcami o udo.
Pocieszyłby się chyba nawet książką o szydełkowaniu.
A znienawidził szydełkowanie parę lat temu, wkrótce po tym, jak tata kazał mu dziergać świąteczny sweter przez pół roku po godzinę dziennie.
Nieznacznie się uśmiechnął i głośno przełknął ślinę.
Nigdy więcej.
I to ironicznie nie dlatego że niezbyt za tym przepadał.
Usłyszał przytłumione rozmowy. Wzniósł oczy ku niebu i głęboko westchnął, gdy tylko rozpoznał ten głos. Spoglądał na drzwi kpiącym spojrzeniem, obserwował klamkę, aż wreszcie do środka weszła kobieta, która dwa tygodnie temu przedstawiła się jako agent Renee Beckett. Jak zwykle była obładowana tak, że z trudem utrzymywała w dłoniach laptop, a na domiar złego ciemne włosy ciągle leciały jej na twarz.
– Dzień dobry, Joshua – powiedziała z grzecznym uśmiechem. W ostatniej chwili złapała długopis, który nagle postanowił wypaść jej z kieszeni. Dlaczego nie mógł poddać się siłom grawitacji, a potem sprawić, że by się o niego potknęła i skręciła kark?
Joshua tylko skinął głową. Usiadł na krawędzi łóżka, podczas gdy Renee odkładała wszystkie rzeczy na stolik i usiadła na krześle obok. Obok torebki i laptopa Joshua dostrzegł grubą teczkę opatrzoną dużym napisem JOSHUA LLEWELYN.
Subtelnie.
Spuścił wzrok, gdy Renee na niego spojrzała.
– Jak się dzisiaj czujesz, panie Llewelyn?
– Świetnie – mruknął Joshua. – Jak zwykle. W końcu nie mogło być lepiej.
Renee nieznacznie się uśmiechnęła. Otworzyła usta, ale sekundę później je zamknęła. Sięgnęła po opasłą teczkę i położyła ją na kolanach.
– Joshua, chciałabym…
– Żebym opowiedział wszystko pięćdziesiąty ósmy raz? – prychnął Joshua. – Już mówiłem, że nic nie wiem.
Renee pokręciła głową.
– Chciałabym, żebyś wiedział, że już finalnie wyciszyliśmy twoją sprawę, tak jak prosiłeś – wyjaśniła powoli.
Joshua na moment podniósł wzrok. Nieznacznie odetchnął. Skinął głową, strzyknął stawami w palcach i na moment się zawahał. Chciał zapytać o coś jeszcze, już nawet otwierał usta, ale wtedy odezwała się Renee:
– Mogę cię prosić, żebyś opowiedział prawdziwą wersję tej historii?
– Prawdziwą? – Joshua uniósł brew. – Od dwóch tygodni powtarzam to samo. Jest coś, czego nie wiem?
– Bardzo możliwe, że jest coś, czego my nie wiemy.
Joshua prychnął z rozbawieniem i z niedowierzaniem pokręcił głową. Beckett ciągle zadawała mu te same pytania i wychodziła z tymi samymi odpowiedziami… Nie miał pojęcia, czego oczekiwała. Tego, że przyzna się, że sam zorganizował całą akcję, sam prowadził to auto, sam kradł dokumenty, sam próbował sprzedać je jakiemuś gangowi za grube pieniądze? A może że planował zagładę świata?
Chociaż nie był pewien, czy wyjście na wariata nie skończyłoby się dla niego lepiej.
– No, ja też chciałbym coś wiedzieć – stwierdził twardo, krzyżując ręce na piersi. – Dowiedzieliście się, co z tatą?
Renee pokiwała głową.
– Mamy kilka tropów – przyznała. – Ustaliliśmy, że został zastrzelony parę minut przed tym, jak przyszła po ciebie mama. Prawdopodobnie zrobił to Francis Landreville, jeden ze współpracowników Steve’a Bane’a, którego zdążyłeś już poznać. Landreville’a zarejestrowały kamery na osiedlu, a oprócz tego ponoć znał twoich rodziców. Kojarzysz to nazwisko?
Joshua zmarszczył brwi. Powoli pokiwał głową.
Nie wiedział, skąd go kojarzył. Ale, cholera jasna, kojarzył.
Renee westchnęła.
– No właśnie. – Otworzyła teczkę i wyjęła z niego zdjęcie uśmiechniętego mężczyzny, prawdopodobnie wycięte z klatki jakiegoś filmu. – Obaj pracowali dla tego gościa, Kennedy’ego Griffitha, który jest jednym z najbardziej nieuchwytnych baronów narkotykowych.  
Joshua parę razy zamrugał i powoli pokręcił głową.
– I że niby moi rodzice pracowali dla typa, który handluje narkotykami? – prychnął. – Przecież oni by nie… Oni by tak nie zrobili.
Renee nieznacznie pochyliła się do przodu.
– Może niekoniecznie pracowali, powodów mogło być mnóstwo – podkreśliła, chowając zdjęcie z powrotem do teczki. – Właśnie dlatego potrzebujemy twojej pomocy.
Joshua głęboko westchnął i przeczesał włosy. Splótł palce, ze zrezygnowaniem wyjrzał przez okno, potem znów spojrzał na Renee i skinął głową.
– No dobra – mruknął bez przekonania. – Powiem wszystko, co wiem.
– Zaczniemy od tych dokumentów, które miałeś w plecaku. Wiesz, co one zawierają?
Joshua pokręcił głową.
– Nie. Zresztą nawet gdybym wiedział, to i tak bym pewnie tego nie ogarnął – spostrzegł, wzruszając ramionami. – Wszyscy mówili, że dotyczą bezpieczeństwa narodowego czy coś w tym stylu…
– Niektórzy twierdzą, że to ty pomogłeś je wykraść.
Prychnął z rozbawieniem.
– Przecież nawet bym nie umiał.
– Mam informacje z pewnych źródeł. Mówią, że byś umiał. – Renee lekko uniosła brwi.
Joshua pokręcił głową.
– No, jeśli to była prawda, w sensie to o bezpieczeństwie narodowym, to takie rzeczy na pewno są pilnie strzeżone, zaszyfrowane i mają najbardziej skomplikowanego softa świata, plus pewnie trzeba by było dokładnie wiedzieć, czego się szuka, a najlepiej w ogóle tam pracować. Tam znaczy w MI6, bo to stamtąd wszystko wyciekło? – Renee potwierdziła skinieniem. – No właśnie. Wątpię, że jakikolwiek dwunastolatek umiałby robić takie czary albo pracowałby w MI6.
– Myślisz, że twoi rodzice potrafiliby zrobić coś takiego?
Joshua mimo woli parsknął śmiechem.
– Nie ma szans. Tata raczej nigdy nie bawił się jakoś bardzo z komputerami, a mama… miała mnóstwo innych zajęć – wyjaśnił, wzruszając ramionami. – A już na pewno nie pracowali dla wywiadu. W sensie wtedy pani chyba by ich znała? I wszystko poszłoby tak z osiem razy prościej. I wtedy raczej nie chcieliby sprzedawać jakichś rządowych papierów gangsterom, którzy potem… – Przełknął ślinę. Spuścił wzrok.
Renee skinęła głową.
– I tak jak prosiłeś, spróbowałam dowiedzieć się więcej o tym człowieku, którego postrzeliłeś…
– Postrzeliłem? – przerwał Joshua. Serce gwałtownie mu przyspieszyło, a w twarz uderzyła fala gorąca. – Nie zastrzeliłem?
– Żyje – potwierdziła Renee. – Przez pewien czas był w stanie krytycznym, ale aktualnie jego stan jest stabilny.
Joshua zaczerpnął powietrza.
– Ja… On nie chciał się zatrzymać – powiedział cicho, spuszczając wzrok. – Wiedziałem, że albo on, albo ja, i strzeliłem, bo…
– Rozumiem – odparła Renee spokojnie. – Na twoim miejscu zrobiłabym dokładnie to samo.
Na sekundę podniósł wzrok, później głośno wypuścił powietrze. Sam nie wiedział, czy to dobrze, czy to źle. Z jednej strony zrobiło mu się lżej na sercu, ale z drugiej znów zobaczył, jak ten facet upadał na ziemię, łapiąc się za klatkę piersiową… Wolał nawet nie myśleć, co mogłoby się stać, gdyby w porę go nie zauważył.
W tej samej chwili dostrzegł jeden, jedyny plus leżenia w szpitalu Świętego Abrahama  – żadnej broni, ucieczek, śmierci. Żadnego martwienia się o to, czy dożyje kolejnego dnia, czy może gangsterzy znów wyważą drzwi i tym razem nie zdąży uciec, a może znajdą go w lesie i zastrzelą we śnie.
– Wróćmy jeszcze do Landreville’a… Twoi rodzice się z nim znali?
Joshua przez chwilę milczał, ale nie musiał się długo zastanawiać. Gdy już sobie przypomniał, nagle zakręciło mu się w głowie.
– Tak, przychodził dosyć często… ale myślałem, że znali się z pracy. Nie wiedziałem, że jest gangsterem – przyznał sfrustrowany.
– Rozumiem… A widziałeś już wcześniej Steve’a?
– Kojarzę go skądś, ale nie mam pojęcia skąd… Może rodzice kiedyś spotkali go na mieście albo coś. Nic więcej.
Renee skinęła głową.
– A pamiętasz, o czym jeszcze on mówił? Wiemy, co oferowali w zamian za dokumenty, ale może powiedział też, do czego chce je wykorzystać?
– Jezu, no nie wiem – mruknął Joshua. – Mówiłem już. Słyszałem tylko część rozmowy, potem tamten typ złapał mnie za szyję i chciał mnie zastrzelić, i już nie uważałem…
– Nic a nic?
Joshua odchrząknął.
– Jeśli chcecie się w magiczny sposób dowiedzieć, co planują jacyś psychole, to nie pomogę. Poza tym to nie moja praca – zaznaczył, zmieniając ton na ostrzejszy. – Chcę się tylko dowiedzieć, co stało się z moimi rodzicami. I tyle.
– Dobrze, ale…
– Nic nie wiem. Serio. – Joshua rozłożył ramiona. – Był jeszcze tylko ten samochód.
– Samochód?
– No, odjechał, kiedy mama… Steve’a… no. – Przejechał dłonią po twarzy. – Jakiś drogi, nie znam się na autach. Mama potem mruczała pod nosem, że to był pewnie ten pieprzony Kennedy.
Renee uniosła brew.
– Był tam Kennedy? – zdziwiła się. Przerzuciła włosy na drugie ramię.
– Zgaduję, że Kennedy to nie to auto – mruknął Joshua. – No na to wychodzi, chyba był.
– Kennedy sam załatwiał jakąś sprawę – szepnęła do siebie Renee, jednak na tyle głośno, że Joshua to usłyszał. – Czyli to musiało być coś ważnego.
– Pewnie tak. – Nim Renee znów otworzyła usta, Joshua szybko uzupełnił: – Nie wiem nic więcej.
– Rozumiem – odparła Renee i uśmiechnęła się nieznacznie. – O tej sprawie wiem już wszystko, czego potrzebowałam. Musimy się jeszcze cofnąć do momentu, w którym poznałeś Shawna i Devona Montagne. To oni zadzwonili na policję, ponieważ cię rozpoznali. Zeznali, że dźgnąłeś ich nożem. Czy to…
– Co? Boże, już mówiłem, nie! – Joshua przewrócił oczami. – Nie dźgnąłem ich. To oni zaczęli pierwsi. Devon chciał mnie walnąć deską, albo to był Shawn, już sam nie wiem… Ja się tylko broniłem.
– Wtedy wyciągnąłeś nóż i go dźgnąłeś?
Joshua szerzej otworzył oczy. Serce zabiło mu szybciej. Renee po raz pierwszy poruszyła ten temat, ale oczywiście wiedziała o tym już wcześniej – już raz wspomniała o ataku nożem, kiedy po raz pierwszy powiedziała o poprawczaku.
– Nie! – zaprotestował gwałtownie. – Przewróciłem się, rzuciłem im piasek w oczy, później wstałem, wyciągnąłem nóż i im zagroziłem. Nawet ich nie dotknąłem – dodał. – Musi mi pani uwierzyć.
– Jednak Devon trafił do szpitala z raną kłutą, a Shawn ze złamaną ręką…
– No to nie wiem, może chcieli być sławni i sami sobie to zrobili – odparł Joshua i zaczerpnął powietrza.
Renee odchrząknęła.
– Uznamy, że tak też mogło być – powiedziała powoli – ale, Joshua, doskonale wiesz, że ja naprawdę chcę ci pomóc…
Joshua prychnął z rozbawieniem i pokręcił głową. Wbijał w Renee napastliwe, pełne zimnej furii i kpiny spojrzenie, dopóki kobieta nie opuściła wzroku. 
– Pomóc? – spytał lodowatym tonem. – Właśnie dlatego próbuje mnie pani oskarżyć o dźgnięcie dwóch typów, o to, że wiem coś więcej, o to, że ukradłem jakieś papiery z bazy wywiadu, które na dobrą sprawę mnie obchodzą… Szkoda, że jeszcze nie rozmawialiśmy o Stefanie, tutaj dopiero mogłoby być ciekawie – warknął.
Renee zrobiła uspokajający gest ręką.
– Joshua…
– Nie, wiesz co? Pierdol się – wycedził.
Renee wzięła głęboki wdech, skinęła głową i wstała. Zaczęła zabierać wszystkie rzeczy.
– Spróbuję dowiedzieć się czegoś więcej o twoich rodzicach i dam ci znać jeszcze przed tym, jak zabiorę cię na lotnisko…
Joshui zrobiło się żal Renee. Rozumiał, że po prostu wykonywała swoją pracę, a aktualnie jej głównym zadaniem było ustalenie, co wiedział, ale… Westchnął z frustracją i podniósł na nią wzrok. Przez chwilę chciał przeprosić, ale duma wzięła górę.
– A potem prosto do poprawczaka? – podsunął już łagodniejszym tonem.
Renee przeciągle spojrzała na Josha. Gdy krótko skinęła głową, Joshua przymknął oczy i siarczyście przeklął w myślach. Czemu nikt mu nie wierzył? Czemu chcieli go wysyłać do poprawczaka za coś, o co nigdy się nie prosił?
Gdy się odwracała, w przypływie złości wypalił:
– Nie możecie mnie ukarać za coś, czego nie zrobiłem.
Renee jednak go zignorowała.
– Gdybyś coś sobie przypomniał, wiesz, jak mnie znaleźć. – Renee uśmiechnęła się nieznacznie. – Do widzenia, panie Llewelyn.
I tak po prostu wyszła.
Zostawiła Joshuę w pustej, cichej sali, bijącego się z własnymi myślami.
Cholerny poprawczak.
Wykradał się z domu tuż obok zabójcy jego taty, uciekał przed policją i w samochodzie, i na piechotę, prawie uniknął bójki, potem uciekł gangsterom i ukradł jednemu pistolet, spędził cztery noce w lesie, ukradł telefon, pożyczył pieniądze i zapałki od Bułgara, udało mu się nieinwazyjnie uciec z autobusu…
Policja go nie złapała. Gangsterzy także.
A potem przez własną głupotę spadł ze skarpy i trafił do szpitala. Po dwóch tygodniach miał trafić do poprawczaka.
Nie ma szans, że po tym wszystkim tak po prostu go tam zamkną.
Z frustracją przejechał dłonią po włosach i położył się na łóżku. Pół minuty wpatrywał się w sufit, później nieco odwrócił głowę…
Nie wierzył własnym oczom.
Na stoliku leżał laptop. Tak po prostu.
Joshua dźwignął się do siadu i powoli po niego sięgnął. Szybko odwrócił głowę w stronę drzwi. Renee mogła wejść w każdej chwili i jeszcze go oskarżyć, że chciał go ukraść…
Minęła minuta, potem druga. Nic się nie wydarzyło.
Wziął głęboki wdech. Raz kozie śmierć, przemknęło mu przez myśl. Już widział w głowie te niezliczone możliwości, może szanse na dowiedzenie się czegoś więcej…
Nie zdziwił się, gdy tylko dostrzegł okienko do wpisania pinu. Przez sekundę chciał wejść do BIOS-u, ale uświadomił sobie, że warto było spróbować inaczej. Zaczął od wpisania pierwszej kombinacji, która przyszła mu do głowy – jeden-dwa-trzy-cztery. Błędne hasło. Spróbuj ponownie. Spróbował z drugim – zero-zero-zero-zero. 
Znów nie uwierzył własnym oczom, gdy dostrzegł pulpit z paroma uporządkowanymi alfabetycznie folderami, przeglądarką Google Chrome i dwoma plikami tekstowymi. Od razu w nie kliknął – zabezpieczone hasłem. Przewrócił oczami i tym razem spróbował wpisać hasła pokroju hasło, hasło1234 i reneebeckett, ale żadne nie zadziałało. Zaczął więc przeglądać foldery. W jednym z nich znalazł programy, które służyły do zgrywania zawartości innego komputera bez potrzeby włączania go i inne programy hakerskie, które skądś kojarzył.
Zmarszczył brwi.
Przypomniał sobie o tych zaszyfrowanych plikach.
Może było tam jakieś rozwinięcie sprawy?
Spróbował uruchomić aplikację służącą do rozszyfrowywania, ale trzeba było się zalogować – a wątpił, że Beckett miała gdzieś zapisane wszelkie dane. Wzniósł oczy ku niebu i głęboko westchnął, po czym od razu zaczął błyskawicznie stukać w klawiaturę. Wybrał dłuższą i nieco bardziej męczącą drogę…
Po jakimś czasie zorientował się, że te pliki zaszyfrował ktoś mądrzejszy od niego. I najwyraźniej ten ktoś bardzo nie chciał, żeby dało się je otworzyć w łatwy, przyjemny i szybki sposób.
W takim razie co mogło się tam kryć?
Joshua wyłamał palce i spróbował inaczej. Skoro nie mógł otworzyć plików, sprawdził, gdzie zostały stworzone – Londyn. Drugi, nieco nowszy, bo sprzed ponad dwóch tygodni, powstał w Sofii.
Mógł się tego spodziewać. I to wcale nie powiedziało mu zbyt dużo.
Uderzył pięścią w kołdrę.
Przez chwilę wpatrywał się w drzwi. Usłyszał, jak ochroniarz rozmawia z pielęgniarką.
Renee nie zauważyła, że zostawiła laptopa?
Joshua odetchnął. Jeszcze raz spojrzał na ochroniarza, później pomyślał o jutrzejszym transporcie na lotnisko. Miał całą noc i pewnie jeszcze trochę dnia.
Nieco przymrużył oczy.
Jego palce zawisły nad klawiaturą. Połączył się ze szpitalnym wi-fi (na szczęście chociaż ono nie stwarzało problemów) i wpatrzył w monitor.
Po sekundzie zaczął intensywnie stukać w klawisze.
Na pewno tak po prostu nie skończy w poprawczaku..

3 komentarze:

  1. kurde, muszę nadrobić!
    daję znak, że wciąż jestem. nie zrezygnowałam z czytania <3

    OdpowiedzUsuń
  2. No cóż za dużo szczęścia mieć nie można. Intryguje mnie jednak, co z tym numerem telefonu... Może laptop nie został zostawiony przypadkowo?

    OdpowiedzUsuń

źródła: x, x, x, x, x, x. Gif w nagłówku pochodzi z piosenki faded i został stworzony przez użytkowniczkę Teru97 w tym wątku. Wszystkim serdecznie dziękuję!