3 lip 2020

14. No Anglik jak się patrzy


Ćwierkające ze wszystkich stron ptaki, nieznaczny szelest liści, trzeszczenie starych drzew i skaczące między koronami drzew wiewiórki. Chłodny wiatr, przed którym nie można było uciec, słońce świecące prosto w oczy… Głośne, nierówne kroki połączone z cichym, nierównym oddechem, wzdychaniami i przekleństwami, gdy po raz setny padł ofiarą nierównej drogi i prawie wykręcił sobie stopę. Obtarte nogi paliły żywym ogniem, plecak z minuty na minutę ważył coraz więcej, a uczucie ssania w żołądku i suchość w ustach ciągle o sobie przypominały. Całkowicie niemiłosiernie, bo nawet nie mógł nic z tym zrobić.
Dodatkowo miał wrażenie, że przy każdym najmniejszym otarciu siniaki tworzyły swoje własne siniaki.
Spojrzał przed siebie. Nieco zmrużył oczy. Droga ciągnęła się i ciągnęła – bez żadnych zakrętów ani znaków, ale z milionem wzniesień.
Westchnął.
Fantastycznie.
Stawiał krok za krokiem i próbował skupić się tylko na tym, ze wzrokiem wbitym w najdalszy punkt, jednak palące płuca i ból w skroniach skutecznie mu to utrudniały. Powtarzał sobie, że jeszcze tylko kilka godzin. Może kilkanaście. Tylko dokąd?
Z trudem przeczesał włosy. Zatrzymał się. I poważnie zaczął się zastanawiać nad sensem tego cudownego przedsięwzięcia.
Przetarł twarz dłonią i usiadł na poboczu. Nieznacznie odetchnął. Przez chwilę nie był w stanie nawet podnieść ręki, bo wszystkie mięśnie mu drżały, więc tak po prostu siedział, wpatrzony w ciągnące się po niewielkich wzgórzach łąki i w te wyższe wzgórza porośnięte drzewami. Pewnie w każdym innym momencie taki widok by mu się spodobał – przelatujące ptaki, trawy poruszane przez wiatr…
Ale nie w tym.
Joshua Llewelyn ostatkami sił ściągnął plecak i go otworzył. Znów miał tę głupią nadzieję, że może jednak coś tam jeszcze zostało – tym razem nie wybrzydzałby nawet tą zeschłą bułką z głupiej Francji, nie mówiąc o hot-dogu ze stacji benzynowej. Zeschłe bułki skończyły mu się już drugiego dnia.
Niedawno zaczął się czwarty i Joshua miał wrażenie, że chyba prędzej padnie z głodu, niż zostanie aresztowany albo złapany przez tych pieprzonych gangsterów. Na całe szczęście w takich sytuacjach zawsze przychodził ratunek – jagody. Wczoraj w ciągu sekundy musiał zorientować się, które były jadalne.
Jeszcze żył, więc chyba wybrał te dobre.
Nawet nie spojrzał na białą teczkę i sięgnął po butelkę. Ciągle pamiętał, żeby przytrzymać chwilę wodę w ustach. Kiedy napełniał butelkę nad rzeką, przypomniały mu się wszystkie żarty o życiu w dziczy i niedźwiedziach w wodzie. Teraz było mu to całkowicie obojętne.
Wziął głęboki wdech i przeczesał włosy. Znów popatrzył w stronę drogi. Musiał iść dalej, nieważne, jak bardzo chciał odpocząć, jak bardzo chciały odpocząć jego nogi albo jak bardzo chciał się położyć i nie iść już nigdzie do końca życia. 
Właśnie dlatego upił jeszcze łyk wody, zignorował ssanie w żołądku i z ociąganiem wstał. Nim zdążył się rozmyślić, ruszył dalej. I po niecałej minucie znów znienawidził całe swoje życie.
Przygnębiające okoliczności i powody znalezienia się w takiej sytuacji zdecydowanie nie pomagały w oddychaniu pełną piersią i czerpaniu pełnymi garściami z bliskości przyrody. Joshua starał się o tym nie myśleć, ale im bardziej próbował, tym więcej myślał. Najgorzej było w nocy, kiedy próbował zasnąć.
Widział wszystko wciąż i wciąż na nowo, zupełnie jakby ktoś rzucił na niego klątwę. 
Potrząsnął głową.
Nie teraz, pomyślał tylko.
Przygryzł wargę, zacisnął pięści i szedł dalej.
Musiał iść.
Bez względu na ból, zmęczenie i milion innych rzeczy, którymi mógłby się przejmować.
Musiał iść.
W końcu kiedyś gdzieś dotrze… Chyba.
Poprawił plecak i wziął głęboki wdech. Mama na jego miejscu zrobiłaby to samo. Przypomniał sobie nawet, jak parę lat temu pojechali na wycieczkę Jedwabnym Szlakiem. Cały czas narzekali z tatą, że nie chcą już dalej iść, że to bez sensu, że widzieli już wszystko, Joshua co chwilę skarżył się, że bolą go nogi. Tylko mama szła tak, jakby właśnie przeżywała najlepsze chwile swojego życia – nie straciła energii nawet po parunastu kilometrach.
Joshua przeczesał włosy.
Nieco przyspieszył kroku, a przynajmniej tak mu się wydawało. Skoro ona dałaby radę…
Podniósł wzrok, ignorując rażące w oczy słońce. Do następnego drzewa, powiedział sobie i wbił wzrok w cienki pień parę metrów przed sobą. Gdy prawie do niego dotarł, zmienił cel – do tej dziury w drodze. 
Jeśli coś było głupie, ale działało, to już nie było takie głupie.
Wtedy usłyszał jakiś dziwny dźwięk, całkowicie inny od odgłosów przyrody. Zmarszczył brwi i obejrzał się.
Zaklął pod nosem.
Samochód.
Serce zabiło nieco szybciej, ale szybko stłumił nerwy. To nie mogła być policja.
Nie miał nawet energii na ucieczkę w las. Szybko obejrzał się przez ramię i dostrzegł biały samochód osobowy. Przełknął ślinę, nie dał niepokojowi dojść do głosu i znów wbił wzrok w dziurę w asfalcie. 
Ale kto normalny jechałby przez takie odludzie…?
Może właśnie ktoś, kto go szukał?
Uspokój się, powiedział sobie szybko. Uparcie skupił się na drodze i na sznurówkach uderzających o nawierzchnię przy każdym kroku. Nie będzie zwracał na siebie uwagi i wszystko będzie dobrze. Nie będzie zwracał…
Do cholery jasnej, pomyślał w drugiej chwili, przecież na takim zadupiu każdy zwracałby uwagę samym swoim istnieniem.
Mimo to zaczerpnął powietrza i przeczesał włosy. Na spokojnie, nie takie rzeczy się robiło…
Nerwowo zacisnął dłonie na szelkach plecaka. Wszystko było w najlepszym porządku… do czasu.
Joshua wyraźnie słyszał, jak samochód zwalnia. Przeczesał włosy i spróbował nieco przyspieszyć kroku, ale nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Nie odwracał się, nawet jeśli z sekundy na sekundę coraz bardziej go to kusiło.
Koleś w aucie rzucił parę słów po rosyjsku, ale Joshua uparcie go ignorował. Szedł dalej jak gdyby nigdy nic i spróbował się nie skrzywić, gdy potknął się o niewielki kamyczek.
Ale ten gość dalej coś do niego mówił.
– Odwal się – warknął Joshua, wywracając oczami.
Ostatnie, na co miał ochotę, to rozmowy z jakimś Bułgarem.
Zwłaszcza z nieznajomym Bułgarem.
Tamten powiedział coś i się roześmiał, ale Joshua całkowicie go zbył. Na wszelki wypadek wsunął lewą dłoń do kieszeni i zacisnął palce na nożu. W jakiś dziwny sposób nagle go to uspokoiło. Względnie.
– Co, serio mówisz po angielsku, młody?
Joshua dopiero wtedy obejrzał się na kierowcę ze szczerą chęcią uduszenia go. Nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia lat i nie wyglądał ani na policjanta, ani na gangstera, ale kto go tam wiedział? To nie było ważne. Wtrącał się w nie swoje sprawy.
– Zjeżdżaj stąd. I uważaj na gnoma – odparł Joshua, z pogardą spoglądając na figurkę stojącą na desce rozdzielczej.
– To troll.
– No sorry.
– Skąd ty się urwałeś?
– Z piekła – mruknął Joshua.
Czy ten gość mógł wreszcie wcisnąć gaz i łaskawie odjechać?
– Ile ty w ogóle masz lat? Dwanaście, trzynaście?
– Nie twój biznes.
Usłyszał cichy śmiech. Super, chociaż jeden się tu świetnie bawił. Jemu jakoś w ogóle nie było wesoło.
– Może inaczej. Wszystko w porządku? Podwieźć cię?
– Nie.
– Wyluzuj, młody. Nie jestem pedofilem ani nikim w tym rodzaju.
Joshua uniósł brew. To nie tak, że wziął to pod uwagę dopiero w tej chwili. 
Miał po prostu większe zmartwienia na głowie. Na przykład potencjalne odstrzelenie łba.
Joshua już miał pozdrowić go środkowym palcem, zwyzywać i czmychnąć w las, gdy nagle zauważył telefon. I słuchawki. Taka okazja nie nadarzała się zbyt często, a, cholera, w tamtym momencie nic nie przydałoby mu się bardziej. Tym bardziej, że coś go gryzło od paru dni.
Tylko jak ukraść mu telefon tak, żeby nie zauważył? I nie wsiadać przy tym do auta?
Oto kolejna pozycja do dopisania na liście dwunastu (już trzynastu) niemożliwych rzeczy, tuż pod ujściem cało i śmiercią ze starości.
– To wsiadasz czy nie?
Zdrowy rozsądek podpowiadał jedno.
Joshua jednak już uginał się pod plecakiem, nie wiedział, dokąd powinien pójść. Żeby było weselej, nawet nie wiedział, dokąd prowadziła ta droga. Miał też okazję na dodatkowe fanty. Nie, żeby kradzież była dobra, ale w tej sytuacji…
Może ten typ mógł mu pomóc?
– Dobra – mruknął wreszcie i wpakował się do środka.
– Super. – Uśmiechnął się chłopak.
Joshua udał jeszcze, że nie domknął drzwi i sprawdził, czy otwierały się od środka. Wszystko działało.
W razie czego przecież miał jeszcze nóż i tę głupią spluwę. Ewentualnie mógł go walnąć telefonem w twarz, obronić się pasem czy coś…
– Więc… – zaczął chłopak.
Joshua poczuł na sobie jego spojrzenie. Kątem oka zobaczył, jak jego brwi się uniosły. Zacisnął usta.
– Jestem Iwan.
Joshua milczał. Minęło niecałe pół minuty, nim Iwan spytał:
– A ty masz jakieś imię czy…?
– Ta. Jestem nie twój interes.
– Ktoś tu nie ma humoru – zaśmiał się Iwan. – Kontakt z przyrodą i spacery nie powinny wyzwalać endorfin?
– Jak widać.
Nie miał bladego pojęcia, czym były endorfiny, ale nie za bardzo chciał się o tym dowiedzieć w tamtej sytuacji.
– To co cię tutaj sprowadza, panie Tajemniczy?
Joshua najchętniej kolejny raz odpowiedziałby to samo, a jeszcze chętniej wysiadłby z auta i już tu nie wracał, ale w końcu miał chwilę na odpoczynek i mógł ją dobrze wykorzystać. Tylko z dobroci serca zdecydował się na taktyczne milczenie. Usiadł nieco wygodniej, spojrzał na figurkę trolla z trzęsącą się głową i cicho westchnął.
Trudno było mu się do tego przyznać, ale ta przerwa okazała się całkiem miła. Nawet jeśli towarzystwo trochę mniej.
Iwan odchrząknął.
– Pomyślałem, że się zatrzymam – zaczął, drapiąc się po głowie. – Jest zdecydowanie za gorąco na chodzenie, a najbliższa wioska jest… nawet nie wiem gdzie, ale daleko.
– Ta. Dzięki.
– Nie ma za co. – Iwan wyszczerzył się. – Trzeba sobie pomagać, zwłaszcza na drodze.
Josh skinął głową i wyjrzał za okno. Miał wrażenie, że kiedy to wszystko się skończy, znienawidzi lasy na dobre.
– Więc… jaki jest cel twojej… podróży? Wycieczki?
No i się zaczęło.
Westchnął, przeczesał włosy i zgodnie z prawdą odpowiedział:
– W sumie to nie wiem. – Wzruszył ramionami.
– Tam, gdzie poniosą cię nogi?
– Chyba… Chyba tak – przyznał Joshua. – Tak, raczej tak.
– Rozumiem – odparł wesoło Iwan. – Długa historia?
Joshua spojrzał na niego. Utrzymał kontakt wzrokowy przez niecałą sekundę, po czym opuścił wzrok. Przeczesał włosy i ze zrezygnowaniem skinął głową.
– Trochę tak – mruknął.
– Skądś to znam.
Chwilę siedzieli w ciszy, aż Iwan włączył radio. W samochodzie rozbrzmiało stare country i Joshowi przemknęło przez myśl, że idealnie pasowało do skórzanych obić i tego trolla. Westchnął. Pomyślał, że w sumie nie poszło tak źle… a przynajmniej mogło być gorzej. Cicho odchrząknął i przeczesał włosy. Miał chwilę, żeby się zastanowić, co z tym przeklętym telefonem.
A jeśli musiałby zgadywać hasło?
Zacisnął pięści. Może będzie miał szczęście.
– Od dawna jesteś na drodze?
Joshua spróbował przełknąć ślinę, ale że strasznie suszyło go w gardle, nie wyszło mu to najlepiej. Westchnął i przeczesał włosy.
– Parę dni.
– Sam? Czy z rodzicami?
Szybko zerknął na Iwana.
A co, jeśli wiedział?
– Nie musisz odpowiadać, jeśli nie chcesz – sprostował pospiesznie Iwan. – Po prostu wyglądasz dosyć młodo i… No wiesz, osoby w twoim wieku rzadko postanawiają pójść na takie… wycieczki, zwłaszcza samotnie. Zresztą jeszcze rzadziej w ogóle mogą.
Joshua zaczerpnął powietrza. Przez chwilę nie odpowiadał, bo co miał powiedzieć? Hej, no wiesz, matkę mi zastrzelili tutaj, ojca też, ale w Cardiff?
Gdy tylko o tym pomyślał, ze złością poczuł, że łzy podeszły mu do oczu. Odchrząknął, podrapał się po nosie, przeczesał włosy i stwierdził bez większego przekonania:
– Jestem z rodzicami, ale pozwolili mi się… eee… przespacerować.
Ułamek sekundy później miał ochotę wyskoczyć z tego auta i się zastrzelić.
Powinien pisać poradniki o brzmieniu bardzo przekonująco. Zdecydowanie byłby to najbardziej użyteczny przyszły bestseller, jaki widział świat.
– A ty…? – bąknął szybko.
– Co tu robię? – upewnił się Iwan, zmieniając bieg, bo właśnie dotarli na szczyt górki.
– Mhm.
Na jego ustaw od razu pojawił się krzywy uśmiech.
– Wiesz, kiedy w domu nikt nie poświęca ci uwagi, ale ciągle dostajesz pieniądze praktycznie za nic… – Wzruszył ramionami. – Zdałem prawko i parę dni później po prostu wyjechałem. Ani razu nie obejrzałem się za siebie. Wydaje mi się, że tak jest o wiele lepiej dla wszystkich, zwłaszcza dla mnie.
Joshua skinął głową.
Przez parę sekund nawet mu współczuł, bo skądś kojarzył podobną sytuację.
– Jak długo?
– Czy ja wiem, osiem miesięcy? Dziewięć? Już nawet nie liczę. – Uśmiechnął się.
Joshua znów pokiwał głową.
– No to chyba… yyy… super.
– Tak. Super – westchnął Iwan. – Wolność i tak dalej.
Tak, ciebie chociaż nie ściga jakiś powalony gang i policja, chciał powiedzieć Joshua, ale zdążył ugryźć się w język. Nie miał pojęcia, czy powinien coś odpowiedzieć, ale że niezbyt wiedział co, po prostu wpatrzył się w drogę przed sobą.
A potem znów pomyślał o tym cholernym telefonie.
I nagle w głowie zrodził mu się plan.
– Jest tu zasięg? – Wskazał na samsunga.
Iwan prychnął.
– Żartujesz? Mógłbyś umierać i pewnie nie dodzwoniłbyś się na sto pięćdziesiąt – zażartował. – A co, nie masz telefonu?
– Nie.
Iwan uniósł brwi.
– Naprawdę?
– Tak.
– Chcesz do kogoś zadzwonić czy coś? Zgubiłeś się?
Troska w głosie sprawiła, że na chwilę Joshua poczuł wyrzuty sumienia. Właśnie planował kradzież telefonu miłemu gościowi, który go podwiózł.
Starał się o tym nie myśleć, gdy odpowiadał:
– W sumie mógłbym spróbować.
Iwan westchnął, podniósł telefon i wklepał pin tak szybko, że Joshua nie zdążył tego zauważyć. Zaklął w myślach, ale z niepewnym uśmiechem wziął smartfon. Jedna kreska zasięgu. Dobra, wystarczyło teraz wymyślić jakikolwiek numer i modlić się, żeby najbliższą stację przekaźnikową wywaliło w kosmos.
Wpatrzył się w dziewięć cyfr…
– Eee…
– Zgasł?
– Ta.
Iwan przewrócił oczami.
– Dobra, pin to sześć sześć osiem dwa – odparł niecierpliwie.
Powiedział coś jeszcze, ale Joshua już go nie słuchał. To nie mogło być tak dziecinnie proste. Po prostu nie mogło.
Z walącym jak młot sercem wklepał pin i spojrzał na wyświetlacz. Przyłożył telefon do ucha i chwilę odczekał, bębniąc palcami o udo. Po paru sekundach westchnął z udawaną rezygnacją, udał, że się rozłącza, po czym odłożył telefon na miejsce.
– Nic z tego.
– Tak myślałem – westchnął Iwan. – Odludzia mają swoje wady i zalety. Nie można mieć wszystkiego, co nie?
– Chyba tak – mruknął Joshua, z trudem powstrzymując podekscytowanie w głosie.
– Nie łam się. Za jakiś czas będzie stacja benzynowa, może tam mają telefon. Taki sprawny, z zasięgiem i tak dalej.
Joshua pokiwał głową. Dopiero po jakimś czasie zauważył, że ciągle stukał palcami o udo i miał lekko przyspieszony oddech. Znów zerknął na telefon, na Iwana, później znów na telefon i dotarło do niego, że musiał działać. Kiedy dojadą do stacji, będzie za późno.
Czyli nie tylko musiał działać. Musiał działać teraz.
Tylko jak zmusić Iwana do tego, żeby wysiadł z auta?
Joshua rozsiadł się nieco wygodniej i skrzyżował ręce na piersi. Dopiero gdy jedno koło napotkało na niewielki dół, a Joshua podskoczył parę centymetrów w górę, coś mu zaświtało. Musiał tylko dobrze to rozegrać.
Odczekał jakieś dwie minuty.
– Słyszysz?
– Co?
– No, coś stuka. Jakoś z przodu.
Iwan zmarszczył brwi. Przez chwilę milczał, aż wreszcie pokręcił głową.
– Nic nie słyszę – oznajmił przeciągle. – Jesteś pewny?
– Chyba coś z kołem. – Joshua wzruszył ramionami. – Ale ja się w sumie nie znam. Najwyżej wybuchniemy czy coś.
Iwan spojrzał na niego z powagą. Joshua z niewinną miną wyjrzał za okno. Trzy, dwa…
– Dobra, zatrzymam się i sprawdzę – mruknął Iwan, zwalniając i skręcając na pobocze. Wymamrotał jeszcze coś pod nosem, gdy odpinał pasy i z nienawiścią łypał w stronę prawego przedniego koła.
Wreszcie wysiadł z samochodu.
A Joshua poczuł, jak uderza w niego fala gorąca.
Zerkając na Iwana, szybko sięgnął po telefon. Jak na złość trzęsły mu się ręce, więc wyciąganie smartfona z etui trwało o wiele dłużej, niż powinno. W międzyczasie zdołał posłać Iwanowi trzy wzruszenia ramion i dwa niepewne uśmiechy, gdy tamten oglądał koło, a potem zapewne dla pewności podniósł maskę.
Prawie podniósł.
Bo nagle, gdy Joshua był na ostatniej prostej, ruszył w stronę drzwi.
Joshua odrzucił telefon na miejsce jak oparzony, ale Iwan tylko wcisnął jakiś przycisk. Maska lekko podskoczyła, a Iwan bardzo przeciągle westchnął i poszedł sprawdzić resztę.
Gdy wrócił, etui leżało na swoim miejscu.
– Nic nie widziałem – stwierdził, odpalając silnik. – Może ci się przesłyszało?
– Może.
Josha już nie za bardzo to interesowało. Teraz już mogli wybuchnąć i wcale by się tym nie przejął. Ułożył się nieco wygodniej na siedzeniu. Jeszcze przez chwilę wpatrywał się w rozmazujące się za oknem drzewa i nawet się nie zorientował, kiedy przymknął oczy. 
Kiedy je otworzył, okazało się, że byli już jakieś trzydzieści kilometrów dalej. Trochę zaspany, spojrzał na Iwana zajętego parkowaniem. Nieco dalej Joshua zobaczył niewielki i tandetny plac zabaw okupowany przez grupę jego rówieśników, autokar i sklep.
To zdecydowanie był jego przystanek.
– Dzwonisz? Ja i tak muszę skoczyć do sklepu i po paliwo.
Joshua przełknął ślinę. Zmusił się do uśmiechu.
– Chyba już sobie poradzę – powiedział szybko i wzruszył ramionami. – Dzięki. Czy coś. Serio.
Iwan lekko się zaśmiał.
– Nie ma sprawy, zawsze miło pomagać. Żółwik?
Joshua wzruszył ramionami, lekko westchnął i przybił z nim żółwika. 
Iwan powiedział coś jeszcze, ale Joshua już go nie słyszał. Wyszedł z samochodu, potykając się o własne nogi, i szybko odszedł na drugi koniec stacji. Błagał w myślach, żeby Iwan nie brał telefonu.
Nim wyszedł na drogę, rozejrzał się jeszcze po stacji. Zaburczało mu w brzuchu na sam widok witryny sklepowej… Kurczę, oddałby wszystko nawet za najmniejszą paczkę chipsów. Odruchowo sprawdził jeszcze kieszenie, ale nie wygrzebał niczego poza paroma brązowymi stotinkami. Westchnął, zawiedziony i oszukany przez głupią nadzieję.
Ale chociaż miał telefon. Kradziony, ale miał.
Problem w tym, że właśnie przez ten telefon musiał się stamtąd jak najszybciej ulotnić.
Joshua wyłamał palce, zacisnął dłonie na szelkach plecaka i pospiesznie ruszył dalej. Minął czterech chłopców w drogich ubraniach, którzy przypatrywali mu się od dłuższej chwili. Za nimi, za ogrodzeniem, bawiła się grupa około trzydziestu osób.
Wycieczka.
Joshui trudno było sobie wyobrazić, że ktoś z własnej, nieprzymuszonej woli zdecydowałby się na wycieczkę po Bułgarii, zwłaszcza po tych przeklętych lasach. Ciekawe, czy w planach mieli piesze wędrówki, ogniska i spanie pod mostem.
Pewnie nie.
Któryś chłopak go zawołał. Joshua zmarszczył brwi i obejrzał się. Czapka z daszkiem z Adidasa, bluza z gigantycznym logo Supreme, buty New Balance... Kolejny chłopak coś krzyknął, ale w tym bełkocie Joshua zdążył tylko rozróżnić air max.
Odruchowo spojrzał w dół.
Wziął głęboki wdech. Fajnie byłoby znać bułgarski w Bułgarii.
Mówili coś jeszcze i wołali go gestem. Joshua był o pół kroku od zignorowania ich i pójścia dalej… ale kątem oka spojrzał na autokar. 
Wtedy w głowie zrodził mu się najgorszy plan świata.
– Nie mówię po bułgarsku – rzucił tylko, gdy podszedł do nich na tyle blisko, że nie musieli porozumiewać się krzykiem.
Chłopcy zamknęli usta i spojrzeli po sobie.
– A po jakiemu? – spytał ten od Supreme.
Joshua uniósł brew. Mistrz dedukcji to to nie był.
– Angielsku…?
– Ale kozak – zaśmiał się chłopak. – Jesteś z Anglii?
– Z Wal… Tak, tak jakby – zreflektował się.
– Ale kozak! Fajne air maxy – odparł tamten. – I bluza.
– A co ci się… dzieje? – spytał drugi chłopak, wskazując na twarz Josha.
Joshua zmarszczył brwi, ale szybko się zorientował, o co mogło chodzić. Zdążył już zobaczyć swoje odbicie. Siniaki, więcej siniaków, krew i więcej krwi...
– Eee… Wypadek – skwitował szybko.
– Jestem Stefan – znów odezwał się chłopak od Supreme. – Serio jesteś z Anglii? 
Joshua skinął głową.
– Kozak. – Uśmiechnął się. – Chciałbym tam kiedyś pojechać. Bułgaria to zadupie… Jak masz na imię?
To było jedyne zdanie, które wypowiedział całkowicie płynnie. 
I jedyny moment, w którym Joshua postanowił być względnie szczery.
– Eee… Arnold – odparł. Kątem oka dostrzegł, jak niska nauczycielka wołała wychodzi z autokaru i zaczyna coś mówić. Serce zabiło mu szybciej.
– Arnold to mogłoby być bułgarskie imię – stwierdził trzeci chłopak w okularach.
Joshua zaczerpnął powietrza.
– Ale słyszysz, jak gada. – Supreme pokręcił głową i wyrzucił ręce w powietrze. – No Anglik jak się patrzy.
Joshua już nawet nie chciał ich uświadamiać. Odchrząknął i szybko powiedział:
– Ej, mam pewien plan…
– Ale my już odjeżdżamy – zauważył chłopak w okularach, odwracając się. – Gabrowska zaraz przyjdzie.
Joshua przełknął ślinę.
W tej samej chwili usłyszał za sobą jakieś krzyki. Iwan właśnie szedł w jego stronę.
– Załatwi się. Mam propozycję, ale… potrzebuję was – odparł szybko. To ich zbytnio nie przekonało. – Jeśli mi pomożecie, to będzie najlepsza akcja w historii.
Błysk w oczach chłopców powiedział Joshowi, że to kupili.
– Muszę tylko… Ech.
W paru słowach wytłumaczył im plan.
I trochę nie wierzył w to, co właśnie zorganizował.

2 komentarze:

  1. Cześć, oto ja przybyłam czytać dalej ;) Pierwsza zasada jak coś stuka w samochodzie, to podgłośnić radio, proste, a Iwan taki duży chłopak tego nie wiedział...
    Josh się na razie całkiem dobrze trzyma, ciekawi mnie, czy będą jakieś konsekwencje ostatnich wydarzeń jego życia na jego psychice (matko, to zdanie jest całkiem nie po polsku, ale dzisiejszy dzień był męczący i chyba mój mózg zwiał, wybacz). Jakieś koszmary, może trauma. Nie żebym komuś źle życzyła. Iwan wydał mi się całkiem spoko, fajnie by było, jakby się jeszcze pojawił. Bo jak na razie chcąc okazać dobre serce, stracił telefon. A w ogóle ciekawi mnie plan Josha, może w bagażniku będzie jechał. Albo zapakują go do autokaru. Nas kiedyś na wycieczce nauczyciel stwierdził, że nie będzie liczył, więc może się jakoś skryje z tymi Bułgarami. A w ogóle ja bym chętnie do jakiś lasów w Bułgarii pojechała, nigdy nie byłam, Josh za dużo wybrzydza!

    Pozdrawiam,
    G.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, ja też z chęcią bym pojechała do Bułgarii i pozwiedzała! Nie mówię, że tymi kryteriami kierowałam się przy wyborze kraju, ale no mimo wszystko. XD

      Usuń

źródła: x, x, x, x, x, x. Gif w nagłówku pochodzi z piosenki faded i został stworzony przez użytkowniczkę Teru97 w tym wątku. Wszystkim serdecznie dziękuję!