26 cze 2020

13. Był tylko żałosnym Joshuą Llewelynem


Teraz

Patrzył na rosnące plamy krwi na białej koszuli.
A później już tylko obserwował, jak spadała. Nawet nie zdążył mrugnąć. Uderzyła plecami o ziemię.
– Nie, nie, nie – szepnął.
Zbiegł po łagodniejszej stronie stoku, ignorując plączące się nogi. Podbiegł do matki z gulą w gardle, która zwiększała się z każdą kolejną milisekundą.
Znieruchomiał. Czas też jakby się zatrzymał.
Leżała bez ruchu, z otwartymi oczami wlepionymi gdzieś w rozgwieżdżone niebo.
Zachwiał się na nogach. W jednej chwili zapadł się pod nim grunt, a cały wszechświat całkowicie wyparował. Zostali oni, tylko oni i aż oni. A zwłaszcza on, który nie potrafił odwrócić od niej wzroku, z całkowitą pustką w głowie i szybkim, urywanym oddechem. Krew z nosa kapała mu na ręce…
Ale on po prostu patrzył. Obojętnie, bez żadnych emocji, apatycznie. Patrzył i wciąż miał nadzieję, że tylko mu się przywidziało; że ona stała tam, na górze, i krzyczała: Co ty robisz?!; że to tylko wytwór jego wyobraźni; że zaraz obudzi się na tym niewygodnym łóżku w motelu, a ona będzie siedzieć przy toaletce i poprawiać włosy.
Zamrugał.
Nic się nie stało.
Dalej tam stał, otoczony przez gęsty mrok, który zdawał się pochłaniać cały świat. Krew kapała coraz szybciej, oddech stał się jeszcze płytszy. Zacisnął dłonie w pięści.
Nogi się pod nim ugięły. Padł na kolana, tuż przed nią, na mokrą trawę. 
Coś mówiło mu, że powinien działać, że im wcześniej, tym lepiej… ale świadomość tego nie dopuszczała. Klęczał przed matką jak sparaliżowany, bez ruchu, z rękami opuszczonymi po sobie. Zakręciło mu się w głowie. Powoli zamrugał i dopiero teraz dotarło do niego, co działo się wokół. Głośno i z trudem przełknął ślinę, przetarł nos, wzdrygnął się. Wytarł krew w spodnie i drżącą dłonią przeczesał włosy.
Muszę coś zrobić.
Muszę. Coś. Zrobić.
Przymknął oczy i wziął głęboki wdech. Próbował sobie przypomnieć, co tłumaczył mu kiedyś tata, gdy jakieś dwa lata temu wziął sobie za obowiązek nauczyć Josha podstaw pierwszej pomocy. Wtedy, z ranami namalowanymi flamastrem albo niewielkim fantomem, wszystko wydawało się dziecinnie proste i zabawne.
Teraz, kiedy historia pisała się na jego oczach, prezentowało się to całkowicie inaczej.
Drżącą dłonią przeczesał włosy.
– Sprawdzić oddech… – mruknął do siebie. – Nie, najpierw sprawdzić przytomność… Niech to szlag.
Głośno przełknął ślinę i pominął tę kwestię. Serce zaczęło tłuc mu się w piersi, ale dalej błądził w pamięci. Zaczerpnął powietrza i pochylił się nad ustami matki, z głową zwróconą w stronę klatki piersiowej. W myślach policzył do dziesięciu, nawet jeśli już przy pięciu zaczął tracić nadzieję.
Robił coś źle.
Nie poczuł oddechu, nie dostrzegł żadnego ruchu. Znów zakręciło mu się w głowie. Przejechał drżącą dłonią po włosach.
Myśli zaczęły pędzić tam i z powrotem, serce biło mu coraz mocniej i mocniej. Próbował brać głębsze wdechy, ale zalepione krwią nozdrza mu w tym nie pomagały. Uspokój się, powiedział sobie. Nie zadziało, ale dotarło do niego parę innych rzeczy. Powinien zadzwonić na pogotowie. Powinien mieć cholerną apteczkę. Tata uczył go na apteczkach i nawet kazał zawsze mieć jedną przy sobie. 
Zaklął pod nosem. Gorzkie łzy podeszły mu do gardła, szybko je przełknął.
Spojrzał na torebkę. Może akurat…
Delikatnie złapał chłodne palce matki i bez pośpiechu rozluźnił uścisk. Żołądek wywrócił mu się do góry nogami, a serce znalazło się prawdopodobnie w okolicy jabłka Adama, gdy przechylał się nad matką, by zdjąć torebkę. Starał się o tym nie myśleć, a kiedy wreszcie otworzył torebkę, zaczął wykładać na trawę wszystko, co mogło się przydać. Nic oprócz bandaży, plastrów i chusteczek. Niewiele myśląc, Joshua otworzył chusteczki i przyłożył do rany jedną z nich. Materiał natychmiast przesiąkł krwią. Przyłożył drugą chusteczkę, trzecią, czwartą… a z każdą kolejną sekundą miał coraz większe wrażenie, że to na nic. Zaczerpnął powietrza i jeszcze raz spróbował się skupić, poświęcić temu całkowitą uwagę… ale nie działo się nic oprócz suchości w gardle.
Do tej pory unikał patrzenia na jej twarz, ale gdy wreszcie się odważył, oddech gwałtownie mu przyspieszył. Cały zadrżał, bezgłośnie, ze łzami napływającymi do oczu i sercem podchodzącym do gardła. Instynktownie, w przypływie ostatniej nadziei, przyłożył dwa palce do jej szyi. Jak magiczne zaklęcie powtarzał w myślach jedno słowo.
Proszę, proszę, proszę…
Nie miał pojęcia, ile czasu spędził na próbie wyczucia czegokolwiek.
Rozluźnił ramiona. Rozluźnił całe ciało. W przestrzeń tuż nad jej twarzą wlepił drgające, beznamiętne spojrzenie. Całkowita pustka ogarniała nie tylko ciało, ale i umysł. Nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej. Każdy oddech przypominający o krwi zaklejającej mu nos. I to jedno wymuszone przełknięcie śliny. Cisza, która nagle zaczęła wwiercać się w uszy – a drażnił go każdy, chociażby najcichszy dźwięk, każdy szelest przeszkadzał, nie pozwalał uczcić pamięci. Panująca wokół ciemność stała się tak jaskrawa i ostra, że Joshua musiał mrużyć oczy. Każde mrugnięcie przywoływało wszystkie obrazy znów i znów.
Krew. Spadanie. Martwe spojrzenie. Nie tylko spojrzenie.
Cała była martwa.
Skrył twarz w trzęsących się dłoniach. Później wplótł palce we włosy i mocno szarpnął. Wziął głęboki wdech.
I nie wiedział.
Nie wiedział niczego – co miał dalej robić, co się stało, czy mama na pewno nie żyła. Nie wiedział, co tam robił, cały poturbowany. Czy tata naprawdę też nie żył? Co się teraz stanie? Co powinien robić? Dokąd pójdzie, gdy wszystko legło w gruzach?
Nie miał bladego pojęcia.
Ona nie mogła nie żyć. Nie mogła umrzeć. Przecież tyle razy udawało im się uciec, a ona… teraz… Robili o wiele trudniejsze rzeczy, wychodzili cało, a to…
Spróbował jeszcze raz sprawdzić puls, ale parę sekund później zrezygnowanie i ta potworna, rozsadzająca od środka gorycz uderzyły w niego w niego ze zdwojoną siłą. Delikatnie ujął twarz matki w dłonie – trupio bladą twarz. Nie miała na ustach zmęczonego uśmiechu, lekko zmarszczonych brwi… Była całkowicie bez wyrazu, z tymi wygasłymi oczami.
Joshua drgnął i znieruchomiał.
Początkowo słyszał je tak, jakby właśnie nurkował w gigantycznym basenie bez dna.
Powoli zaczęły przedzierać się do świadomości.
Krzyki. Szum traw. Zaniepokojony okrzyk. Szelest, więcej szelestów. Więcej krzyków. Przekleństwa.
Kątem oka dostrzegł snopy świateł.
W ułamek sekundy zrozumiał, co się działo.
Oddech gwałtownie mu przyspieszył, podobnie jak bicie serca. Umysł, który dopiero co niczego do siebie nie dopuszczał, teraz dopuszczał aż nadto i nagle zaczął pracować na najwyższych obrotach. Joshua spojrzał przeciągle na matkę. Zacisnął usta. Pomyślał, co ona chciałaby, żeby zrobił… ale przecież doskonale wiedział.
Zdjął plecak i sięgnął po torebkę. Od razu dostrzegł białą teczkę i wepchnął ją do plecaka. Chwilę szarpał się z zamkiem, ale wreszcie założył plecak i odłożył torebkę na miejsce. Zdążył jeszcze upchnąć do kieszeni bandaże i chusteczki, nim oświetliło go ostre światło reflektorów. Obejrzał się przez ramię.
Podjechał samochód. Ze środka wyszedł jakiś mężczyzna z potężnym gnatem i sylwetką futbolisty. Nie zdążył się nawet rozejrzeć.
Joshua przetarł oczy i nos rękawem, po czym zerwał się i pobiegł przed siebie.
Rozciągał się tam las, dzięki czemu Joshua mógł skupić się tylko na przeskakiwaniu zwalonych pni i unikaniu rozpadlin, a nie na rozlegających się z tyłu krzykach. Ignorował też boleśnie smagające go po twarzy gałązki. Usiłował zapomnieć o wszystkim, co rozgrywało się wokół. Musiał jak najszybciej się gdzieś schować.
Omal nie połknął języka, gdy pocisk świsnął mu tuż koło ucha. Rozległ się huk wystrzału.
Joshua przypadł do najbliższego drzewa i osunął się na ziemię. Próbował jak najbardziej zlać się z roślinami, a jednocześnie w ciszy opanować rozszalały oddech. Przeklinał w myślach za każdym razem, gdy pękła pod nim jakaś gałązka. Każdy trzask mógł być tym ostatnim.
Nie słyszał kolejnego strzału. Jeszcze nie wiedzieli.
– Młody, nie możesz wiecznie uciekać!
Przymknął oczy i wziął głęboki wdech. Krzyk rozległ się ze strony, z której przyszedł. Zaklął. Mieli go z dwóch stron.
– Nic ci nie zrobimy! – obiecał znów głos. – Jeśli teraz się pokażesz, nie będziemy źli! – zachęcał dalej.
Akurat, pomyślał Joshua. I właśnie dlatego do niego strzelali?
– Wiem, że jest ci ciężko, ale zastanów się, Joshua! Twoja mamusia nie żyje, ty jesteś najbardziej poszukiwanym przestępcą na całym świecie. Policja zrobi wszystko, żeby cię złapać i pewnie od razu wpakują cię do poprawczaka, młody! Chcesz spędzić resztę życia w pace? – zaśmiał się gangster. – My odstawilibyśmy cię w bezpieczne miejsce. Mógłbyś rozpocząć życie od nowa!
Zacisnął usta i znów otworzył oczy. Musiał szybko coś wymyślić.
Wyostrzony słuch alarmował o każdym szeleście. Joshua czujnie nasłuchiwał. Wydawało mu się, że to już ten moment, żeby przemknąć dalej… Szelest. Wahanie. 
Ostrożnie zerknął w bok. Powinno mu się udać doczołgać do tamtego drzewa. Wysokie paprocie i zawalony pień wydawały mu się jedynymi przyjaciółmi w tym durnym lesie.
Powoli położył się na ziemi. Wziął głęboki wdech, żeby opanować drżenie dłoni, i powoli przesunął się do przodu. Pierwszy ruch, trochę niezgrabny i mozolny. Potem czołgał się już trochę śmielej, szybciej. Słyszał krzyki. Pocieszało go tylko to, że rozbrzmiewały z drugiego końca lasu.
Podniósł się i kucnął obok drzewa. Nieznacznie wychylił głowę, spojrzał przed siebie. Nic oprócz mroku. Lekko odetchnął.
Ruszył dalej. Pokonywał niewielkie odległości bez pośpiechu i uważał na każdą zdradliwą gałązkę. Nie miał pojęcia, ile tak przeszedł, ale nic się nie zmieniało. Wydawało mu się, że już nigdy nie wydostanie się z tego lasu bez końca. Mimo to szedł i miał tylko jeden cel – wydostać się stąd.
Wyjrzał zza kolejnego pnia. 
Płasko przywarł plecami do drzewa.
Niech to szlag. 
Dostrzegł ciemniejszy kształt. Mogło być to drzewo, gdyby nie to, że kształt był zgarbiony i poruszał się na dwóch nogach. Później Joshua usłyszał jakieś pomrukiwania. Odważył się spojrzeć raz jeszcze.
Zbliżał się w jego stronę.
Z czymś, co łudząco przypominało pistolet.
Joshua przygryzł wargę. Wsłuchał się w kroki, ciche prawie jak szelest liści dębów i buków.
Sięgnął do kieszeni i ostrożnie wysunął z niej nóż. Na wszelki wypadek. I na szczęście.
Na głębokim wdechu nieznacznie poprawił pozycję. Trzasnęła pod nim chyba największa gałąź świata.
Kroki ucichły.
Pot wstąpił Joshowi na czoło. Słyszał, jak po paru sekundach trwających wieczność kroki stawały się coraz głośniejsze. Niepewnie poprawił nóż w dłoni. Czuł krew pompującą w uszach. Gangster zbliżał się w zastraszająco szybkim tempie.
Joshua nie wiedział, na którą stronę powinien zwracać uwagę. Kroki chyba słyszał po prawej stronie… a może po lewej? Po prawej. Przeklął w myślach. Lepiej, żeby w takim momencie mózg go nie oszukiwał.
Joshua jeszcze bardziej przywarł do drzewa.
Jeśli cokolwiek pójdzie nie tak, skończy z kulką w głowie.
Gdy tylko ujrzał wyłaniający się nad nim pistolet, wystrzelił i wbił gangsterowi nóż w nadgarstek. Palce rozwarły się, broń wyleciała mu z rąk. Mężczyzna zawył z bólu i zacisnął zęby. Joshua chwycił pistolet, wyszarpał nóż i odsunął się kilka kroków do tyłu. Obrócił broń tak, by trzymać palec na spuście.
– Ręce do góry – zawołał twardo. Głos drżał mu tylko odrobinę.
Gangster prychnął z rozbawieniem, zaraz potem syknął z bólu. Podniósł wzrok.
– Nie pomyliło ci się coś, dzieciaku? – zadrwił. – To nie zabawka.
– Ręce do góry.
Nie drżał mu głos, ale drżały ręce i nogi. Josh zaczerpnął powietrza, żeby się uspokoić.
Mężczyzna zrobił krok do przodu.
– Nie podchodź – wydusił Joshua. Pistolet zakołysał się.
Gangster nic sobie z tego nie zrobił. Podszedł bliżej.
– Odsuń się, kurwa!
Szyderczy śmiech.
– Bo co?
– Bo strzelę.
Joshua zerknął na broń. Chyba była odbezpieczona. Trzymał palec na spuście i mierzył w klatkę piersiową gangstera.
– Nie strzelisz, dzieciaku.
Podszedł bliżej.
– Powiedziałem: nie podchodź! – warknął Joshua. Nawet nie powstrzymywał napięcia w głosie.
– Dobra, dosyć tego – wycedził gangster.
Uniósł stopę w powietrze. To wystarczyło.
Powietrze rozerwał oszałamiający huk. Pocisk posłał mężczyznę na ziemię. Cały świat Josha zawirował. Dostał paskudnych mdłości, spojrzał jeszcze na gangstera. Chwiejnie odsunął się parę kroków, zabrakło mu tchu. Zadrżały pod nim nogi.
Domyślał się, że strzał sprowadzi tu innych.
Z pistoletem w ręce pognał przed siebie, próbując o tym nie myśleć. Biegł na złamanie karku… Zahaczył stopą o gałąź. Runął na ziemię, poczuł piasek w ustach. Natychmiast podczołgał się do najbliższego drzewa, przetarł usta, zabezpieczył pistolet i wsunął nóż do kieszeni. Spojrzał na broń.
Właśnie postrzeliłem człowieka.
Serce podeszło mu do gardła.
Nie miał na to czasu. Krzyki rozlegały się coraz bliżej. Wiedzieli, że tu jest.
A co, jeśli on nie żyje?
Potrząsnął głową. Naprawdę nie miał na to czasu.
Gdyby tylko miał GPS, mapę, cokolwiek… Pozostało mu chyba tylko błądzenie po lesie z nadzieją, że kiedyś coś znajdzie.
Zmarszczył brwi i zastygł w bezruchu. Z lewej strony rozległ się dziwny dźwięk, zupełnie inny od odgłosów przyrody. Serce zabiło mu mocniej. Gdy usłyszał mrukliwe warknięcie, zrobiło mu się słabo. Powoli odwrócił głowę. Nawet nie musiał.
Przeraźliwie głośne szczęknięcie całkowicie go sparaliżowało.
Parę metrów od niego stał gigantyczny doberman z najeżoną sierścią i postawionymi uszami. Basowe warczenie i odsłonięte zęby nie zwiastowały nic dobrego.
Joshua zaczął powoli się odsuwać, pies podszedł bliżej. Josh za wszelką cenę próbował unikać przygważdżającego spojrzenia czarnych ślepi, ale z każdym krokiem było to coraz trudniejsze. I tym razem na pewno nie zadziałałaby zasada, że ten pies boi się bardziej.
To musiał być król dobermanów we własnej osobie.
Kilka gardłowych szczeknięć. Jedno nerwowe przełknięcie śliny przez Josha.
Szukał na ziemi czegokolwiek przydatnego. W tym samym momencie uderzył o coś plecami.
Przeklęte drzewo.
Joshua czuł na sobie ciepły, wilgotny oddech psa. Serce waliło mu jak oszalałe.
I wtedy pies skoczył.
Joshua w ostatniej chwili zdążył uniknąć potężnych łap. Przewrócił się na bok i odruchowo sięgnął po kieszeni, ale niczego tam nie znalazł. Pistolet musiał mu wypaść. Joshua dramatycznie zaczął się wycofywać, pies szedł coraz szybciej. Poczuł pod dłonią grubą gałąź. Trzasnął nią psa z całej siły. Drewno pękło na pół, ale doberman nie wydawał się tym przejmować. Zamiast tego rozwścieczył się jeszcze bardziej.
Joshua zablokował ugryzienie gałęzią i kopnął psa. Szczęka dobermana chybiła o parę centymetrów. Josh jeszcze raz pomacał się po kieszeniach, ciągle odsuwając się do tyłu. Spojrzał przelotnie na psa, jego zaciśnięte zęby i ostre kły. Pomyślał, jak łatwo ten demon mógł wgryźć się w jego ciało i go rozszarpać.
Wtedy wymacał 
Rzucił w głowę psa z całej siły, ale drżała mu ręka. Paskudnie chybił.
Pies znów zaatakował. Joshua gwałtownie odskoczył. 
I wtedy wymacał pod dłonią znajomy kształt.
Poświęcił dwie cenne sekundy na wycelowanie i uspokojenie kołyszącej się ręki. Nacisnął spust. Potem nacisnął go drugi raz.
Zwierzę zaskomlało i padło na ziemię.
Joshua omal nie zachłysnął się powietrzem. Oddychał ciężko i dopiero teraz zauważył, że po dłoni ciekła mu krew. Zacisnął pięść i wstał, obserwując psa. Cofnął się o parę kroków, omal nie wywrócił się przez dziki krzak. Przełożył pistolet do drugiej ręki, ale gdy przypadkiem dotknął lufy, cicho syknął z bólu. Broń była cholernie gorąca.
Joshua podszedł do drzewa. Złapał plecak, wepchnął pistolet do środka, spróbował wypatrzyć nóż… Coś zabłysło w trawie. Joshua odetchnął, otarł ostrze o spodnie i wepchnął je do kieszeni. Rzucił jeszcze okiem na psa.
Coś wbiło się w korę parę metrów od niego. A potem znów.
Joshua odruchowo schronił głowę, po czym wystrzelił przed siebie. Usłyszał krzyki, kolejne strzały, szczekanie psów. Skupiał się jednak tylko na przeskakiwaniu konarów i wymijaniu drzew. Nie miał pojęcia, dokąd biegł – najważniejsze, że oddalał się od gangsterów. Wydawało mu się, że byli wszędzie, że nie mógł przed nimi uciec.
Powoli zaczynał tracić oddech. Spróbował obejrzeć się za siebie bez zwalniania tempa. Miał nikłą nadzieję, że gangsterzy odpuścili.
Huki wystrzałów na to nie wskazywały.
Ignorując błagalny świst płuc, przyspieszył jeszcze bardziej, w dramatycznej próbie wyrwania się z potrzasku. Wiedział, że jeśli gangsterzy go ścigali, to oni także kiedyś będą musieli się zatrzymać.
Łydki paliły go żywym ogniem. Płuca z trudem łapały powietrze. Powtarzał sobie tylko jedno: nie dać się zabić. Bez względu na to, co się stanie i jak to się wszystko skończy – nie dać się zabić.
Wypadł na ulicę. Zmarszczył brwi i rozejrzał się. Stało tam parę niewielkich domków i jeden stary, szary blok.
Wydawało mu się, że zaraz wypluje płuca. Na ugiętych nogach przeszedł na drugą stronę ulicy. Wszystko jakby ucichło. Nie słyszał strzałów, samochodów… a może to wina krwi szumiącej w głowie? Z nieprzyjemnym kłuciem w boku próbował iść dalej. Kręciło mu się w głowie. Zakrzepła krew w nosie znów dała o sobie znać. Ledwo utrzymywał równowagę, a uginające się kolana wcale nie pomagały. Co chwila zerkał za siebie, ale wciąż nikogo nie widział.
Zupełnie jakby znalazł się w innym świecie.
Dlatego szedł dalej, z myślami kręcącymi się wokół ucieczki. Musiał uciec i być może uciekł, ale co teraz? Gdzie mógł się schować?
Dostrzegł wysokie, metalowe ogrodzenie z żółtą tablicą. Plac budowy. Serce zabiło mu mocniej. Może to była szansa…? Poza tym ciało odmawiało mu posłuszeństwa, musiał odpocząć chociaż chwilę…
Podszedł do bramy i mocno nią szarpnął. Zacisnął usta i wściekle zaklął pod nosem, gdy nie ruszyła się ani trochę. Rozejrzał się, po czym dokładnie zlustrował ją wzrokiem. Zauważył leżącą na ziemi cegłę. Mocno odepchnął ją butem i skrzywił się, gdy przeraźliwie głośno zazgrzytała o ogrodzenie. Zupełnie jakby ten dźwięk poniósł się prosto do uszu gangsterów.
Pociągnął bramę na tyle, żeby móc się przecisnąć. Po lepkim błocie, ciężkim krokiem i z paskudnym bólem głowy, szedł dalej. Z obojętną miną oparł się plecami o gigantyczną, betonową rurę i osunął na ziemię. Odchylił głowę i przymknął oczy.
I co teraz? Dokąd miał iść, skoro wszystko runęło? A mama…? Tylko ona wiedziałaby, co robić.
Nie był nią. Nie był Linnette Llewelyn, która uciekła przed policją, pobiła paru facetów, wyprowadziła ich ze wszystkich kłopotów i zawsze miała plan. Był tylko żałosnym Joshuą Llewelynem.
Pociągnął nosem. Schował twarz w dłoniach.
I zaczął płakać.

4 komentarze:

  1. Czy ja mam teraz na każdym rozdziale płakać?
    Tak się chyba zapowiada :((((

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czuję teraz wyrzuty sumienia! ):

      Usuń
    2. Niepotrzebnie!
      Potrafisz tak mnie poruszyć, że to jest nie do opisania. Tylko pogratulować! 🖤
      Ciekawe co będzie dalej 😅

      Usuń

źródła: x, x, x, x, x, x. Gif w nagłówku pochodzi z piosenki faded i został stworzony przez użytkowniczkę Teru97 w tym wątku. Wszystkim serdecznie dziękuję!