Trzydzieści minut przed
– Joshua? Joshua!
Karabiny i pistolety nagle ucichły. Świszczące pociski i wybuchy rakiet zlały się w czerń. Huk odległych granatów i strzałów ziemia-powietrze zastąpiła cisza…
Ale nie tym razem.
Tym razem matka nie wyrwała go z idealnego snu pełnego rakiet, granatów i bomb. Nie strzelał z wyimaginowanej snajperki do wyimaginowanych wrogów oddalonych o setki metrów, nie jeździł czołgiem, nie unikał strzałów wroga z nieludzką wręcz szybkością. Nawet nie próbował trafić kogoś w pierś markerem paintballowym.
Tym razem nawet nie spał. Zerwał się od razu i spojrzał na ekran laptopa. Obraz nie był wyraźny, ale bez trudu można było rozpoznać trzech mężczyzn grożących recepcjonistce karabinami. Dwóch kolejnych wbiegało po schodach. Chwilę później Joshua usłyszał ciche kroki i skrzypienie podłogi.
Mama miała rację. Nieważne, że zatrzymali się jakieś dwieście kilometrów od Sofii.
Przeciągle na nią spojrzał, czując, jak ręce zaczynają mu się pocić. Porozumiewawczo skinęli głowami.
Joshua włożył buty, pospiesznie wepchnął sznurówki do środka, założył plecak. Zamknął laptopa i z mocno bijącym sercem włożył go pod kołdrę. Ten żołnierz służył już wystarczająco długo, a mógł powodować tylko dodatkowe problemy. Matka stała obok Josha, z rękami zaciśniętymi wokół paska torebki. Dyskretnie wyjrzała przez rolety…
Drzwi z hukiem wypadły z futryny i walnęły o podłogę. W górę wzniosła się chmura kurzu, wyrwane zawiasy spadły na podłogę, a trzask drewna sprawiał wrażenie, jakby cały motel miał się zaraz rozlecieć. Niczym zza zasłony dymnej do pokoju wpadli dwaj napakowani mężczyźni z karabinami M16. Uważnie przejrzeli całe pomieszczenie, gotowi do oddania strzału w każdej chwili. Powoli przechodzili coraz dalej… Spojrzeli po sobie.
– Nie ma ich w łóżkach – rzucił jeden, zdziwiony.
Do pokoju wszedł trzeci mężczyzna, nieco niższy od tamtych. Trzymał karabin znacznie pewniej, niczym przedłużenie ręki.
– Sprawdź w łazience – warknął niecierpliwie. Zazgrzytał zębami.
Drugi gangster skinął głową i powoli, z palcem na spuście, ruszył do drzwi.
– Kretynie, nie musisz się skradać. – Najniższy przewrócił oczami. – Oni i tak wiedzą, że tu jesteśmy, wkopałeś drzwi do środka.
Tamten cicho nacisnął klamkę i pchnął drzwi. Uniósł lufę, oświetlił wnętrze światłem ksenonowej latarki, wreszcie odsunął niebieską zasłonkę. Podrapał się po głowie.
– Tu ich nie ma – bąknął z konsternacją.
– Korytarz pusty! – krzyknął ktoś w oddali.
– U nas pusto!
Szef prześliznął wzrok po całym pokoju, z każdą chwilą coraz mocniej zaciskając szczękę. Wreszcie zawiesił wzrok na lekko powiewającej firance.
Siarczyste przekleństwo usłyszał nawet Joshua, który zdążył zbiec za matką już piętro niżej. W ciemności niewiele widział, a na dodatek schody pożarowe nieustannie upiornie skrzypiały i trzęsły się tak, jakby zaraz miały runąć. Zaklął pod nosem, gdy przez pośpiech źle stanął i poczuł nieprzyjemny ból w kostce. Próbując to rozchodzić, potknął się drugi raz. Schody znów jękliwie zatrzeszczały. Zgadywał, że ostatni raz były używane prawdopodobnie w ubiegłym stuleciu. Albo dwa stulecia temu.
Obejrzał się za siebie. Żołądek wywrócił mu się do góry nogami. Wśród światła latarek dostrzegł cień, który powiększał się trochę zbyt szybko. Postać próbowała otworzyć okno, ale sprytna blokada założona w parę sekund skutecznie mu to uniemożliwiała.
Lecz Joshua wiedział, że nie na długo.
Wpadł na kogoś… Tylko na matkę. Odetchnął z ulgą, ale serce i tak podeszło mu do gardła. Wyjrzał zza jej ramienia i zobaczył paru facetów u dołu schodów. Chwycił się barierki. W panice spojrzał na matkę, kazała mu się zatrzymać machnięciem ręki. Sięgnęła do torebki.
Dźwięk odbezpieczanej broni wydawał się niesamowicie głośny. Joshua drgnął. Faceci także drgnęli, zatrzymali się w pół kroku i unieśli lufy karabinów. Padły dwa strzały – huk poniósł się echem po okolicy i wystraszył wszystkie ptaki na okolicznych drzewach. Joshua zdążył jeszcze dostrzec, jak powoli obracający się snop światła oświetla dwa ciała bezwładnie zsuwające się ze schodów. Karabiny uderzyły o kostkę brukową chwilę przed nimi.
– Widzisz tamto drzewo? – szepnęła matka.
Joshua zmrużył oczy. Skinął głową.
– Biegnij tam. Już.
Wtedy trzy rzeczy wydarzyły się naraz.
Szkło z wybitego okna zatańczyło w powietrzu. Na metalową platformę wyskoczył mężczyzna. Cały świat się zatrząsł. Matka popchnęła Josha tak, że w ostatniej chwili zdążył złapać równowagę i nie runąć na ziemię. Huk trzech wystrzałów wwiercił się w jego uszy, zaraz potem także czwarty. Jeden trafił w okno, drugi sprawił, że mężczyzna na schodach głośno syknął. Dwa pozostałe wbiły się w ścianę. Tynk posypał się na ziemię.
Joshua starał się nie zwracać uwagi na dwóch wykrwawiających mu się pod nogami trupów. Zacisnął usta, przeskoczył ciała i kałużę krwi… A potem ile sił w nogach pognał w stronę wysokiego dębu. „Kazała mi, kazała mi, kazała mi…”
Próbował nie myśleć o tym, że jeszcze w motelu powiedziała, że miała tylko sześć naboi.
Wśliznął się za drzewo. Gdy tylko przywarł do pnia plecami, usłyszał, jak na parking wjeżdżają dwa samochody. Oddychał głęboko, ciężko; oparł głowę o drzewo i kulił się za każdym razem, gdy padały strzały – to serii z karabinu, to tylko te pojedyncze. To, że wciąż strzelali, miało tylko jedną zaletę.
Znaczyło, że matka żyła.
Objął głowę dłońmi.
Miał wrażenie, że świat oszalał.
Podskoczył na dźwięk przecinającego nocne niebo koktajlu Mołotowa. Spojrzał na szybę samochodu przed nim i dostrzegł wyraźne odbicie pomarańczowych płomieni. Zakręciło mu się w głowie.
Wziął głęboki wdech. Przeczesał włosy, przetarł nos i niepewnie wyjrzał zza drzewa. Pierwszym, co rzuciło mu się w oczy, były światła w niemal wszystkich oknach i stojące w nich czarne sylwetki. Potem podpalony jałowiec. Dopiero później, bardziej wytężając wzrok, dostrzegł matkę.
I już nie potrafił odwrócić spojrzenia, zupełnie jakby nagle się zahipnotyzował. Biernie obserwował, jak przewidywała każdy ruch gangsterów. Rzuciło się na nią trzech facetów, pozostałych dziesięciu strzelało z okiem. Udało jej się wyrwać karabin gangsterowi, parę strzałów…
Joshua przygryzł wargę aż do krwi.
Znieruchomiał.
Usłyszał za sobą trzask łamanej gałązki.
Nie zdążył nawet się zastanowić.
Instynktownie przeturlał się w bok. Strzał padł w miejsce, w którym był jeszcze sekundę temu.
Zdołał skrzyżować z matką spojrzenie pełne przerażenia schowanego za grubą warstwą pozornego spokoju.
Drugi strzał wbił się w ziemię tuż obok lewego ucha Josha. Piasek obsypał mu twarz. Próbował się odsunąć do tyłu, ale ciało odmawiało mu posłuszeństwa. Jednocześnie trzeci pocisk wylądował obok jego kolana.
„Co robić? Co robić?” – myślał gorączkowo. Rozglądał się za czymkolwiek, co mogło mu pomóc, usiłował po omacku wymacać coś rękami, ale nie leżało tam nic oprócz rozmiękłych żołędzi, małych gałązek i prawdopodobnie martwego ptaka.
Czy w ogóle mógł coś zrobić?
Z trudem chwytając oddech, podniósł wzrok. Mierzył do niego mężczyzna… a właściwie chłopak. Podchodził coraz bliżej. Pistolet w dłoniach ciągle mu drżał… chociaż może Joshua tylko to sobie wyobrażał. Z trudem przełknął ślinę.
Co robić?
Zaczerpnął powietrza.
A wtedy matka walnęła chłopaka kolbą karabinu w głowę. Runął na ziemię jak kłoda. Joshua wpatrywał się w niego szeroko otwartymi oczami.
Matka podeszła do Josha i podała mu rękę. Gdy ją ujął, poczuł ciepłą krew.
Krew.
– Nic ci nie jest? – spytała, zadyszana.
– Nie. – Joshua pokręcił głową, po czym sugestywnie popatrzył na rękę. – A tobie…?
– To tylko draśnięcie – odparła wymijająco. – Musimy iść. Teraz.
Joshua próbował iść na ugiętych nogach mimo trzęsących się kolan. Szybko przecięli parking, przemykając za kolejnymi samochodami. Krzyki na schodach nie zwiastowały niczego dobrego. Pocisk, którego pęd Joshua poczuł na włosach, także nie był zbyt dobrą przepowiednią. Joshua zlustrował drogę, która ich czekała. Dobra, szli w stronę ulicy, ale co dalej? Przecież te ich auta…
Auta. Joshua przeklął w myślach własnego pecha.
Wyjazd zajechały trzy samochody. Wyskoczyło z nich paru gangsterów. Nim oparli broń na ramieniu i wymierzyli. Joshua z matką zdążyli dobiec do ogrodzenia.
– Podsadzę się – szepnęła matka.
Usłyszał bolesne syknięcie, gdy podparł się o splecione ręce matki. Już raz skakał z ogrodzenia. Ale, do cholery, to wcale nie znaczyło, że tym razem będzie prościej.
Wziął głęboki wdech i niezgrabnie skoczył. Stęknął, gdy kostka znów dała o sobie znać. Zerknął na parking. Serce mu zatrzepotało. Gangsterzy zajmowali pozycje i mierzyli w ich stronę, a kolejni już ruszyli w pościg. Joshua stał jak sparaliżowany – nie słyszał nawet kolejnych poleceń matki. Cały jego świat kręcił się wokół motelu.
Pomyślał, że to musiał być koniec. Po tym wszystkim, co przeszli – gdy każda godzina okazywała się tylko gorsza od poprzedniej – to „musiał” być koniec. Gorszy od tego mógł być tylko…
Co mogło być gorsze?
Karabin upadł obok niego. Matka z łatwością przesadziła siatkę i złapała karabin.
– Ruchy!
Tym samym wyrwała Josha z tego dziwnego letargu. Oddała parę ostrzegawczych strzałów w stronę gangsterów. Niecierpliwie popchnęła Joshuę i zaczęli biec przez niewielki ogródek.
Krzyki. Więcej krzyków.
A potem strzały. Całym wszechświatem Josha nagle stały się strzały, walenie serca i głośny oddech.
Przebiegli przez jeszcze jedno podwórze, gdzie zawarczał na nich pies – a potem zaskomlał i zamilkł. Gnali przed siebie, bez słowa, za każdym razem jak najszybciej przeskakując płoty albo nacierając na skrzypiące, stare furtki. W ślad za nimi leciały dziesiątki, jeśli nie setki, mierzonych w biegu pocisków – a na każdym naboju pewnie wyryto ich imiona. Joshua wiedział, że prędzej czy później skończy się to dokładnie tak, jak próby unikania deszczu, ale mimo wszystko parł do przodu.
Nie wiedział, ile przebiegł na jednym wydechu. Płuca paliły go żywym ogniem, każda próba oddechu wydawała się zabójcza, całe ciało wręcz zachęcało do przerwy – ale ścigające ich strzały były bardziej mordercze. A gangsterzy żądni krwi bardziej niż płuca.
Wypadli na wąską przecznicę ze ślepym zaułkiem. Matka zaklęła pod nosem i rozejrzała się. Joshua zwolnił. Nogi pod nim zmiękły. W ostatniej chwili zdążył złapać się płotu i nie upaść na ziemię. W bladym świetle rzucanym przez latarnie dostrzegł plamę krwi na białym rękawie matki. Nagle zrobiło mu się niedobrze.
Mama najwyraźniej nie potrzebowała odpoczynku, czego Joshua wręcz nie potrafił zrozumieć. Podczas gdy on ciężko sapał, ona dopadła pierwszego samochodu zaparkowanego przed bramą i szarpnęła za klamkę. Później zrobiła tak samo z kolejnym i kolejnym. Ignorowała opadające na oczy włosy zlepione czymś podejrzanie przypominającym krew. Oddychała ciężko, z jej ust wydobywały się kłęby pary. Wreszcie przeczesała włosy i założyła je za uszy, po czym oparła się o białego SUV-a i opuściła ramiona.
Ten widok zmroził Joshui krew w żyłach.
Nawet jeśli serce waliło mu tak szybko, że myślał, że zejdzie na zawał w ciągu minuty, puścił się płotu i z determinacją ruszył w stronę matki. Szarpał się z drzwiami każdego samochodu po drodze. Domyślał się, co matka chciała zrobić. I, cholera, to byłoby bardzo przydatne.
Gdyby tylko ktoś postanowił nie zamknąć auta.
Dotarł już na sam początek uliczki, ale została mu jeszcze druga strona. Podświadomość kazała mu się poddać. W końcu nieważne, jak bardzo różowe byłyby okulary, przez które patrzy się na świat – niby kto zostawiłby otwarte auto?
Wtedy szarpnął kolejną klamkę.
A drzwi tak po prostu się otworzyły.
A jednak ktoś by zostawił.
Joshua spróbował lekko się uśmiechnąć i obejrzał się na matkę. Od razu do niego podbiegła, odwzajemniła uśmiech, po czym obeszła bladoniebieskie auto i wsiadła za kierownicę. Nie był to najszybszy sportowy ford mustang ani luksusowy mercedes z poprzedniego rocznika, a zakurzony i zabłocony stary grat, ale Joshua poczuł dziwną ulgę, gdy wsiadł do śmierdzącego starością wnętrza poloneza.
W końcu to miało tylko jeździć, a nie wyglądać.
– Sprawdź schowek – rozkazała matka.
Na kolana Josha wypadły zakurzone mapy, porysowane płyty i parę narzędzi. Matka od razu zlustrowała je wzrokiem. Złapała śrubokręt i mocno wbiła go w stacyjkę. Westchnęła boleśnie, ale walnęła nasadą dłońmi drugi raz. Joshua miał wrażenie, że samochód zaraz rozleci się na kawałki. Spojrzał nerwowo na ogródki. Od paru chwil w powietrzu wisiała gęsta cisza, ale on bez przerwy odczuwał niepokój w sercu.
I miał dziwne wrażenie, że to dopiero początek.
Trach!
Kolejne uderzenie. Matka przekręciła śrubokręt zdecydowanym ruchem.
Rozrusznik zaczął kręcić silnikiem, ale auto się nie odpaliło. Joshua wyłamał palce. Matka spróbowała drugi raz… To samo. Przeklęła pod nosem, uderzyła śrubokręt nasadą dłoni i przekręciła.
Silnik zaskoczył.
Joshua spojrzał na matkę z niedowierzaniem, ale nic nie powiedział. Wrzucił wszystkie niepotrzebne rzeczy z powrotem do schowka, po czym zapiął pas… a przynajmniej próbował. Zmarszczył brwi i obejrzał się. Nie było żadnego pasu. W jego miejscu ziała dziura pełna pająków.
Westchnął i wpatrzył się w drogę. Może to i lepiej.
Gdy wyjeżdżali na główną ulicę, Joshua nerwowo patrzył w stronę motelu. Nic. Zupełnie jakby nic się nie wydarzyło, a gangsterzy odpuścili. Opuścił nawet szybę, ale nie usłyszał niczego prócz warkotu silnika. Całe miasteczko, niczym gęsta mgła, spowiła cisza.
Nie spokojna i błoga, a zatrważająco cicha cisza.
Joshua wyłamał palce. Starał się uspokoić oddech i zebrać siły na dalszą drogę. Ciągle wydawało mu się, że coś jest nie tak… ale mijali kolejne domy, a nic się nie zmieniało. Jedyną nieprzyjemną rzeczą było to, że autem ciągle zarzucało na prawo.
Uświadomił sobie, że ukradli samochód jakimś staruszkom, którzy żyli z przekonaniem, że „takiego grata nikt nie ukradnie, więc po co go zamykać”. Później przypomniał sobie, że nawet jeśli ten grat uratował im życie, nie był przecież czołgiem.
– Przepraszam, że cię w to wciągnęłam.
Zmarszczył brwi. Nie wierzył własnym uszom. Najpierw spojrzał na matkę w lusterku, dopiero później odważył się obrócić głowę. Była blada, miała zaciśnięte usta, spocone czoło. Skutecznie unikała jego wzroku.
– Żartujesz sobie…? – zdołał tylko wydusić przez zaciśnięte gardło. Przeczesał włosy. – Mamo, ratowałaś nam życia cały czas… – Wziął głęboki wdech. – Nieważne… Nieważne, od czego się zaczęło. Ważne, że żyjemy.
Matka milczała. Joshua dostrzegł, że otarła łzę, usłyszał, jak pociągnęła nosem – ale nie miał pojęcia, co jeszcze mógłby zrobić.
Odchrząknął i przejechał dłonią po włosach.
– Eee… Dziękuję – bąknął już ciszej – i przepraszam.
Sądził, że matka tego nie usłyszała. Odwrócił wzrok.
– Za co?
– Sam nie wiem… – mruknął, wzruszając ramionami. – Chyba za wszystko.
Jechali w ciszy. Joshua próbował przetrawić słowa matki, ale niepokój w sercu ciągle to uniemożliwiał. Wyłamał palce. Zobaczył naprzeciwko dwa jasne punkty, które bardzo szybko zaczęły się powiększać.
– Joshua – zawołała ostrzegawczo matka.
– Co…
Urwał w połowie słowa.
Dwa jasne punkty właśnie skręciły na ich pas.
– Wyskakuj z samochodu.
Joshua popatrzył to na matkę, to na pędzące prosto na nich auto.
– Ale…
– JUŻ!
Przechyliła się przez niego, otworzyła drzwi i mocno go wypchnęła. Nawet się nie zorientował. W jednej sekundzie leciał i jak w zwolnionym tempie obserwował mocno przyspieszającego poloneza. W drugiej sekundzie boleśnie uderzył w ziemię. W trzeciej bębenki rozerwał mu upiorny, głośny trzask. Odruchowo schronił głowę. Jeden z samochodów przekoziołkował w lewo, zniszczył ogrodzenie, zarył w trawę. Drugi rozleciał się na kawałki, które wzbiły się wysoko w powietrze. Joshua kątem oka zobaczył, jak jakiś człowiek wraz z płatami metalu został wyrwany z siedzenia i poleciał do czyjegoś ogródka. Wylądował z tępym plaskiem.
Potężny kawał blachy przefrunął nad głową Josha.
A później dostrzegł dym ziejący spod masek pozostałości samochodów.
Zakaszlał. Serce waliło mu jak oszalałe, z trudem udało mu się podnieść głowę. Wstał, podpierając się o znak pierwszeństwa. Kręciło mu się w głowie, ale przymrużył oczy i rozejrzał się. Zadrżał.
„Gdzie…?”
Musiała wylądować po drugiej stronie drogi. Spróbował ruszyć, ale szybko zawrócił. Zawartość żołądka podeszła mu do ust. W ostatniej chwili powstrzymał wymioty. Oczy same mu się zamykały, lecz obrzydliwy posmak skutecznie go otrzeźwił. Zaczerpnął powietrza. Musiał się uspokoić. Musiał ją znaleźć. Musiał się uspokoić, żeby ją znaleźć.
Wziął głęboki wdech, zacisnął zęby i postawił pierwszy krok. Potem drugi. Potem trzeci, czwarty, piąty… aż wreszcie udało mu się odzyskać jasność umysłu. Z zaniepokojeniem spojrzał na stojący na szosie samochód – a raczej to, co z niego zostało. Jeśli przez jego zawahanie…
Wtedy zobaczył, że na poboczu ktoś się podnosi.
Nawet nie tyle ktoś, co Linnette Llewelyn.
Łzy podeszły mu do oczu. Matka podbiegła do niego i objęła dłońmi jego twarz.
– Kochanie, nic ci nie jest? – spytała drżącym głosem. Przejechała dłonią po jego włosach. – Jesteś cały?
Skinął głową. Miał dwie nogi i dwie ręce. Poza fatalnym samopoczuciem i bolącą głową wydawało się, że wszystko było w porządku.
– A ty?
– Na szczęście też – odparła od razu matka. – Daliśmy radę. – Uśmiechnęła się. Jeszcze raz przejechała dłońmi po policzkach Josha i odetchnęła. – Chodźmy stąd. Za chwilę na pewno przyjedzie ich tu więcej.
Joshua pokiwał głową. Cofnęli się i ruszyli w przeciwną stronę od wypadku. Nawet nie oglądał się za siebie. Wciąż kręciło mu się w głowie, ale za wszelką cenę usiłował iść prosto. Nie chciał dać po sobie czegokolwiek poznać… Tłumaczył sobie, że taka była cena wolności.
Przyspieszyli kroku, gdy tylko skręcili w pierwszą uliczkę. Stracili samochód, tak naprawdę jedyną szansę na ucieczkę. Dlaczego? Joshua nie potrafił zrozumieć, dlaczego gangsterzy posuwali się aż do czegoś takiego. W końcu…
Przeklął.
Kula świsnęła nad jego głową i wybiła szybę w domu obok.
Puls gwałtownie mu skoczył. Matka pchnęła go w stronę najbliższej furtki.
Padł drugi strzał. Joshua z drżącymi dłońmi zdecydowanie za długo mocował się z otwarciem. Wreszcie wpadli na czyjeś podwórko.
– Głowa nisko! – zakomenderowała matka.
Nie musiała powtarzać.
W przysiadzie przeszli na drugą stronę posesji. Strzały ucichły. Joshua jednak domyślał się, że to nie koniec – a najgorsze było to, że nigdzie nie widział strzelca. Nie mógł też odnaleźć złotego środka między gnaniem na złamanie karku a ostrożnym stawianiem kolejnych kroków, bo każdy mógł okazać się tym śmiertelnym.
Matka przypadła do ściany drewnianej szopy, on tuż za nią. Gorączkowo przeszukiwała torebkę – wreszcie, zakląwszy pod nosem, wyciągnęła bandaże. Rozerwała opakowanie zębami i przyłożyła do rany. Próbowała owinąć opatrunek wokół ramienia, ale każdy ruch powodował syk bólu.
– Pomóż mi – szepnęła trochę niewyraźnie.
Joshua natychmiast drżącymi rękami chwycił bandaż. Ze skupieniem zaczął go owijać…
Ktoś złapał go za ubranie i mocno szarpnął w górę.
Josh szybko się zorientował.
Zdążył zrobić unik przed potężnym ciosem. Ściana szopy zadrżała. Nie zdążył jednak uciec przed pchnięciem na ścianę.
A potem napastnik wziął zamach i walnął go w szczękę. Potem w żebra. I w brzuch. Myśli Josha pędziły jak szalone. Skulił się przed kolejnym uderzeniem, ale… nie nastąpiło.
Drżąc, po paru sekundach otworzył oczy. Zobaczył, jak napastnik trzyma mamę za gardło ręką zgiętą w łokciu. Wyrżnęła go łokciem w brzuch i wyrwała się. Mocno waliła faceta po brzuchu, dopóki nie zgiął się wpół i chwiejnie odsunął parę kroków do tyłu. Rozłożył ręce, zakaszlał, splunął na ziemię.
I ruszył.
– Przesuń się! – ryknęła matka.
Joshua odskoczył w bok.
Matka zdołała złapać gangstera za włosy, szarpnęła jego głową i walnęła w ścianę. Drewno zatrzeszczało, facet jęknął. Z nosa puściła mu się krew.
Mama przetarła twarz dłonią. Joshua dostrzegł, że krew spływała jej po policzku, a gdy się odsuwała, cała wręcz pulsowała dziką furią i pełną nienawiści wściekłością. Zerknął na mężczyznę, który powoli dochodził do siebie. Połączył fakty. Czyżby to był ten Kennedy…?
– Linnette, po co ci to wszystko? – powiedział zadyszany „Kennedy” i splunął krwią na ziemię. – Przecież tylko odwlekasz nieuniknione.
Matka uśmiechnęła się kpiąco.
– Doprawdy? – spytała z udawanym zdziwieniem.
– Nic ci to nie da, że jesteś odporna na ciosy – zaśmiał się gorzko. – Zabiłaś naszych przyjaciół, a tego na pewno chłopcy ci nie wybaczą. Masz coś, co chcą odzyskać gliny i rząd. I tak się składa, że to coś należy do nas.
Uniosła brew.
– Nie zauważyłam, żebym dostała pieniądze, więc technicznie… nie do końca.
– To cię zgubi, Linnette.
– Może i tak, Frank, może i tak – zgodziła się matka – ale na pewno nie pogrzebie.
Frank zaśmiał się krótko, gardłowo. Szybko sięgnął do kieszeni.
I strzelił.
Mama była jednak na tyle zwinna, a Frank na tyle powolny, że zdążyła złapać lufę i przekierować ją w górę, nim pocisk w nią trafił. Frank próbował strzelać na oślep, ale gdy za siódmym razem broń tylko kliknęła, wściekle przeklął i odrzucił ją na bok. To dało mamie chwilę na trzaśnięcie go w skroń. Frank przewrócił oczami tak, że błysnęły białka. Zachwiał się i upadł.
Ale w drodze zdążył jeszcze podciąć jej nogi. Runęła na niego, wbijając mu kolano w brzuch. Frank stęknął żałośnie, ale złapał ją za włosy. Odchylił głowę do tyłu…
Wyrwała się mocnym szarpnięciem i przewróciła Franka na plecy. Wbiła mu stopę między łydki i wykręciła rękę.
Frank wypluł krew na trawę.
– Pamiętasz, jak byliśmy przyjaciółmi? I ten skok na bank?
– Pamiętam – odparła matka beznamiętnie.
A potem pociągnęła jego rękę. Obrzydliwy trzask sprawił, że Joshua się skrzywił. Zawartość żołądka znów podeszła mu do gardła. Odwrócił wzrok i usłyszał kolejny trzask. Frank zamilkł.
Wstała i chwiejnie podeszła do Josha. Objęła go ramieniem, drugą ręką podniosła leżący na trawie rewolwer. Magazynek był pusty.
Bez słowa kierowali się w stronę ogrodzenia. Płot był niski, ale gdy tylko Joshua przeszedł na drugą stronę, zobaczył trzymetrowy spadek. Spojrzał pytająco na matkę, całą zakrwawioną. Poruszała się tak, jakby każdy krok sprawiał jej ogromny ból. Joshua pomógł jej przejść na drugą stronę…
Trzy strzały.
I kolejne. I kolejne, i kolejne, i kolejne. Później już tylko kliknięcia.
Matka zachwiała się. Joshua dostrzegł rosnące na koszuli plamy krwi.
Zachwiała się i poleciała w dół.
czekaj... co?
OdpowiedzUsuń.
.
.
okej, nie lubiłam jej, ale... cooo?!
mi było bardzo smutno)):
UsuńWiem, że poprawiasz opowiadanie i pewne wątki się zmienią, więc najwyżej będę w błędzie, ale chciałam podsumować te 12 rozdziałów, które przeczytałam. (Chyba napisałam najdłuższe zdanie w moim życiu XD)
OdpowiedzUsuńOgólnie bardzo mi się podoba opowiadanie, wciągnęło mnie praktycznie od razu i jak na mnie szybko dotarłam aż tutaj. Klimat scen pościgu czy ucieczek też mi się udzielał i dosłownie nie miałam pojęcia, co się zaraz stanie (za to ogroooomnyyyy plus, bo większość opowiadań jest dość przewidywalnych, a tutaj nie miałam pojęcia czy ktoś dostanie kulkę, czy może kogoś zabije).
W życiu nie powiedziałabym, że to fanfiction, więc kolejny plus.
Jedyne, co mi się nie do końca spodobało, to bardziej kwestie fabularne niż techniczne, więc jeżeli zmieniłaś coś w wersji poprawionej, to dalszej części komentarza nie było XD
Po pierwsze nie pasuje mi trochę wiek Josha. Po prostu według mnie dziesięciolatek, który wychował się w rodzinie "normalnej" nie jest na tyle dojrzały psychicznie jak Josh. I tu nie chodzi o takie głupoty jak palenie papierosów, tylko o jego zachowanie i myśli. Gdyby miał 14 to okay, nie byłoby się do czego przyczepić. Wiem, że pisałaś w jakimś komentarzu, że ogranicza cię fabuła, ale 10 lat to po prostu jeszcze dziecko.
Druga kwestia (ostatnia) - według mnie mama Josha miała trochę za dużo szczęścia. Wystrzelili do niej milion kulek, uciekła policji w taksówce, nie złapała jej policja, przeżyła wypadek samochodowy. I serio większość wątków było bardzo fajnych, ale w końcu zrobiło się tego za dużo.
Nie chciałam tym komentarzem w żaden sposób cię urazić czy coś. I wiem, że o tych "wadach" rozpisałam się bardziej niż o pozytywach (których jest więcej), ale chciałam dokładanie wyjaśnić o co mi chodzi, a ja nie umiem tłumaczyć skrótowo XD
Pozdrawiam,
Golden
hell-is-empty-without-you.blogspot.com
Dobra, dużo się nie zmieni, okej, MIAŁO się zmienić, ale stwierdziłam, że nie jest tak źle, więc XDD
UsuńDziękuję bardzo za miłe słowa, naprawdę! ♥ Nawet nie wiesz, jak mi miło czytać takie rzeczy, aż się chce wrócić do korekty, skończyć to i zacząć drugi tom. XD
I hej, Josh ma prawie 12 lat!
...
Nie no, tak na serio – zdaję sobie z tego sprawę, i to doskonale. W sensie z jego dojrzałości. Mogłabym powiedzieć, że miało tak być, ale... nie miało być AŻ TAK. Niby zawsze można to wyklepać, ale wiem, że trochę trudno byłoby mi to zrobić, więc sama przymykam na to oko, chociaż często ktoś zwraca mi na to uwagę. Ale dziękuję za sugestię, na pewno wezmę ją pod uwagę – może nie teraz, ale z całą pewnością zapamiętam.
I co do szczęścia – z tego też zdaję sobie sprawę. XD W pewnym momencie nawet naszły mnie wątpliwości, czy nie przekombinowałam za bardzo, bo KONIECZNIE chciałam coś umieścić, ale no jednak przesyt też nie jest zbyt dobry.
No, ale złamała rękę, i skończyło się, jak się skończyło, więc. XD
Nie uraziłaś, spokojnie! Rozumiem, rozumiem, rady i odczucia zawsze są dobre, a już na pewno bardzo się przydają, także jestem zadowolona. ♥
Tak to już chyba jest, że jak się pisze o bohaterach młodszych niż samemu się jest, to ciężko domyślić, co właściwie taki 11 czuje. W sumie nie wiem ile masz lat, ale raczej nie 11, a jeśli 11 i piszesz tak dobrze, to ogłoszę cię nowym Williamem Szekspirem XD
UsuńA tak na poważnie, mogłabyś mi dać znać jak opublikujesz korektę?
No dokładnie. )): I nie, nie mam jedenastu, już nie. XDD
UsuńPewnie! Napisać u Ciebie na blogu czy gdzieś indziej?
Na blogu, dziękuję!!!
Usuń