Żaden z dwóch etapów planu Paryż nie zakładał przebicia się do Paryża i wylotu do Bułgarii z tamtejszego lotniska. Nie przewidywał też operacji przewrócenia wieży Eiffla, by odwrócić uwagę policji, zrobić zamieszanie i wylecieć bez problemu. Nie zadzwonili do nikogo, by przeprowadzić skoordynowaną dywersję, zyskać na czasie i dzień później opalać się na plaży nad Morzem Czarnym, pić drinki z kokosa przez różową, zakręconą słomkę i wspominać wakacje na Malediwach.
Plan Paryż był niesamowicie prosty, ale przy tym zaskakująco skuteczny. Oczywiście w momencie, w którym wszystko poszłoby gładko.
Przynajmniej tak myślał Joshua Llewelyn, gdy schodzili na najbliższy przystanek metra w Lille – Flandres – i przechodzili do realizacji pierwszego etapu.
Zostawiając samochód po drugiej stronie kanału, mieli trochę mniej zmartwień. Trochę, bo zostało wmieszanie się w tłum, które z paru powodów nie szło Joshowi najlepiej – a już zwłaszcza gdy ciągle powtarzał sobie: wmieszaj się w tłum.
Przeczesał włosy i wsadził ręce do kieszeni. Czuł się osobliwie, nie tylko mając uśpiony pościg na karku, ale i idąc wśród ludzi z nożem. Nie wiedział, co z nim zrobić, nie chciał też go wyrzucać. Liczył na to, że po powrocie do Cardiff odda go Arthurowi. Miał też nadzieję, że jak najszybciej pozbędzie się tych kretyńskich spodni, które paskudnie piły go w co najmniej czterech miejscach i tylko przypominały o spokojnym życiu ucznia prywatnej szkoły, a nie dzieciaka ściganego przez policję.
Połączył parę faktów.
Podczas gdy matka kupowała bilety, Joshua zastanawiał się, czy samolotem dało się przewozić noże. Na pewno nie w bagażu podręcznym, to było pewne. Mógł go gdzieś schować, ale przecież czekały go trzy odprawy (cholerna przesiadka) i nawet jeśli za pierwszym razem mu się poszczęści… za drugim już niekoniecznie.
Do akt oprócz kradzieży jakichś dokumentów musieliby mu dopisać bycie niedoszłym nożownikiem.
A nie za bardzo miał na to ochotę.
Podrapał się po karku. Nie za bardzo miał ochotę na stratę noża, ale żeby go przewieźć, musieliby kupić dodatkowy bagaż. Z kolei żeby kupić dodatkowy bagaż, musiałby zapytać matkę…
Westchnął.
– Mamo…?
Założyła na głowę okulary przeciwsłoneczne i obejrzała się na niego.
– Coś nie tak?
– Nie, ja… to znaczy tak… to znaczy w sumie… – Sapnął z frustracją i przeczesał włosy. Weź się w garść, durny jełopie, pomyślał. – Ja… Mogłabyś mi kupić plecak?
– Po co?
– No, żeby… trzymać w nim… rzeczy. Laptopa na przykład. Ta torba jest męcząca – bąknął z najbardziej przekonującą miną świata. I najbardziej przekonującym ruchem świata wskazał na torbę, która przy tym omal nie wyleciała mu spod pachy.
Matka uniosła brew. Przez chwilę wpatrywała się w Josha, on zaś próbował wytrzymać to spojrzenie, czując, jak krew uderza mu do głowy. Geniusz, myślał ironicznie. Jestem debilem.
– Zakładam, że to byłby twój sposób na przewiezienie tego noża, który masz w kieszeni? – dopytała z przelotnym uśmiechem.
Zamrugał.
– Jakiego noża?
– Bawiłeś się nim całą drogę. – Przymrużyła oczy i skrzyżowała ręce na piersi. – Bardziej zastanawia mnie, skąd masz nóż, kochanie.
– Eee…
Zająknął się. W tej samej chwili jego uwagę przykuła gazeta przed kioskiem, a właściwie zdjęcie na pierwszej stronie. Znieruchomiał. Dosłownie go zatkało.
– Co się dzieje? – zapytała matka parę metrów dalej. Zatrzymała się, spojrzała na gazetę, chwilę milczała. Wreszcie złapała Josha za rękę i lekko pociągnęła. – Chodź, nie mamy czasu.
Joshua ani drgnął.
– Jesteśmy na pierwszej stronie.
Powiedział to trochę zbyt głośno, ale jego słowa szybko zginęły w oceanie francuskiego bełkotu.
Matka podeszła bliżej i spojrzała na fotografię.
– Na moje oko to zdjęcie niezbyt przypomina ciebie.
– Ale ciebie tak – warknął Joshua. – Czy w ogóle…
– Joshua – wysyczała matka z karcącym, surowym spojrzeniem. – Zaraz wszyscy będą na nas patrzeć.
Zacisnął usta. Tak, zdawał sobie z tego sprawę. Tak, wiedział, jakie to niesie ze sobą ryzyko. Ale jednocześnie czuł, jak coś rozsadzało go od środka i ciągle mięło jego wnętrze.
Właśnie dlatego bez słowa ruszył za matką. Parę sekund później znów obejrzała się na niego, zupełnie jakby myślała, że zaraz wskoczy na najbliższy filar i z krzykiem To ja! zacznie rzucać gazetami w ludzi.
– To o co chodzi z tym nożem?
Cudownie, zmiana tematu.
– To nie historia na teraz – mruknął Joshua.
– Joshua.
Na moment spuścił wzrok.
Nienawidził tego tonu. Nienawidził też tego, jak na niego działał.
– Pamiątka – bąknął z onieśmieleniem.
Matka pokręciła głową.
– Skoro nie chcesz powiedzieć, to nie mogę ci pomóc – rzuciła tylko i wpatrzyła się w zatrzymujący się pociąg.
Nie dała Joshowi czasu na odpowiedź i weszła przez otwarte drzwi, ignorując wychodzących ludzi. Co najśmieszniejsze, schodzili z jej drogi. Joshua nerwowo westchnął i przeczesał włosy. Rzucił jej plecom posępne spojrzeniem, po czym wziął głęboki wdech i ruszył za nią.
Zajęła mu miejsce. Podziękował sztucznym półuśmiechem, znów odrobinę przybitym i zbolałym. Wpatrzył się w czarne najki, starając się oczyścić umysł. Jakoś nie pomagali w tym napierający ze wszystkich stron ludzie i dziewczyna, która łokciem ciągle mierzwiła mu włosy i dwa razy uderzyła plecakiem w twarz.
Jeszcze mniej podobało mu się, że właśnie wśród tych ludzi miał ostatnią chwilę na uratowanie noża.
Westchnął i nachylił się do matki.
– Arthur musiał mi go zostawić… W sensie wczoraj, jak byliśmy na… wiesz czym.
Wiesz co. Nazywali to tak od dobrego roku i nic nie sprawdziło się lepiej. W jakiś dziwny sposób sprawiało, że Joshua nie czuł się jak najgorszy degenerat (raz go tak nazwano) albo tańczący z nastoletnimi menelami (tak też).
Czekał na surowe spojrzenie, ale takie nie nastąpiło. Właściwie to nie nastąpiło żadne. Nie był to dobry znak, ale odetchnął w duchu. Zazwyczaj reagowała trochę bardziej nerwowo. Nie, że rzucała talerzami.
Jednak nic nie zmieniło się w tym, że potrzebowała dwóch milionów racjonalnych, rozbudowanych i trafnych argumentów, żeby mu coś kupić. A ten najmocniejszy, potrzebne mi do szkoły, w tej sytuacji raczej nie zadziała.
– No i… W podręcznym raczej nie można przewozić noża, więc… No, i mógłbym wsadzić tam też laptopa. Kto wie, kiedy się potknę albo coś, przypadki chodzą po ludziach…
Lepiej niż zwykle, pomyślał z dumą. Może i nie brzmiało to superprzekonująco… ale powinno wystarczyć.
Poza tym po co miał się wysilać? Problem by nie istniał, gdyby nie to, co ich tu przywiodło – a tę tajemnicę matka zamknęła na kłódkę i wyrzuciła klucz.
– Czyli twierdzisz, że powinniśmy specjalnie nadać bagaż, bo ty musisz przewieźć nóż.
Joshua wzruszył ramionami.
– I tak będziemy czekać.
Znów milczała, przez co Joshua stopniowo zaczął coraz intensywniej wyłamywać palce, nawet jeśli już nie strzykały, i omal nie wrzasnął na tamtą dziewczynę, gdy przywaliła mu łokciem w twarz i nawet na niego nie spojrzała.
Francuzi nie mieli za grosz kultury.
Zresztą najwyraźniej nie tylko Francuzi.
– To co z tym ple…
– Kupimy coś, jak wysiądziemy – przerwała szybko matka. Josha zamurowało. – Nie jesteś głodny?
– Eee… – mruknął, trochę niepewny, czy to się działo naprawdę. – Może trochę.
– To kupimy jeszcze coś do jedzenia – obiecała matka z nieznacznym uśmiechem. Nie powiedziała już nic więcej, tylko nasunęła okulary przeciwsłoneczne na nos i oparła głowę o szybę.
W pozornej ciszy jechali jeszcze dłuższą chwilę. W rzeczywistości szum, gwar i dziesiątki innych hałasów wokół nie pozwalały nawet na chwilowe zapomnienie o tym, gdzie się było. Joshowi brakowało słuchawek, telefonu… Nawet kostki Rubika czy długopisu. Czegokolwiek, czym mógł się zająć zamiast bawienia się rękami.
Język francuski w głośnikach brzmiał dziwacznie. Joshua czuł się trochę tak, jakby słuchał żaby próbującej niezbyt umiejętnie mówić. Dopiero po zerknięciu na ekran zorientował się, na jakim przystanku mniej więcej byli.
Mimo to wszystko zdawało się wrócić do normalności. Podróżowali metrem jak wszyscy inni, nie chowali się, nie uciekali. Ogromna ulga, jaką odczuwał Joshua, była wręcz nie do opisania. Nie musiał nerwowo się rozglądać ani wypatrywać igły w stogu siana. Pozwolił sobie nawet rozsiąść się na tyle wygodnie, na ile pozwoliło mu otoczenie. Czekało ich jeszcze dotarcie na lotnisko, ale pierwszy raz czuł, że to naprawdę mogło się udać.
Parę osób wysiadło z pociągu, parę wsiadło. Joshua nawet by się nimi nie przejął, gdyby nie jeden drobny szczególik.
Igła w stogu siana.
Kiedy Joshua podniósł wzrok, żeby stwierdzić, że zostało jeszcze mnóstwo czasu, dostrzegł czarny mundur.
Czarny mundur z napisem police. A właściwie dwa czarne mundury.
Serce zabiło mu mocniej. Znieruchomiał.
Nie teraz, nie teraz…
Przełknął ślinę. Przecież byli już tak blisko, to nie mogło nie wypalić w takim momencie! Przygryzł wargę prawie do krwi. Starał się nie patrzeć na policjantów, ale wzrok sam uciekał w ich stronę. Nie teraz, nie teraz…
Delikatnie szturchnął matkę.
– Widzę – powiedziała spokojnie – ale nas nie rozpoznali. Zachowuj się normalnie.
Skinął głową i wziął głęboki wdech. Serce waliło mu w piersi, krew dudniła w uszach. Starał się zachowywać normalnie, ale jego ciało nie chciało współpracować. Bo niby jak miał się zachowywać normalnie, gdy parę metrów dalej stali ludzie, przez których w ułamek sekundy wszystko mogło runąć? Wtedy uświadomił sobie, że plan Paryż nie był idealny. Żaden plan nie był idealny. Zawsze istniało ryzyko, chociażby niewielkie, jedna miliardowa procenta, że coś takiego się wydarzy. Ryzyko zawodowe.
I akurat w tym momencie los postanowił pokazać, że naprawdę tak było.
Joshua miał wrażenie, że zapada się w fotel, traci grunt pod sobą, oparcie pod stopami. Przeklął w duchu.
Przeklął jeszcze raz, kiedy policjanci usiedli dokładnie naprzeciw niego.
Zesztywniał. Przez chwilę nie mógł odwrócić wzroku. Wychwycił to łysy policjant i wesoło się do niego uśmiechnął.
Joshua spuścił wzrok, po czym szybko zerknął na matkę. Nerwowo wyłamał palce. Nie doczekał się jednak odpowiedzi; matka błądziła wzrokiem po wagonie, starannie unikając twarzy innych podróżnych.
Joshua zrozumiał.
Policjanci rozmawiali między sobą i wcale się z tym nie kryli. Joshua wyraźnie słyszał rozmowę, ale nie rozumiał ani słowa – dla niego był to tylko zlepek jakichś losowych słów. Tym bardziej dziwił się matce, że słuchała. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek mówiła, że zna francuski.
Zacisnął usta i przeczesał włosy. Ciekawe, o czym rozmawiali?
Jeden z nich, łysy, kiwał głową, jedząc rogalika, drugi mówił szybko, płomiennie gestykulując. Po chwili nieco się uspokoił i także sięgnął do papierowej torby po rogalika. Mówił wolniej, pierwszy włączył się do rozmowy…
Metro się zatrzymało. Matka złapała Joshuę za rękę.
Już na peronie zaczepiła chłopaka z zielonym irokezem opartego o filar. Joshua zmarszczył brwi i podejrzliwie na nią popatrzył. Miał wrażenie, że pomylił własną matkę z jakąś Francuzką. Nie dość, że nie wiedział, że mówiła po francusku – mówiła z doskonałym akcentem.
Chłopak wyjął telefon z kieszeni i szybko coś powiedział.
– Merci beaucoup! – Uśmiechnęła się Linnette. Gdy przeszli parę kroków, powiedziała: – Musimy się pospieszyć.
– Dlaczego?
– Mamy mało czasu – odparła kobieta nerwowo. Poprawiła włosy. – Puścili list gończy za dwoma Brytyjczykami i cała policja w Lille jest na nogach. Chcą nas znaleźć za wszelką cenę – dodała z niedowierzaniem. Nerwowo przestąpiła z nogi na nogę i prychnęła. – Uwierzysz, że oficjalnie uznano nas za zagrożenie terrorystyczne?
Joshua uniósł brew. Uśmiechnął się na sekundę, ale natychmiast spoważniał. Zagrożenie terrorystyczne…?
– Ale… czemu?
Co takiego ukradli, że wzięto ich za terrorystów?
Matka spojrzała na niego i pokręciła głową.
– Nie teraz. Musimy się pospieszyć.
– Ale…
– Nie dyskutuj, Joshua.
Wziął głęboki wdech.
– Nie rób miny, Joshua.
– Nie robię miny.
– Robisz minę – podkreśliła stanowczo matka. – Masz to po mnie. Doskonale wiem, kiedy robisz minę.
Westchnął i przeczesał włosy. Matka położyła mu dłoń na ramieniu i uśmiechnęła się zachęcająco.
– Chodź, skosztujmy trochę Francji, skoro tu jesteśmy – zaproponowała łagodnie. – No i musimy kupić ci plecak. I nie martw się policją, Joshua. Skoro tamci nas nie zauważyli, mimo że gapiłeś się na nich jak sroka w gnat, jest duża szansa, że inni także nas nie zauważą.
*
Joshua czuł się znacznie pewniej z plecakiem. Wreszcie mógł swobodnie wkładać ręce do kieszeni i nie bać się o to, że za którymś razem nóż wypadnie na ziemię albo niefortunnym zbiegiem okoliczności potnie sobie rękę i jeszcze bardziej niefortunnie się wykrwawi.
Istniał jednak powód, przez który Joshua chodził sztywno, raz za razem przeczesywał włosy i co chwila potykał się o własne nogi. Płytki, urywany oddech po dłuższej chwili stał się uciążliwy i wcale nie pomagał.
Znajdowali się na obrzeżach centrum Lille i miał wrażenie, że niemal za wszystkimi zakrętami czaili się policjanci gotowi do ich aresztowania, oddania strzału… Każda sekunda, każdy kolejny krok, każde przejście przez ulicę mogły wciągnąć ich w ogromne problemy. Mimo wszystko musieli się dostać na lotnisko.
A najgorsze było to, że Lille chyba za wszelką cenę próbowało mu o tym przypomnieć. Radiowozy stały prawie na każdej ulicy, niewielkie grupki policjantów widział za każdym rogiem… Joshua, z rękami głęboko w kieszeniach, próbował zachowywać się naturalnie. Zachowywanie się naturalnie wydawało mu się jednak tak samo abstrakcyjne jak zrobienie salta w środku miasta, żonglując płonącymi bananami.
Stres wywołany tą upiorną scenerią prawdopodobnie skrócił życie Josha o dwadzieścia lat, ale chłopak nie mógł nie przyznać, że Lille mimo to wyglądało naprawdę francusko – raz w myślach nazwał je nawet prawie Paryżem. W prawie Paryżu niemal na każdej ulicy znajdowała się kawiarnia, restauracja lub jakaś knajpa. Gdy przechodzili obok piekarni, Joshua czuł zapach świeżego pieczywa – był to zapach tak przyjemny, że Josh na moment zapomniał, że zjechała się za nim kawaleria z całego kraju.
Matka tymczasem tak pewnie chodziła po Lille, że Joshua naprawdę powoli zaczął się zastanawiać, czy nie pomylił jej z kimś innym, identycznym z wyglądu.
– Mamo, byłaś tu kiedyś?
Spojrzała na niego zaskoczona.
– Czemu pytasz?
Wzruszył ramionami.
– Po prostu… wydaje mi się, że znasz to miasto na pamięć – stwierdził i przeczesał włosy. – No i… no.
Matka uśmiechnęła się.
– Przecież w pociągu przeglądaliśmy plan miasta, pamiętasz?
– Tak, ale to niemożliwe, żeby…
Matka uniosła brwi.
– Może i możliwe – bąknął.
Wiedział jedno – sam nie zapamiętałby planu miasta. Pamiętał tylko nazwę przystanku, na którym mieli wysiąść… ale plan Paryż całkowicie się posypał, więc i tak nie miało to żadnego znaczenia. Żadna nazwa ulicy, zabytku ani restauracji nie przychodziła mu do głowy, podczas gdy matka prawdopodobnie znała je na wyrywki.
– Może pójdziemy do tej piekarni?
Joshua spojrzał w lewo. Skinął głową.
Kiedy weszli do środka, poczuł cudowny zapach maślanych bułeczek. Nieznacznie się uśmiechnął. Przypomniała mu się ostatnia wycieczka do Paryża – i te bułeczki, które jadł w kawiarni z widokiem na Moulin Rouge.
Poczuł na sobie wyczekujące spojrzenie matki.
– Eee…
Uśmiechnęła się. Musiała zauważyć, jak Joshowi zabłysły oczy.
– Widzę croissanty i eklerki… Ostatnio jak byliśmy w Paryżu, smakowały ci… cramique? Dobrze pamiętam?
Joshua podrapał się po głowie. Przestąpił z nogi na nogę.
– No… chyba.
Matka podeszła do sprzedawczyni, a Joshua miał chwilę na rozejrzenie się. Piekarnia była nieduża i nawet jeśli przy stolikach siedziało niewielu ludzi, Joshua czuł się trochę nieswojo. W tle cicho grał jazz, a na telewizorze migały wiadomości. Z braku lepszego zajęcia oglądał je krótką chwilę i miał wrażenie, że znów mignęło mu zdjęcie matki…
– Chodź.
Drgnął, gdy delikatnie musnęła jego ramię. Przetarł nos, zacisnął usta i szybko skinął głową.
Wyszli na zewnątrz.
– Proszę, to dla ciebie. – Wręczyła mu bułeczkę z czekoladą. – Sobie wzięłam croissanty z tym nadzieniem migdałowym. Zawsze chciałam ich spróbować.
Joshua skinął głową. Wyciągnął nawet jedną bułeczkę, bo pamiętał ich smak całkiem dobrze, ale żołądek miał skręcony w supeł. Szybko zrezygnował i wrzucił ją z powrotem do papierowej torby. Wiedział, że nie dałby rady przełknąć. Westchnął i wsadził bułeczki do plecaka.
Matka zerknęła na niego, ale nic nie powiedziała. Położyła mu rękę na ramieniu.
Nasunęła na nos okulary przeciwsłoneczne. Wyciągnęła z torby coś czarnego i podała to Joshowi.
– Bandana? – spytał, marszcząc brwi.
– Na wszelki wypadek.
– Po co?
– Lepiej nie trafić na kamery – rzuciła matka.
Joshua westchnął i pokiwał głową. Wepchnął bandanę do kieszeni, niezbyt przekonany, czy w gorącej sytuacji pierwszym, co zrobi, będzie nałożenie głupiej bandany.
Gorąca sytuacja.
Joshua przeczesał włosy. Dałby wszystko, żeby znaleźć się już na lotnisku albo i nawet w Bułgarii – przenieść się tam po mrugnięciu, siłą umysłu lub w jakiś inny magiczny sposób. Za każdym razem otwarcie oczu wiązało się jednak z takim samym rozczarowaniem.
Miał wrażenie, że każdy przechodzień na niego patrzył – i że każdy przechodzień mógłby okazać się policjantem, skuć go w kajdanki i… tyle.
– Uważaj – szepnęła nagle matka.
Przed nimi stało paru policjantów i kilku funkcjonariuszy straży miejskiej – tuż obok zejścia do metra.
Serce mu przyspieszyło.
Patrzyli prosto na nich.
Matka szła dalej jak gdyby nigdy nic, a Joshua miał wrażenie, że serce wyskoczy mu z piersi.
– Jak powiem trzy, masz biec – powiedziała matka.
Joshua znieruchomiał.
– Że co?
– Trzy!
Policjanci zaczęli biec.
powiedz, ze tylko ja widziałam ten nowy szablon
OdpowiedzUsuńJestem debilem. ~ Przepraszam, ale wybuchłam śmiechem. XD Kochany mój, nie jesteś debilem <3
OdpowiedzUsuń"Mamo, byłaś tu kiedyś?" - wybacz, ale to pytanie wydaje mi się dziwne, bo chwilę później wspominają ostatnią wizytę w Paryżu, a jego mama nawet upewniała się czy ostatnio też brał cramique. Chyba, że to ja coś pomyliłam. Jeśli tak to przepraszam.
Co za akcja na koniec! Mam nadzieję, że uda im się uciec.
Mam pytanie co do akcji opowiadania. Ile czasu minęło od pierwszego rozdziału? Przepraszam, ale strasznie się zagubiłam (kwestia mojej głupoty i słabej orientacji w czasoprzestrzeni XD).
Tulę,
SHO.
Co do byłaś tu kiedyś - halo, halo, prawie Paryż nie oznacza dosłownego Paryża. :D Są w Lille, ale racja, może źle to ujęłam po prostu. Przy korekcie na pewno wezmę to na poprawkę!
UsuńOd pierwszego rozdziału minął niecały... dzień. Liczyłam, że jest koło 17, jedynka rozgrywała się około 22, dwójka już zaczęła się o trzeciej nad ranem, więc jakoś tak. XD Ale racja, łatwo się zamotać, ja mam czasem wrażenie, że minęło paręnaście tygodni od tego pierwszego. XD
Racja! Coś czułam, że źle to zrozumiałam. Zwracam honor.
UsuńO kurczaki! Ja właśnie mam wrażenie jakby minęły co najmniej 3 dni.
Ale ja to nawet przycprzy "Zbrodni i kary" miałam takie kłopoty z określaniem czasu, że to hit. XD
Nie no, mi łatwo mówić, bo mam to porozpisywane na pięćdziesiąt stron w notesie. XD No i znam to, sama się często gubię w akcji, zwłaszcza we wszelkich Potopach i innych takich. X D Wciąż jestem w szoku, że fabuła Makbeta trwała parę(ileś) lat! XD
UsuńTaak, czas podawany w ten sposób to znacznie ciekawsza opcja.
OdpowiedzUsuńKurczę, ciężko komentuje się scena po scenie coś tak dopracowanego; realnie wyobrażam sobie to, co dzieje się w miejscach akcji oraz same miejsca, nie brakuje ci plastyczności. Największym atutem i tak jest fabuła. Będę z tobą całkowicie szczerza; niesamowicie irytuje mnie matka Josha. W tej swojej tajemniczości znakomite jest jej kreacja, bo wywołuje emocje. Dziwi mnie, że Josh nadal tak słabo naciska na jakiekolwiek wyjaśnienia, ale rozumiem, że one odebrałyby główny element tajemniczości całej fabule. Poza tym Josh wydaje się słuchać i nie dopytywać z szacunku do matki? Wyuczonego posłuszeństwa? Nie jest takim samym dupkiem, którym był wcześniej. Jest znacznie bardziej... dojrzały, rozważny, ostrożny. Kurczę, naprawdę lubię tego chłopaka!
No i teraz faktycznie okaże się, jak matka dobrze zna Lille. Pewnie dobrze. Oby tak było, bo inaczej może być krucho.
Naprawdę cieszę się, że wróciłam do czytania. Chociaż słaby ze mnie stały czytelnik, to jednak ciężko pozbyć się tego bloga z pamięci i gdy gdzieś tam widzę na katalogach informacje o kolejnych numerach rozdziałów, łapię się za głowę i: o rety, już tyle mam do nadrobienia! No cóż. Przynajmniej jest, co czytać. XD
Jeju, ale mi miło! Co prawda komentarz przeczytałam już w piątek, ale wciąż wracam do niego w pamięci i jestem tak jakby trochę z siebie dumna, jeszcze ego przypadkiem skoczy mi w kosmos. XD
UsuńW razie czego, na etapie, na którym jestem na blogu (czyli dziewięć rozdziałów do końca), w sumie to podszepnęłabym, żebyś jeszcze chwilę poczekała, bo po epilogu (za który wezmę się jutro) zamierzam wziąć się za poprawę całości i lekko zmieni się parę aspektów. No, i już nie wspominając o tym, że prawdopodobnie jeszcze w tym roku zgłoszę się na WS!
No to ideolo, bo mam pustą kolejkę! :D <3
UsuńTo ja się w takim razie wstrzymuję.