24 kwi 2020

06. Czyli mamy miasto do spalenia


Trzydzieści cztery i pół godziny przed

– Co z naszymi paszportami?
– A co ma być?
– Nie nazywam się Arnold Wayne Cunningham.
Nawet jeśli ze względu na ludzi wokół mówił ściszonym głosem, bynajmniej nie przeszkodziło mu to w posłaniu matce bardzo znaczącego, ciężkiego spojrzenia. Odkąd porzucili samochód w Dover i przesiedli się do autokaru jadącego Eurotunelem do Calais, miał wystarczająco dużo czasu, by wypytać o parę rzeczy.
Tym bardziej, że w głowie ciągle kołatało mu to, czego dopiero co się dowiedział. Od dłuższego czasu na zmianę podrygiwał nogą i bawił się nożem w kieszeni.
Wydawało mu się, że był bohaterem jakiegoś słabego filmu.
Wiadomości. Skoro nieważne, gdzie by się pojawił, coś o tym słyszał – musieli o nim mówić na wszystkich stacjach. Ścigała ich policja, bo mieli coś, co władze najwyraźniej bardzo chcieli odzyskać – a co wcześniej miała ukraść matka. Ale dlaczego ścigali tylko ich dwoje? Co z ojcem? Może jego już złapali?
Matka chyba by mu powiedziała, gdyby tak było…
– A ja nie nazywam się Sarah Julia Cunningham, a jednak nie dopytuję – odparła tylko matka.
Joshua sapnął z frustracją i przeczesał włosy. Cholera, powoli miał już tego dość.
Wyjrzał przez okno, powstrzymując się od zadania kolejnego głupiego pytania i otrzymania jeszcze głupszej odpowiedzi. Problem w tym, że za oknem miał jedynie ścianę wagonu. Super, wsiąść do autobusu tylko po to, żeby potem wjechać autobusem do pociągu. Jeszcze gorsze było to, że ktoś na siedzeniu obok przewoził kurę.
Kurę.
Oczywiście w klatce, ale poziom kuriozalności całej sytuacji zwiększył się przez nią jeszcze bardziej.
Po niecałej minucie Joshua zmarszczył brwi. Paszportami zainteresował się, gdy podczas kontroli dostrzegł nazwisko trochę różniące się od tego normalnego. Dla pewności przypatrzył się im jeszcze przy drugiej kontroli, francuskiej – i miał rację. Nie był już Joshuą Llewelynem. Ale Arnold? Drugie imię może nie było takie złe, ale Arnold?
– Brakuje jeszcze jednego Cunninghama – rzucił beznamiętnie, wyglądając za okno. Matka milczała, więc Joshua odchrząknął i dodał: – Co z tatą?
– Nawet nie zaczynaj.
– Dlaczego?
– Panuję nad sytuacją – odparła matka. Głos miała przepełniony chłodnym profesjonalizmem, ale tym razem Joshua się nie zraził.
Kpiąco prychnął i pokiwał głową.
– Właśnie dlatego nic mi nie mówisz?
Tylko pozornie jego głos był całkowicie pozbawiony emocji. Chłodny profesjonalizm dziedziczony w genach czasem się przydawał. Tak naprawdę w kąciku ust drgał mu drwiący uśmieszek.
Nim matka odpowiedziała, znów uderzył.
– I właśnie dlatego uciekamy przed policją? Bo panujesz nad sytuacją, mamo?
Z trudem powstrzymał się od podniesienia głosu.
Matka zacisnęła usta. Skrzyżowała spojrzenie z Joshem. Dopiero wtedy zauważył, że miała podkrążone oczy i bladą twarz. Uśmiechnęła się ze zmęczeniem tak widocznym, że Joshua poczuł wyrzuty sumienia.
Chyba miał prawo wiedzieć, co działo się z jego życiem? Przecież nie mógł odpuścić. Nie potrafił. Nie dawało mu to spokoju. Początkowo nie myślał o tym zbyt dużo… lecz im dłużej to trwało, wracał do tego w kółko i w kółko. Miał wrażenie, że im więcej wiedział, tak naprawdę wiedział mniej – kolejne informacje rodziły pięć razy więcej pytań.
A jedyna osoba, która mogła mu to wszystko rozjaśnić, nie chciała powiedzieć ani słowa.
– To nie jest pora na tę rozmowę – ucięła tylko matka. – Skończ temat, Joshua.
– Ja nie…
Przeczesał włosy drżącą dłonią. Uspokój się, uspokój się…
– To kiedy będzie dobra pora? Nigdy to nie odpowiedź.
– Joshua.
Twarz mu drgnęła. Zacisnął dłonie w pięści, wziął głęboki wdech. Próbował się rozluźnić. Na próżno.
– Wszystko ci wyjaśnię, już to mówiłam – kontynuowała matka chłodnym, ale napiętym tonem. – Na razie – przerwała, jakby szukała odpowiedniego słowa – znajdźmy się w bezpiecznym miejscu, dobrze? Skończ temat.
Joshua odchrząknął.
– Pod jednym warunkiem.
– To nie są negocjacje, Joshua.
Zacisnął zęby. Nic a nic go to nie obchodziło.
– Na pewno powiesz? – spytał trochę ciszej.
– Na pewno.
– Wszystko?
– Wszystko.
Bzdury. Jeden wielki stek bzdur. Joshua doskonale zdawał sobie z tego sprawę… jednak w sercu zatliła mu się nadzieja.
– A kiedy?
Wymienili się znaczącymi spojrzeniami. Matka lekko się uśmiechnęła, Joshua niby też. Poczuł się spokojniej – ale tylko trochę. Wciąż niepokoiło go, co się stało, ale naprawdę wierzył w to, że kiedyś się dowie, nawet jeśli to kiedyś było bliżej nieokreślone.
Ziewnął, wyłamał palce i głęboko westchnął. Wyprostował się i sprawdził zegarek na przodzie autokaru – zostało jeszcze dziesięć długich minut do planowanego przyjazdu do Calais i pewnie drugie tyle do pozbycia się towarzystwa gościa z kurą. 
W końcu autokar zaczął powoli toczyć się do przodu. Joshua spojrzał kątem oka na matkę, czując, jak serce nagle mu przyspiesza. Byli już we Francji. Cholera, byli we Francji. Wreszcie uwolnili się od policji, wreszcie nie musieli się bać, że podziurawią ich ogniem ze śmigłowca. Wreszcie mogli czuć się bezpiecznie.
Jednak w matce było coś takiego, co nie pozwoliło Joshowi cieszyć się zbyt długo.
Siedziała sztywno, całkowicie wyprostowana, ze wzrokiem wbitym w przednią szybę. Zaciskała palce na torebce tak mocno, że pobielały jej knykcie. Zacisnęła wargi w wąską kreskę i jakoś nie odwzajemniła mimowolnego uśmieszku Josha.
Joshua zmarszczył brwi i również spojrzał na przód, ale nie dostrzegł niczego poza przyciemnianą szybą toczącego się autobusu. Chciał zapytać, o co chodzi, ale głos uwiązł mu w gardle. Przecież byli już na miejscu i… Chociaż tak naprawdę nie wiedział, ile to zmieniało albo czy to w ogóle coś zmieniało. Bardzo chciał w to wierzyć.
Właśnie dlatego wyjazd z pociągu okazał się trwającą w nieskończoność męką. Dopiero gdy dostrzegli światło wpadające do wagonu przez duże drzwi, matka nachyliła się do Josha.
– Musisz być gotowy na ucieczkę – powiedziała półgłosem. – W razie czego.
Zupełnie jakby to w razie czego miało go jakkolwiek uspokoić.
– Ale…
– Policja może na nas czekać – wyjaśniła matka.
Serce Josha załomotało mocniej. Zesztywniał jeszcze bardziej i pospiesznie zlustrował drogę przed nimi. Właśnie wyjeżdżali pod górę… Wydawało mu się, że zaraz zobaczy radiowozy… ale żadnych nie dostrzegł. Nigdzie też nie zauważył nikogo choć trochę przypominającego gliniarza. Zmarszczył brwi. Spojrzał do tyłu na tyle, na ile mógł, ale wciąż nie widział nikogo podejrzanego. Przeczesał włosy, sfrustrowany. Przeklął się w duchu – skoro nie widział policji…
Już wyobrażał sobie, jak pancerne wozy antyterrorystów okrążają ich ze wszystkich stron. Potem jakiś gość w czerni od stóp do głów, z kominiarką, kaskiem i kamizelką kuloochronną, wchodzi do środka, uspokaja ludzi, idzie prosto do nich, mierzy z karabinu…
Ale nic takiego się nie stało.
Skarcił się w myślach. Panika nigdy nie jest najlepszym wyjściem.
– Uspokój się – szepnęła matka, zupełnie jakby czytała mu w myślach. – Mogą tam być, ale nie muszą. Musimy przede wszystkim zachować spokój.
Pokiwał głową. Oczywiście, musieli zachować pieprzony spokój.
Joshua zaklął pod nosem i odwrócił się w stronę okna, tak na wszelki wypadek. Jak ona w ogóle mogła być tak spokojna, zresztą nie pierwszy raz? Czy jakby ta kura nagle zaczęła do nich strzelać z glocka, a jacyś antyterroryści na zewnątrz celowaliby w nich wyrzutnią rakiet, też by taka była?
Autobus jeszcze powoli się toczył, gdy matka złapała Josha za rękaw. Drgnął.
Ale ona tylko się do niego nachyliła i spytała:
– Na pewno zrobiłeś to, o co cię prosiłam?
Joshua z dezorientacją zmarszczył  brwi.
– Nadajnik.
Pokiwał głową.
– Jesteś absolutnie pewien? – ciągnęła powoli matka. – Jeśli tego nie zrobiłeś, musisz to powiedzieć teraz, zanim będzie za późno.
– Tak, na pewno – odparł Joshua.
Dyskretnie próbował się wyswobodzić. Niepokoiła go mina matki. Nie wierzyła mu. Naprawdę mu nie wierzyła.
– Jeśli mówię, że to zrobiłem, to to zrobiłem – powiedział z opanowaniem. Zabębnił palcami o uda, nim odwracając wzrok, dodał: – Jeśli ktokolwiek tam na nas czeka, to nie przeze mnie. Może znaleźli to auto w Dover i skapnęli się, że to może być nasza robota.
Matka zacisnęła usta. Joshua wiedział, że trochę przesadził, ale jakoś nie miał poczucia winy. Zamiast tego tylko wyjrzał za okno, na morze, wolno poruszający się korek na wybrzeżu. Wyłamał palce; tym razem nie strzyknęły. Suchość w gardle uniemożliwiała mu nawet przełknięcie śliny.
Wreszcie, gdy Joshua chyba zdążył już osiwieć, autobus zaparkował pod terminalem promowym. Wypełznięcie na zewnątrz trwało mniej więcej całą wieczność, a gdy Joshua tylko stanął na ziemi, miał wrażenie, że lekko miękły mu nogi. Rozejrzał się, czekając na matkę. Poza dziesiątkami zaparkowanych aut, paroma autobusami i promem na horyzoncie nie dostrzegł niczego przypominającego radiowóz. Odsunął się nieco na bok, by uniknąć przejechania przez pancerną walizkę jakiegoś chłopaka.
I wciągnął powietrze w płuca. Morska bryza owiewająca mu twarz, tak świeża i tak inna od zapachu Cardiff, wydawała się wręcz mistycznym doświadczeniem. Znów popatrzył na morze, skórę smagał mu wiatr, nogi lekko drżały.
Ale nie z nerwów.
Wtedy coś do niego dotarło.
Matka właśnie schodziła po schodkach. Wymienili szybkie spojrzenia. Joshua lekko, jeszcze z niedowierzaniem, pokręcił głową.
Oboje wiedzieli, co to znaczy.
Udało się. Naprawdę się udało.
Dotarli do Francji. Tu mieli być bezpieczni, tak twierdziła matka jeszcze na wyspach.
Dotarli do Francji. Nie trafili do więzienia, policja ich nie złapała, nie wykrwawiali się na drodze…
Po prostu i najzwyczajniej w świecie dotarli do Francji.
Nie miał jednak zbyt dużo czasu na cieszenie się tym. Gdy matka złapała go za ramię, uśmiech nie zszedł mu z twarzy.
– Jak na razie wszystko w porządku – rzuciła matka.
– Wiem.
Na parę sekund poczuł się normalnie. Zapomniał o tym, że ścigano go listem gończym.
– Musimy iść. Do Lille jeszcze długa droga.
– To też wiem.
Westchnął. Miał jeszcze nadzieję, że może naprawdę im się udało, ale przecież do Lille jeszcze długa droga. Kto wie, co się stanie? Może faktycznie porwą ich kosmici albo kometa walnie prosto w nich.
– Mamy dokładnie dwadzieścia trzy minuty na dotarcie na stację – mruknęła matka, zerkając na zegarek na ręce. – Jeśli się pospieszymy, zdążymy. Chodź.
– Chwila, skąd masz ten zegarek? – Joshua zmarszczył brwi.
Matka odchrząknęła i przez chwilę milczała. Joshua westchnął, wywrócił oczami i niechętnie ruszył za nią, mrużąc powieki przez słońce. Dostrzegł, że obejrzała się na niego i skinięciem głowy zachęciła, by podszedł.
– Co do zegarka… Jakiś Francuz będzie miał dzisiaj bardzo zły dzień – stwierdziła lakonicznie.
Joshua nie powstrzymał się od uśmiechu. Poprawił torbę, przeczesał włosy, wsadził ręce do kieszeni.
– A co do lotniska… – zaczął po chwili, już niezbyt wesołym tonem. – Wylecimy nawet siłą?
Mama obejrzała się na niego. Blado się uśmiechnęła.
– Nawet siłą, kochanie.
Kochanie pokiwało głową.
– Czyli mamy miasto do spalenia.
Nie można było niczego wykluczyć na sto procent, ale szczerze wolałby, żeby akurat do tego nie doszło.

9 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. nie mam pojecia jak skomentowac ten rozdzial wybacz moje kochanie najdrozsze osobo ktora ma znawcze oko gimpa X D

      Usuń
  2. Arnold Wayne Cunningham. Mi pasi. Przynajmniej dobrze będę odmieniać imię XD.
    O bella, ciao! Bella, ciao! Bella, ciao, ciao, ciao! ~ Nie dało się tego nie zaśpiewać w głowie ^-^.
    Ciekawy pomysł z pisaniem w taki sposób godzin na początku rozdziałów. Naprawdę fajny. Wzbudza zainteresowanie i jest tajemniczy. :D
    Kurczę, trudna sytuacja z tą ucieczką. Nie dziwię się, że mama protagonisty aż do przesady wypatruje policjantów. Ja bym chyba oszalała na jej miejscu. Aczkolwiek podtrzymuję teorię o tym, że jest jakąś tajną agentką, więc teoretycznie powinna być do tego wyszkolona. So... chyba jednak na jej miejscu... nie, nadal bym się cykała.
    Uwielbiam Twoje opisy. <3
    Tulę,
    SHO

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Omg, widzę komentarz i pod zapchajdziurą, jest dobrze. XD

      Właśnie wiem! Co prawda teraz liczenie czasu zajmuje trochę więcej roboty (nie, żebym przy rozpisywaniu rozdziałów zapisała sobie te godziny inaczej niż eurotunel 20 min droga z lille do calais dwie h, no ale wciąż... XD

      Jeju, ja też bym chyba zwariowała całkowicie. XD Tak samo na miejscu Josha. Co prawda przez to, że to prowadzę, muszę się w to wszystko wczuć, ale wtedy to też jest trochę jazda bez trzymanki...

      W moich opisach nie ma nic szczególnego!
      Dziękuję bardzo za komentarz. <3

      Usuń
  3. Musiałam przeczytać pierwszą scenę dwa razy, ale nadal nie czuję się oświecona. Joshua zmarszczył brwi, słysząc napięcie w jej głosie. Mocno skonsternowany, spojrzał na zegarek. Szybko przypomniał sobie, o której mniej więcej wyjechali wsiedli do pociągu. – Nie wiem, czy bohaterowie są w pociągu, czy w aucie. Kilka razy wspomniałaś o aucie i dawałaś takie wink-wink wskazówki o tym, by za chwilę jednak wspominać, że z głośnika w wagonie słychać było damski głos. No więc nie wiem już, czy oni byli w aucie, czy w wagonie, a może był to wagon przewozowy i siedzieli w nim w aucie? XD Chyba że oni jadą na przykład autem wzdłuż torów i widzą ten pociąg, w którym otwierają się drzwi. Mam wrażenie, że akcja dzieje się w dwóch miejscach, albo że kompletnie zgłupiałam ;_____;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Był to wagon, w którym siedzieli w aucie! XD Przynajmniej to podsunął mi research i stwierdziłam, że jeśli chcę zachować samochód i przewieźć ich do Francji w miarę szybko, trzeba użyć broni większego kalibru. XD Ale prawdopodobnie lekko się to zmieni podczas korekty (gdzie akurat teraz wpadł mi do głowy genialny pomysł, bez tego komentarza chyba by go nie było!).

      Usuń
    2. Tak późno na to wpadłam… właściwie dopiero, gdy pisałam komentarz. Jakoś zupełnie wyparłam taką możliwość, wydała mi się ciężka do realizacji i mało realistyczna. Z tego co wiem, Josh i mama mieli mało czasu na przygotowanie, a takie nietypowe przejazdy pewnie wymagają sporej organizacji ze strony filmy przewozowej, tu by wchodziła potrzeba researchu; pomyślałam też, że takie pociągi nie jeżdżą codziennie po kilka razy i na wszystkich trasach. Z tego, co teraz na szybko (i w sumie ze zwykłej ciekawości wyczytałam), w Wielkiej Brytanii działają tzw pociągi SNCF i SNCF used to offer an all-year-round Auto-train service from Paris to Avignon, Marseille, Toulon, St Raphael, Nice. It just carries your car - you travel separately, on any normal passenger train you like. Wychodzi więc na to, że bohaterowie nie mogliby być w środku, musieliby jechać innym pociągiem, a auto wysłać specjalnym, zdjęcia zresztą pokazują car-trainy i wszystkie wyglądają do siebie podobnie, mają konstrukcję otwartą, praktycznie pozbawioną ścian, i w żadnym nie widziałam, by siedzieli pasażerowie.

      O! Ale fajnie, cieszę się, że burza mózgów pozwoliła ci wpaść na coś nowego. <3

      Usuń
    3. A, no to trochę się przestrzeliłam faktycznie. XDD Ale chociaż dobrze, że wymyśliłam coś nowego.
      Na czas

      Usuń

źródła: x, x, x, x, x, x. Gif w nagłówku pochodzi z piosenki faded i został stworzony przez użytkowniczkę Teru97 w tym wątku. Wszystkim serdecznie dziękuję!