muzyka
Trzydzieści sześć i pół godziny przed
Kiedy wyszedł z domu, poczuł się, jak gdyby znalazł się w równoległym, alternatywnym wszechświecie. Znów uderzyła w niego różnica pomiędzy mieszkaniem na takim odludziu a niemal w centrum miasta. Tutaj nie słyszał wiecznie przejeżdżających samochodów, ambulansów na sygnale czy rażących w uszy klaksonów. Jedynymi w miarę podobnymi odgłosami było beczenie owiec w oddali, ale kompletnie to ignorował.
Było tu tak inaczej, tak spokojnie, że czuł się jak w siódmym niebie.
Albo w szóstym, patrząc na towarzyszące całokształtowi okoliczności.
Może w piątym.
Właśnie z tego powodu niezbyt spieszyło mu się, by odebrać listy ze skrzynki. Rozkoszował się bliskością przyrody i utwierdzał w przekonaniu, że mieszkanie tuż obok lasu musiało być niesamowite pod każdym względem. Przypomniał sobie nawet, jak parę lat temu wraz z rodzicami spędzał wakacje w podobnym domku, ale to był tylko tydzień, a skończyło się na tym, że nikt nie umiał rozpalić ogniska w deszczu, pokąsały ich komary, a domek prawie spłonął.
Wzdrygnął się na samo wspomnienie.
Gdy dotarł do skrzynki, głęboko westchnął. Od paru godzin wymyślali mu najróżniejsze zajęcia, ale za żadne skarby świata nie chcieli wpuścić go do salonu. Nie musiał być geniuszem, żeby się domyślić, że miało to związek z wiadomościami. I ani trochę mu się to nie podobało. Matka nie chciała, żeby o czymś wiedział.
I nagle, wśród ćwierkania ptaszków i cichego chrzęszczenia kamyczków, usłyszał dźwięk zgoła inny od odgłosów przyrody.
W jego stronę jechało dwóch chłopaków na deskorolkach. Zacisnął usta. Miał nadzieję, że nie jechali do niego.
Gdy się zbliżyli, zauważył, że byli identyczni. Jedyną różnicą były włosy – jeden wyglądał, jakby poraził go piorun, drugi miał bardziej wygładzoną fryzurę – oraz kolor bluz.
Joshua uniósł brew. Zatrzymali się parę metrów przed nim.
– Cześć – powiedział ten w bordowej bluzie i z włosami sterczącymi na wszystkie strony.
Josh skinął tylko głową. Zaklął w myślach, gdy okazało się, że w skrzynce nie było żadnych listów. Zaczął przeszukiwać ją dokładniej, może coś niefortunnie się gdzieś zawieruszyło…
– Jesteś tu nowy?
– Tak – odparł Joshua po paru sekundach namysłu.
– Będziesz tu mieszkał?
– Nie.
Bliźniacy spojrzeli po sobie.
– Jak się nazywasz?
Joshua już miał powiedzieć, że to nie ich interes, ale stwierdził, że i tak nie będzie tu bawił zbyt długo. Odchrząknął, przeczesał włosy i obojętnie rzucił:
– Joshua.
– Ja jestem Shawn. Ale nie Mendes – mówił dalej bordowy chłopak.
– A ja Devon – powiedział drugi. Miał bardzo chrapliwy, nieprzyjemny głos.
– Chociaż może to ja jestem Devon, a on to Shawn?
Joshua uniósł brew. Bliźniacy przybili ze sobą piątkę.
– Nieźle, bracie – skwitował Devon.
– Dzięki, bracie. – Shawn uśmiechnął się szeroko.
Joshua postanowił puścić to mimo uszu. Zacisnął usta. Intensywne szukanie listów zmieniło się w gorączkowo-paniczne szukanie listów i sprawdzanie wszystkich rogów skrzynki. Zerknął w stronę domu. Jeśli to także była jedna z tych akcji na zorganizowanie mu czasu…
Może mógłby wymyślić jakąś wymówkę? Pewnie trochę dziwnie wyglądał, szperając w skrzynce, więc gdyby odwrócił tym ich uwagę i powiedział coś genialnego…
– Umiesz jeździć na desce? – spytał Shawn.
– Nie.
– Szkoda – stwierdził. – My umiemy.
Joshua nie powstrzymał się od prychnięcia.
– No i? – spytał beznamiętnie. Gdyby teraz oznajmili, że to było coś w stylu słabego żartu, może nawet zaśmiałby się razem z nimi.
– Moglibyśmy cię nauczyć. Masz deskę?
– Nie – odparł Josh stanowczo. Z frustracją przeczesał włosy. Liczył na to, że uznają to za odpowiedź do całości…
– To nic. – Shawn wyszczerzył się. – Mamy osiemnaście zapasowych.
– I sześć kolekcjonerskich.
– Ale ich ci nie pożyczymy.
Joshua uniósł brew. Czuł się dziwnie w towarzystwie tych kończących za siebie zdania bliźniaków. Może to oni byli dziwni i sprawiali, że atmosfera była taka, a nie inna? Zdecydowanie niepotrzebnie zgodził się na wyjście z domu i jeszcze bardziej niepotrzebnie wyszedł. Albo po prostu miał koszmarnego pecha, żeby akurat teraz spotkać jeden umysł zaklęty w dwóch ciałach. Niby widział ich wcześniej, ale a) czemu miałby o nich pamiętać, b) kto by się spodziewał, że po paru godzinach dalej tam będą?
– Dobra, Mendes – zakpił. Wziął głęboki wdech. – Miło się gadało, ale…
– Mendes?
Joshua przeklął się w duchu.
– Słuchasz Shawna Mendesa? – dopytał Shawn.
W jednej chwili z Josha uleciała cała energia życiowa zupełnie jak powietrze z balonika, na który ktoś skoczył z dwudziestu metrów. Na dodatek czuł się jak taki pomarszczony, skurczony balonik bez powietrza. Nie dość, że próba zrobienia sobie ładnego, nieefektownego wyjścia nie powiodła się, to jeszcze poziom dedukcji Shawna chyba przekroczył możliwości umysłowe Josha.
– Pewnie, że tak – odparł z entuzjazmem. – Codziennie rano przy śniadaniu, kiedy czytam o nim fanfiki na wattpadzie – dodał śmiertelnie poważnie. Widząc równie śmiertelnie poważne miny chłopców, westchnął i dodał szybko: – NIE. Powiedzmy, że słucham czegoś trochę innego.
– Ariany Grande?
Joshua przyłożył rękę do czoła. Już zaczerpywał powietrza.
– Żartuję. – Shawn głośno się zaśmiał. – Jesteś zabawny.
– Eee… Dzięki…?
– Chciałbyś z nami gdzieś wyjść?
Joshua zamrugał parę razy. No co jak co, ale…
Drzwi się otworzyły. Patrick wyszedł na zewnątrz. Uśmiechnął się na widok Josha.
– Joshua, myśleliśmy, że ta skrzynka cię pożarła – stwierdził z rozbawieniem. Podszedł do nich w klapkach.
Pożarło mnie coś innego, pomyślał Joshua. A właściwie takich dwóch innych dziwaków.
– Nie było żadnych listów – bąknął tylko.
– Serio? – Patrick podrapał się po głowie i zmarszczył brwi. – A dałbym sobie głowę uciąć, że listonosz się tu zatrzymywał…
– Był u Evansów – wyjaśnił Shawn. – Tutaj nie.
Patrick zrobił taką minę, jakby dopiero teraz zobaczył bliźniaków. Uśmiechnął się szeroko i wyszedł za furtkę, by uścisnąć im ręce.
– O, cześć, Shawn i Devon – powiedział wesoło. – Dzisiaj z Joshuą grzebaliśmy trochę w waszym kompie. Jeśli dalej tak pójdzie, dostaniecie go najpóźniej pojutrze.
– Super. – Shawn wyszczerzył się. – Właśnie, co do Josha… Mógłby z nami gdzieś wyjść?
Joshua wytrzeszczył oczy. Szybko pokręcił głową.
– Ja nie…
Spojrzał na Patricka. Niech wymyśli cokolwiek, na przykład to, że musieli naprawiać pralkę, toster, odkurzacz, przybijać zdjęcia w łazience, wysuszyć piwnicę, zrobić intensywną deratyzację w ogródku, iść na polowanie na dziki, niedźwiedzie, antylopy, kangury…
Dostrzegł jednak rozbawione iskierki w jego oczach. Znów pokręcił głową, zaciskając szczękę. Czuł nadchodzącą katastrofę i ani trochę mu się to nie podobało.
– Tak, pewnie, że może – odparł Patrick z czystym zaskoczeniem. Joshua jednak wyczuł, że Patrick właśnie go wrabiał. – Idź, Joshua, dobrze ci to zrobi. Twoja mama na pewno nie będzie miała nic przeciwko.
Patrick wiedział. Musiał wiedzieć, że bliźniacy byli debilami, i zrobił TO dla własnej rozrywki.
Wyglądał, jakby wiedział. Nawet brzmiał, jakby wiedział. Ledwo wyczuwalna, rozbawiona nuta w głosie sprawiała, że Joshua miał ochotę ukraść debilom deskorolki i… sam nie wiedział, czy walnąłby w Patricka, czy w siebie.
Joshua spiorunował go spojrzeniem i ostatni raz pokręcił głową.
Czemu pozwolił Patrickowi na podjęcie decyzji?
– To ja już nie będę przeszkadzał. – Patrick uśmiechnął się. Zacisnął usta na widok zszokowanej miny Josha. – Ale, kurde, z tym listonoszem… – mruknął, wracając do domu.
Bezlitośnie zostawił Josha sam na sam z ekscentrycznymi bliźniakami na deskorolkach z przewagę liczebną.
Świetnie.
– Wolisz szybko iść czy my mamy wolno jechać? – spytał Shawn.
Joshua wzruszył ramionami. Zacisnął usta. Mógł jeszcze odmówić… ale w ich twarzach było coś takiego, że słowa grzęzły mu w gardle.
– Dobra, to my będziemy wolno jechać.
Josh głęboko westchnął i ze zrezygnowaniem ruszył za nimi. Rzucił ostatnie, tęskne spojrzenie w stronę domu Harfordów, zadał sobie pytanie, kto go w to wpakował, przeczesał włosy… Z zaciśniętymi zębami pomyślał, że może będzie fajnie. Próbował pocieszyć się myślą, że może bliźniacy tylko sprawiali takie wrażenie. On też przecież nieraz był oceniany…
– Skąd jesteś? – zapytał Shawn.
– Nie stąd – mruknął wymijająco Josh.
– My parę lat mieszkaliśmy we Francji – stwierdził Shawn, nieco przyspieszając. – Mamcia stamtąd pochodzi. Potem chwilę mieszkaliśmy w Londynie, a potem przeprowadziliśmy się tutaj. I w sumie jest fajnie, co nie, Dev?
– Może być. – Devon lekko się uśmiechnął.
– Możemy nie iść do szkoły, kiedy tylko chcemy, bo i tak nikt nas nie zna. – Zaśmiał się Shawn. – Mamcia nie odbiera, kiedy dzwonią nauczyciele albo ktoś taki.
Joshua zacisnął usta i skinął głową. Czy oni sądzili, że będą mieli nowego przyjaciela?
– Jesteśmy tu sami chyba od zawsze – dodał Shawn. Rozpędził się i slalomem przejechał przed Joshem. – I zajebiście nam z tym dobrze.
Wyhamował, zeskoczył z deskorolki i złapał ją do ręki.
– To tutaj.
Joshua uniósł brew. Po plecach przebiegł mu dreszcz. Stali przed tym opuszczonym placem zabaw, który widział już wcześniej i który z bliska wyglądał jeszcze gorzej. Przełknął ślinę.
– Często tu przychodzicie? – wydusił.
– Tylko jak chcemy komuś wpierdolić.
– Czyli rzadko – uzupełnił Devon.
– Bardzo rzadko – zgodził się Shawn.
Joshua uśmiechnął się pod nosem. Może i potrafili być zabawni.
Plac zabaw porośnięty był wysoką trawą, pokrzywami… Tylko to spośród morza zielska rozpoznał Joshua. Otoczony lasem ze wszystkich stron plac zabaw wydawał się tak niegościnny, że Joshua stawiał kolejne kroki o wiele mniej pewnie niż zaledwie parę sekund temu. Wystarczyło, żeby zawiał chociażby lekki wietrzyk, a wszystko zaczynało przeraźliwie skrzypieć – zwłaszcza karuzela na środku. Pod starą wiatą obok niej Josh dostrzegł mnóstwo butelek po piwie.
Wzdrygnął się, gdy nad głowami złowieszczo przeleciało im stado czarnych ptaszysk.
– Urocze miejsce – mruknął.
– Lepszy byłby skatepark – odparł Shawn z zawodem. – Najbliższy jest chyba trzydzieści kilometrów stąd. Przewalone.
Joshua wzruszył ramionami.
Gdy się rozglądał i zerknął za siebie, zmarszczył brwi.
– Gdzie Devon?
– Pewnie w krzakach jak zwykle. – Shawn rozłożył ręce. – Zaraz przyjdzie.
Josh skinął głową. Na ramionach czuł gęsią skórkę, owiewał go nieprzyjemny chłód. Shawn szedł przed nim, milcząc. Joshua podziękował w duchu – najwyraźniej wyczerpała się pula tematów rozmów.
– Ile masz lat?
Zmarszczył brwi.
– Po co to pytanie? – wyrwało mu się.
– Tak o, z ciekawości.
– W listopadzie dwanaście. – Joshua niepewnie wyłamał palce. Wzdrygnął się, gdy nadepnął na rozbite szkło.
Shawn zaśmiał się.
– My za miesiąc będziemy mieć czternaście, a jesteś wyższy od nas – powiedział z podziwem. – Wow.
Josh rozciągnął usta w sztucznym uśmiechu i wzruszył ramionami. Dyskretnie obejrzał się za siebie. Devon zdążył już do nich dołączyć i szedł parę kroków za Joshem, z pustymi rękami. Musiał zostawić deskorolkę przy wejściu.
Shawn zatrzymał się i stanął pod wiatą. Lekko kopnął jedną z butelek.
– Nie lubimy, kiedy ktoś pałęta się po naszym terenie – rzucił, nawet się nie odwracając.
Joshua przeciągle na niego spojrzał. Zmarszczył brwi.
– Że co?
Wtedy Shawn się odwrócił. Po plecach Josha przebiegł dreszcz.
– Och, sorry, nigdzie nie widziałem tabliczki, że to wasza wiocha – powiedział szybko, żeby odegnać niepokój – czy raczej wasza ulica… Może zainwestujecie w punkt informacyjny?
Shawn lekko się uśmiechnął, ale natychmiast spoważniał.
– A wiesz, co to znaczy?
– Że w takim razie niezbyt mnie to obchodziło? – podsunął Josh. – Sorry, ale nie za bardzo wiem, o co chodzi.
– Widzieliśmy twoją matkę w wiadomościach – zaczął Shawn. – Szukają jej i chłopaka około dwunastu lat, wysokiego, z ciemnymi włosami i niebieskimi oczami. Mówili, że to skrajnie niebezpieczni złodzieje, jeżdżą kradzionym autem… Trąbią o tym praktycznie wszędzie.
Joshua znieruchomiał. Serce nieco mu przyspieszyło, krew odpłynęła z twarzy. Znów wiadomości. Więcej informacji – i to tych, które podejrzanie się zgadzały. Ale złodzieje…?
– Poszukuje ich policja za kradzież czegoś grubego, co należy do rządu – ciągnął Shawn. – Za wszelkie informacje można dostać dwa miliony funtów. Za ich głowy po osiem milionów. I coś mi się wydaje, że bardzo się z bratem wzbogacimy.
Joshua przetwarzał informacje z prędkością światła, ale nic mu nie pasowało. Nie rozumiał. Matka przecież by mu powiedziała, gdyby… I czemu niby mieli być złodziejami? Nagroda pieniężna za ich głowy? Dlatego goniła ich policja, dlatego chcieli znać każdy ich ruch…?
I wtedy Joshua zrozumiał coś innego.
Nawet jeśli nie znał powodu, nie mógł wpaść w ręce policji. Jego matka także. Dlatego przyjechali tutaj, dlatego próbowali jak najszybciej wyjechać z kraju, dlatego uciekali.
Nawet jeśli poczuł się jak najbardziej i najboleśniej okłamany człowiek na Ziemi, nie mógł do tego dopuścić.
Shawn wyciągnął z kieszeni telefon. Wykręcił jakiś numer i pokazał Joshowi.
– Ale zanim zadzwonimy po naszą nagrodę – Shawn demonstracyjnie wygasił smartfona – musimy się upewnić, że nam nie zwiejesz.
Zrozumiał coś jeszcze.
Musiał wziąć sprawy w swoje ręce.
Devon mocno go popchnął, prosto na Shawna. Joshua zdążył wyhamować, ale Shawn z całej siły zamachnął się deskorolką. Joshua odskoczył w prawo.
Deska walnęła w wiatę i pękła wpół. Shawn spojrzał na Josha, rozwścieczony. Sięgnął po butelkę i rzucił się na niego. Był jednak tak ociężały, że Joshua z łatwością zdążył zrobić unik. Kosztowało go to potknięcie się o schody. Syknął, upadając na rozbite butelki.
Rozbite butelki.
Zdążył tylko o nich pomyśleć.
Devon skoczył na niego. Joshua w ostatniej chwili przeturlał się w bok. Nie patrzył, jak Devon wbija sobie w rękę odłamki szkła. Miał już całkowicie inny plan. Nim Shawn zdążył kopnąć go w nerki, Joshua nabrał garść piasku i rzucił go prosto w jego oczy. Chłopak krzyknął i natychmiast zaczął przecierać oczy, ale na rękach także miał mnóstwo piasku. Odsunął się parę kroków i wpadł na karuzelę.
Przez ten czas Joshua zdążył wstać.
Serce waliło mu jak oszalałe. Nie wiedział, czy przemyślał cokolwiek, co później zrobił.
– Naprawdę chcecie pobić kogoś, kogo nawet policja uważa za skrajnie niebezpiecznego? – Uśmiechnął się kpiąco.
Nie mógł dać po sobie poznać strachu.
Niewiedzy. Słabości. Czegokolwiek, co mogło go sprzedać.
Przeżył pościg samochodowy. Wykradł się z domu. Miał nie poradzić sobie z dwoma dziwolągami, którzy ewidentnie nie uczyli się nigdy sztuk walki?
– Najwyraźniej nawet w telewizji mogą źle gadać – odparował Devon, wstając. Po dłoni ciekła mu krew. W drugiej trzymał zieloną butelkę.
Shawn zdążył już się uspokoić i z zaczerwienionymi, zapuchniętymi oczami, trochę kiwając się na boki, podszedł kilka kroków bliżej. Stanął ramię w ramię z bratem.
– Grozisz nam, gnoju?
Rzucili się na niego.
Zdążył odskoczyć. Odruchowo sięgnął do kieszeni. Wyciągnął nóż.
Czas jakby zwolnił.
Joshua całkowicie instynktownie przyjął pewną pozycję godną niejednego gangstera z nożem z filmów akcji.
I to go przerażało. Gdy kierował ostrze w stronę bliźniaków, gdy przybierał groźną minę, gdy lodowato wycedził:
– Skrajnie niebezpieczni, tak?
Shawn i Devon zastygli w pół kroku.
Nigdy wcześniej nie groził nikomu nożem, ba – nigdy nawet nie miał własnego noża. Czasem tylko towarzyszył Arthurowi lub Sammy’emu, gdy chcieli kogoś postraszyć, ale sam nigdy tego nie robił. Zawsze stał obok z najniebezpieczniejszą miną, jaką tylko udało mu się przybrać. Teraz próbował łączyć obie te role.
Wątpił jednak, że Arthurowi albo Sammy’emu trzęsły się nogi, ręce, że nóż w ich dłoniach ważył tonę… Ale wiedział, że musiał być twardy.
– I co teraz? – warknął.
– N-nie rób nam nic. Proszę! – załkał Devon tym swoim chrapliwym głosem.
Joshua przełknął ślinę.
– To wy zaatakowaliście mnie, nie ja was – powiedział równie twardo co wcześniej. – Co, kurwa, fajnie kogoś wkopać na resztę życia do więzienia lub poprawczaka? – dodał lodowato. – No, proszę, dzwońcie na policję, ale obiecuję, że kiedy wyjdę, to was znajdę. A wiecie, co wtedy? – Ostentacyjnie przerzucił nóż do lewej dłoni, potem z powrotem do prawej, i patrzył, jak bliźniacy bledną.
Przestąpił z nogi na nogę.
– Spróbujcie za mną pójść – zagroził jeszcze.
Cofnął się parę kroków. Nawet na nich nie spojrzał. Schował nóż do kieszeni. Z gulą w gardle i walącym jak młot sercem starał się iść spokojnie, ale nim się zorientował – zaczął biec. Jeszcze nie dotarło do niego, co się stało, gdy zadyszany wpadł do domu.
– Joshua!
Odruchowo odskoczył.
– Myślałam, że cię złapali! – zawołała matka, kładąc mu dłonie na ramionach.
Joshua zacisnął usta. Przypomniał sobie o wiadomościach. Poszukiwani skrajnie niebezpieczni złodzieje…
– Kto? Kto miał mnie złapać?
Cisza.
Joshua powtórzył mocniej:
– Kto miał mnie złapać? Policja? A może ktoś inny?
Wpatrywali się w siebie dłuższą chwilę drżącymi spojrzeniami.
– O co tu chodzi?
– Linnie! Josh!
Dawn wypadła z kuchni, ślizgając się na podłodze. Przytrzymała się futryny i wyhamowała. Kosmyki włosów opadały jej na twarz.
– Policja!
Joshui wydawało się, że załamała się pod nim podłoga. A jeśli to przez niego? Jeśli tamci idioci zdążyli zadzwonić?
Linnette i Dawn spojrzały po sobie. Linnette sięgnęła po torebkę. Spojrzała jeszcze na Josha, nim rozległo się pukanie.
– Wyjdziecie przez garaż – zaczęła szybko Dawn półgłosem. – Zagadamy ich. Jeśli pójdziecie odpowiednio szybko, nie powinni się zorientować. – Pukanie. – No już idę! PATRICK!!! – krzyknęła. Uśmiechnęła się jeszcze: – Idźcie już. Powodzenia.
Matka złapała Josha za rękę.
– Laptopa schowałam już do torebki – powiedziała pospiesznie. Joshua nieprzytomnie skinął głową. – Skup się, Joshua. Jeszcze tylko trochę.
Przeszli do garażu. Joshua zdążył usłyszeć powitanie i zaproszenie na kawę.
I nazwisko matki. A później swoje.
Nie wiedział, jak udało im się tak szybko stamtąd wyjść. Nawet nie zorientował się, kiedy wsiedli do samochodu. Starał się nawet oddychać jak najpłycej, żeby nie robić zbędnego hałasu.
Radiowóz stał na podjeździe, tuż obok czerwonego sedana.
– Przecież się zorientują, że tu byliśmy – zauważył z zaciśniętym gardłem.
– Dawn i Patrick blefują jak nikt – stwierdziła matka. – Poza tym mogli przecież zatrzymać auto, stało obok… ale i tak przydałoby się go pozbyć jak najszybciej.
– Nie damy rady uciekać w nieskończoność.
Matka to przemilczała. Spojrzała na Josha, ale widząc poddenerwowanie na jego twarzy, odwróciła wzrok. Wrzuciła bieg i parę sekund później mknęli ulicą znacznie szybciej niż przewidywały przepisy. Joshua siedział przez chwilę z zaciśniętymi ustami, blady.
– Mogłabyś mi wreszcie wyjaśnić, co się dzieje?
Milczała. Joshowi wydawało się, że już nie odpowie, gdy nagle usłyszał:
– Joshua, przysięgam, że wszystko ci wytłumaczę. Na razie musi ci wystarczyć, że znaleźliśmy się w trudnej sytuacji, a ja specjalizuję się w trudnych sytuacjach.
Joshua westchnął. Nie takiej odpowiedzi oczekiwał. Przejechał dłonią po włosach.
– To co teraz?
– Teraz jak najszybciej dostajemy się na lotnisko i odlatujemy stąd.
Omgggg mega mi się podoba ten rozdział. Szczerze mówiąc, przyjemnie mi się to czytało i nie było nudy. Trzymaj tak dalej Madzia!!! <3
OdpowiedzUsuń♥
Usuń💜
OdpowiedzUsuńWRACAM I TO W PIZDU SPÓŹNIONA.
Usuńprzepraszam!
Miałam taką huśtawkę emocji podczas czytania tego rozdziału, że powinnam dostać za to odszkodowanie.
Czytam sobie początek - podśmiechuję się. Super, fajnie i gitara.
Ja jestem Shawn. Ale nie Mendes - haha, Shawn Mendes, super ziomek.
A potem ni z gruchy, ni z pietruchy BUM. Złodzieje, nagroda pieniężna, nóż.
(Ziom, teraz to jesteś Shawn Dupek.)
Ciągle coś się dzieje. Jestem pod wrażeniem, że piszesz takie rozdziały!
Lecę czytać dalej <3
SHO
CZEKAJ.
UsuńJak ja mogłam zapomnieć o skomentowaniu zachowania Joshuy (kill me, ciągle zapominam jak się to odmienia :().
On + nóż + niczym badboy/gangster. Wrrr. Ciary miałam.
A tak poważniej: serce mi stanęło, gdy wyciągnął nóż. Myślałam, że przez przypadek któregoś draśnie i będzie większa heca niż ktokolwiek mógłby się spodziewać.
A już myślałam, że i Ty to porzuciłaś. XD
UsuńI omg, miło, że są przeżycia. Są przeżycia, jest zabawa. <3 I czuję się dumna, że choć trochę mi wyszło, serio! ♥
Noo, przyznaję, niby mógł kogoś drasnąć, nawet w drugiej wersji to zrobił, ale koniec końców zdecydowałam się na to. :D ale no, nie może być przecież za prosto...
Wypluj to słowo!
UsuńJa i porzucić to cudo? Chyba śnisz.
Po prostu mam problemy z regularnym komentowaniem. :(
Możesz mnie oblać kubłem zimnej wody za karę
Przepraszam, ostatnio na przemian wątpię w swoje umiejętności pisarskie i czuję się jak genius literacki. XDD
UsuńNie będę karać przecież )): Mogę dać cukierka za bezpodstawne oskarżenia! I na osłodę! albo coś