10 kwi 2020

04. Geniusz informatyk, mówiła

muzyka

Czterdzieści godzin przed

Minąwszy Egerton Forstal, przejechali jeszcze parę kilometrów. Joshua miał wrażenie, że dotarli na koniec świata – jednak szybko się okazało, że koniec świata miał swój własny koniec świata: wąską uliczkę z paroma uroczymi domkami otoczonymi białymi płotkami i z warzywnymi ogródkami. Poza sześcioma domami Joshua dostrzegł jeszcze plac zabaw, który został opuszczony chyba jeszcze za czasów jaskiniowców. W wysokiej trawie pewnie można było się utopić, a porośnięte bluszczem druciane ogrodzenie wyglądało, jakby za chwilę miało się rozpaść.
Zaparkowali przy przedostatnim domu. Joshua niepewnie przeczesał włosy. Nie miał pojęcia, czego się spodziewać. Może jakiejś szalonej staruszki i dwudziestu kotów? Odległej krewnej, którą widział raz w życiu, ale już jej nie pamiętał? 
Nim wysiedli, matka jeszcze na niego spojrzała.
– Masz przy sobie telefon? – spytała półgłosem.
W pierwszej chwili chciał poklepać się po kieszeniach.
– Przecież mówiłaś, żebym nie brał – przypomniał, wzruszając ramionami. – Nie mam.
– Masz?
Niebezpieczna nuta w głosie i równie niebezpieczny błysk w oku wskazywały jedno – myślała, że kłamał. Przełknął ślinę.
– Nie.
Przez długą chwilę mierzyli się spojrzeniami. Joshua za wszelką cenę chciał udowodnić, że mówił prawdę. Zaciśnięta szczęka, bystry wzrok, nawet nieznacznie się wyprostował. Matka chyba próbowała przeszyć go na wylot, ale się nie poddał.
Lekko zmarszczyła brwi.
– Ale czekali na nas w Londynie – zauważyła powoli. – Niemożliwe, że tak magicznie zgadli i to parę godzin po… Po paru godzinach – poprawiła. – Zapytam jeszcze jeden, ostatni raz. Joshua, masz telefon?
Prychnął z rozbawieniem.
– Może sprawdź u siebie?
Matka poklepała się po kieszeniach, ale znalazła tylko portfel. Spojrzeli po sobie. Joshua z konsternacją podrapał się po głowie. Czuł się trochę zawiedziony, że nie udało mu się udowodnić, że tym razem to matka czegoś nie dopatrzyła.
– A może laptop?
Nie pozwoliła Joshowi na jakikolwiek protest. Sięgnęła po torbę leżącą na tylnym siedzeniu i wyjęła z niej laptopa. Joshua lekko zmarszczył brwi. Otworzył usta, ale natychmiast je zamknął.
– Że niby mamy jakiś nadajnik? W lapku?
– Tak myślę – mruknęła matka. – Albo coś w tym rodzaju… Dałbyś radę to później sprawdzić?
Josh spojrzał na matkę.
– Al… Ale…
Nie wierzył własnym uszom.
– Ch-chyba tak… – wydukał.
Nie miał pojęcia, skąd matka miałaby wiedzieć o tym, że potrafił zrobić coś takiego, ale nie chciał marnować szansy. Jeśli jakiś cwaniak faktycznie zainstalował mu szpiegujący program na komputerze, on na pewno się o tym dowie.
– Liczę na to, że to chyba zniknie i zmieni się w na pewno tak. – Matka schowała laptopa z powrotem do torby, po czym podała ją Joshowi. – Idziemy.
– Zaczekaj, mamo – powiedział szybko Joshua.
Udała, że go nie słyszy. Przeciągle westchnął, po czym wysiadł i rozejrzał się. Paręnaście metrów dalej dwóch chłopaków jeździło na deskorolkach i uważnie go obserwowało. Joshua posłał im posępne spojrzenie. Chciał jeszcze pozdrowić ich środkowym palcem, ale w tym samym momencie matka obejrzała się na niego. Zrezygnowany, westchnął po raz drugi.
Nie wiedział, co tu robili. Żywił jednak głęboką nadzieję, że na tym zapomnianym przez diabła krańcu Ziemi nie będzie musiał znów uciekać przed policją. 
Weszli na ścieżkę wyłożoną białymi kamyczkami. Wokół roznosił się słodki zapach kwiatów, ćwierkały ptaki, a przyjemna cisza, tak inna od zgiełku miasta, zupełnie jakby była miodem na serce i ukojeniem dla duszy. 
Brakowało chyba tylko białego, miniaturowego szpica z różową kokardką na głowie.
Chociaż… Wokół rozciągał się las. Może wystarczyłby niedźwiedź z różową kokardką na głowie?
Matka trzy razy zakołatała w drzwi. Joshua wyłamał palce. Już myślał, że nikt nie wyjdzie.
Drzwi się otworzyły.
W progu stanęła blondynka w zaawansowanej ciąży, różowej piżamie i kapciach. W ręku trzymała konewkę…
Której omal nie upuściła przy zaskoczonym okrzyku:
– O mój Boże! Linnie!
Przez chwilę patrzyła to na nią, to na konewkę, wreszcie jednak uścisnęła Linnie. Trzymały się w objęciach bardzo długo, śmiejąc się i pociągając nosami na zmianę. Wyglądały, jakby nie widziały się wiele lat i właśnie teraz chciały nadrobić ten czas z nawiązką. Joshua uniósł brew.
– Cześć, Dawn – odparła wesoło Linnette Llewelyn.
– Patrick, chodź! Zobacz, kto przyjechał! – krzyknęła Dawn, puszczając Linnette.
Joshua dostrzegł w jej oczach łzy… a wtedy ona dostrzegła jego. Przez chwilę na siebie patrzyli. Josh nie miał pojęcia, jak powinien zareagować. Przywitać się? Przedstawić? Spytać: co u pani słychać? Nie kojarzył tej kobiety, ale w jej spojrzeniu było coś tak sympatycznego, że nie powstrzymał się od delikatnego uśmiechu.
Podeszła do niego. 
– Joshua, prawda? – zaćwierkała radośnie. – Jeju, jak ty wyrosłeś! Ostatnio widziałam cię… chyba gdy miałeś dwa lata. Ale ten czas leci…! – zaśmiała się. Objęła chłopca ramieniem. – Wchodźcie! Co was tu sprowadza? Gdzie Amadeus?
Joshui nieznacznie przyspieszyło serce. Od razu zapomniał o zastanawianiu się, kim była Dawn, czemu widziała go prawie dziesięć lat temu i dlaczego matka zdecydowała się przyjechać właśnie tutaj.
Co z ojcem?
Niepewnie odchrząknął.
– Właśnie, mamo – powiedział z najgrzeczniejszym uśmiechem, na jaki było go stać. – Gdzie Amadeus?
Matka zgromiła go spojrzeniem, na co tylko wzruszył ramionami, a gdy nie patrzyła, przewrócił oczami. W tym samym momencie w progu stanął Patrick, mocnej budowy ciała i z ciemną brodą. Zaniemówił w pół słowa.
– Linnie, co ty tu…?
Podszedł do Linnette i również ją uścisnął. Zaśmiała się i pociągnęła nosem. Po parunastu sekundach odwróciła się do Josha. Miała zaszklone oczy.
Chyba pierwszy raz widział, jak płakała.
Patrick wyjrzał jej zza ramienia. Uśmiechnął się szeroko i wyciągnął rękę do Josha.
– Cześć…
– Joshua – podsunęła prędko Dawn.
– Joshua – powtórzył Patrick z przepraszającym uśmiechem. – Wybacz, nigdy nie miałem pamięci do imion.
Josh zawahał się. Nie wiedział, jak zareagować, więc tylko skinął głową. Spojrzał to na Patricka, to na Dawn, to na matkę. Zacisnął usta i przeczesał włosy.
– Przed chwilą widzieliśmy wiadomości… – zaczęła Dawn. Wyglądała, jakby nagle coś sobie przypomniała. Lekko ściągnęła brwi. W jednej chwili ze szczęśliwej zmieniła się w zmartwioną. – Nie mogliśmy uwierzyć, że to o was…
Matka znieruchomiała.
– Wiadomości?
Patrick i Dawn spojrzeli po sobie. Mama wyglądała, jakby na jej barki właśnie spadł największy ciężar świata. Zacisnęła usta, przeczesała ciemne włosy. Wzięła głęboki wdech.
– Nie przy Joshu – ucięła stanowczo. – Możemy wejść?
Joshua zmarszczył brwi. Wiadomości? O nich? Jakie wiadomości?
Nie miał jednak na tyle odwagi, żeby zapytać.
Dawn spojrzała na Linnette trochę zaskoczona, ale uśmiechnęła się, skinęła głową i puściła Josha. Tym samym wpuściła ich do wnętrza, w którym stało tak dużo roślin, ile Joshua nie widział dotychczas prawdopodobnie w całym swoim życiu. Zwisające kwiaty o długich, bujnych liściach, bluszcz wspinający się po wypełnionej po brzegi półce na książki, gigantyczna monstera w kącie… Twarz Josha nieznacznie drgnęła. Ale czego mógłby się spodziewać po tym białym płotku? Wcale by się nie zdziwił, gdyby w ogródku za domem odnalazł szklarnię albo kwitnący białym kwieciem owocowy sad.
– Nieźle się tu urządziliście – przyznała matka. Joshua wychwycił w jej głosie nutę podziwu.
Zważywszy na ilość kwiatów w ich domu, a raczej ich brak, nie był zaskoczony tym podziwem.
– Odkąd skończyliśmy z szaleństwami, mieliśmy trochę czasu, żeby się ustawić. – Zaśmiała się Dawn. – Chociaż nigdy nie sądziłam, że dotrę do takiego etapu, w którym będę mogła założyć kwiaciarnię.
– Na początku umierały nawet kaktusy – wtrącił się Patrick.
– Wcale nie.
– Wcale tak. – Uśmiechnął się. – Usychały wszystkie po kolei. Tworzyłaś im gorsze warunki niż na Saharze, a wydawałoby się, że gorzej już się nie dało.
Matka prychnęła z rozbawieniem i skrzyżowała ręce na piersi.
– Więc nic się nie zmieniło – skwitowała z lekkim uśmieszkiem.
Dawn otworzyła usta, ale Patrick był szybszy.
– Nic a nic. – Roześmiał się. – Ale teraz na świecie nie ma chyba lepszej ogrodniczki, prawda, kochanie?
Objął Dawn w pasie. Kobieta uśmiechnęła się szeroko, ale sekundę później posmutniała.
– Trochę się jednak pozmieniało, odkąd się ostatnio widzieliśmy… – westchnęła. – A co u was? Co się stało, że tak tu… Boże, okropna ze mnie gospodyni! Linnie, Joshua? Kawy? Herbaty? Może coś do jedzenia? Aktualnie siedzę na urlopie i jest tak nudno, że zaczęłam piec – mruknęła. – Patrick, z ciebie też okropny gospodarz! Czemu nic nie zaproponowałeś?
– Myślałem, że ty zaproponujesz…
– A ja myślałam, że ty zaproponujesz, to po pierwsze. A po drugie ja nie pamiętałam, a ty tak, więc…
Patrick posłał Dawn znaczące spojrzenie i z rozbawieniem przewrócił oczami. Dawn lekko się uśmiechnęła.
– Ach, tęskniłam za tym… – westchnęła Linnette i uśmiechnęła się. – Swoją drogą z miłą chęcią napiłabym się kawy – przyznała. – Joshua, nie jesteś zmęczony?
Dopiero wtedy uświadomił sobie, że ziewał. Przeczesał włosy.
– Patrick, zrób coś ze sobą i zacznij robić kawę. Linnie, dalej pijesz tę swoją lurę? – Gdy Linnette skinęła głową, Dawn przewróciła oczami z rozbawieniem. – I nalej mi soku. I wyciągnij ten truskawkowy tort. Stoi po lewej stronie lodówki, na trzeciej półce od góry, obok tej musztardy, którą kupiłeś nie wiadomo po co. – Widząc, że Patrick przymrużył oczy, uśmiechnęła się słodko. – Proszę? Ja zaprowadzę Josha do innego pokoju. Nie będzie siedział ze starymi zgredami.
– Eee… Ja mogę zostać…
– Ja mogę z nim pójść – zaoferował Patrick.
Joshua posłał mu szybkie spojrzenie.
Wiadomości. W tak głupi sposób miał zaprzepaścić szansę na dowiedzenie się czegokolwiek więcej niż dowiesz się później?
– Spokojnie – odparła Dawn, opierając ręce na biodrach. – Dmuchasz na mnie tak, jakbym zaraz miała się rozlecieć. To kochane, ale nie jestem jajkiem. Pękniętym – dodała z rozbawieniem, po czym zaprosiła Josha gestem.
Chłopak spojrzał przeciągle na matkę, ale ta tylko skinęła skinęła głową. Westchnął i poszedł za Dawn.
– Nie mam lepszego miejsca – powiedziała kobieta, poprawiając blond włosy. – To pokój naszego przyszłego potomka, Alexa. Nie przeszkadza ci to? – zmartwiła się.
Joshua pokręcił głową, ale szybko się zorientował, że Dawn na niego nie patrzyła. Odchrząknął.
– Nie, raczej nie.
– To super. – Dawn wyszczerzyła się. – Pamiętam, jak twoja mama była w takim samym stanie co ja. Jeju, ale się cieszyłam, że zostanę ciocią – zaszczebiotała wesoło. – To dopiero były czasy… Nie wierzę, że minęło już ponad dziesięć lat – stwierdziła z rozmarzeniem. Nim otworzyła odpowiednie drzwi, obejrzała się na Josha. – Wciąż nie mogę uwierzyć, jak ty wyrosłeś. I wyprzystojniałeś. – Uśmiechnęła się. – Och, chwila… Joshua, ty nas w ogóle pamiętasz?
Joshua zacisnął usta. Pokręcił głową.
– Ojej, nie pomyślałam o tym – rzuciła pospiesznie Dawn. – Jestem Dawn, przyjaźniłam się z twoimi rodzicami w dzieciństwie i jeszcze trochę później, podobnie zresztą jak Patrick.
Josh skinął głową. To by dużo wyjaśniało. Frasowało go jednak także coś innego. Przeczesał włosy i zapytał:
– A czemu tak długo się nie widzieliście?
Dawn momentalnie posmutniała. Joshua pożałował, że zadał to pytanie.
– Pokłóciliśmy się o głupotę dobrych parę lat temu – westchnęła. – Miałam z Linnie dosłownie zero kontaktu… aż do dziś. Nawet nie pamiętam, o co wtedy poszło… ale nieważne, to było dawno. Na starość człowiek ciągle łapie się na sentymentach – zażartowała. – Najważniejsze, że znów was widzę.
Joshua nieznacznie się uśmiechnął i skinął głową. Gdy spojrzał na Dawn po raz kolejny i kiedy znał już historię, przypomniało mu się jedno ze zdjęć w salonie. Nie dałby sobie uciąć głowy, ale wydawało mu się, że była to fotografia jego rodziców właśnie z Dawn i Patrickiem.
– Wejdź, zapraszam – odezwała się znów Dawn. – Widziałam już wcześniej, że masz przy sobie laptopa… Wybacz, ale nie mamy wi-fi, żadna sieć tu nie sięga. Całe szczęście, że działa telewizja, bo chyba już dawno stworzylibyśmy tu jakieś nowe dzikie plemię… – westchnęła. – Przyniosę ci później coś do jedzenia. Na razie daję ci spokój.
– A… przepraszam, eee… – zająknął się Joshua w ostatniej chwili. – Właściwie to o co chodziło z tymi wiadomościami?
Dawn machnęła ręką z ciepłym uśmiechem.
– Same nudy, daję słowo – zaznaczyła konspiracyjnym szeptem. – Tylko nie mów Patrickowi, uwielbia te swoje wiadomości z kraju i ze świata o siódmej rano. – Okręciła się na pięcie i tak po prostu wyszła, oczywiście zamykając za sobą drzwi.
Zupełnie jakby matka rzuciła na nią jakąś klątwę.
I w ten sposób Joshua znalazł się sam w niebieskim pokoju, który już czekał na narodziny dziecka. Chłopak westchnął i usiadł na krześle przy biurku pełnym kredek.
Przypomniał sobie, co miał zrobić wcześniej – a właściwie co kazała mu zrobić matka. Skoro i tak nie mógł dowiedzieć się, o co chodzi, zajmie się czymś pożytecznym. Zacisnął usta i wyjął laptopa z torby.
Jeśli to właśnie tam znajdował się nadajnik, który zapewnił mu rozrywki na resztę życia…
Najpierw Joshua obejrzał laptopa ze wszystkich stron, potem także pod światło. Nigdy wcześniej nie miał do czynienia z podsłuchem ani nadajnikami i nie wiedział zbytnio, jak niby miał go zlokalizować. Odpiął wszystko z wejść USB tylko po to, by stwierdzić, że to nie tam znajdowało się cokolwiek podejrzanego, i wpiąć kable z powrotem. Przy okazji zanotował w pamięci, żeby przy pierwszej lepszej okazji zapobiegawczo pozbyć się myszki.
Dopiero wtedy włączył laptopa. Na początek poszedł po najprostszej linii oporu – przeszukał dysk w poszukiwaniu niechcianych programów, po czym sięgnął po pomoc oprogramowania antywirusowego. Ledwo tląca się nadzieja gasła coraz bardziej z minuty na minutę. Domyślał się, że w grę wchodziły raczej bardziej skomplikowane metody, skoro zaangażowana była nawet policja.
Znieruchomiał.
Od jak dawna mógł mieć założony podsłuch, nadajnik, cokolwiek?
Przeczesał włosy. Im szybciej się go pozbędzie, tym lepiej.
Stracił poczucie czasu. Pamiętał tylko, że w pewnym momencie przyszła do niego Dawn z trzema kawałkami ciasta i szklanką soku pomarańczowego. Później przyszła matka, by zapytać, jak się czuje.
Powiedział tylko, że czuje się świetnie i nigdy nie czuł się lepiej.
W rzeczywistości czuł się tak beznadziejnie jak nigdy. Nie potrafił odgadnąć, gdzie policja mogła schować podsłuch, a nie mógł nawet sprawdzić tego w internecie. Raz za razem wzdychał z poirytowaniem i przeczesywał włosy, klnąc pod nosem. 
Wreszcie przeciągnął się i odruchowo sięgnął do kieszeni po telefon. Wyciągnął z niej jednak coś innego, co zupełnie nie przypominało telefonu.
Zmarszczył brwi.
Nóż Arthura…?
Tu brat debil mi go pociął scyzorykiem…
Faktycznie było tam jakieś nacięcie.
To był nóż Arthura.
Joshua przeklął pod nosem. W tej samej chwili dostrzegł zająca namalowanego na ścianie, który wpatrywał się prosto w niego.
W tym przypadku nie Bóg patrzył, a zając.
Drzwi się otworzyły. Joshua podskoczył jak oparzony i schował nóż do kieszeni.
– Cześć – odezwał się Patrick. – Nad czym tak siedzisz?
Joshua spojrzał na Patricka. Nie chciał mu mówić prawdy, dlatego tylko wzruszył ramionami. Dopiero później pomyślał, że mógł przecież powiedzieć o pierwszej lepszej rzeczy, która wpadłaby mu do głowy.
– Ogólnie to twoja mama wspominała, że ma pod dachem genialnego informatyka – zaczął Patrick, opierając się o futrynę. – Mówiła o sobie czy o tobie? Twojego taty nawet nie obstawiam, on chyba od zawsze miał problemy z jakąkolwiek technologią. – Zaśmiał się.
Josh uniósł brew.
– Serio tak powiedziała?
– Pominęła słowo genialny i może niedokładnie słowo w słowo – przyznał Patrick, przeciągając zgłoski – ale ogólnie chodziło o coś takiego.
Josh skinął głową i przeczesał włosy.
– Wszystko jasne.
– Chciałem ci coś zaproponować – odparł Patrick. – Akurat naprawiam kompa bliźniaków z sąsiedztwa. Znasz może francuski?
Joshua pokręcił głową.
– Całe szczęście, możemy pozostać przy sprawach technicznych – odetchnął Patrick. Przestąpił z nogi na nogę. – Może chciałbyś pomóc? Rozerwałbyś się trochę.
Josh uniósł brew. Wzrok uciekł mu do laptopa.
– Chyba że robisz coś ważnego… Może ja mogę pomóc?
Joshua przez chwilę rozważał to w głowie.
– Eee… Zajmuje się pan informatyką?
– Między innymi tak. – Patrick uśmiechnął się. – Głównie programuję, ale siedzę też w systemach, sieciach i takich tam, praca wymaga… No, i nie musisz mi mówić per pan. Nie jestem aż tak stary… – Machnął ręką. Zmarszczył brwi. – Masz minę kombinatora, Joshua.
– Minę kombinatora?
– Taką… wiesz. Kombinatora – podkreślił Patrick. – Dobra, powiedz, o co chodzi.
Joshua odchrząknął. Chyba sprzedał się miną kombinatora.
– A wie pan coś o hakowaniu?
Spodziewał się zaskoczenia. Patrick tymczasem nie wyglądał na ani trochę zdziwionego.
– Geniusz informatyk, mówiła. – Zaśmiał się. – Trochę się znam. O co dokładnie chodzi?
Josh przeczesał włosy. Oparł dłonie na udach.
– Gdyby miał pan wgrać komuś program nie do wykrycia, jak by pan to zrobił?
Patrick uśmiechnął się.
Joshua po jego minie domyślił się, że miał jakiś pomysł.

9 komentarzy:

  1. ja tu tylko sobie miejsce zajmę

    *wrócę*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. co do dwóch rozdziałów tygodniowo jestem za (nie rozumiem jak możesz o to pytać XD każdy by chciał 💜)

      Wesołych świąt!

      Pogadankowe rozdziały są super. Przez ten rozdział właściwie przepłynęłam, jeśli wiesz co mam na myśli. Jeśli jednak nie - był bardzo przyjemny i lekki.
      Nowe postacie wydają się być pozytywne. Chociaż coś mi się wydaje, że wcale nie przez "jakąś" kłótnie nie mieli kontaktu przez 10 lat. Coś musiało się wydarzyć. (znów te moje chore teorie)

      Joshua w wiadomościach! Dlaczego ja tego nie widziałam? XD
      A tak na poważnie to... Kurde, to na pewno jakąś poważna sprawa. Z każdym rozdziałem czuję coraz większe napięcie. Ciekawe kiedy dowiem się więcej!

      Zostało mi czekać na następny rozdział ^-^
      Tulę, Shoshano.

      Usuń
    2. No, nie ma to jak pogadanki przecież. XD A nowe postaci to ewidentnie moi ulubieńcy jak na razie, nie wiem, jakoś tak sympatycznie mi się je prowadziło. :D Dziękuję bardzo za miłe słowa! ♥

      Usuń
  2. Szczerze, to serio dobrze ci wychodzą takie rozdziały pogadankowe. Przyjemnie mi się to czytało!!! <3

    I SIĘ PISZE Z DUŻYCH LITER DZBANIE WET MONDAY. MNIE O TO UPOMINAŁAŚ DZISIAJ A SAMA ŹLE NAPISAŁA A IDZ TY.

    kc twoja ukochana najwspanialsza najcudowniejsza julcia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. <33 dziękuję bardzo, mówiłam, że fajnie mi wychodzą, a ty: zObAcZyMy...

      kc też

      Usuń
  3. Jestem,zaczęłam czytać i nawet nie zauważyłam, kiedy dotarłam do końca XD zczaiłam się, że rozdział się skonczył w połowie twojej notki? XDDDDD to chyba ta kwarantanna
    Okej pojawia się nowe towarzystwo z przyszłości rodziców, a dokładniej podejrzane towarzystwo. I znowu tajemnice ech niechże to się już wyjaśni, ja jestem w gorącej wodzie kąpana i już bym wszystko chciała wiedzieć 😁
    Gdzie jest pan tata? Ciągle tylko ta matka, zaczynam mieć jej dość. Poważnie. Nagle wzięła i zarządziła ucieczke, jest policja, pościg, podsłuch i mówią o nich wiadomościach 😂 aż się boję pomyśleć co będzie dalej hahahaha ale czekam niecierpliwie na rozwój wydarzeń 😛
    Pozdrawiam
    N

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przecież nie wyrzucę nagle matki z okna i nie powiem, że to był wypadek! XD Cóż, miło, że kobieta wzbudza emocje. XD Dziękuję bardzo za komentarz!! ♥

      Usuń
  4. Też lubię przyjemne rozdziały, z którymi się płynie. Ten zdecydowanie do takich należy. Ale takie rozdziały mają jedną wadę, mianowicie ciężko potem napisać o nich coś więcej w komentarzu. ;____;

    A ja naprawdę chciałam zostawić jakiś dłuższy, tym bardziej że wiem, że rzadko wpadam i nie mam czasu przeczytać wszystkiego jednym tchem. Tym bardziej chciałam ci dać znać, że jestem, czytam, nadrabiam swoim tempem; ale właściwie nie mam pojęcia, co bym miała tu napisać. Że jest lekko i przyjemnie to już truizmy, szczególnie że pisałam o tym poprzednio. XD

    To chociaż wspomnę, że uważam, że sam początek rozdziału jest prześwietny – mam na myśli tę grę słów o końcu świata, który ma swój koniec świata. Uśmiechnęłam się do tego zdania i przybliżyłam się do monitora, by czytać dalej, a dalej... było jeszcze lepiej. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja znów dziękuję, chociaż pisałam to już poprzednio jakieś dwadzieścia razy, ale miłych podziękowań chyba nigdy za mało. :D
      A co do gry słów – to była chyba pierwsza w życiu tego typu zabawa słowem, którą wymyśliłam tak właściwie przypadkiem, a z której byłam niesamowicie zadowolona, także miło słyszeć, że i ona była... cóż, dobra to chyba odpowiednie słowo. :D

      Dziękuję bardzo za komentarz!

      Usuń

źródła: x, x, x, x, x, x. Gif w nagłówku pochodzi z piosenki faded i został stworzony przez użytkowniczkę Teru97 w tym wątku. Wszystkim serdecznie dziękuję!