27 mar 2020

02. Mówiłem o łamaniu prawa


Czterdzieści siedem godzin przed

– Joshua? Joshua!
Karabiny i pistolety nagle ucichły. Świszczące pociski i wybuchy rakiet zlały się w czerń. Huk odległych granatów i strzałów ziemia-powietrze zastąpiła cisza. Ktoś potrząsał go za ramię i ostatecznie wyrwał ze snu. A potem znów ten szept:
– Joshua, obudź się!
Jęknął i mruknął coś pod nosem. Leniwie otworzył lewe oko. Było całkowicie ciemno; po omacku sięgnął po telefon, ale ktoś go powstrzymał.
Ktoś. Drgnął, gdy tuż nad sobą zobaczył trupiobladą twarz z zaciśniętymi ustami. Zmarszczył brwi.
– Bez telefonu.
Joshua cicho westchnął i zerknął w bok. Było zbyt ciemno jak na godzinę, o której zwykle wstawał – i jak się okazało, było też zbyt wcześnie. Trzecia nad ranem. Cztery godziny przed budzikiem, może i więcej, matematyka o tej porze go zawodziła. Nie wiedział nawet, jaki jest dzień tygodnia. W myślach wciąż bawił się miotaczem ognia na poligonie.
Zamknął oczy. 
– Mamo, jest… jest za wcześnie do szkoły – wymamrotał. – Zaczynam… o dziewiątej chyba.
– Joshua, ubieraj się – odparła stanowczo matka. – Musimy iść. Już.
Niebezpieczna nuta w głosie. Tym razem ją zignorował.
Udał, że zasnął.
Matka zerwała z niego kołdrę. Wzdrygnął się. Nieprzyjemne zimno od razu go otrzeźwiło. Podniósł się do siadu i ziewnął. Mózg działał na zbyt wolnych obrotach, by zrozumieć, co się działo.
A coś musiało się dziać.
– Szybko się ubierz.
– Ale jest trzecia w nocy – zaprotestował niewyraźnie. – Co się stało?
Matka wbiła w niego spojrzenie. Brakowało tylko uderzenia w stół.
– Dobra – mruknął i zsunął się z łóżka. Pół żartem, pół serio zapytał: – Mogę się chociaż umyć?
– Nie mamy czasu.
Tego się nie spodziewał. Uniósł brwi.
– A do łazienki?
Westchnięcie.
– Wytrzymasz – odparła nerwowo. Zerknęła na zegarek. – Joshua, szybko. Musimy iść.
Niebezpieczny ton zmienił się w stanowczy niebezpieczny ton, który nie pozwalał Joshowi na dalsze protesty. Przeczesał włosy i poczłapał w stronę szafy.
– Weź cokolwiek – powiedziała szybko matka.
– Po co ten...
Powiedział to z trochę nieprzytomnym rozbawieniem, ale gdy spojrzał na matkę, spoważniał. Przełknął ślinę.
– ...pośpiech – dokończył z zaciśniętym gardłem.
Nie miał pojęcia po co. Mama poruszała się sztywno, co chwilę nerwowo odrzucała włosy do tyłu i przestępowała z nogi na nogę. To mogło znaczyć tylko jedno.
Bez słowa włożył w miarę czyste spodnie, koszulkę oraz ulubioną bluzę. Pośpiech nigdy nie był najlepszym doradcą, a zaplątany rękaw okazał się niemal zabójczy. Joshua nerwowo próbował wywinąć go na drugą stronę. Za każdym razem mu to nie wychodziło. Z poirytowaniem przewracał oczami i wzdychał. 
Matka podeszła i szybko mu pomogła.
– Jeszcze laptop – rozkazała, gdy tylko na nią spojrzał.
Pokiwał głową. Okręcił się na pięcie i rozejrzał w poszukiwaniu torby. Przeczesał włosy, machnął ręką i od razu podszedł do biurka. W drodze potknął się o rozrzucone po podłodze ubrania i zaklął pod nosem. Miał wrażenie, że matka to usłyszała, ale o dziwo nie powiedziała ani słowa.
Sięgnął po plecak i już miał wysypać wszystkie książki na podłogę…
– Nie – syknęła matka. – Ciszej.
Posłał jej bardzo znaczące spojrzenie.
Jeszcze bardziej znaczącym ruchem powoli położył podręczniki i dwa nadgryzione długopisy na blat. Poczuł na palcach coś lepkiego. Znieruchomiał.
Fanta Sammy’ego.
Odwrócił się do mamy.
– Chyba…
Sekundę później miał w rękach torbę.
– Tylko się pospiesz.
Więc się pospieszył. Wsadził do środka laptopa i ładowarkę. Po chwili namysłu dorzucił jeszcze bezprzewodową mysz. Spojrzał na router i pokręcił głową. Rozejrzał się.
– Nie bierz telefonu – powiedziała mama, jakby czytała mu w myślach. – Chodźmy. – Machnęła na niego ręką.
– Ale…
– Joshua, chociaż raz mnie posłuchaj! Nie mamy czasu!
– Ale co się…
– Nie teraz! – wycedziła lodowato.
Wyszli z pokoju. Joshua już nie dopytywał. Dreszcze przebiegały mu po plecach. Nie wyglądało to tak, jakby wyjeżdżali na wycieczkę niespodziankę. Problem w tym, że nie miał bladego pojęcia, na co to mogłoby wyglądać.
Było całkowicie ciemno. Trzymając się ściany, dotarł na szczyt schodów. Obejrzał się na mamę, ale ta w skupieniu szła dalej.
– Ostrożnie na schodach – szepnęła.
Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić.
Joshua ostrożnie postawił stopę na pierwszym stopniu. Przeklinał w myślach tego idiotę, który postanowił położyć tam jakieś głupie chodniczki. I chyba tylko ta myśl pomogła mu nie zwariować, gdy trzeci schodek skrzypnął.
A skrzypnął tak głośno, jakby cały dom zaraz miał się zawalić.
Joshua zamarł. Wstrzymał oddech. Spojrzał na mamę, która przyłożyła palec do ust.
Chciał pytać, o co tu chodzi, przed kim i dlaczego się ukrywają… ale matka ruszyła dalej.
Cisza. Niemal całkowita cisza. Niesamowicie ciężka cisza. Dławiąca, sprawiająca, że każda myśl była głośniejsza, a serce zdawało się kołatać w piersi. Joshua nigdy by nie pomyślał, że cisza mogła być tak zabójcza.
Bardzo możliwe, że w tamtej chwili jednak to hałas mógłby być bronią.
Ale kto pociągał za spust?
Coś musiał się stać. Czemu mama wyprowadzała go z pokoju w środku nocy? Czemu nie zaświeciła światła, gdy schodzili po schodach? Dlaczego nie chciała niczego wyjaśnić? A co z tatą? Raczej nie przed nim się chowali…
Nie miał czasu na myślenie.
– Teraz cichutko – szepnęła matka. Złapała go za rękę.
Spod drzwi do salonu sączyło się światło. Widać było jakiś przechadzający się tam i z powrotem cień. Joshua wytężył słuch. Usłyszał kroki. Ojca? Nie, wydawały mu się za ciężkie.
W takim razie czyje?
Zadrżał. Pytająco spojrzał na matkę.
Pokręciła tylko głową i przyłożyła palec do ust.
Josha przeszył dreszcz.
– Weź buty – szepnęła matka – ale nie zakładaj ich teraz.
Ruszyli do wyjścia z butami w rękach. Joshua był wręcz przekonany, że ten, kto kręcił się po salonie, zaraz wyjdzie i ich zobaczy – usłyszy nerwowe oddechy albo ciche kroki. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Zacisnął zęby. 
– Masz przy sobie klucze?
Josh wsadził buty pod pachę i pospiesznie poklepał się po kieszeniach. Pokręcił głową. Matka ściągnęła usta.
Zmarszczył brwi i rozejrzał się. Oczy zdążyły mu już przywyknąć do ciemności, która powoli przestawała być przerażająca. Rozpoznawał kształty mebli, kwiatów w doniczce, ubrań wiszących na wieszaku, schodów… Było w nich jednak coś obcego, coś, co sprowadzało dreszcze i dziwne wrażenie bycia obserwowanym.
Usta mu zadrżały.
– Zostawiłem je na komodzie – przypomniał sobie.
– Dasz radę tam podejść?
Podszedł na ugiętych nogach. Serce mu przyspieszyło, ale podszedł, wziął klucze i wrócił. Cały czas nasłuchiwał jakichkolwiek podejrzanych dźwięków z salonu. Na każde skrzypnięcie, szmer czy podejrzany odgłos natychmiast się naprężał – niczym przerażony zając w wilczej jamie.
Przeklął się w duchu, gdy podając matce klucze, omal ich nie upuścił. Wreszcie jednak matka zaczęła otwierać drzwi. Joshua obserwował to szerzej otwartymi oczami, cały spięty. Przeczesał włosy. Nigdy się nie spodziewał, że otwieranie drzwi może być aż tak paraliżujące. W codziennym życiu nawet nie zwracał na to uwagi.
Z trudem panował nad oddechem. Patrzył nieruchomo, z mocno walącym sercem. Oby tylko nic nie zaskrzypiało, oby tylko nic się nie zacięło, oby tylko nie…
– Chodź – szepnęła matka.
Odetchnął. Chyba nigdy w życiu nie odczuł aż tak ogromnej ulgi.
Szybkim zerknięciem upewnił się, czy wszystko zabrał. Najciszej, jak potrafił, przestąpił próg. Matka zamknęła za nim drzwi.
Wyszedł z domu – miejsca, które wydawało mu się pieczarą lwa, nawet mimo iż wciąż nie wiedział, dlaczego. Obejrzał się za siebie. Tylko w salonie świeciło się światło. Myślał, że może uda mu się kogoś tam dostrzec, lecz szybko uświadomił sobie, że jeśli on kogoś dostrzeże, to najprawdopodobniej ten ktoś zobaczy także jego.
Wzdrygnął się.
– Ruchy – syknęła matka.
Joshua skinął głową. Przebiegli trawnik cichym biegiem, pochyleni. Na mokrej trawie było widać delikatną poświatę księżyca. Dopiero gdy ukryli się za jałowcami i dotarli do otwartej bramy, Joshua lekko odetchnął. Za wszelką cenę starał się nie spoglądać do tyłu. Ignorował mrowienie na karku i wrażenie bycia obserwowanym. Czuł się trochę jak asasyn.
Chociaż asasyn pewnie nie robił takich rzeczy na nogach miękkich jak wata.
Wyszli przez bramę. Joshua odruchowo zatrzymał się przy czarnym sedanie, ale matka potrząsnęła głową i machnęła na niego ręką. Zmarszczył brwi.
Ruszyli wzdłuż wysokich ogrodzeń, nadal się garbiąc. Dwa domy dalej założyli buty; Joshua nie zawracał sobie głowy sznurówkami. Obejrzał się jeszcze na dom. Nic się nie zmieniło. Wyglądał zupełnie tak samo jak parę godzin temu.
Joshua nawet się nie zorientował, kiedy minęli kwiatowy klomb Vaughnów – dotarli na sam początek osiedla, do południowej bramy. Matka przeszła na drugą stronę ulicy, szukając czegoś w torbie. Joshua znieruchomiał, gdy nacisnęła klamkę czarnej terenówki.
Bo to ewidentnie nie było ich auto.
– Eee…
Joshowi wydawało się, że matka nieznacznie się uśmiechnęła. Wyciągnęła coś z torebki i włożyła to do zamka.
– Vaughnowie nie uznają ogrodzeń. Nie uznają też alarmów – rzuciła półgłosem.
Drzwi odskoczyły. Bez żadnego alarmu. 
Joshua patrzył, jak matka bez słowa wsiada za kierownicę, i nie mógł uwierzyć własnym oczom. Uszom też. Cholera, nie mógł uwierzyć nawet bezsensowi egzystencji. 
A może to był sen?
– Wsiadaj – rzuciła matka.
Bez słowa obszedł samochód. Wgramolił się na siedzenie i trochę pobladły obserwował matkę, a właściwie jej ręce. Zręcznie wyłamała kawał plastiku pod kierownicą, odsłaniając parę kolorowych kabli.
A parę sekund później samochód odpalił.
– Włącz radio. – Wrzuciła bieg i cofnęła do tyłu. Nissan szarpnął dwa razy, nim gładko ruszyli po kostce brukowej. – Przełącz na lokalną stację.
Joshua już unosił rękę…
– Nie, czekaj. Czy my właśnie ukradliśmy samochód?
Jeszcze łudził się, że matka zastanawiała się nad jakimś eufemizmem. Stracił cierpliwość po piętnastu sekundach ciszy.
– No to… czy ty właśnie odpaliłaś auto na krótko?
– Umiem dobrze prowadzić.
– Ale co to ma do rzeczy?
Znów nie doczekał się odpowiedzi. W głowie zapaliła mu się czerwona lampka.
– Włącz radio – powtórzyła mama. – Joshua, rób, co mówię.
– Ale…
– Joshua.
Joshua zaklął w myślach. Po co on w ogóle próbował?
Ale dobra, włączy to przeklęte radio, a potem się zobaczy.
Spojrzał na ekran multimedialny z obcym interfejsem i zacisnął usta. Był tylko jeden, tyci problem – nie było tam żadnego ekranu multimedialnego, a jedyny interfejs był całkowicie manualny i składał się z około pięciu pokręteł, trzech przycisków, dziesięciu przekładni i ładowarki, która na pewno nie była częścią radia.
– Musisz…
– Dam radę, mamo – mruknął Joshua. Spróbował się uśmiechnąć, ale ze względu na okoliczności wyglądało to bardziej jak niezadowolony grymas.
Szybko dotarł do tego, że podłużny ekranik był ekranikiem z częstotliwością. Włączenie samego radia było już tylko kwestią czasu, podobnie jak bawienie się przyciskami i odnalezienie lokalnej częstotliwości. Gdy w głośnikach po lewej stronie rozbrzmiała audycja o jakimś wypadku, zatriumfował. Zatriumfował podwójnie, kiedy usłyszeli A48.
Parę minut jazdy minęło w ciszy. Uśpione miasto i jednostajny głos prowadzącego audycję sprawiły, że Joshua na moment zapomniał o całym bożym (i nie tylko) świecie. Potem zaczął przebierać nogami i raz za razem albo wyłamywał palce, albo przeczesywał włosy. Nieważne, jak bardzo starał się nie myśleć o tej ucieczce – ten temat ciągle do niego wracał.
Matka ze skupieniem i nieodgadnioną miną obserwowała drogę. Lekko przygryzała wargę i zerkała na radio za każdym razem, gdy usłyszała: z ostatniej chwili. Joshowi wydawało się, że im dalej od Cardiff, tym jechali coraz szybciej.
Czuł, jakby od wyjścia z łóżka minęło parę godzin. Był na nogach mniej niż pięć minut.
Odchrząknął.
– Czemu lokalne?
Drgnęła. Musiała o czymś myśleć.
– Co?
– No, radio w sensie.
Przeczesała włosy. Spojrzała na Josha w przednim lusterku, a potem znów zapatrzyła się na drogę.
– W ten sposób możemy uniknąć korków, usłyszeć o wypadkach, dowiedzieć się, czy jakaś droga nie została zamknięta…
– Zamknięta?
– Na przykład przez policję.
– A nas to interesuje, bo…?
Ciężkie westchnięcie. Joshua zabębnił palcami o udo z niewinną miną.
– Dzięki temu możemy jak najszybciej dojechać do celu.
– No dobra… ale po co ten pośpiech?
Brak odpowiedzi. No pewnie, jak zwykle. Joshua skrzyżował ramiona i westchnął z frustracją. Wpatrzył się w domy za oknem, ignorując rosnący niepokój. Nie za bardzo podobało mu się to, że coś przed nim ukrywała.
– Okej, sorry – mruknął. Odwrócił głowę i wniósł oczy ku niebu. – Mogę jeszcze o coś zapytać?
– Już to zrobiłeś.
Joshua posłał jej przeciągłe spojrzenie. Uśmiechnęła się nieznacznie. Ach, te jej cudowne żarciki.
Odchrząknął, tylko trochę zrażony.
– Gdzie tata?
W powietrzu zawisła ciężka cisza.
Matka znieruchomiała. Odwróciła wzrok, ale Joshua ciągle się w nią wpatrywał. Nawet w delikatnym blasku rzucanym z deski rozdzielczej Joshua dostrzegł, że jeszcze bardziej pobladła. Zacisnęła szczękę. Josh ściągnął usta, ale nie poddał się.
– Niedługo do nas dołączy – powiedziała tak samo stanowczo jak wcześniej.
Joshua wzruszył ramionami. To go trochę uspokoiło, poza tym nie chciał dalej drążyć. Niepewnie przeczesał włosy. Wtedy zauważył, że od dłuższej chwili podrygiwał nogą. Westchnął.
Powoli wyjeżdżali z Cardiff. Właśnie gdy zabudowania były coraz rzadsze, latarnie żyły własnym życiem, a w radiu rozpoczęła się audycja o skutkach jedzenia kurkumy, do Josha coś dotarło. Właśnie wymknął się z własnego domu z własną matką o trzeciej w nocy i jechał nie wiadomo dokąd. Jeśli w tym nie było nic dziwnego, to nie nazywał się Joshua Llewelyn.
– Joshua, sprawdź, czy jutro są jakieś loty z Heathrow do Sofii. Stolicy Bułgarii.
Sięgnął po laptopa i go włączył.
– Już spraw… Chwila. – Zmarszczył brwi. – Heathrow jest koło Londynu, no nie?
Matka skinęła głową.
– No więc… czemu nie z Cardiff? – zdziwił się. – Pomijając to, że jest trzecia nad ranem i o tej porze pewnie nic nie lata… Nasze lotnisko jest bliżej. I w ogóle. I czemu akurat Sofia, a nie, nie wiem, Magadan?
– No dobrze, ale obstawiam, że do Bułgarii łatwiej będzie dolecieć z największego lotniska w Europie niż z Cardiff. – Uśmiechnęła się.
Joshua wzruszył ramionami. Odruchowo zignorował to, że olała pytanie o powód. Już miał włączać przeglądarkę, gdy zorientował się, że istniało prostsze rozwiązanie.
– Mamo, masz telefon?
Pokręciła głową.
– Serio nie masz?
– Nie. Został w domu.
– Tak po prostu świadomie go zostawiłaś?
– Mniej więcej – mruknęła matka.
– Wow. – Joshua uśmiechnął się. – Jestem w szoku.
Parę sekund później podrapał się po głowie. Przypomniał sobie, dlaczego tak naprawdę o to pytał.
– Mogłem jednak wziąć router – mruknął. – Świetnie, bez hotspotu mogę tylko się włamać do jakiegoś wi-fi.
Trochę po czasie uświadomił sobie, że mówił to na głos. A matka to słyszała.
Przypomniało mu się, jak zareagowała na ostatnią wizytę u dyrektora szkoły po pewnym pamiętnym włamaniu. Zacisnął usta, nieco się przygarbił, lekko postukał w klawiaturę i odetchnął.
– Rób, co musisz.
Joshua uniósł brew. Popatrzył przeciągle na matkę.
– Podejrzane – zauważył. – Mówiłem o łamaniu prawa. Znaczy chyba. W tej rodzinie to nie ja jestem prawnikiem.
Matka tylko lekko się uśmiechnęła.
– Masz moje pełne pozwolenie.
Joshua przeczesał ciemne włosy. Jeszcze raz niepewnie spojrzał na matkę, a gdy ta skinęła głową, westchnął.
– Dobra, to musimy się…
Nadajemy ważny komunikat z ostatniej chwili: drogi wylotowe z Cardiff zostały zablokowane przez policję. Każdy przejeżdżający przez granicę miasta musi zostać obowiązkowo wylegitymowany przez służby. Działania te są podjęte w związku z...
Radio zgasło. A właściwie wyłączyła je matka. Poprawiła włosy.
– To nieźle – mruknęła po długiej chwili.
Joshua skinął głową. Rozsiadł się wygodniej. Przeciągle ziewnął. Jeszcze chwilę trochę zamglonym wzrokiem wyglądał za okno, ale zbyt dużo tam nie widział. Prawie zasnął.
Laptop na kolanach przypomniał mu, że miał zrobić coś jeszcze.
– Mamo, musiałabyś się gdzieś zatrzymać – bąknął nieśmiało.
– Mamy czas – odparła – tylko nie wiem, czy tutaj coś złapiesz, zjechałam na jakąś naprawdę boczną drogę. I w końcu mamy środek nocy.
Joshua rzucił jej wyzywające spojrzenie.
– Dam radę.
Zatrzymali się na zajezdni autobusowej w St Brides. Musieli zgasić silnik, żeby nie zabić akumulatora. Joshua przełknął ślinę. Chwilę siedział nieruchomo, z palcami zawieszonymi nad klawiaturą. Przypominał sobie to, czego nie robił od dłuższego czasu.
Wreszcie jednak zaczął klikać w klawiaturę z dużą prędkością. Przygryzł wargę.
– Jest – mruknął wreszcie.
Z triumfalnym uśmiechem otworzył przeglądarkę i wszedł na stronę lotniska. W myślach przeklinał szybkość łącza, ale gdy wreszcie wyświetliła mu się godzina najbliższego lotu do Sofii, odetchnął.
– Siódma trzydzieści, przesiadka w Amsterdamie… – powiedział. – Kolejny o piątej czterdzieści pięć, znaczy wieczorem…
– Do Londynu mamy jeszcze jakieś dwie i pół godziny – stwierdziła szybko matka. – Kup bilety. Zdążymy nawet bocznymi drogami, jeśli nie będziemy się po drodze nigdzie zatrzymywać.
Joshua skinął głową i uśmiechnął się. Wyłączył laptopa.
Bułgaria, pomyślał z rozbawieniem. Nigdy nie sądził, że o takiej godzinie będzie jechał na najpopularniejsze lotnisko w kraju po to, żeby pojechać do Bułgarii. Poza tym za dwa lata miał jechać tam na kolonię.
– No, to w drogę – westchnęła matka.
W radiu gitarzysta zaczął grać akustyczną wersję Malibu Miley Cyrus. Matka złączyła kable, a gdy silnik zaskoczył, wrzuciła bieg i gładko wjechała na drogę.
– Możesz się przespać, jeśli chcesz. Czeka nas długa droga.

11 komentarzy:

  1. Wcale nie odświeżałam bloga jak idiotka od 17:58 XD
    ME

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czeeeeść!

      O kurczaki! Czuję się nieźle zmieszana po tym rozdziale. Co się tutaj w ogóle wyprawia?
      Czuję w kościach, że ta przygoda Josha i jego matki będzie bardzo... dziwna i tajemnicza? Powiedzmy, że to dobre określenia.

      Mam tak wiele pytań! I teorii. XD
      Założę się jednak, że po usłyszeniu choćby jednej będziesz się zanosić gromkim śmiechem.
      *szeptem* jedna z nich jest taka, że jacyś szemrani ludzie zabili jego ojca, a jego rodzina musiała uciekać, bo to miało jakiś większy związek z polityką czy coś w tym stylu
      Ta, zezwalam na śmianie się. XDD


      Czekam niecierpliwie na kolejne rozdziały, życzę weny i coś poważnie czuję, że będzie to niesamowicie zaskakująca historia.

      Tulę,
      Shoshano.

      Usuń
    2. Nie ma to jak teorie! Szczerze to cudownie się je czyta, bo mam jakąś taką specyficzną świadomość, że ten twór powieściopodobny zmusił kogoś do zastanowienia się i, naprawdę, uwielbiam to uczucie.

      Nie mówię tak, nie mówię nie! I nie śmieję się, zawsze to jakiś pomysł. XD Ale ciekawie, ciekawie.

      I dziękuję bardzo i oprócz tego – miło mi! Oby tylko udało mi się sprostać oczekiwaniom. :D

      Usuń
  2. Przybyłam!
    Faktycznie krótszy, ale pewnie nie zauważyłabym gdybyś sama tego nie napisała hahahaha
    Cóż dużo tajemnic, dużo sekretów, dużo dziwnych sytuacji, nieźle.
    Ta matko trochę skojarzyła mi się z matką tyranem, jeszcze jak tam dopisałaś, że brakuje tylko uderzenia ręką o stół XDDD ciekawe co to z nią będzie
    Cała ta ucieczka, zablokowanie dróg, lot do Bługarii? Btw czemu tam?
    Będzie się działo :))))) a to lubię!
    Pozdrawiam cieplutko
    N

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Matka tyran? Cel osiągnięty, idę odhaczyć w dzienniczku Rzeczy do zrobienia przed śmiercią!
      A co do Bułgarii – wszystko się mniej więcej wyjaśni. A jeśli nie, dopowiem. Znaczy któryś bohater dopowie.

      Usuń
  3. Wszystko było takie tajemnicze i pełne napięcia. Zdziwiłam się tylko, że Josh zadaje w sumie dość mało pytań i dość niewiele zastanawia się, co się dzieje i po co, nie wygląda na zmartwionego, ale zwalam to też na jego zaspanie.

    BTW., w jakiś sposób rozbawił mnie ten szyk:
    – Rób, co musisz. – Uśmiechnęła się tylko matka. XD

    Zdziwiło mnie też dość optymistyczne przekonanie mamy Josha, że zdążą na samolot. Najpierw powiedziała, że:Do Londynu mamy jeszcze jakieś dwie i pół godziny , a potem, że: Czeka nas długa, nudna droga. Do samolotu jest natomiast jakieś trzy godziny, na lotnisku w Londynie odprawa skończy się pewnie z 40 min przed lotem. Z dużych lotnisk, w kolejce, często jest tak, że nawet jak się przyjedzie godzinę przed odlotem, to się nie odprawisz i elo. Chyba że Josh, zamiast spać, odprawi się i mamę online, ale nie każda linia ma taką możliwość, a jeśli już, to zwykle odprawy online zamykane są na 2h przed lotem. Więc, no, Josh... wyścig z czasem, zasuwaj. Dzień jak co dzień, mogłabym rzec XDDD

    Niemniej kibicuję, by zdążyli tymi bocznymi drogami. Lepiej niech matka ma tej nocy ciężką nogę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeju, dziękuję bardzo za rozbudowany komentarz! <3 I co do szyku: cóż, notorycznie mi się zdarza poprzestawiać wyrazy i sama często śmieję się z siebie, więc... XD

      Dziękuję jeszcze raz!

      Usuń
  4. Ale się zestresowałam. Klimat stworzony pierwsza klasa, czułam się jakbym to ja uciekała, serio.
    Ogólnie rozdział świetny, kilka razy powtórzył się laptop i klucze na początku, ale to drobny błąd.

    Golden
    hell-is-empty-without-you.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale się zestresowałam. Klimat stworzony pierwsza klasa, czułam się jakbym to ja uciekała, serio.
    Ogólnie rozdział świetny, kilka razy powtórzył się laptop i klucze na początku, ale to drobny błąd.

    Golden
    hell-is-empty-without-you.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

źródła: x, x, x, x, x, x. Gif w nagłówku pochodzi z piosenki faded i został stworzony przez użytkowniczkę Teru97 w tym wątku. Wszystkim serdecznie dziękuję!