27 mar 2020

01. Niecierpliwość, impertynencja oraz zawisłość


9 maja 2017
Pięćdziesiąt jeden godzin przed 

– UCIEKAJCIE!!!
Joshua nie spojrzał za siebie.
Wziął pierwszy możliwy zakręt, tuż za znakiem zakaz ruchu pieszych, i z wodą chlupiącą pod stopami pognał wzdłuż uliczki. Nie wiedział, co się dzieje, ale jedno było pewne – musieli jak najszybciej się stamtąd zmyć. 
Wstrzymywał oddech. Skarcił się w myślach i wypuścił powietrze.
Sammy właśnie go dogonił, biegli ramię w ramię. Joshua posłał mu pytające spojrzenie, ale Sam zareagował. Skręcił w boczną uliczkę. 
Joshua ciągle biegł prosto. Zwolnił, przeklął pod nosem, obrócił się na pięcie i ruszył za resztą. Miał chwilę, żeby zerknąć za siebie; nie dostrzegł nikogo ani niczego poza starszym panem palącym papierosa na ławce. Zmarszczył brwi.
Coś ochlapało mu spodnie. Wydawało mu się, że poczuł zimną wodę nawet na swetrze. Sekundę później sam przebiegł po gigantycznej kałuży.
Tylko nie buty, tylko nie buty...
A jednak buty.
Zatrzymał się. Sammy usilnie próbował wyciągnąć nogę z błota. Joshua miał nierówny oddech i czuł na karku pościg, ale nie mógł powstrzymać się przed prychnięciem.
– Dobra robota.
– Pomóż mi – wysapał Sammy.
Joshua uniósł brew, westchnął, po czym wyciągnął rękę do Sama.
Chwilę później biegli dalej, ale Joshua powoli zaczął wątpić. Mieli uciekać. Ale przed czym? Przecież nawet niczego nie zrobili. W jednej chwili szli z paczkami chipsów i puszkami energetyków w dłoniach, w drugiej mieli uciekać. Nigdzie nie widział radiowozu albo znajomych twarzy. Nawet żadnych samochodów. Rowerzystów. Cholera, śmigłowców też.
Coś ewidentnie się nie zgadzało.
Dobiegli do ogrodzenia. Joshua zmarszczył brwi, widząc, że wszyscy się przed nim zatrzymali. 
W bladym świetle latarni dostrzegł tabliczkę: Uwaga! Ogrodzenie elektryczne.
– Ogrodzenie elektryczne…! – wystękał ktoś.
Joshua przewrócił oczami. 
– Włączone? – spytał Sammy.
– Wolę nie testować.
– Pieprzone owce – mruknął Joshua, podchodząc nieco bliżej.
– Pieprzona Walia.
Westchnął. Zlustrował ogrodzenie wzrokiem. Nie było wysokie, ale sam nie zamierzał ryzykować. Dostrzegł za to drewniane słupki, nieduże i szerokie, rozstawione co jakieś dziesięć metrów. Wydawały się dziecinnie łatwe do przeskoczenia.
Uniósł brew i spojrzał na resztę. Już szukali czegoś, czym mogli odsunąć białe taśmy i przejść między nimi. Z pewnością znajdą coś przydatnego wśród pustych puszek, pełnych butelek i… czegokolwiek, co mieli przy sobie.
Wzruszył ramionami. Cofnął się o parę kroków, przejechał dłonią po włosach.
Wystarczy sobie zaufać, pomyślał krzepiąco. Nie takie rzeczy się robiło.
Rozpędził się. Słupek był coraz bliżej.
Nawet nie zauważył, kiedy go przeskoczył. Lekko się uśmiechnął, po czym odwrócił się i wystawił ku niemu środkowego palca.
Chłopcy przypatrywali mu się dłuższą chwilę. Cicho westchnął i włożył ręce do kieszeni.
– Idziecie czy nie? – zawołał.
Potrzebowali kilka sekund na podjęcie decyzji. Już po drugiej stronie pobiegli dalej, ale chyba nikt nie wiedział już, w jakim celu. Ze znacznie mniejszym zapałem wyszli na drogę za ogrodzeniem po drugiej stronie pastwiska. Z kompletnym zrezygnowaniem stanęli pod latarnią.
Świeciła niepokojąco blado. Światło co jakiś czas mrugało. Wprost idealnie, pomyślał ironicznie Joshua i wzdrygnął się. W promieniu stu metrów nie było widać żadnej żywej duszy, księżyc tego wieczoru postanowił nie spełnić swojego zadania, a odległe wycie nie brzmiało najprzyjemniej. Co jak co, ale owce zdecydowanie nie wydają dźwięków wilkołaka.
Chłopcy spojrzeli po sobie. Błoto na ubraniach, a u niektórych nawet na twarzach. Potargane włosy. Krawaty, rano elegancko włożone pod bawełniane sweterki, teraz luźno zwisały. Było to widoczne zwłaszcza na tych, którzy zgięci wpół i z rękami na kolanach próbowali uspokoić oddechy. Inni już je ściągali i pospiesznie wsadzali do kieszeni.
Joshua wziął głęboki wdech, ale nie za bardzo wiedział, od czego zacząć. Przeczesał więc ciemne włosy, przestąpił z nogi na nogę, wsadził ręce do kieszeni…
– Gdzie my właściwie jesteśmy? – spytał Sammy.
Przeciągła cisza była wystarczającą odpowiedzią. 
– Nie możemy być daleko – odezwał się wreszcie Arthur. Podrapał się po głowie. – To tylko zadupie na przedmieściach wygwizdowia.
Sammy westchnął. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął paczkę papierosów. Zapalił.
– Arthur?
Arthur, nieco zaskoczony, spojrzał na Josha.
– No?
– Może chciałbyś coś powiedzieć?
– Ale o co ci chodzi?
Joshua odchrząknął.
Uciekajcie, tak na przykład. Po co?
Gdy Joshua mówił, papieros zdołał obejść parę osób. Nadeszła kolej na Josha, jednak chłopak bez zastanowienia pokręcił głową ze spojrzeniem wbitym w Arthura.
– Ucieka się przed czymś. Lub kimś – dodał. Ton jego głosu tylko pozornie był bezbarwny. Wydawało mu się, że zobaczył, jak Arthur nieznacznie zadrżał.
Ale Arthur tylko nonszalancko się uśmiechnął.
– Wyluzuj, Llewelyn. To był tylko taki żart. Wiesz, co to jest, nie? Zachowałeś chociaż trochę poczucia humoru? – zadrwił.
Joshua uniósł brew i prychnął pod nosem.
Sammy odchrząknął.
Sorry, że przerywam, dziewczyny, ale chyba wiem, gdzie jesteśmy – powiedział. Na jego ustach pojawił się ogromny uśmiech. – Tak się składa, że to miejsce jest idealne!
Joshua sugestywnie się rozejrzał. Wokół nie znajdowało się nic poza… niczym. I jeszcze więcej niczego. Gdyby był sam, to miejsce na swój sposób mogło być idealne.
Ale nie późnym wieczorem i z grupą ludzi zdolnych do wszystkiego.
Mimo wszystko z zaciekawieniem ruszył za Sammym. Parę minut szybkiego marszu później, Sam zszedł z głównej drogi i po wilgotnej trawie podszedł do starej bramy, która wyglądała, jakby stała tu od epoki brązu.
– Wysypisko? – spytał Arthur.
– Wysypisko. – Sammy skinął głową. – Nikt nas tu nie znajdzie… a przynajmniej nie powinien.
Joshua zacisnął usta i wsunął ręce do kieszeni, ignorując gęsią skórkę. Wysypisko śmieci w miejscu zapomnianym przez ludzkość wydawało mu się tylko trochę upiorne. Zjedzone przez rdzę samochody, mnóstwo butelek, jeszcze więcej rozbitych butelek, a na pewno dużo więcej innych śmieci, które trudno było rozpoznać. Coś ciągle skrzypiało, trzeszczało, zgrzytało i jęczało. Złowroga góra śmieci (czy może śmierci) wyglądała i brzmiała, jakby zaraz miała się zawalić. Joshua wzdrygnął się, kiedy prawie nadepnął na coś podejrzanie ostrego i podobnego do zmutowanego gwoździa.
Faktycznie. Idealne miejsce, nie ma co.
Sammy uśmiechnął się i pewnym krokiem poszedł dalej. Niemożliwe, że był tu wcześniej – ale jeśli właśnie improwizował tę całkowitą swobodę, powinien raczej myśleć o zostaniu aktorem, a nie prawnikiem. 
– Zapraszam! – zawołał, wskazując na kanapę za sobą.
Kanapę, która wśród innych śmieci wydawała się być w zadziwiająco dobrym stanie. Zupełnie jakby ktoś o nią dbał.
Sammy szybko strzepnął z niej wszystko, co tylko dało się strzepnąć. Pyłki wzbiły się w powietrze, podobnie jak kłęby kurzu, które natychmiast porwał wiatr.
Joshua uchylił się w ostatniej chwili. Omal nie dostał jednym z nich w twarz.
Arthur podszedł do Sammy’ego bez namysłu, tuż za nim Jack i Declan. Joshua dopiero po westchnięciu i pomyśleniu, że to naprawdę nie był zbyt dobry pomysł, zdecydował się na to samo.
Przeszło mu przez myśl, że coś naprawdę musiało być nie tak, skoro wysypiska nie strzegła żadna brama. A przynajmniej zamknięta brama. Nawet wyłamana kłódka.
Przełknął ślinę.
– Niby czemu to ma być idealne miejsce? – spytał, jeszcze nim usiadł.
– Bo nikt nas tu nie będzie widział – odparł Arthur zupełnie tak, jakby to było oczywiste. – Sammy to geniusz.
Sammy wyszczerzył się.
– Wiem. Dzięki.
Kiedy wszyscy już siedzieli, a Jack sięgnął do plecaka, Joshua zrozumiał, co się zaraz stanie. Westchnął, rozsiadł się wygodniej, poluzował krawat.
Butelki piwa powędrowały niemal do wszystkich. Tylko Joshua pokręcił głową. Nie przejmując się nimi, spojrzał na wystającą spod sweterka koszulę.
– Cholera, będę musiał to prać, a jutro do szkoły – mruknął.
Sammy upił łyk piwa.
– Nie masz drugiego?
Joshua uniósł brew.
– Mam, ale jeśli nie pamiętasz – podkreślił – od wczoraj to raczej bagno niż koszula..
– Ale w czym problem? – Sammy wzruszył ramionami. – Pewnie już wyschła.
Joshua odchrząknął i odwrócił wzrok.
– Nie wyschła, bo nawet nie jest wyprana.
Jack przerzucał puszkę z ręki do ręki.
– To tylko błoto… – stwierdził.
– I dwadzieścia punktów – zaśmiał się Arthur.
– Przecież najwyżej dostanie zastrzeżenie na wywiadówce – powiedział Sammy. – Nie przejmuj się, Josh.
Gdyby to nie był jakiś dziesiąty raz w tym semestrze, na pewno by się nie przejął. Ale wszyscy powoli zaczynali mieć zastrzeżenia do jego zachowania. Rodzice także. 
– Albo cię zawieszą – wtrącił Arthur. – To nie byłby twój pierwszy raz, Llewelyn.
Sammy prychnął z rozbawieniem.
– Zawieszą za mundurek? Gdzie tak robią, w przedszkolu?
Arthur powoli pokręcił głową, pijąc. Minęła dłuższa chwila, nim wreszcie powiedział:
– Mój brat tak miał.
– Ale on nie chodził do prywatnej, tylko do jakiejś szkoły dla debili.
– Poza tym obstawiam, że to kolejna wymyślona historia. – Joshua wzruszył ramionami.
Arthur powoli przeniósł na niego spojrzenie. Josh dostrzegł furię w jego oczach, ale ze spokojem to wytrzymywał. Nie pozwolił sobie nawet na chwilowe okazanie słabości.
– Boże, Llewelyn, zamknij się wreszcie – warknął Arthur. – Cały czas tylko na wszystko narzekasz jak jakiś głupi dzieciak, którym zresztą jesteś.
– Ja nie…
– Jesteś trzy lata młodszy. – Głośne, pogardliwe prychnięcie. – Pewnie, że jesteś dzieciakiem, i udowadniasz to cały czas. Boisz się pić, boisz się palić…
– Arthur, wyluzuj – odezwał się Jack. – Zejdź z niego. Nie chce się bawić, to jego sprawa. – Lekko uśmiechnął się do Josha. – Poza tym ja jestem dwa lata młodszy od ciebie i na mnie jakoś nie wjeżdżasz.
– Bo ty jesteś spoko – odparł bez zastanowienia Arthur. – Nie to co on.
Brwi Joshuy uniosły się. Wziął głęboki wdech… Zobaczył Sama, który niemal niewidocznie pokręcił głową. Wypuścił powietrze z płuc i zacisnął usta. Zaczął nerwowo podrygiwać nogą. Gdyby powiedział Arthurowi wszystko, co kłębiło mu się w głowie, pewnie skończyłoby się… brutalnie.
A póki mógł tego uniknąć, chyba wolał nie ryzykować.
Był przecież trzy lata młodszy. Zaczął się poważnie zastanawiać, co właściwie tam robił – obok pijących i palących degeneratów dawno po dziesiątej w nocy.
A chodzenie do tej samej prywatnej szkoły nie było żadnym wytłumaczeniem.
Może po prostu sam był takim degeneratem?
Stopniowo jednak atmosfera zaczynała się rozluźniać. Joshua wygodnie siedział na kanapie i popijał coca-colę ze szklanej butelki, podczas gdy stojący trochę dalej Sammy i Declan zaczęli śpiewać upiornie wesołe piosenki. Arthur przechadzał się po wysypisku – oglądał samochody. Niemal całkowicie pożarty przez rdzę lincoln, jakaś nazistowska terenówka, chromowana kierownica w morzu wygiętych gwoździ…
– Ale starocie – powiedział w pewnym momencie Arthur między zaciąganiem się papierosem a piciem piwa. – Już nie mogę się doczekać mojego merola.
Jack cicho się zaśmiał.
– I tak prawko będziesz mógł zdać dopiero za trzy lata – zawołał do Arthura. – Na razie to ty nawet nie wiesz, po której stronie drogi się jeździ.
– Wie-em przecież…
Joshua uniósł brew. Może nawet by uwierzył… ale zająknięcia nigdy nie są zbyt przekonujące.
– To po której? – drążył Jack z kpiącym uśmiechem.
– Nie muszę ci niczego udowadniać – wybełkotał Arthur i ruszył dalej.
Joshua i Jack spojrzeli po sobie. Jack głośno się roześmiał. Josh z lekkim rozbawieniem tylko pokręcił głową.
Chwilę siedzieli w ciszy. Jack przeciągnął się.
– Wybaczysz? – spytał, wstając.
Joshua skinął głową. Założył nogę na nogę i popatrzył na Declana i Sammy’ego, którzy z zamkniętymi oczami i śmiejąc się, tańczyli do chyba tylko sobie znanych piosenek.
Odwrócił głowę i zerknął na Arthura. Ten zdołał już odstawić gdzieś puszkę po piwie. Przydeptał wypalonego papierosa, po czym sięgnął do kieszeni. Wyjął coś niedużego; Joshua nie zdążył dostrzec, co to było. 
Pomyślał, że zaraz dostanie opieprz za gapienie się, więc szybko wbił wzrok we wrak półciężarówki przed sobą. Niepewnie wyłamał palce. 
Od początku mówił im, że niezbyt dobrym pomysłem było pójście nie wiadomo dokąd tuż po szkole – a właściwie po treningu piłkarskim. Chętnie przebrałby się w coś mniej rzucającego się w oczy niż mundurek jednej z elitarnych, prywatnych i bardziej popularnych szkół w Walii.
Sorry, Josh.
Joshua leniwie podniósł wzrok. Lewa brew momentalnie powędrowała mu w górę.
Stał przed nim Arthur we własnej osobie. W oczach miał łzy.
– Przepraszam, że byłem taki niemiły. Wybaczysz mi…? – wydusił bełkotliwym, ale zrozpaczonym głosem.
Zmierzenie go spojrzeniem zajęło Joshowi dłuższą chwilę.
– Mogę uklę…
– NIE – zaprotestował Josh. – Wyluzuj.
– Wybaczysz mi?
Do Josha po raz pierwszy tego wieczoru dotarła prawda objawiona – Arthur ewidentnie miał coś z głową. Nie dał jednak poznać po sobie tej myśli i tylko westchnął, po czym powoli pokiwał głową. Arthur wyszczerzył się i usiadł obok niego.
Josh rozejrzał się w poszukiwaniu pomocy. Jack był zajęty… czymś, a dwaj tancerze realizowali się dalej. Tracili równowagę. Co chwilę wybuchali śmiechem.
I najwyraźniej za punkt honoru obrali sobie zrobienie jakichś stu piruetów.
– Josh, coś ci pokażę – szepnął nagle Arthur.
– No?
Arthut wyciągnął z kieszeni nóż motylkowy. Powoli nim kręcił, mówiąc:
– Dostałem go od brata na urodziny i, cholera, jest świetny. Tutaj brat debil mi go pociął scyzorykiem… – Wskazał na niewielkie rozcięcie na rączce. – Nie wiem, co debilowi strzeliło do łba, ale chyba jest po prostu głupi – mruknął Arthur. Chyba bezwiednie zaczął kręcić coraz szybciej.
Joshua zbladł.
Pewnie czułby się podekscytowany w każdej innej chwili. Czułby się podekscytowany, gdyby parę milionów lat temu dziadek wręczyłby mu taki nóż, a następnie udaliby się na rytualne polowanie. Czułby się podekscytowany, gdyby sam kupił taki nóż na AliExpress. Paczka dotarłaby znienacka po trzech miesiącach, a on nie pamiętałby nawet, co zamówił.
Ale wtedy nie czuł nie podekscytowany.
Nóż w rękach pijanego gościa z ujemnym IQ nie był dobrym zwiastunem.
Josh z trudem przełknął ślinę.
– Po co ci nóż?
– Proste. Żeby sprzedać komuś kosę pod żebra, jeśli będzie do mnie skakał.
Joshua spojrzał na niego.
– Dobrze wiedzieć.
Arthur musiał żartować. A skoro Arthur żartował, to on też zażartował.
– Umiem różne triki – wyjaśnił Arthur. – Mogę ci jakieś pokazać.
Arthur wziął zamach…
– Nie musisz! – odparł szybko Joshua. – Jest trochę ciemno i… no.
Wolę nie stracić ręki.
Wolę, żebyś ty nie stracił ręki.
Wolę, żeby nikt nie stracił niczego.
– Aaa… rozumiem. Niczego nie zobaczysz. W sumie racja – mruknął Arthur. – Trochę szkoda.
– Ta.
– Ale może jut…
– Już jestem – odezwał się Jack.
A oto Jack Zawsze Na Czas.
Dla niepoznaki Joshua tylko skinął głową. Gdy Arthur patrzył w drugą stronę, nieznacznie się odsunął i odetchnął z ulgą.
– Josh, na pewno nie chcesz piwa?
Jack sięgał do swojego plecaka. Kiedy Joshua pokręcił głową, chłopak jedynie wzruszył ramionami, po czym wyciągnął półlitrową butelkę wódki.
Joshua często się zastanawiał, gdzie on to wszystko mieścił. I kto sprzedawał alkohol trzynastolatkowi.
– Nie, nie, nie, nie, nie!
Sammy szybko szedł w ich stronę. Odważnie i stanowczo wsunął butelkę z powrotem do plecaka Jacka.
– Wystarczy na dziś – stwierdził. Joshua jednak nie usłyszał w jego głosie zbyt wielkiego przekonania. – Mam ciekawszy pomysł.
Mogło być coś ciekawszego niż piwo i fajki na wysypisku?
Mogło. Problem w tym, w jaki sposób to miało być ciekawsze.
Sammy usiadł, czy raczej wskoczył, na kanapę. W górę uniosła się chmura kurzu. Jakiś kłąb spadł Samowi na głowę, ale chłopak się tym nie przejął. Tylko zachichotał. Chichotał dalej, gdy wszystko opadało mu na spodnie.
Joshua zakaszlał. Zaswędziało go w nosie.
Declan kichnął raz, a potem drugi. Potem trzeci.
– Stary, ty kichasz jak jakiś ogr – zaśmiał się Sammy.
– Zamknij się – odparł żartobliwie Declan.
– A jaki masz pomysł?
Arthur zjawił się jakby znikąd.
– Archie, idź ustaw wieżę z butelek – odpowiedział mu Sammy. Na ustach drgał mu szelmowski uśmieszek.
– Czemu ja?!
– Bo tak – odparł Sammy. – Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, mój drogi. Niecierpliwość, impertynencja oraz zawisłość także.
Joshua lekko się zaśmiał.
– Wow, jakie mądre słowa – prychnął. – Nawet nie wiedziałem, że takie znasz.
– No nie? – Sammy wyszczerzył się. – Też nie wiedziałem, że je znam.
Declan odchrząknął.
– Będziemy układać wieże z butelek?
Sammy zmarszczył brwi. Nie odzywał się przez chwilę, wpatrzony w eter przed sobą. Zaczął rytmicznie uderzać palcami o udo.
– W sumie to nawet nie musimy… – oświadczył powoli. – Możemy się obejść bez tego.
– Wyjaśnisz wreszcie, o co chodzi?
Sammy pochylił się i zaczął szukać czegoś w plecaku. Joshua spokojnie pił colę. Nie uważał, że Sammy mógł go czymkolwiek zaskoczyć.
Właśnie dlatego omal się nie opluł, gdy zobaczył TO. Gwałtownie zbladł.
– Skąd ty masz pistolet? – wyrwało mu się.
Sammy wyszczerzył się.
– Od starego.
– I co, tak po prostu ci dał? – Joshua uniósł brew.
– Mój stary jest gliniarzem – podkreślił Sammy. – Trzyma to cacko w szafce. A raczej trzymał. Niezamknięte.
Joshua powoli skinął głową. Nie potrzebował dalszej historii. Wstał i dołączył do reszty chłopaków, którzy zdążyli już okrążyć Sammy’ego. Pierwszy raz tego wieczoru – czy raczej nocy – pomyślał, że może warto było się napić.
– Glock 17, generacja czwarta, zdublowana sprężyna powrotna, redukcja odrzutu, dwadzieścia dwa pociski – powiedział Sammy, delektując się każdym wypowiedzianym słowem.
Brzmiał trochę tak, jakby był terrorystą, który właśnie oznajmiał zakładnikom, jaką broń trzymał i jak z łatwością mogłaby rozwalić im czaszkę.
Później Joshua w myślach stwierdził, że Sammy powinien zmienić pseudonim. Sammy Terrorysta. Sammy Gangster.
– A teraz chodźmy kogoś zastrzelić – oznajmił Sammy śmiertelnie poważnie.
Sammy Morderca...
– Ale kozak! – wykrzyknął Arthur. – Mogę dotknąć?
Sammy Morderca uśmiechnął się i wręczył Arthurowi broń.
Chłopak przez chwilę oglądał. Jego oczy zalśniły dziwnym blaskiem.
Wycelował prosto w Joshuę.
Serce Josha zatrzepotało.
Glock 17… 22 pociski...
Wytrzeszczył oczy. Cofnął się. Nadepnął na parę puszek. Omal się nie przewrócił.
Zaklął pod nosem parę razy. Całe życie przeleciało mu przed oczami.
Glock 17… 22 pociski...
– Ale zajebiste. – Arthur wyszczerzył się, po czym opuścił pistolet i oddał go Sammy’emu.
– Umiesz z tego strzelać? – spytał Declan.
Podczas gdy Sammy z uśmiechem udzielał odpowiedzi na kolejne pytania, Arthur podszedł do Josha i poklepał go po plecach. Omal się przy tym nie przewrócił.
– Wyluzuj, stary. Przecież bym cię nie zabił.
– Ta – mruknął Joshua. Skrzyżował ramiona i westchnął, po czym ruszył w stronę Sammy’ego.
Declan się śmiał.
– Gorzej, jak cię znajdzie i przyjedzie tu twój stary.
– Po co?
– Ukradłeś gliniarzowi spluwę! – zawołał Declan i znów się roześmiał. – Jesteś legendą. Poważnie, chłopie.
Joshua delikatnie się uśmiechnął. Serce wciąż biło mu nieco szybciej niż zwykle, ale starał się jak najszybciej wymazać tamto wydarzenie z pamięci.
– Arthur, debilu, ułożyłeś tę wieżę? – spytał po paru sekundach triumfowania Sammy.
– Jaką wieżę?
Sammy posłał mu przeciągłe spojrzenie. Wzruszył ramionami.
– To postrzelamy do samochodów.
– Do tych staroci? – upewnił się Arthur. Gdy Sammy przytaknął, zawołał triumfalnie: – JEST! Dobrze im tak.
– Co one ci zrobiły? – spytał Sammy.
– No nie wiem, istnieją?
Sammy zaśmiał się, ale niemal natychmiast przybrał poważną minę. Przyjął odpowiednią pozycję. Celował do zardzewiałej półciężarówki. Miał szeroki uśmiech na ustach.
Joshowi przemknęło przez myśl, że dawanie broni pijanemu czternastolatkowi nie mogło się skończyć zbyt dobrze.
Jednak gdy minęła dłuższa chwila, a nic się nie wydarzyło, Joshua zaczął nabierać podejrzeń.
– Nie działa – mruknął Sammy i podrapał się po głowie.
– Może odbezpiecz – zasugerował Jack.
– Słusznie.
Joshua głęboko westchnął. Serce znów nieco mu przyspieszyło. Nawet nie wiedział, kiedy z wrażenia się wyprostował.
Huk wystrzału przeszył powietrze.
Przez chwilę wszyscy milczeli. 
Przez dłuższą chwilę.
Cisza.
Zapach prochu unosił się wokół.
Wreszcie Sammy wybuchł śmiechem. Śmiał się dłuższą chwilę, nim przetarł twarz i powiedział:
– O cholera.
Jeszcze raz się zaśmiał.
– Okej, to było bardziej zajebiste, niż myślałem.
Declan szybko wyciągnął telefon z kieszeni i oświetlił maskę samochodu.
– Jest tylko wgniecenie. – Zmarszczył brwi. – Żadnej dziury.
– Dawaj to, detektywie – odparł Arthur i wręcz wyszarpnął Declanowi telefon. Oświetlił samochód. – O w mordę. Faktycznie nie ma dziury.
Była dziura. Ale gdzieś indziej.
Joshua odchrząknął i wskazał na samochód obok.
– Popatrzcie tam. Pocisk się odbił i…
– Ktoś jedzie!
Joshua się odwrócił. Przymrużył oczy.
– Radiowóz – powiedzieli wszyscy razem.
– Sammy, to chyba naprawdę jest twój stary – dodał ktoś.
– UCIEKAJCIE!!!



I'm going away for a long time
I'm going away for a long time

Bring the night
Day comes too soon
Dark its embrace
Scatters all trace*

Joshua próbował ignorować dojmujący chłód. Szedł szybko, z rękami w kieszeniach, w myślach śpiewając piosenki na ulubionej playliście.
W istocie miał wrażenie, jakby od rana minęło z tysiąc lat. Poznawał okolicę, nie mieszkał tam od wczoraj, na dodatek ostatnio często wracał w nocy, ale w głowie kumulowało mu się milion różnych myśli.
Policja. Pistolet. Picie, palenie.
A teraz wracanie po jedenastej wieczorem.
Nieznacznie się uśmiechnął. Teraz, kiedy był we względnie bezpiecznym miejscu, pomyślał, że w sumie było całkiem ciekawie. Nie był pewien, czy by to powtórzył – a wręcz w to wątpił – ale było ciekawie.
Za zakrętem wreszcie wyłonił się jego dom. Założył kaptur na głowę. Nigdy nie był pewien, czy to coś dawało, ale miał chociaż niewielkie poczucie niebycia śledzonym przez kamery na strzeżonym osiedlu.
Spojrzał na dom.
Światło w salonie było zaświecone.
Przeklął. Czekali na niego.
Latarnia obok zamrugała, zupełnie jakby chciała pogłębić grozę sytuacji.
Wyminął samochód stojący na podjeździe, w drodze zaczął przeszukiwać kieszenie.
Nie mógł znaleźć kluczy. Znów przeklął.
Westchnął. Przeczesał włosy i przestąpił z nogi na nogę. Szybko wszystko przemyślał.
I tak było już późno. Skoro rodzice na niego czekali, chyba nie mogło być gorzej. Zadzwonił dzwonkiem.
Musiał chwilę poczekać, zanim furtka się otworzyła. Powoli wszedł na podwórko. W ostatniej chwili przypomniał sobie o zaciśnięciu krawatu, zapięciu guzika od koszuli i chociaż pozornym ogarnięciu włosów. Uśmiechnął się jednym z tych firmowych uśmiechów, które matka zawsze kazała mu robić, gdy w odwiedziny przyjeżdżał… właściwie ktokolwiek.
Nie mógł odwlekać tej chwili wiecznie. Nacisnął klamkę.
W pierwszej chwili nikogo nie zobaczył.
Nie zobaczył rodziców, którzy stali na korytarzu z rozczarowanymi minami i skrzyżowanymi ramionami. Kręcenia głowami. Nie usłyszał krzyków.
Przez sekundę miał nadzieję, że uda mu się wyjść z całej sytuacji bez szwanku, ale wtedy drzwi do salonu uchyliły się.
Odchrząknął.
– Eee… Ja…
Urwał.
Jego ojciec miał potargane włosy. Czarny krawat chyba ledwo się trzymał, trzy górne guziki koszuli były rozpięte, spojrzenie miał niezbyt wyraźnie. W dodatku bardzo od niego śmierdziało i z trudem łapał równowagę.
Był pijany.
Mocno pijany.
– Ooo… Dobrze, że j-jesteś, synku… – wybełkotał.
Joshua uniósł brew. Zacisnął zęby.
– Synku, musimy jutro… – Ojciec przerwał, łapiąc równowagę. Oparł dłoń na ścianie. – Musimy jutro porozmawiać. I to ko… koniecznie.
Przetarł ręką twarz.
Joshua próbował za wszelką cenę odsunąć od siebie całe zażenowanie, jakie odczuł. Cierpliwie, z nieco przygasłym już uśmiechem, czekał na dalsze słowa. Sedno sprawy. Albo cokolwiek, co pozwoliłoby mu pójść i już nigdy nie wrócić.
– O, i zanim pójdziesz spać, zadzwoń do matki. Chyba trochę się o ciebie martwiła.
Przerwał. Wciągnął powietrze gwiżdżącym świstem.
– Pojechała cię szukać… Wybiegając, krzyczała coś, że cię zabije. Nie wiem. Jakoś tak.
Zlustrował Joshuę wzrokiem i ponownie przetarł twarz.
– A teraz zmykaj na górę i zostaw mnie samego. Zadzwoń do niej – dodał już bardziej pod nosem.
Joshua wzruszył ramionami. Dostrzegł, że na komodzie leżały jego klucze. Westchnął i ruszył po schodach. Nawet się nie odwrócił, gdy ojciec zawołał niewyraźnie:
– Nawet nie próbuj myśleć, że się wywiniesz!
Joshua wywrócił oczami i wyjął telefon z kieszeni. Szybko wyłączył tryb samolotowy.
Przeklął pod nosem.
Trzydzieści cztery nieodebrane połączenia od matki.
Na pewno nie ucieknie rozmowie z rodzicami.
Wsadził telefon z powrotem do kieszeni. Wszedł do pokoju i rozejrzał się. Klawiatura świeciła czerwonym blaskiem, podobnie jak myszka.
Westchnął. Miał szczerą nadzieję, że zostawił to właśnie w takim stanie i nikt kolejny raz nie próbował dostać się do komputera.
Rzucił krawat na podłogę, zaraz w ślad za nim poszedł sweterek. I ta okropna koszula.
Plan na resztę nocy był prosty. Umyć się, przebrać. Przed tym zadzwonić do matki, żeby nie nabiła pięćdziesięciu nieodebranych połączeń i nie przebiła rekordu. Później usiąść do komputera i grać przynajmniej do trzeciej.
Miał chociaż nadzieję, że będzie miał z kim grać. Jack i Arthur, z którymi zwykle to robił, raczej nie byli w idealnym stanie…
Jeśli nie, to pójdzie spać. Przydałoby się wytłumić wszystkie emocje.
Zadzwoń najpierw do matki, debilu, skarcił się w myślach.
A później…
A zresztą. Noc była jeszcze młoda.

* I'm going away for a long time… – cytat pochodzi z piosenki Red od Mt. Wolf. 

12 komentarzy:

  1. Oki, zajmę jeszcze raz *o*
    Me

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka!
      Tak się jarała, a przybywam po takim czasie, wiem, wiem. ;(

      A więc... Ponownie miałam ciarki, że komuś coś się w tym rozdziale stanie w scenie z bronią *o*. Ty chyba chcesz, żebym zawału dostała! Poważnie zaczynam się martwić o swoje zdrowie. XD

      Tak teraz na poważnie, to... Bardzo mi się podoba, no i lecę do następnego rozdziału <3.

      Tulę,
      Shoshano.

      Usuń
    2. No właśnie, ja tu Cię tak wyczekiwałam cały czas... XD

      Mogłam kogoś postrzelić ostatecznie. XD Ale stwierdziłam, że no nie szalejmy aż tak i ostatecznie wyszło, jak wyszło. I przepraszam!! Mam nadzieję, że później całkowicie się nie przewrócisz... XD

      Usuń
    3. O kurde. XD
      Jakbyś kogoś jednak postrzeliła to zapewniam, że to ja padłabym trupem, haha.

      Usuń
  2. Na fajnie 🤗 mam małe wtf, bo pamiętam jeszcze pierworodną (😆) wersje tej historii, co nie zmienia faktu, że z tą chętnie się zapoznam!!!
    Schadzka chłopaków ok, myślę sobie coś tutaj musi się odwalić i zachwile alkohol, papierosy, nóż i pistolet 😅 już widziałam jak ktoś tutaj ginie, powaga, ale na szczęście jakoś udało się tego uniknąć wow
    Zaskoczona jestem rodzicami i jest to raczej negatywne zaskoczenie 😐 w sensie jakos nie przypadli mi do gustu, szczególnie ojciec
    Nadal jestem zakochana w twoich opisach 😍
    Dwa rozdziały za jednym zamachem 😯 szanuje mocno!!! I podziwiam! Nr 2 zostawiam sobie na jutrzejszy poranek 😎
    Pozdrawiam
    N

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta wersja będzie tak troszkę odbiegać od tamtej, także żeby nie było! XD

      I jeju, dziękuję za komplement odnośnie opisów, miło mi naprawdę. ♥ Ale niestety wciąż nad nimi pracuję, bo jak zwykle coś mi nie odpowiada i. X D

      Mam jeszcze parę rozdziałów do przodu! Siedzę i piszę, na dobrą sprawę nie mam nic lepszego do roboty.

      Usuń
  3. Udało mi się znaleźć czas, by przeczytać rozdział pierwszy. Byłam ciekawa, czy nowa wersja, o której czytałam tu w komentarzach jakiś czas temu, już istnieje i aż mi szczęka opadła, że już tyle materiału mam do nadrobienia!
    No ładnie, Sko. Nie każdy pisze rozdział na trzy miesiące jak ty, a fstydź się!

    Generalnie rzadko coś komentuje, ale ten rozdział aż się prosi o komentarz. Bo raz, że narracja – czuć, jak przebrzmiewa pov Josha. Dwa: sam Josh – już nie odstrasza (nie znałam wersji poprzedniej, tylko – tak podejrzewam, że taka była – tę pierwszą-pierwszą, a tam sama wiesz, co o nim myślałam). Wręcz przeciwnie! Mega ujął mnie jego rozsądek i zachowanie zimnej krwi. Fajnie oddałaś jego malkontenctwo, ale jednocześnie chłopak stoi twardo na nogach, ocenia sytuację i jest ziomkiem, z którym chętnie bym się pobujała, gdybym była młodsza (żeby już nie musiał spędzać czasu z tymi przypałami XD).
    A, no i jest jeszcze "trzy". Napięcie, gdy na scenie pojawia się nóż. Już myślałam, że coś się stanie, ale nie... potem emocje trochę opadły, wrócił luz, jakieś heheszki i nagle TO. I już wiedziałam, że gorzej być nie może i czytałam byle do końca, w napięciu, czy ta „strzelba” już wypali XD. Bardzo fajnie i lekko to wyszło, przede wszystkim dynamicznie.

    Spróbuj tylko przejrzeć rozdział pod względem powtórzeń. Widziałam na przykład potrójną "chwilę" i podwójne "naprawdę", mignęła mi też "głowa". Wiadomo, że rozdział musi odleżeć, żeby takie coś w ogóle dostrzec; generalnie nie psuje to dobrego pierwszego wrażenia.

    Mocno ci kibicuję, by tym razem poszło płynnie i do końca.
    Pozdrawiam. :) ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeju, miło cię widzieć!
      I co do tej ilości rozdziałów... XD Cóż, trochę się obawiam, że to w moim przypadku strzał w kolano, żeby pisać regularnie (trochę nieświadomie idę w ilość, a nie jakość), ale staram się z tym walczyć.

      Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo się cieszę, że Josh mi wyszedł i że ogólnie mi wyszło. W sensie często miewam takie chwile, w których myślę: i tak piszę beznadziejnie, po co jeszcze w tym siedzę, ale potem przychodzi taka opinia i jakoś lżej się na sercu robi. :D

      I powtórzenia to chyba moja zmora niestety, bardzo często się na tym łapię i trochę mam wtedy X D w samą siebie, ale próbuję się jakoś powstrzymywać przed używaniem tych samych określeń co drugie zdanie (a bywało i tak).

      Dziękuję bardzo za opinię, widziałam ją już wczoraj i dała mi niesamowitą motywację, dzisiaj dała jeszcze większą. Mam tylko nadzieję, że moje późniejsze zagrania nie zepsują aż tak bardzo całości. )):
      ♥♥

      Usuń
  4. W sumie ja tutaj pierwszy raz, tak jakoś o!
    Prócz tego, że rozdział strasznie długi, ale świetnie się czytało.
    Ja tam do Josha nic nie mam, ale... Arthur, uwielbiam Cię za to wyznanie xDDDD
    Nie wiem skąd pomysł, by do opowiadania tego typu dać dzieciaki, niż młodzież, aczkolwiek, no nie moja sprawa. I tak wyszło świetnie :)

    https://alternative-story-tg.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć!
      Rozdział długi? Kiedyś na tym blogu wisiały kolosy tylko powyżej dziesięciu tysięcy słów. :D
      I co do wieku bohaterów – ogranicza mnie pod tym względem dalsza fabuła.

      Pozdrawiam i dziękuję za miłe słowa! <3

      Usuń
  5. Hejka, zawsze mnie przerażała ilość rozdziałów u Ciebie i jakoś tak nie było się kiedy zabrać za czytanie XD ale w końcu jestem.
    Bardzo miło mi się czytało ten rozdział, miałam cały czas wrażenie, że coś się stanie któremuś bohaterowi. Zdziwił mnie trochę wiek chłopaków, ale przecież pijący trzynastolatkowie przestali być czymś niezwykłym.
    Podoba mi się główny bohater, jednocześnie stara się być odpowiedzialnym, ale też ulega trochę starszym kolegą. Na miejscu jego matki to bym go zabiła za ten tryb samolotowy i nie wypuściła z domu do 18 urodzin. Ale no cóż zobaczymy, co ona zrobi.

    Pozdrawiam.
    Golden
    hell-is-empty-without-you.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

źródła: x, x, x, x, x, x. Gif w nagłówku pochodzi z piosenki faded i został stworzony przez użytkowniczkę Teru97 w tym wątku. Wszystkim serdecznie dziękuję!