tag:blogger.com,1999:blog-34558072681600306302024-02-19T13:28:22.618+01:00„Live fast, die young”.autumnhttp://www.blogger.com/profile/12176796546991160916noreply@blogger.comBlogger43125tag:blogger.com,1999:blog-3455807268160030630.post-23617661939137758592022-11-13T20:05:00.000+01:002022-11-13T20:05:33.920+01:00Dzień dobry!<div style="text-align: left;">No i co.</div><div style="text-align: left;">Zgadnijcie, kto wrócił.</div><div style="text-align: left;">Tak, to ja, ostatnia ostoja cherubowych fanfików po tej stronie internetu. Ktoś tęsknił?</div><div style="text-align: left;">Cóż, jeśli tak, zapraszam niżej. Jeśli nie, i tak fajnie, że wpadasz. </div><div style="text-align: left;"><br /></div><div style="text-align: center;"><a href="http://nekrotancerz.blogspot.com" target="_blank">[KLIK]</a><br /></div>autumnhttp://www.blogger.com/profile/12176796546991160916noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-3455807268160030630.post-66221066240336512372021-01-02T11:31:00.002+01:002021-01-21T13:27:28.645+01:00Epilog<div style="text-align: justify;"><div>CARMEN WILLIAMS regularnie dzwoni do wszystkich znajomych, w tym do Joshuy. Wciąż twierdzi, że nie powie mu, jaką szykuje niespodziankę, ale zdaje się, że nie wytrzyma zbyt długo. </div><div><br /></div><div>FAITH HEMMINGS niedawno pojechała na swoją trzecią misję w okolicach Los Angeles. Szczegóły są ściśle tajne.</div><div><br /></div><div>WARREN DALLAS i JOSHUA ASKER skończyli ze stoma godzinami zmywania naczyń i pięćdziesięcioma godzinami samnasamów za obklejenie bloku edukacyjnego przerobionymi zdjęciami kadry i przypadkowe podpalenie wózka golfowego. Prawdopodobnie pojadą na misję dopiero w lutym 2018 roku.</div><div><br /></div><div>STANISLAV NIKOLAEV, ochroniarz, który pilnował Joshuy w szpitalu w Bułgarii, wkrótce został zwolniony. Dziś pracuje jako ochroniarz w sklepie z kosmetykami. Po ataku lampą nie odniósł żadnych poważnych obrażeń.</div><div><br /></div><div>Nie wiadomo, co dzisiaj dzieje się z IWANEM PETROWEM.</div><div><br /></div><div>SHAWN i DEVON MONTAGNE po nieco ubarwionych przesłuchaniach dostali niewielkie odszkodowanie. Przez dwa dni byli znani jako chłopcy, którzy przeżyli spotkanie z zabójcą. Dzisiaj prawdopodobnie wciąż nie chodzą regularnie do szkoły.</div><div><br /></div><div>DYLAN BARBER i SIMON LAGAN ustalili, że mają co najmniej półroczny zakaz wstępu do centrum handlowego RICHMOND. </div><div><br /></div><div>Okazało się, że BRIANNA DEVY bardzo szybko zaprzyjaźniła się z LACEY BARBER. Brianna utrzymuje, że gdyby nie miała już czarnej koszulki, ta misja z pewnością by ją zapewniła.</div><div><br /></div><div>JOSHUA ROONEY wykorzystuje swoją pracę jako kurier w gangu Dariusa Barbera do zdobycia informacji, które mogą pomóc w zebraniu dowodów na Barbera. Zarabia około trzydziestu funtów tygodniowo. Poszedł do kina z Mandy, ale uciekł po pierwszym filmie. Oficjalna wersja brzmi – przestraszył się horrorów. Wydaje się, że podczas misji radzi sobie całkiem dobrze. Możliwe, że do kampusu wróci jeszcze w tym roku.</div></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: center;">Oficjalnie nieletni agenci <b>NIE ISTNIEJĄ</b>.</div><div style="text-align: center;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: center;">*</div><div style="text-align: center;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><strike><span style="font-size: xx-small;">Dobra, zacznę od tego, że to żałosne. Serio. Chciałam skończyć jeszcze w tamtym roku i nawet wyliczyłam sobie, że skończę w ostatnim tygodniu grudnia, ale... XD Nieważne.</span></strike></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">I... chyba to mamy.</div><div style="text-align: justify;">Wow.</div><div style="text-align: justify;">Muszę zacząć od tego, że epilog napisałam ponad miesiąc temu, 16.11.2020, godzina 10:47, na geografii i fizyce. Wtedy bardzo trudno było mi zebrać myśli. Jakby <i>Kruk</i> to druga powieść, którą skończyłam i... naprawdę, satysfakcja, jaką odczuwam, jest niesamowita. Z jednej strony wiem, że wiele rzeczy mogłabym poprowadzić inaczej (i lepiej), nie wszystkie dialogi były najnaturalniejsze, a opisy wciąż mogłyby być... no cóż, na wyższym poziomie, to, cholibka!, jestem dumna.</div><div style="text-align: justify;">Uwielbiam tę historię. Serio. Uwielbiam pisać <i>badassem</i> z niewyparzoną gębą. Paradoksalnie uwielbiam też to, że często kompletnie nie wiem, jak prowadzić niektóre relacje – w takich momentach czuję się dosłownie tak, jak Joshua. Czy coś.</div><div style="text-align: justify;">Czy mi wyszło? Cóż, trudno mi to stwierdzić. Chyba tak.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Ale czy to koniec przygód Joshuy Rooneya?</div><div style="text-align: justify;"><b>Absolutnie nie.</b></div><div style="text-align: justify;"><b><br /></b></div><div style="text-align: justify;">Doskonale wiem, w jakim momencie urwałam (XD), ale tak naprawdę od początku miałam taki zamysł. Mogę zdradzić, że w planach co prawda był jeszcze jeden gigantyczny skok i dopiero wtedy koniec, ale... tak wyszło.</div><div style="text-align: justify;">Bez obaw, mamy jeszcze <b>drugi tom</b>. Już mniej więcej wiem, co tam zrobię (a, cholera, będzie się działo, jeśli lubicie płonące auta, rewolucje i punków). Zapowiedź opublikuję pewnie za jakiś miesiąc albo dwa, bo przez ten czas mam do zrobienia coś jeszcze. Zamierzam wziąć się za <b>korektę całego pierwszego tomu</b>, właściwie to już się wzięłam i aktualnie zaczynam czternasty rozdział. Parę rzeczy się zmieni (ale nie jakoś diametralnie, zmienię koncepcję paru scen), MOŻE niektóre rozdziały napiszę od nowa. W każdym razie w bocznej kolumnie umieszczę informację z postępem.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Dobra, technicznie to już chyba wszystko.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: center;"><b>PODSUMOWANIE</b></div><div style="text-align: center;"><b>liczba stron A4: 255</b></div><div style="text-align: center;"><b>liczba słów: 109 tys.</b></div><div style="text-align: center;"><b>liczba znaków: 726 tys.</b> </div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Dziękuję wszystkim, którzy kiedykolwiek odwiedzili tego bloga (w końcu wbiło już prawie <b>16 000 wyświetleń</b>), a jeszcze bardziej tym, którzy kiedykolwiek skomentowali. Oczywiście nie mogę zapomnieć o stałych <i>gwiazdkowiczach </i>na Wattpadzie, bo to też niejednokrotnie mi pokazywało, że ktoś jest i ktoś to czyta, bo czasem wątpiłam we własne siły. XD</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Hej, oczywiście dziękuję też wszystkim tym, którzy kiedykolwiek skomentowali rozdziały – wasze słowa zawsze powodowały uśmiech na twarzy, naprawdę, często poprawiały mi dzień, humor, nastrój, motywowały do pisania, kiedy akurat byłam w grajdole smutku, rozpaczy i braku natchnienia... Dzięki. Po prostu.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Muszę też oczywiście podziękować tym, którzy wytrzymywali ze mną, moimi pomysłami, dialogami i dwudziestoma zmianami fabuły (i prawdopodobnie do teraz mają traumę). Tak, <b>Julcia i Natalia</b>, mówię o was. Wątpię, że Kruk wyglądałby tak samo bez waszej pomocy. Serio, jesteście niesamowite i tak, papierowa wersja z autografem poleci do was za jakiś czas (i z dodatkową notką tutaj, jeśli tylko nie zapomnę).</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">I co? Widzimy się za jakiś czas z zapowiedzią <b>drugiego tomu Białego kruka</b> (nazwa w toku, nie będzie się tak nazywał). Do napisania!</div>autumnhttp://www.blogger.com/profile/12176796546991160916noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-3455807268160030630.post-41802656047252066522021-01-01T18:00:00.006+01:002022-11-13T20:06:47.589+01:0039. Jeśli zgubisz towar albo cię skroją, to twój problem<div style="text-align: center;"><a href="https://www.youtube.com/watch?v=7dFeRx_8uWw" target="_blank">muzyka</a></div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;"><br /></div><div style="text-align: center;"><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;"><div>Joshua nienawidził w życiu jednej rzeczy.</div><div>Tego przeklętego krawatu.</div><div>Jednak gdy nieco go poluzował i wreszcie umożliwił sobie oddychanie, przypomniał sobie, że tak naprawdę nienawidził dwóch rzeczy.</div><div>Jeszcze ta koszula. Który geniusz wpadł na pomysł noszenia koszuli do mundurków? Czy naprawdę blezer z tarczą szkoły, marynarka z tarczą szkoły i krawat w kolorach szkoły by nie wystarczyły? Czy to zadaniem koszuli było krzyczenie: <i>Hej, jestem uczniem jakiejś dziury na wybrzeżu</i>?</div><div>Zabębnił palcami o biurko. Gdyby głębiej się zastanowił, istniało więcej rzeczy, których nienawidził. Bardzo wolnego internetu. Braku dostępu do komputera. Przeludnionych klas. Łokci niemal wbijanych w żebro.</div><div>Okazało się, że nawet jeśli ta szkoła ogólnie uchodziła za norę, to względem szkoły w kampusie była to totalna porażka. Możliwe, że po prostu Joshua nagle stał się geniuszem i test z geometrii napisał w niecałe dwadzieścia minut. Sęk w tym, że Joshua nigdy nie był geometrycznym geniuszem, a ten sprawdzian wydawał mu się prościutki.</div><div>Leniwie rozejrzał się po klasie. Niektórzy otwarcie ściągali, Mandy co jakiś czas na niego zerkała, nauczycielka prawdopodobnie grała w pasjansa na laptopie…</div><div>Takie coś zdecydowanie nie przeszłoby w CHERUBIE.</div><div>Kiedy wreszcie zadzwonił dzwonek, Joshua był jednym z pierwszych, którzy wyszli z klasy. Nie uszedł daleko. Zaraz za drzwiami złapali go Dylan i Simon.</div><div>– Ej, Josh, skroiłeś kiedyś kogoś?</div><div>Joshua spojrzał na Dylana.</div><div>– Zdarzyło się. – Wzruszył ramionami.</div><div>– A odbierałeś kiedyś długi?</div><div>– Nie wychodzi na jedno?</div><div>Dylan i Simon popatrzyli po sobie.</div><div>– W sumie racja – stwierdził Dylan. Na ustach drgał mu chytry uśmieszek i Joshua pomyślał, że to ewidentnie nie był dobry znak. – Chcesz się sprawdzić na polu walki?</div><div>Miał rację. To nie był dobry znak. Przez ostatni tydzień spędzał z Dylanem mnóstwo czasu, ale dotychczas nikogo nie okradli. </div><div>Najwyraźniej to miało się zmienić w ekspresowym tempie.</div><div>– Czyli jednak trzymasz się na ulicy? – prychnął z rozbawieniem.</div><div>– Zamknij się – mruknął Dylan. – Trzeba sobie radzić.</div><div>– Ale chyba nie nauczyli cię tego w więzieniu? – Joshua uśmiechnął się niewinnie. Z trudem powstrzymał się od śmiechu, gdy Dylan lekko zesztywniał.</div><div>– Ha, ha – fuknął Dylan. – Nie, nie w więzieniu. Masz nóż?</div><div>Joshua postanowił, że na dzisiaj koniec z nabijania się z Dylana. Do niego przecież też jeszcze nikt się nie odezwał, nawet jeśli Simon twierdził, że go polecał.</div><div>Westchnął i spojrzał na Dylana spod uniesionych brwi.</div><div>– To co mam robić?</div><div>– Na razie czekaj z tyłu z Simonem. Później zobaczymy.</div><div>Joshua pokiwał głową.</div><div>Dylan wsadził ręce do kieszeni i rozejrzał się po korytarzu. Poprawił włosy w tym brudnym lustrze na przeciwnej ścianie, przetarł usta… i najwyraźniej wybrał cel. Po drodze skopał jeszcze jakiegoś martwego kwiatka. Przeklął na cały korytarz, gdy parę uschniętych listków spadło mu na spodnie.</div><div>Joshua wzruszył ramionami i pewnym krokiem ruszył za nim.</div><div>Dylan szedł przodem, Joshua z Simonem parę kroków dalej. Joshua pomyślał, że brakowało im tylko ciemnych okularów i rapu na głośnikach. Wszyscy schodzili im z drogi, mimo że ten korytarz okupowały starsze klasy i z reguły był dosyć przeludniony. Jadąc na tę misję, nie spodziewał się, że nagle zostanie królem szkoły.</div><div>Skrzyżował spojrzenie z Mandy, nieznacznie skinął jej głową. Uśmiechnęła się do niego spod lekko uniesionych brwi.</div><div>Dylan zatrzymał się przy dzieciaku młodszym o jakieś dwa lata. Joshua oparł się o najbliższy filar i leniwie wsadził ręce do kieszeni. Zasada numer jeden: pewność siebie, tego nauczył go Sammy. Zasady numer dwa nie było. Czasem po prostu trzeba było mieć odpowiedni wygląd. W przypadku Josha wystarczało się nie uśmiechać.</div><div>Dylan strzyknął stawami w palcach i spojrzał na nieświadomego chłopca.</div><div>– Siema, Ricky – rzucił niedbale. – Co tam?</div><div>– Nic…? – pisnął chłopiec. – O co chodzi?</div><div>Błąd.</div><div>– Kojarzysz tego z tyłu?</div><div>Joshua pojął grę. Niestarannie i tylko trochę żartobliwie zasalutował chłopcu. Tamten przełknął ślinę i nagle zbladł; powoli pokiwał głową.</div><div>Dylan podszedł do niego jeszcze bliżej i wycedził:</div><div>– Jak nie oddasz mi całej forsy, jaką masz, wklepie ci mocniej niż mojemu kumplowi – warknął Dylan – A potem skopie cię jeszcze raz.</div><div>Simon cicho westchnął.</div><div>– On chyba będzie mi to wypominał do końca życia – mruknął.</div><div>– Prawdopodobnie – zgodził się Joshua.</div><div>Joshua nawet nie chciał myśleć nad tym, jak beznadziejnie i żenująco zabrzmiała ta groźba, ale chyba zadziałała. Chłopiec gorliwie pokiwał głową. Zaczął przetrząsać kieszenie, jeszcze zanim Dylan go puścił. Ofiara w postaci paru drobniaków i zjedzonej do połowy kanapki była jego największym i ostatnim błędem w życiu.</div><div>Dylan spojrzał na swoje dłonie i nagle zesztywniał.</div><div>– Żartujesz sobie, gówniarzu? Dwadzieścia cztery pensy i kanapka?</div><div>Joshua znacząco odchrząknął. Chłopiec drgnął.</div><div>– Nie, mam jeszcze…! – Z tylnej kieszeni wyciągnął banknot.</div><div>– To wszystko, czy mam tu wrócić za dwie minuty i wyrzucić cię przez okno?! – warknął Dylan.</div><div>Joshowi zrobiło się żal tego dziewięciolatka, zwłaszcza jak drżącymi rękoma podawał Dylanowi parę ostatnich pensów, dlatego lekko stuknął go w ramię i skinął głową. Dylan westchnął, warknął do chłopca coś jeszcze, po czym obrócił się na pięcie i podszedł do Josha czekającego parę metrów dalej.</div><div>– No co?! – warknął. – Przecież dobrze mi szło!</div><div>– Mało brakowało, a byś go zabił – wyjaśnił Joshua spokojnie. – Ja bym to rozegrał inaczej.</div><div>Dylan prychnął.</div><div>– Niby jak? Ja ci się nie wpieprzam w bicie się!</div><div>Joshua westchnął i wywrócił oczami. Znacząco spojrzał na Dylana.</div><div>– Niepotrzebnie sprawiasz, że się ciebie boją…</div><div>– Bo mają się bać! – przerwał Dylan, podnosząc głos. – Niech wiedzą, że jeśli nie wyrobią się w terminie, poznają moich dwóch braci: Sherlocka i Watsona. – Podniósł obie swoje pięści.</div><div>Joshua resztkami silnej woli i chęcią przeżycia następnych dwudziestu minut powstrzymał się od rozbawionego prychnięcia. Zamiast tego pokręcił głową, przestąpił z nogi na nogę i nonszalancko włożył dłonie do kieszeni. Zamierzał wykorzystać okazję.</div><div>– A co, jeśli zamiast się bać, zaczną cię szanować?</div><div>– Już mnie szanują. Mój ojciec ma gang.</div><div>– I jakoś nie dają ci pieniędzy, jak tylko cię zobaczą.</div><div>Dylan chwilę milczał. Trzy, dwa…</div><div>– No dobra. To pokaż, o co ci chodzi, jak jesteś taki cwany.</div><div>Joshua stłumił uśmiech.</div><div>– To pokażę – rzucił Joshua obojętnie.</div><div>Wziął głęboki wdech. Przede wszystkim musiał wypatrzyć kogoś bardziej obiecującego niż dziewięciolatek skulony w kącie i czytający jakąś bajkę. Parę metrów dalej na ławce jakiś chłopak właśnie wyciągnął z portfela dwudziestofuntowy banknot. Zadbany mundurek, trochę przylizana fryzura. Ktoś tu chyba miał pecha.</div><div>Joshua przysiadł się do niego z nieodgadnioną miną.</div><div>– No cześć.</div><div>Spojrzał na niego ze zdziwieniem. Jednocześnie próbował dyskretnie schować portfel i ten banknot, który niefortunnie wypadł mu na podłogę.</div><div>– Eee, cześć…?</div><div>Cały znieruchomiał, na czoło wstąpił mu pot. Joshua prychnął z rozbawieniem, po czym jak gdyby nigdy nic sięgnął po banknot i wręczył go chłopakowi. Tamten nieznacznie odetchnął. Krok pierwszy – niech poczuje się bezpiecznie.</div><div>– Na twoim miejscu bym uważał – powiedział Joshua beznamiętnie. – Kręci się tu mnóstwo typów, którzy rzucają się na forsę.</div><div>– Taa, w zeszłym tygodniu ktoś okradł mojego kumpla w szatni – odparł chłopak z napięciem w głosie.</div><div>Kojarzył Josha. W tej przeklętej szkole wszyscy go kojarzyli.</div><div>– Co za pech – przyznał Joshua. – Nie dość, że on, to jeszcze ty.</div><div>Tamten się zacukał.</div><div>– Że co…</div><div>– Jeśli oddasz mi wszystko, co masz, skończy się to dla ciebie dobrze – mówił dalej Joshua. Ciągle był spokojny, z daleka wyglądało to jak najzwyczajniejsza rozmowa. To tamten chłopak był spięty i co chwilę luzował krawat.</div><div>– Nic ci nie dam – odparł pewnie.</div><div>Ale drżącym głosem.</div><div>Odda. Wystarczyło tylko trochę go przycisnąć.</div><div>– Jesteś pewny? – spytał Joshua. Zauważył, że chłopak chciał wstać i uciec, ale szybko wręcz przygwoździł go spojrzeniem. – Typ, z którym ostatnio miałem spór, skończył z czterema szwami w twarzy, a drugi ze złamaną ręką.</div><div>Nie podniósł głosu. Mówił jednostajnie i spokojnie, tylko z cichą, chłodną groźbą w głosie.</div><div>– O, no i zapomniałem o tym z nogą złamaną w ośmiu miejscach – dodał z niewinnym uśmieszkiem, bębniąc palcami o udo. To było kłamstwo, ale nikt nie musiał o tym wiedzieć.</div><div>Tamten zadrżał. Chwilę milczał.</div><div>– Jeśli oddam ci pieniądze, nic mi nie zrobisz? – spytał powoli.</div><div>– Mniej więcej.</div><div>– Dobra – mruknął chłopak i sięgnął po portfel. Wyciągnął z niego łącznie sześćdziesiąt funtów. – Masz i zostaw mnie w…</div><div>Joshua odchrząknął. Bardzo znacząco.</div><div>Chłopak posłał mu mroczne spojrzenie.</div><div>– Nie oddam ci wszystkiego.</div><div>– Tam stoją moi dwaj znajomi. – Joshua skinął głową ku Dylanowi i Simonowi. – Wiesz, że jeden ma kij bejsbolowy, a drugi to psychol?</div><div>Pół minuty później Joshua z nieznacznym uśmiechem pomachał osiemdziesięcioma funtami przed twarzą Dylana, który właśnie kończył kanapkę tego ośmiolatka.</div><div>– I tak mu groziłeś – stwierdził Dylan.</div><div>– Wcale nie. – Joshua pokręcił głową. – Zasugerowałem mu, żeby był rozsądny.</div><div>Dylan zaśmiał się i lekko trzepnął Josha w tył głowy.</div><div>– Bajerant – mruknął – ale wybaczam. Zarobiliśmy tyle, co ty w tydzień, Simon.</div><div>Simon uśmiechnął się kwaśno.</div><div>– Joshua zarobił. Ty możesz się cieszyć dwudziestoma pensami.</div><div>Dylan wystawił mu środkowy palec i z całej siły cisnął w niego kulką z folii aluminiowej. Joshua właśnie chował pieniądze do swojego portfela, gdy usłyszał za sobą:</div><div>– Joshua, mogę na słówko?</div><div>Josh odruchowo spojrzał na Dylana i Simona, ale oni tylko głupio się uśmiechali i pokiwali głowami. Przewrócił oczami, przeczesał włosy i razem z Mandy odszedł kawałek, by schować się za filarem.</div><div>– Jesteś trochę nieuchwytny – rzuciła Mandy.</div><div>– Tylko trochę. Czasem jest pora na biznes.</div><div>– Na przykład okradanie innych?</div><div>Joshua wzruszył ramionami.</div><div>– Najwyraźniej mają pecha – mruknął Joshua. – Kto w takiej norze nosi przy sobie osiemdziesiąt funtów?</div><div>Mandy uśmiechnęła się.</div><div>– Tak łatwo złapałeś osiemdziesiąt funtów? Dylanowi schodzi na to co najmniej miesiąc.</div><div>– Trochę źle wybiera – przyznał Joshua. – W sumie też trochę za łatwo się denerwuje.</div><div>– Od razu zagroził temu dziewięciolatkowi, że go pobije?</div><div>– Groził, że JA go pobiję – podkreślił Joshua z uśmiechem.</div><div>– W końcu wszyscy widzieli, co potrafisz. W szkole tak jakby jesteś legendą – powiedziała Mandy, opierając się o filar. – Wszystkie dziewczyny o tobie mówią.</div><div>– Och.</div><div>Mandy lekko się zaśmiała na widok zakłopotanej miny Josha. Joshua podrapał się po głowie i głęboko westchnął. Co jak co, ale tego ewidentnie się nie spodziewał. Niby większość osób schodziło mu z drogi i przyłapał jakieś dziewczyny na tym, jak na niego patrzyły, ale…</div><div>– Dałbyś się namówić w piątek do kina? – spytała Mandy. – Oczywiście, jeśli nie wyrwała cię już jakaś inna laska.</div><div>– Nie, to znaczy… – Joshua szybko przeczesał włosy.</div><div>Wypuścił powietrze, spojrzał na Mandy mizernym spojrzeniem i zaczął analizować. Z jednej strony – wyjście z kimś. Czy Joshua Rooney by się na to zgodził? </div><div>Problem w tym, że teraz był Joshuą Owenem, jego cel, Dylan Barber, pewnie by mu nie wybaczył, gdyby się zgodził, a zresztą Mandy nie była tą osoba, z którą nie mógłby spędzać czasu. Wręcz przeciwnie – Mandy czasem nawet umiała go rozśmieszyć, nigdy na niego nie naciskała, a na dodatek w pewien sposób była ładna.</div><div>– Czemu patrzysz na Dylana?</div><div>– Co…? – rzucił, zamyślony.</div><div>– Patrzysz na Dylana – powtórzyła Mandy. – Kręcisz z nim i dlatego nie możesz wyjść ze mną do kina?</div><div>– Co? Nie!</div><div>– No to w czym problem? Dawaj do kina, Josh.</div><div>Joshua zacisnął usta, wyłamał palce i bardzo powoli zlustrował Mandy spojrzeniem.</div><div>Nie wiedział, czy wypomnieć jej, że właśnie go obraziła.</div><div>– Zależy na co.</div><div>– Organizują noc horrorów.</div><div>Uśmiechnął się nieznacznie.</div><div>– Dobra. Wchodzę w to.</div><div><br /></div><div><br /></div><div>Liście szeleściły pod butami Josha. Szedł mniej więcej do rytmu piosenki w słuchawkach i starał się nie myśleć o tym, na co zgodził się parę godzin temu. Z perspektywy czasu żałował coraz bardziej. W piątek w samotności mógłby przecież robić tyle rzeczy, na przykład włamać się do jakiejś firmy (większość miała bardzo słabe zabezpieczenia) albo…</div><div>Ktoś szturchnął go w ramię. Joshua wyjął słuchawkę z ucha.</div><div>– Ty jesteś Joshua Owen?</div><div>Po obu stronach, bardzo blisko, miał dwóch potężnie zbudowanych kolesi. Nie mogli mieć więcej niż osiemnaście lat, ale wyglądali przerażająco.</div><div>– Zależy, kto pyta – odpowiedział pewnie Joshua, jednocześnie planując drogę ucieczki.</div><div>– Przejdziemy się trochę – powiedział czarnoskóry chłopak.</div><div>Cały czas naciskał ramię Josha; teraz zmusił go do skręcenia w najbliższą uliczkę. Po obu stronach górowały żywopłoty. I, co ani trochę nie zaskoczyło Josha, w okolicy nie było żadnej żywej duszy. Mimo to starał się nie niepokoić; w sercu zatliła mu się cicha nadzieja. </div><div>– Jestem Padrig. Simon powiedział, że chciałbyś pracować jako kurier.</div><div>Poczuł się jak najszczęśliwszy człowiek na ziemi. Już myślał, że całkowicie o nim zapomnieli, zresztą Renee też bardzo się niecierpliwiła. Brianna miała rację – wystarczyło poczekać.</div><div>– No, chciałbym – odparł, kiwając głową. – Trochę forsy by się przydało…</div><div>– Simon mówił też, że porządny z ciebie dzieciak. Wspominał, że umiesz się bić, a my słyszeliśmy, że porządnie to udowodniłeś – ciągnął Padrig. Spojrzał porozumiewawczo na drugiego chłopaka, który dotychczas milczał, a teraz tylko lekko się uśmiechnął.</div><div>Joshua skądś go kojarzył.</div><div>Brat Simona.</div><div>– Co powiesz psom, kiedy złapią cię z narkotykami?</div><div>– Nic.</div><div>Padrig pokiwał głową.</div><div>– Dokładnie tak. Nic o nas nie wiesz, nie znasz nas, nigdy nas nie widziałeś, a dragi znalazłeś w krzakach. Trzymaj się tej wersji bez względu na to, czym będą cię straszyć. Domyślasz się, co się stanie, jeśli nas wsypiesz?</div><div>– No… Zostanę pobity?</div><div>– Nieważne, czy jesteś drugim Bruce’em Lee, czy sam pobiłeś Jackiego Chana. Zostaniesz pocięty, tak na dobry początek. – Padrig uśmiechnął się ponuro. – Źli panowie odwiedzą twój dom, zniszczą meble i zrobią krzywdę mamie. A twoja siostra, Brianna, nie będzie już taka ładna, kiedy z nią skończymy. Lepiej o tym pamiętaj, Joshua, nawet gdy wielki i straszny glina powie, że zamknie cię w celi i wyrzuci klucz.</div><div>Joshua od dawna zdawał sobie sprawę z tego, w co się pakował. Mimo to po plecach przebiegł mu dreszcz, gdy słyszał kolejne groźby Padriga.</div><div>Zwłaszcza dlatego że na pewno mówił prawdę.</div><div>– Spoko. Ja nie sypię.</div><div>– Masz sprawny rower?</div><div>Joshua pokiwał głową.</div><div>– Odpowiadaj, jak pytam – skarcił go Padrig.</div><div>– Tak, mam rower.</div><div>– Co twoja mama sądzi o późnych powrotach?</div><div>– Raczej jest przyzwyczajona – przyznał Joshua – ale tak do jedenastej.</div><div>– Dobrze. Dale, daj młodemu cztery paczki. Bierzemy go na próbę.</div><div>Dale Lagan obejrzał się przez ramię, poczekał, aż staruszka zniknie za żywopłotem, po czym wyciągnął z kieszeni skórzanej kurtki cztery torebki z kokainą i komórkę.</div><div>– Czuwasz wieczorami w dni szkolne, od poniedziałku do czwartku – rzekł Padrig. – To znaczy, że telefon ma być włączony, a ty gotowy do jazdy. Nie chcemy słyszeć, że dostałeś szlaban albo jesteś czymś zajęty. Dostajesz zlecenie, wykonujesz je.</div><div>Joshua pokiwał głową. </div><div>– A co z weekendami…? – spytał po sekundzie namysłu. – Simon mówił, że dopiero wtedy zarabia się… dużo.</div><div>Padrig uśmiechnął się.</div><div>– Każdy zaczyna od dna i tego, co nie chce robić nikt inny: dni powszednie, żadnych stałych klientów. Najpierw zobaczymy, jak się sprawdzisz. Jeśli okażesz się odpowiednio solidny i szybki, przeniesiemy cię do lepiej płatnej roboty. Coś jeszcze?</div><div>– Właściwie to… Kiedy już dostarczę te cztery paczki, skąd wezmę więcej?</div><div>– Chodzisz do klubu krav magi?</div><div>– Nie.</div><div>– Zacznij. – Brzmiało to bardziej jak rozkaz niż sugestia. – W razie czego mamy też ludzi w twojej szkole. Jeśli będzie trzeba, ustawimy spotkanie.</div><div>– A jeśli ktoś będzie próbował mnie okraść?</div><div>Padrig wsadził ręce do kieszeni i odetchnął.</div><div>– Jeśli zgubisz towar albo cię skroją, to twój problem i wisisz nam za to, co straciłeś. Jeśli to klient będzie pogrywał, nie stawiaj się i daj mu to, czego chce. Nasi koledzy szybko wykażą mu, że trochę zabłądził. I jeszcze jedno – rzucił Padrig. – Kręcenie się po ciemku czasem może kończyć się różnymi przygodami. Nie noś przy sobie więcej koki, niż musisz. Wiele dzieciaków nosi kosy, ale moim skromnym zdaniem w razie kłopotów najlepiej jest rzucić towar i uciekać.</div><div>Joshua pokiwał głową. Nie zdążył nawet przyswoić tych słów, gdy Padrig i Simon znaleźli już się po drugiej stronie drogi. Wymacał w kieszeni komórkę i niewielkie woreczki. Lekko się uśmiechnął, wsunął słuchawkę z powrotem do ucha i ruszył dalej.</div></div></div>autumnhttp://www.blogger.com/profile/12176796546991160916noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-3455807268160030630.post-65354755046822404632020-12-25T18:00:00.005+01:002021-01-21T13:20:42.948+01:0038. Chyba wolałbym być spocony i na rowerze<div style="text-align: center;"><a href="https://www.blogger.com/#">muzyka</a></div> <div style="text-align: justify; text-indent: 30px;"><br /></div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;"><div>– Mówiłem – rzucił niewinnie Joshua, gdy Dylan dziesiąty raz siarczyście zaklął i cisnął pada na łóżko.</div><div>Dylan wściekle fuknął i wplótł palce we włosy. Wyprostował się i uderzając głową w ścianę. W ciągu ostatnich dwudziestu minut zdążył pochylić się do przodu tak bardzo, że niedługo uderzyłby czołem w pościel. Chyba dlatego cicho stęknął i rozmasował krzyże.</div><div>– Oszukujesz – warknął wreszcie. – Na sto procent.</div><div>Twarz Josha nawet nie drgnęła.</div><div>– Masz mnie.</div><div>Dylan znów zaklął, a Joshua tylko uśmiechnął się podstępnie i wyłamał palce. Już dwie godziny wcześniej wiedział, że wygranie z Dylanem, którzy rzadko myślał nad swoimi ruchami, będzie proste – ale nie <i>aż tak</i> dziecinnie proste. Satysfakcja nie była jednak jedyną zaleta wygranej.</div><div>– Gościu, ile ty przegrałeś w to godzin? – spytał Simon.</div><div>Nuta podziwu w jego głosie świadczyła o jednym – Joshua właśnie odkupił wszystkie swoje winy.</div><div>– Będzie z półtora tysiąca. – Wzruszył ramionami. – Trochę grałem w Swansea.</div><div>– <i>Trochę</i>.</div><div>Joshua rozłożył ręce.</div><div>W rzeczywistości ani nie grał w Swansea, ani nie było to półtora tysiąca godzin. Po prostu umiał improwizować.</div><div>I odrobinę pomagał mu szybki refleks.</div><div>– Dobra, idę do kibla – powiedział, przeciągnąwszy się.</div><div>Dylan i Simon tylko nieznacznie pokiwali głowami, bo właśnie rozpoczynali kolejny mecz. Nie zauważyli, jak Joshua zerka w stronę biurka ani tej zakurzonej komody, w której Dylan trzymał czyste skarpetki. Wsadził ręce do kieszeni i jak gdyby nigdy nic wyszedł z pokoju. Na korytarzu omal nie uderzył czołem w jakiegoś wiszącego badyla, którego obecność wciąż była dla niego niespodzianką.</div><div>Pamiętał mniej więcej układ domu – wiedział, gdzie względem pokoju Dylana jest łazienka, kuchnia, salon, pokój Lacey i coś, co wyglądało albo jak drzwi do sypialni rodziców, albo do gabinetu Dariusa Barbera. Orientował się, gdzie są drzwi i potencjalne wyjście ewakuacyjne.</div><div>Musiał to rozegrać ostrożnie, przynajmniej tak podpowiedziała mu Brianna. Teoretycznie z łatwością mógł zamontować pluskwy i miniaturowe kamery, ale na razie chciał wyczuć teren. Drzwi do gabinetu Dariusa były zamknięte, to już sprawdził. Gdyby tylko wiedział, że rodzice Dylana postanowią wyjść z domu…</div><div>Joshua wszedł do łazienki i szybko opracował plan działania. Widział jakieś notatki na lodówce w kuchni. Oprócz próby przekopiowania ich, zyskałby sobie dodatkowy czas na pozwiedzanie parteru.</div><div>Umył ręce i szybko zbiegł po schodach. Trochę zmartwił go dźwięk telewizora..</div><div>No tak, Lacey Barber postanowiła obejrzeć jakiś serialik i musiała to robić akurat w salonie, żeby jak na złość utrudnić szpiegowanie w jej własnym domu.</div><div>Co za pech.</div><div>Ślizgając się na panelach w samych skarpetkach, Joshua szybko przeszedł do kuchni. Lacey musiała go usłyszeć, bo obejrzała się przez ramię i uśmiechnęła.</div><div>– Cześć – rzuciła ciepło. – To ty jesteś tym nowym kolegą Dylana?</div><div>– Na to wygląda. – Skinął głową.</div><div>Jak na złość.</div><div>Gdyby w tej chwili zaczął przypatrywać się lodówce albo robić jej zdjęcia, to nawet nie wyglądałoby podejrzanie – wyszedłby na upośledzonego dzieciaka, który w najgorszym razie chce opchnąć tę lodówkę na czarnym rynku.</div><div>– Podałbyś mi czekoladę? Jest na drzwiach – zawołała Lacey, gdy usłyszała dźwięk otwieranej lodówki. – Nie chce mi się wstawać.</div><div>Joshua szybko odnalazł wzrokiem karteczkę z napisem <i>Lacey. NIE RUSZAĆ, BO OŚLEPIĘ RĘCZNYM MIOTACZEM FOTONÓW.</i></div><div>Subtelnie.</div><div>– Którą?</div><div>– Tę z bakaliami.</div><div>– Nie ma.</div><div>– Jak to nie ma? – Lacey zmarszczyła brwi. Westchnęła. – No tak, Dylan… Weź którąkolwiek. Proszę.</div><div>Joshua pokiwał głową i wziął pierwszą tabliczkę z brzegu – orzechową. Chwilę przyglądał się zawartości lodówki, ale koniec końców stwierdził, że jednak nie był głodny. Zamykając lodówkę, pobieżnie przejrzał białą tablicę na drzwiach. Dyżury, więcej dyżurów, magnesy z wieżą Eiffla… Nic interesującego, ale na wszelki wypadek spróbował zapamiętać jak najwięcej.</div><div>Podał Lacey czekoladę i od razu ruszył z powrotem na górę, w drodze wyciągając telefon.</div><div>– Zaczekaj! – zawołała Lacey. Joshua w ostatniej chwili powstrzymał się od wywrócenia oczami. – Masz dwie kostki za fatygę, ale spróbuj tylko dać je Dylanowi. – Żartobliwie pogroziła mu palcem. – Swoją drogą jestem Lacey, jego siostra. Oczywiście, jeśli jeszcze się nie domyśliłeś.</div><div>Joshua zacisnął usta. No tak, przecież jeszcze się nie poznali – nie licząc studiowania jej teczek i rodzinnej historii.</div><div>– Joshua.</div><div>– Masz fajny akcent. Skąd jesteś?</div><div>– Z Walii.</div><div>– Hodowałeś owce?</div><div>– I tak jest ich tam dużo. – Joshua wzruszył ramionami. – Szczerze mówiąc, raczej nie jestem… typem pasterza.</div><div>Lacey zlustrowała go wzrokiem.</div><div>– Jasne, rozumiem. Miło było cię poznać, Joshua.</div><div>Joshua wykrzywił usta w wątpliwym uśmiechu, po czym tym razem naprawdę rozpoczął wspinaczkę po schodach. W międzyczasie zapisał w notatniku chronionym hasłem to, co wydawało mu się najistotniejsze.</div><div>W połowie drogi drzwi otworzyły się na oścież. Dylan płynnym ruchem zgarnął Josha pod ramię i razem ruszyli z powrotem na dół, bez słowa. Simon szedł tuż za nimi i miał głupawy uśmiech na twarzy. Joshua wolał nie zadawać żadnych pytań.</div><div>Do czasu, aż stanęli przed niewielką szafką z przeszklonymi drzwiami.</div><div>Serce Josha zabiło nieco mocniej.</div><div>– Joshua, coś ci powiem – zaczął Dylan tajemniczo. – Ojciec zamyka ten barek tylko wtedy, gdy wyjeżdża, jakby myślał, że mnie to powstrzyma – zaśmiał się. Wyciągnął z kieszeni mały kluczyk i radośnie podrzucił go w górę. – Mógłbym wybić szybę, gdybym tylko chciał.</div><div>To nie mogło skończyć się dobrze.</div><div>Joshua odruchowo przeczesał włosy. W normalnej sytuacji pewnie by odmówił… ale przecież był na misji i obok siebie miał syna barona narkotykowego, który tak się ekscytował, że kluczyk prawie wypadł mu z rąk.</div><div>Doszedł do wniosku, że trochę alkoholu nie zaszkodzi, nawet jeśli nie był w tych sprawach jakimś wybitnym koneserem.</div><div>– Dylan, znowu? – jęknęła Lacey z drugiego końca salonu.</div><div>– Zamknij się, Lacey – warknął Dylan. – Josh, poznałeś już moją przygłupią siostrę?</div><div>Pokiwał głową. Dylan uśmiechnął się i wystawił w stronę Lacey środkowy palec, po czym wreszcie otworzył szafkę i zatarł dłonie. Po chwili namysłu podał Joshui niewielką butelkę burbona, sam postawił na whisky, a Simonowi pozostawił wolny wybór. Wolny i bardzo szeroki. Joshua nie wiedział, czy tyle różnych alkoholi widział w ciągu całego swojego życia.</div><div>Dylan bez namysłu otworzył butelkę.</div><div>Joshua chwilę się zawahał, ale zauważył zachęcające spojrzenie Simona. Odetchnął, odkręcił zakrętkę i upił pierwsze dwa łyki.</div><div>Cholerne pieczenie w gardle sprawiło, że musiał odkaszlnąć.</div><div>– O mój Boże – wydusił. – Mocne.</div><div>Dylan roześmiał się.</div><div>– Co ty, pijesz pierwszy raz?</div><div>– Nie – warknął Joshua. Nie, to nie był jego pierwszy raz. Drugi.</div><div>– Amator – rzucił Dylan. Kontynuował opróżnianie butelki.</div><div>Joshua chyba nie miał wyjścia. Bez przekonania znów wlał burbon do gardła i tym razem tylko się skrzywił. Arthur, Sammy i reszta ekipy, z którą trzymał przez dwa lata w Cardiff, była raczej bardziej tradycyjna – zwykle wystarczało im piwo, może czasem wódka. Z Dylanem pijącym whisky jak wodę czuł się jak w jakimś ekskluzywnym świecie zarezerwowanym tylko dla profesjonalistów. Czy mu się to podobało? Ani trochę, ale po paru minutach całkowicie o tym zapomniał.</div><div>Cała trójka nagle stała się jeszcze bardziej rozchichotana niż wcześniej. Wzrok Josha płatał mu figle tylko od czasu do czasu, czasem rozmazując coś bardziej, niż powinno być rozmazane. Simon wydawał się nie do ruszenia i tylko uśmiechał się głupkowato. Joshua sądził, że pewnie przeniósł się do alternatywnego uniwersum czasowego.</div><div>Za to Dylan pił w rekordowym tempie i po pewnym czasie głośno wydzierał się do czołówki serialu Lacey.</div><div>– Zamknij się, głupku! – krzyknęła Lacey w końcu.</div><div>– Nie znam cię, biała dziewczyno – odparł Dylan hardo, ale trochę bełkotliwie.</div><div>Joshua zaśmiał się. Po sekundzie zastanawiał się, co tak go rozbawiło, ale kolejną sekundę później już nie pamiętał, o czym myślał.</div><div>Oparł się o drzwi barku.</div><div>Wyrwało mu się głośne przekleństwo. Stracił oparcie. Szkło zabrzęczało.</div><div>Potknął się o doniczkę stojącego obok małego drzewa. Chciał przytrzymać się krzesła.</div><div>Razem z nim runęło na podłogę.</div><div>Joshua zaklął pod nosem, odrzucając krzesło na bok. Wydawało mu się, że zgniotło mu wszystkie żebra. Wreszcie chwiejnie dźwignął się do siadu i spróbował rozmasować obolałe łopatki. Łypał wściekle na tego fikusa przed sobą.</div><div>A potem przeniósł wzrok na dławiącego się ze śmiechu Dylana i chichoczącego Simona.</div><div>Spróbował wstać. Zakręciło mu się w głowie. Siarczyście zaklął.</div><div>Ktoś wyciągnął do niego rękę. Lacey.</div><div>– Dam sobie radę – mruknął.</div><div>– No pewnie – prychnęła Lacey. – Nie ugryzę. Podaj mi rękę… Dokładnie tak… Na trzy. Raz, dwa…</div><div>Wstawanie z czyjąś pomocą okazało się znacznie łatwiejsze niż wstawanie samemu. Joshua podziękował Lacey salutem, po czym spróbował podnieść przewrócone krzesło.</div><div>– Ja to zrobię.</div><div>– Wyluzuj, Lacey – rzucił Joshua, wywracając oczami. – Poradzę sobie.</div><div>– Właśnie. Wyluzuj, Lacey – wyartykułował Dylan i uniósł buteleczkę whisky. Wymamrotał pod nosem jakiś bliżej niezrozumiany toast.</div><div>Lacey wywróciła oczami.</div><div>– Już wam wystarczy – powiedziała i wyrwała bratu butelkę, zanim zdążył cokolwiek wypić.</div><div>– Ej, oddaj!</div><div>– Dawaj to. – Skinęła głową na Simona. Nie protestował. Później zmierzyła wzrokiem Josha, który zakładał ręce na piersi z krzywym uśmiechem, i westchnęła. Postawiła wszystko z powrotem na półkach i zamknęła drzwi. – Nie wierzę, że aż tak się schlaliście.</div><div>– To dopiero początek – warknął Dylan. – Przynudzasz, Lacey.</div><div>– Dylan, uspokój się – odparła spokojnie Lacey. Spróbowała złapać go za nadgarstek, ale gwałtownie się wyszarpnął. Obrzucił ją rozwścieczonym spojrzeniem. Wydawało się, że chce powiedzieć coś jeszcze, ale tylko wymaszerował z salonu.</div><div>Joshua spoważniał. Lacey westchnęła i spojrzała na podłogę.</div><div>– Rozbiliście szkło.</div><div>– Przepraszam, Lacey – rzucił Simon.</div><div>Lacey pokręciła głową.</div><div>– Nie ma sprawy, Simon. Idźcie do niego, proszę, zanim coś rozwali. Albo zanim dorwie się do nożyczek.</div><div>Joshua i Simon spojrzeli po sobie, po czym ruszyli za mamroczącym pod nosem Dylanem. Joshowi jakoś dziwnie trudno było utrzymać równowagę i co chwilę miał wrażenie, że rozbije się o kanapę, stojący zegar albo jakąś starożytną wazę stojącą na korytarzu.</div><div>Dylana znaleźli w kuchni, grzebał w lodówce ze skupioną miną. Zaprosił ich do kuchni, rozejrzał się podejrzliwie w poszukiwaniu Lacey, po czym rozdał wszystkim po zimnym piwie.</div><div>– Nic więcej nie będzie – mruknął, niezadowolony. – Musiała wszystko zepsuć, jak zwykle. Nienawidzę jej.</div><div>Joshua nie był na tyle pijany, by twierdzić, że Lacey nie miała choć trochę racji – ale nie na tyle trzeźwy, by protestować.</div><div>Parę minut później zadzwonił telefon Dylana.</div><div>– Czego? No siema, Mandy. Co? Serio? – Wyszczerzył się do Simona. – Dobra, dzięki. Pewnie, wpadniemy. Dobra, wezmę go – dodał, puszczając oczko do Josha. Zachichotał, gdy Joshua, zdezorientowany, zmarszczył brwi. – Okej, dzięki, kochanie. – Nie zdążył się nawet rozłączyć, nim rzucił: – Ktoś na Heaton Pines robi grubą imprezę! – zawołał triumfalnie.</div><div>– Gdzie? – wyrwało się Joshowi.</div><div>– Nad morzem. Same bogate domy. Same najlepsze imprezy! – ryknął Dylan. Wzbił pięść w powietrze i zaśmiał się. – No dobra, zbieramy się, chłopaki.</div><div>Joshua wzruszył ramionami i ruszył do wyjścia. Gdy tylko założyli kurtki, Dylan obrzucił ich znaczącym spojrzeniem.</div><div>– Gdzie wasze buty?</div><div>– Twoja mama kazała je zostawić przed drzwiami… – bąknął Joshua.</div><div>– A, no tak, jej biedne perskie dywany – prychnął Dylan z pogardą. – Ona ma jakiegoś bzika na punkcie czystości. Dobrze, że stary taki nie jest. Chyba bym zwariował.</div><div><br /></div><div><br /></div><div>Heaton Pines okazało się bogatą ulicą tak blisko kanału La Manche, że słychać było szum fal uderzających o brzeg. W oddali świeciły światła białego diabelskiego młyna. Zresztą Joshua bardzo szybko zauważył, że w Bournemouth prawie wszystkie budynki były białe – nawet dom, do którego właśnie szli. Droga pewnie trwałaby krócej, gdyby Dylan nie postanowił trzy razy skopać znaku drogowego, a Joshua nie szedł dosyć łagodnym zygzakiem.</div><div>Dudniąca muzyka powitała ich już przy wejściu na ulicę. Dylan głośno się roześmiał i wrzasnął coś, czego Joshua nie zrozumiał.</div><div>Powoli docierało do niego, co właśnie się działo.</div><div>Właśnie szedł na imprezę. Dom gospodarza można było rozpoznać z łatwością po kolorowych światłach i ludziach siedzących w oknie. Serce zabiło mu nieco głośniej.</div><div>Pewnie będzie tam mnóstwo ludzi.</div><div>Głośno przełknął ślinę. W ustach wciąż miał posmak alkoholu.</div><div>Mimo wszystko szedł za Dylanem samym środkiem drogi, ignorując dziwne, dławiące uczucie. Joshua zauważył, że Simon co chwilę zerkał na zegarek w telefonie.</div><div>Czerwona lampka w głowie świeciła mu się przez dwie sekundy.</div><div>Dylan załomotał w drzwi. Nikt nie otworzył. Machnął ręką i wszedł do środka.</div><div>Okazało się, że muzyka wcale nie była taka głośna. Okazało się też, że ludzi było znacznie więcej, niż początkowo zakładał Joshua. Większość miała butelki z piwem w ręce, inni kubki z colą, niektórzy tańczyli na improwizowanym parkiecie w salonie, a dwie pary całowały się na schodach.</div><div>Joshua poluzował nieco bluzę i odetchnął. Przeczesał włosy.</div><div>Wariactwo.</div><div>Dylan bez słowa zgarnął sobie butelkę piwa, przeszedł obok schodów i ruszył na tyły domu. Chłopcom udało się przepchnąć przez tłum, po czym przez urocze, białe drzwi wyszli do ogródka. Muzyka grała tam ciszej, na płocie rozpięto światełka, a banda starszych nastolatków okupowała białą, drewnianą huśtawkę.</div><div>Dylan przypadkiem kopnął w plecy kogoś siedzącego na schodach. Chociaż może nie był to przypadek.</div><div>– Ostrożnie!</div><div>Joshua kojarzył ten głos.</div><div>– Spadaj, suko – warknął Dylan i odepchnął stopą Briannę Devy.</div><div>– Może grzeczniej?</div><div>Dylan wystawił w jej stronę środkowego palca i pewnym krokiem przeszedł na drugą stronę ogródka, prosto do stolika, na którym stała pusta butelka wódki i beczka piwa.</div><div>Joshua zdążył tylko wymienić z Brianną uśmiech. Nogi plątały mu się tak, że omal nie przewrócił się na schodach. Machnął ręką, zacisnął usta i dołączył do Dylana, który już wystawiał w jego stronę kubek z piwem.</div><div>– No dobra, to kogo dzisiaj wyrywamy? – zaczął bełkotliwie Dylan.</div><div>– Kogoś wyrywamy?</div><div>– A po co się chodzi na imprezy? – spytał, zdziwiony. – Chociaż może w środku było lepiej…</div><div>– Ja odpadam – wtrącił Simon. – Zaraz jadę do roboty.</div><div>– To po co w ogóle tu z nami przychodziłeś? Boże, Simon, ale ty głupi jesteś…</div><div>Simon był tak cichy, że Joshua zdążył zapomnieć o jego istnieniu.</div><div>A później coś do niego dotarło.</div><div>– Do pracy? O tej porze? Ty?</div><div>Dylan omal się nie popluł. Spojrzał lekceważąco na Josha, po czym skupił się na ściskaniu kubka.</div><div>– Pracuję dla GDB – wyjaśnił Simon.</div><div>Joshua zmarszczył brwi.</div><div>– Eee… Gie de…? </div><div>– Gang Dariusa Barbera. – Simon przestąpił z nogi na nogę. – Rozwożę kokainę dla ojca Dylana.</div><div>Joshua udał zdziwienie.</div><div>– Kokainę…? A to nie jest przypadkiem narkotyk…?</div><div>– No jest.</div><div>– A twój ojciec nie był biznesmenem? – zapytał Dylana.</div><div>Dylan wesoło zachichotał.</div><div>– Jest, ciemnoto. Rozprowadza kokainę. Importuje dragi, eksportuje szmal… Takie sprawy.</div><div>– Ale kozak. – Joshua uśmiechnął się. – To już się nie dziwię, że jesteś nadziany.</div><div>Simon leniwie się przeciągnął.</div><div>– Nie tylko on – rzucił nonszalanckim tonem. – Wyciągam piętnaście procent z każdej sprzedaży, a klient płaci pięćdziesiąt funtów za gram… W piątek i sobotę wieczorem jest najłatwiej, bo bez trudu wyciągam ponad stówkę tygodniowo. Jeszcze łatwiej jest podczas jakichś imprez albo przed świętami… Kiedyś pojechałem do gościa z takim gigantycznym Świętym Mikołajem na podwórku, chciał od razu dziesięć gramów. Siedemdziesiąt pięć funtów za pięć minut jazdy rowerem. – Uśmiechnął się. – Piękne czasy.</div><div>Joshua pokiwał głową. Triumfował w duchu.</div><div>Spojrzał na Dylana.</div><div>– A co z tobą?</div><div>– Nie przypominaj mu, bo robi mu się smutno – zażartował Simon, podczas gdy Dylan gniewnie zaciskał usta. – Jemu nawet nie można o tym myśleć.</div><div>– Jeśli policja złapałaby mnie z towarem, mieliby powód, żeby przeszukać dom i w ogóle, a tata nie chce, żeby go złapali. Masakra z tym jest. Simon ma kasy jak lodu, a ja mam się cieszyć pięcioma funtami kieszonkowego miesięcznie.</div><div>– Ale beznadzieja – zgodził się Joshua. – A nie ma możliwości, żebyś, no wiesz, wciągnął się w to… na czarno?</div><div>Simon się uśmiechnął, a Dylan ponuro pokręcił głową.</div><div>– Gdyby tylko ktoś spróbował mnie wciągnąć, stary by się od razu o tym dowiedział. Chyba wiesz, jak to by się skończyło – westchnął.</div><div>– Słabo – przyznał Joshua, po czym upił łyk piwa. Parę sekund stali w ciszy, słuchając Post Malone’a, aż odważył się zagaić: – Ej, a jest jakaś szansa, żebym ja się wciągnął w te dostawy?</div><div>– Boisz się policji? – zapytał Simon.</div><div>– Nie. Zjadam gliniarzy na śniadanie.</div><div>Simon i Dylan znacząco na niego spojrzeli. Joshua odchrząknął i podrapał się po karku.</div><div>– Eee… Żartowałem. Dobra, na poważnie. Nie.</div><div>– Boisz się nielegalnego rozprowadzania nielegalnych narkotyków?</div><div>– Nie. Póki idą z tego dobre pieniądze…</div><div>– Wszystko dla forsy – wtrącił Dylan.</div><div>Joshua pokazał mu środkowego palca.</div><div>– Mogę podpytać. – Simon wzruszył ramionami. – Nie wiem, czy akurat teraz kogoś potrzebują, ale mogę spróbować załatwić ci komórkę i parę gramów na początek.</div><div>– Komórkę?</div><div>– Taką do dostaw, nie nowego iPhone’a.</div><div>– Zniszczyłeś mi marzenia.</div><div>Simon uśmiechnął się kwaśno.</div><div>– Dobra, będę już leciał. Trzymajcie się, frajerzy. Do poniedziałku.</div><div>Joshua pożegnał się skinieniem głowy, a Dylan kazał mu spadać. Nachylił się do Josha.</div><div>– Za parę godzin ten frajer będzie spocony i zmęczony, a my…</div><div>Powiedział coś jeszcze, ale Joshua go nie słuchał. W tym samym momencie w kącie ogródka wypatrzył… Mandy, chyba tak miała na imię. Najgorsze było to, że ona też go zauważyła.</div><div>Szybko odwrócił wzrok i nerwowo zabębnił palcami o udo. </div><div>– Coś ci powiem. Mandy totalnie na ciebie leci – powiedział półgłosem Dylan.</div><div>– Nie. – Joshua pokręcił głową. Gdy Dylan milczał, poważnie się w niego wpatrując, zerknął na Mandy i spytał: – Serio…?</div><div>– Serio. Patrzy na ciebie, od kiedy tylko tu jesteśmy. Dawaj, bierz ją. – Wyszczerzył się.</div><div>Joshua znów spojrzał na Mandy.</div><div>Ona ciągle na niego patrzyła.</div><div>Poczuł się dziwnie. Poczuł też dziwną potrzebę wyjścia, dlatego dla zamarkowania tych odczuć upił łyk piwa. Już chyba nawet przyzwyczaił się do niewyraźnego obrazu i gorzkiego posmaku.</div><div>– No nie wiem… – mruknął po chwili.</div><div>Dylan szturchnął go pod żebra.</div><div>– Co ty taki nieśmiały, Josh? Mandy jest <i>super </i>– podkreślił. – Serio.</div><div>– Więc, ja… – Joshua odchrząknął. Znowu napotkał spojrzenie Mandy i znowu uciekł. – Szczerze? Raczej nie pójdę…</div><div>– No co ty, wstydzisz się?</div><div>Joshua chwilę wahał się nad odpowiedzią.</div><div>– Nie.</div><div>Może trochę.</div><div>– To jaki problem? – Dylan rozłożył ręce w geście kapitulacji. – Przeliżecie się czy coś i od razu będzie ci lepiej, zrelaksujesz się i w ogóle, a nie od początku siedzisz tu zestresowany. Wyluzuj, Josh.</div><div>Joshua wiedział, że Dylan przynajmniej po części miał rację… ale wcale go to nie przekonywało. Nerwowo przeczesał włosy i głośno wypuścił powietrze.</div><div>– A ty? Czemu ty do nikogo nie podbijasz?</div><div><i>Tak, Joshua. Zmiana tematu w takiej sytuacji z pewnością jest najlepszym rozwiązaniem, nie ma co, geniuszu.</i></div><div>Dylan wzruszył ramionami.</div><div>– Pamiętasz tę na schodach? – westchnął. – Niezła jest…</div><div>Tym razem to Joshua omal nie wypluł piwa.</div><div>– Po pierwsze raczej nie zrobiłeś dobrego wrażenia. Po drugie to nie twoja liga, Dylan. To moja siostra, Brianna…</div><div>– Twoja siostra?!</div><div>– …i jest w wieku Lacey.</div><div>Dylan na moment spochmurniał.</div><div>– Skąd wiesz, ile lat ma Lacey? – warknął po chwili. Teraz to on zmieniał ten. – Ty mały, zboczony stalkerze!</div><div>Joshua spiorunował go spojrzeniem. Jednocześnie uświadomił sobie, że powiedział parę słów za dużo. Faktycznie, nie mógł tego wiedzieć.</div><div>Czuł się jak Wielki Brat.</div><div>– No kurde, jak zwykle… – westchnął Dylan. – Ale wracając do ciebie, Josh… Dbam bardziej o rozwój moich wspaniałych kumpli, a skoro cudowny Simon nas opuścił… a zresztą, kogo on obchodzi. Mandy dalej na ciebie patrzy.</div><div>Joshua starał się za wszelką cenę nie okazać irytacji.</div><div>– Czemu ci tak na tym zależy?</div><div>– Kumplujemy się z Mandy parę lat, uwielbiam ją. – Uśmiechnął się Dylan. – Właśnie dlatego zwykle staram się działać, jak widzę, że ktoś jej się podoba. Zwłaszcza, jeśli jest to ktoś w miarę normalny… Nie patrz tak na mnie, Jezu. Ja z nią nie kręcę, jesteśmy kumplami – wyjaśnił Dylan bardzo powoli. Chyba chciał się upewnić, że Joshua na pewno to zrozumie. – Idź do niej, kretynie. Przecież widzę, że ty też ciągle na nią patrzysz.</div><div>Joshua pokręcił głową.</div><div>– Wcale nie. Patrzę, bo ona patrzy.</div><div>– A ty dalej swoje… – westchnął Dylan niecierpliwie. – Dawaj, dla wujka Dylana. Ja nigdzie nie ucieknę.</div><div>Joshua zaczerpnął powietrza, spojrzał to na niego, to na Mandy (która tym razem mu pomachała!), wypuścił powietrze.</div><div>– A skoro się kumplujecie… Ona nie może przyjść tutaj?</div><div>Dylan nagle się ożywił.</div><div>Tak nagle, że omal nie uderzył Josha w twarz. Zachichotał, pokręcił głową i rzucił:</div><div>– Mogę to załatwić, jeśli tylko chcesz! – krzyknął. Parę osób przy huśtawce obejrzało się na nich. – MANDY!</div><div>– Nie, Dylan, kurde…</div><div>Przeklął w myślach.</div><div><i>Cholera, cholera, cholera. Zły dobór słów. Tragiczny dobór słów.</i></div><div>Umysł działał mu jak w zwolnionym tempie, ale rzeczywistość już tak nie wyglądała. Panicznie próbował wymyślić, co powinien zrobić. Cały zesztywniał, przeczesywał włosy raz za razem.</div><div>I wcale nie pomagało to, że Dylan ciągle się uśmiechał.</div><div>– Hej, Mandy – wybełkotał, zadowolony z siebie.</div><div>– Hej, Dylan – rzuciła Mandy i objęła Dylana. – I hej, Josh.</div><div>– Mój głupi kolega bał się podejść – wyjaśnił Dylan. Ledwo powstrzymywał śmiech. Stało się to jeszcze trudniejsze, gdy Joshua obrzucił go wściekłym spojrzeniem.</div><div>– Na jego miejscu też bym się bała – odparła Mandy poważnie.</div><div>Joshua uśmiechnął się kwaśno i wsadził ręce do kieszeni.</div><div><i>Jak w trzy sekundy wyjść na przygłupa? Poradnik autorstwa Joshuy Rooneya.</i></div><div>Wystarczy oddychać.</div><div>– Śmierdzicie jak gorzelnia – zaczęła Mandy, krzyżując ręce na piersi. – Nie za dużo?</div><div>– Ktoś już dzisiaj to zasugerował i nie skończył zbyt dobrze. – Joshua westchnął.</div><div>Dylan głośno beknął. Joshua znacząco na niego spojrzał, ale nie zdołał powstrzymać lekkiego uśmiechu.</div><div>– Z biegiem lat idzie ci coraz gorzej – stwierdziła krytycznie Mandy.</div><div>– Wcale nie – burknął Dylan. – Widzicie tych gości przy huśtawkach? Oni mnie dekoncentrują. W sumie to bym im wklepał. Wyglądają na kujonów, no nie?</div><div>– Stoją tam w dziesięciu i są dwa razy więksi od ciebie – zauważył Joshua.</div><div>Dylan prychnął.</div><div>– No i co?</div><div>Zaczerpnął powietrza.</div><div>Joshua nawet nie zdążył nic zrobić.</div><div>– EJ, KUJONY!!!</div><div>– Kuźwa, Dylan!!!</div><div>Rozmowy przy huśtawkach ucichły. Wszystkie spojrzenia spadły na nich. Mandy z trudem powstrzymywała uśmiech.</div><div>Dźwięk tłuczonego szkła. Jakieś krzesło właśnie wyleciało przez okno tuż przed Dylanem.</div><div>Wrzasnął w panice i odskoczył do tyłu. Przewrócił Mandy tak, że wylądowała na Joshu. Joshua w każdej innej chwili pewnie by zareagował, ale jego refleks nie był najszybszy. Walnął plecami o stolik.</div><div>To był ewidentnie zły dzień dla jego pleców.</div><div>– Co powiedziałeś, gnojku?! – krzyknął ktoś spod huśtawek, zakasując rękawy.</div><div>Joshua już nie przejmował się plecami.</div><div>– Wstawaj, Mandy – sapnął wściekle. Zerwał się na nogi i zasłonił Dylanowi usta, nim tamten coś odkrzyknął.</div><div>Ale chyba nagle stracił pewność siebie.</div><div>Wtedy Joshua zauważył coś na metalowych ramach huśtawki. Coś czerwono-niebieskiego. Sekundę później usłyszeli syrenę.</div><div>Joshua pierwszy raz w życiu pomyślał, że policja chyba ratuje mu skórę.</div><div>– Wiejemy – rzucił. – Gliny.</div><div>– Co?!</div><div>– Gliny, debilu!</div><div>Dylan powstrzymał się od chęci rzucenia krzesłem w stronę huśtawek. Spojrzał na Josha.</div><div>– Kuźwa!</div><div>Joshua ponaglająco skinął głową. Posłał kontrolne spojrzenie Mandy.</div><div>A potem wystarczyło tylko sprawnie przesadzić płot. Z wirującym światem nie było to takie proste, ale Joshua wreszcie znalazł się na drugiej stronie. Mandy poszło to znacznie łatwiej; w dwójkę pomogli Dylanowi.</div><div>Puścili się biegiem przez świeżo zroszony trawnik sąsiadów. Światełka ogrodowe zaświeciły się, gdy obok nich przebiegli. Joshua przeklinał plączące się nogi i Dylana, który mocno ich spowalniał. </div><div>Wyszli na drogę dopiero przy kolejnym ogródku. Joshua obejrzał się i dostrzegł radiowóz na podjeździe domu, w którym byli jeszcze przed chwilą. Ale nie było czasu na głupoty.</div><div>Zatrzymali się dopiero parę przecznic dalej. Dylan usiadł na ławce, ciężko dysząc.</div><div>– Jezu. Chyba wolałbym być spocony i na rowerze – mruknął.</div><div>– Spocony już jesteś.</div><div>– Gorzej, jeśli te twoje kujony nas ścigają – wtrąciła Mandy.</div><div>Dylan przeciągle na nią spojrzał. Zmarszczył brwi.</div><div>– Faktycznie.</div><div>Odetchnął.</div><div>– Ale może tego nie robią.</div></div>autumnhttp://www.blogger.com/profile/12176796546991160916noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3455807268160030630.post-59536137307791670322020-12-18T18:00:00.005+01:002021-01-21T13:18:03.571+01:0037. Mamy krew na koszulkach, kretynie!<div style="text-align: center;"><a href="https://www.youtube.com/watch?v=oPktYjsL4VE" target="_blank">muzyka</a></div><div style="text-align: center; text-indent: 30px;"><br /></div><div style="text-align: center;"><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;"><div>– Wróciłeś idealnie na obiad – rzuciła Brianna, gdy tylko Joshua zamknął za sobą drzwi. – Co prawda musiałyśmy czekać dwie godziny, ale ty jesteś na czas. Może to my byłyśmy za wcześnie.</div><div>Joshua uniósł brwi i przeczesał włosy.</div><div>– Nie moja wina. <i>Sorry.</i></div><div>Zdjął buty w przedpokoju, przejrzał się w lustrze i cicho zagwizdał na widok rozciętej wargi i podbitego oka. Wyglądał jeszcze lepiej niż wcześniej. Ziewnął, wywrócił oczami do własnego odbicia i poczłapał do kuchni.</div><div>– Jak było? – odezwała się Renee na wstępie.</div><div>Machnął ręką na Briannę, która wyciągała do niego talerz warzyw z patelni.</div><div>– Nie jestem głodny – rzucił mimochodem, po czym rzucił plecak w kąt kuchni i usiadł na krześle obok. Wytrzymał ciężki wzrok Renee całe trzy sekundy, nim głęboko westchnął i z frustracją podrapał się po głowie. – Żyję, nikt się nie cieszy?</div><div>– Cieszymy się. – Renee pokręciła głową. – Chciałabym tylko dowiedzieć się, jak do tego doszło.</div><div>Joshua westchnął i oparł głowę na dłoni. Postukał palcami w blat.</div><div>– Sam nie wiem. Jakaś rozdmuchana głupota – mruknął Joshua. Renee milczała, więc kontynuował: – Topili mi plecak w kiblu. Poprzepychałem się z jednym typem, potem wyrzuciłem jego plecak za okno… i chyba trochę się na mnie obraził.</div><div>– Trochę?</div><div>Brianna sugestywnie spojrzała na jego podbite oko.</div><div>– Dobra, wtedy nie wiedziałem, jak to się może skończyć – Joshua wywrócił oczami – ani że typ ma starszych kolegów. Ale wszystko skończyło się dobrze. Chyba.</div><div>– Zależy dla kogo. Jeden skończył z czterema szwami – oznajmiła Brianna.</div><div>Joshua wzruszył ramionami. Brianna cicho prychnęła.</div><div>– A co z Dylanem? – spytała Renee, odsuwając macbooka. Joshua zmarszczył brwi. Dopiero teraz, przy głośnej Briannie, zauważył, jak cicho mówiła. – Powiedziałeś przez telefon, że to jeden z jego kolegów.</div><div>– To trochę bardziej skomplikowane – przyznał z ociąganiem. – Mogę się mylić, ale wydaje mi się, że Dylan polubił mnie w jakiś dziwny sposób. Chyba podpuszczał Simona do zorganizowania walki… i chciał, żebym mu dokopał. W sensie Simonowi, nie na odwrót.</div><div>– Dlaczego?</div><div>– Bo to mały socjopata? – Joshua uśmiechnął się półgębkiem. – Widziałybyście, jak się cieszył, kiedy z łatwością wklepałem Simonowi i tym dwóm typom.</div><div>Brianna prychnęła z rozbawieniem i lekko klepnęła Josha w tył głowy. Renee nieco pochyliła się do przodu.</div><div>– Joshua, wiesz, jaką politykę mamy w CHERUBIE i jak potraktujemy tę bójkę – powiedziała powoli – o ile miała ona mniej lub bardziej kluczowy sens dla misji. Co z Dylanem?</div><div>Joshua nagle poczuł się tak, jakby uleciało z niego całe powietrze.</div><div>– Jeszcze nie wiem. Jutro się okaże, czy wszystko zepsułem. – Westchnął i przeczesał włosy. – <i>Sorry</i>, Renee. Dylana jest bardzo trudno wyczuć, a bójka…</div><div>Dopiero wtedy dotarło do niego, że mógł pogrzebać swoje wszelkie szanse.</div><div>– Nic się nie stało, Joshua. – Renee uśmiechnęła się. – Każdemu się zdarza. Oprócz tego nie ma co się obawiać, że wszystko jest spalone, dopóki niczego nie wiemy. Jeśli wszystko pójdzie po myśli, myślisz, że dałbyś radę się z nim dogadać?</div><div>– Raczej tak. – Wzruszył ramionami. – Przeszedłem parę szkoleń i w ogóle…</div><div>– Zbytnio się do tego nie palisz.</div><div>– Dylan jest trochę… dziwny. – Mimowolnie się wzdrygnął. – A jeśli chodzi o bicie się, to już w ogóle.</div><div>Brianna sztucznie odkaszlnęła.</div><div>– Idealnie się dobraliście. – I znów kaszlnęła.</div><div>Joshua spiorunował ją spojrzeniem.</div><div>– Tylko walnąłem tamtego gościa lampą, dobra? Przeżył – mruknął, ale na ustach zadrgał mu lekki uśmieszek. Znów przypomniała mu się Bułgaria. Ciekawe, jak to wszystko by się potoczyło, gdyby ukończył szkolenie w CHERUBIE pół roku wcześniej, a Bułgaria albo Lille były dla niego tylko kolejną misją…?</div><div>– Okej, póki co cię zostawiamy, Joshua, ale będę mieć cię na oku… – Renee żartobliwie pogroziła mu palcem.</div><div>– To nie będzie trudne. Jestem wyższy od ciebie – rzucił niedbale.</div><div>Renee uniosła brew, a Joshua cicho prychnął pod nosem i skrzyżował ramiona. Brianna zaśmiała się, powiesiła ścierkę na rączce piekarnika i przysiadła się do stołu ze szklanką soku porzeczkowego i talerzem warzyw z ryżem. Na sam zapach żołądek Josha skręcił się w ciaśniejszy supeł.</div><div>– Brianna, a jak tobie poszło? – zagaiła Renee. – Nie dostanę jutro telefonu ze szkoły z wiadomością, że jesteś zamieszana w strzelaninę?</div><div>Brianna potrząsnęła głową.</div><div>– Jeszcze nie – zaznaczyła – ale spokojnie, pracuję nad tym. – Uśmiechnęła się do Josha i chyba tylko jego jednoznaczne spojrzenie powstrzymało ją od potarmoszenia go po włosach. – Lacey jest świetna, to dokładnie mój typ. Nawet nie musiałam się starać, bo sama wyszła z inicjatywą i w ogóle… W sobotę idziemy na zakupy, a później umówiłyśmy się na małą, babską imprezę u niej w domu – zakończyła triumfalnie.</div><div>Renee uniosła brwi z podziwem.</div><div>– Wow, Brianna. – Uśmiechnęła się. – Jesteś szybka.</div><div>– Co nie? Poza tym Lacey…</div><div>Joshua zniósł niecałe dwie minuty opowieści o tym, jak to Brianna niesamowicie sobie poradziła i jak to Renee chwaliła ją w licznych superlatywach. Pod pretekstem odrabiania lekcji wymknął się do swojego pokoju, obrzucił wściekłym spojrzeniem tę głupią różową tapetę i z frustracją rzucił się na łóżko.</div><div>Cicho stęknął.</div><div>Przeklęte siniaki na żebrach.</div><div>Trochę go irytowało, że ciągle mimo zamkniętych okien słyszał przejeżdżające samochody. Brakowało jeszcze tylko lotniska i stacji kolejowej.</div><div>I pukania.</div><div>Chociaż nie, pukania akurat nie brakowało.</div><div>Joshua leniwie spojrzał w stronę drzwi. Brianna niepewnie pukała w futrynę.</div><div>– Wszystko w porządku? – spytała, gdy tylko Joshua odwrócił wzrok. Najwyraźniej uznała to za pozwolenie.</div><div>– Tak – mruknął Joshua, wywracając oczami.</div><div>– Nie jadłeś obiadu…</div><div>– Nie jestem głodny.</div><div>– Wczoraj też nie jadłeś.</div><div>– Też nie byłem głodny – warknął niecierpliwie. – Nie jesteś moją matką.</div><div>Brianna prychnęła. Joshua po paru sekundach z zamkniętymi oczami poczuł, jak siadała obok niego na łóżku.</div><div>– Stres na pierwszej misji? – spytała cicho. – Skądś to znam. Mnie bolał brzuch przez cały tydzień… ale w sumie trafiłam na głupią, pustą lalę. I radziłam sobie o wiele gorzej niż ty. Ty już w pierwszy dzień zaliczyłeś bójkę, o której mówiło całe liceum.</div><div>Joshua zmarszczył brwi. Lekko uniósł głowę.</div><div>– Że co…?</div><div>– Nie zauważyłeś, ile tam łącznie było osób? – Brianna uniosła brwi. – Z Dylanem na czele. Raz mocno ci kibicował, raz ostro wyzywał, gdy sobie nie radziłeś… Ale całkiem nieźle ci szło, muszę przyznać. Do czasu noża… Moim zdaniem to było całkowicie nie fair.</div><div>– Jakby tam cokolwiek było fair – westchnął Joshua. – Widziałaś to?</div><div>– Pewnie. Czekałam w pobliżu na wszelki wypadek, ale ich rozniosłeś. – Zaśmiała się. – I wiesz co? Nie martw się Dylanem na zapas. Szczerze? Ja myślę, że to wyjdzie ci na dobre. Jeśli faktycznie jest tak, jak mówisz, i on serio przepada za tymi klimatami… to jesteś w domu, mały farciarzu.</div><div><br /></div><div><br /></div><div>Joshua starał się nie rozglądać za każdym razem, gdy usłyszał kroki zbyt blisko. Okazało się, że czekanie przed zamkniętą klasą z Jeźdźcami Apokalipsy na karku było tylko trochę mniej stresujące niż czekanie na popołudniową bójkę. Może nawet nie trochę mniej. </div><div>Może trochę bardziej. Nie miał bladego pojęcia, co go czekało tego dnia. Może Dylan postanowi go znienawidzić, a…</div><div>– Hej. Jestem Mandy.</div><div>Joshua bezwiednie uścisnął wyciągniętą rękę. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że ciągle nerwowo podrygiwał nogą.</div><div>– Jak ci się podoba w nowej szkole?</div><div>– Jest fantastycznie – mruknął. – Widziałem zdechłego szczura pod jedną z ławek.</div><div>– Tylko szczura? W zeszłym tygodniu ktoś dostał kosę między żebra – powiedziała Mandy – ale nie pod ławką. Na ławce.</div><div>Powaga w jej głosie zmusiła Josha do sprawdzenia, czy mówiła na serio. Najgorsze było to, że faktycznie tak wyglądała. Twarz jej nie drgnęła aż do chwili, w której Joshua zamrugał z dezorientacją.</div><div>– Naprawdę?</div><div>Uśmiechnęła się i lekko stuknęła go w ramię.</div><div>– Wyluzuj, zgrywam się. Widziałbyś swoją minę.</div><div>Joshua zlustrował ją przeciągłym spojrzeniem. Kogoś mu przypominała – chyba przez te długie czarne włosy z prostą grzywką.</div><div>Wyglądała, jakby bardzo chciała powiedzieć coś jeszcze.</div><div>– Czemu tak patrzysz? – spytał, unosząc brew. – Coś nie tak?</div><div>– Eee… Nie, nic. – Znów się uśmiechnęła i przestąpiła z nogi na nogę. Poprawiła jeszcze włosy, nim dodała: – To… do zobaczenia później.</div><div>– Ta. – Joshua nieznacznie skinął głową. Już nie patrzył, jak Mandy się cofa i lekko mu macha.</div><div>Miał inny problem na głowie. Ten problem właśnie wspinał się po schodach z bojową miną, rozpiętą kurtką i Simonem po lewej stronie. Dylanowi brakowało chyba tylko okularów przeciwsłonecznych, złotego łańcucha i rapu na głośnikach.</div><div>I strzelby.</div><div>Trwało to wieczność. Każdy jego krok był jak godzina, każde mrugnięcie, każdy oddech – dziesiątki tygodni. Joshua odruchowo zacisnął ręce w pięści, potem je rozluźnił, odetchnął.</div><div>A wtedy jak gdyby nigdy nic schował ręce do kieszeni i wyjrzał za okno.</div><div>Dylan i Simon podeszli do Joshuy. Dylan zmierzył go wzrokiem. Joshua zaczął analizować sytuację. Dylan był trochę niższy od niego, ale miał szerokie bary i zdecydowanie to nie on wyglądał na wystraszonego. No, i miał ze sobą Simona, który trochę umiał się bić.</div><div>Pchnął Josha na ścianę.</div><div>Joshua miał ułamek sekundy na stłumienie narastającego gniewu. Wiedział, że nadeszła chwila testu, a to był ten typ egzaminu, na którym bardzo zależało mu na pozytywnej nocie.</div><div>Dlatego tylko obrzucił Dylana kpiącym, trochę lekceważącym spojrzeniem, wzruszył ramionami i rzucił nonszalancko:</div><div>– Jak uważasz, ale ja na twoim miejscu bym tego nie robił.</div><div>Dylan odwrócił się do Simona i uśmiechnął się radośnie.</div><div>– Mówiłem? Uważa się za twardziela.</div><div>– Przekonałem się o tym – mruknął Simon.</div><div>Joshua dopiero wtedy zauważył, że Simon starannie unikał jego wzroku.</div><div>Ale nie miał czasu na myślenie o tym, czy go przestraszył.</div><div>Dylan sięgnął po nadgarstek Josha, który wywinął się i zgrabnie kopnął go w łydkę, posyłając na podłogę. Myślał, czy zrobić coś jeszcze, ale to chyba zrobiło robotę.</div><div>– Trochę za wolno – przyznał z ociąganiem, kręcąc głową z niewinnym uśmiechem.</div><div>Dylan skoczył jeszcze raz. Pięść trafiła Josha w twarz; siła uderzenia zaskoczyła go.</div><div>– Ej, nie w ucho – mruknął. W jego głosie słychać było lekkie zdenerwowanie.</div><div>Dylan posłał mu sztuczny uśmiech i znów się zamachnął. Joshua zablokował cios i szybko go skontrował. Dylan nawet nie drgnął – bezlitośnie walnął drugi raz, potem trzeci. Joshua zaczynał się denerwować. Ostrożnie się wycofywał, pozwalając Dylanowi na coś bardzo złego. Pozwolił mu wpaść w rytm.</div><div>Szybka analiza.</div><div>Dylan wydychał powietrze przed każdym ciosem.</div><div>Wystarczyło tylko to wyczuć…</div><div>Nie, za wolno. Pięść spadła Joshowi na brzuch, pozbawiając go tchu. Pół sekundy później poczuł tępy ból w szczęce. Dostrzegł opadającą klatkę piersiową.</div><div>Zręcznie się odsunął, zahaczył stopą o kostkę Dylana i podciął go, posyłając z łomotem na podłogę. Simon zaklął pod nosem, Joshua wziął głęboki wdech i otarł krew z wargi. Stanął nad Dylanem i skinięciem głowy prowokacyjnie zachęcił go do wstania, ale Dylan nie wyglądał już na pewnego siebie.</div><div>Po kilku pełnych napięcia sekundach Joshua odetchnął i wyciągnął dłoń.</div><div>– Ostrzegałem.</div><div>Na ustach Dylana zadrgał uśmieszek. Pozwolił się podnieść do pionu.</div><div>– Walnij jeszcze raz – szepnął z podekscytowaniem. – Mocniej.</div><div>Josha zatkało.</div><div>– Co?</div><div>– No uderz mnie.</div><div>Joshua nie musiał się długo namyślać. Wzruszył ramionami, zacisnął prawą dłoń w pięść i wymierzył cios prosto w szczękę Dylana. Siarczyście zaklął, strzepując dłoń; przeklęte, wrażliwe na wszystko kostki.</div><div>Dylan cofnął się parę kroków do tyłu. Przyciskał dłoń do rozciętego policzka.</div><div>– Ale odjazd! – zawołał z podziwem. – Gdzie się tego nauczyłeś?</div><div>– Moja matka jest instruktorką karate – odparł Joshua zgodnie z legendą.</div><div>Serce zabiło mu szybciej. Cholera, czy to naprawdę się udało?</div><div>– Jaki masz pas?</div><div>Joshua prychnął i posłał Dylanowi spojrzenie w stylu: <i>naprawdę nie wiesz?</i></div><div>– Czarny, oczywiście – rzucił swobodnie. Dylan parsknął śmiechem. – Ty też byłeś całkiem niezły. Gdzie się uczyłeś?</div><div>– Trenuję w klubie krav magi mojego starego.</div><div>– Krav maga…?</div><div>– Boks brzmi fajniej, ale nie można mieć wszystkiego. – Dylan wzruszył ramionami. Wyciągnął dłoń do Josha. – Jestem Dylan. Ten kretyn obok mnie to Simon. Wczoraj trochę ci wklepał… Chociaż może to ty mu wklepałeś. – Wyszczerzył się.</div><div>Simon wyglądał na wściekłego – był czerwony na twarzy i zaciskał usta w wąską kreskę. Joshua wiedział dwie rzeczy – na pewno nie będzie łatwo wkupić się w jego łaski.</div><div>Ale kogo interesował Simon, skoro udało mu się nawiązać dobry kontakt z Dylanem, który właśnie oparł się obok niego o szafki?</div><div>– Co teraz mamy?</div><div>– Matmę – rzucił Simon.</div><div>Dylan leniwie się przeciągnął.</div><div>– Jakoś nie mam ochoty na matmę. – Westchnął. – Zrywamy się?</div><div>– No nie wiem. – Simon podrapał się po głowie. – Mam już czterdzieści procent nieobecności.</div><div>– Jak chcesz, świętoszku. – Dylan wywrócił oczami. – Mi jakoś nie chce się siedzieć na lekcjach. A ty, Joshua? Idziesz?</div><div>Joshua wzruszył ramionami.</div><div>– Zależy dokąd.</div><div>– Nie wiem, galeria? Chrzanić to, wymyślimy coś po drodze. Idziesz czy nie?</div><div>Joshua skinął ramionami.</div><div>– Pewnie.</div><div>Dylan uśmiechnął się i oskarżycielsko wycelował palec w pierś Simona.</div><div>– Widzisz, Simon? Nie jesteś mi potrzebny.</div><div>– Dobra, idę z wami – mruknął Simon. – Miała dzisiaj pytać.</div><div>Dylan uśmiechnął się.</div><div>– No widzisz? Same profity.</div><div><br /></div><div><br /></div><div>Wypadli z gmachu szkolnego i przeskoczyli przez bramę. Wchodząca do szkoły z kubkiem kawy nauczycielka nawet nie zwróciła na nich uwagi. Joshua uśmiechał się w duchu, gdy gnali chodnikiem tak naprawdę bez celu. Przypomniała mu się poprzednia szkoła, jeszcze w Cardiff, prywatna – tam trzeba było perfekcyjnie rozegrać ewentualną ucieczkę z lekcji, bo w przeciwnym razie dyrekcja od razu dzwoniła do rodziców. Nie, żeby Joshua kiedykolwiek się tym przejmował. Teraz miał całkowicie zieloną kartę – jako cherubin mógł łamać wszelkie zasady, nie bojąc się konsekwencji.</div><div>Zatrzymali się dopiero jakieś kilkaset metrów od szkoły. Dylan zaczął zdejmować mundurek. Pod spodem miał bluzę Adidasa. Simon też wydawał się przygotowany – z plecaka wyciągnął pogniecioną parkę.</div><div>– Nie gadaj, że nie masz ciuchów na zmianę – jęknął Dylan. – Jak się zrywasz, to lepiej bez mundurka. Jeszcze ktoś zauważy tarczę, zadzwoni do szkoły i będzie problem.</div><div>Joshua wywrócił oczami.</div><div>– Wiem, ale raczej tego nie zakładałem – mruknął, gniewnie przeczesując włosy.</div><div>Dylan radośnie uśmiechnął się do Simona.</div><div>– Na sto procent myślał, że go potniemy. Mówiłem.</div><div>Joshua zgromił go spojrzeniem, Simon lekko się zaśmiał.</div><div>– Nie mam nic pod spodem, a raczej nie chcę paradować po ulicach w samych bokserkach. Jest zimno.</div><div>– To idziemy do Richmond – oznajmił Dylan.</div><div>– Gdzie?</div><div>Dylan spojrzał na niego tak, jakby postradał zmysły.</div><div>– Centrum handlowe. Nigdy tam nie byłeś?</div><div>– Jestem tu od paru dni.</div><div>– Serio?</div><div>– Taa, rodzice się rozwiedli, matka przeprowadziła się tutaj – wyjaśnił Joshua, powtarzając historyjkę, której wszyscy musieli nauczyć się na pamięć. – Jestem tu dokładnie od… półtora dnia.</div><div>Dylan wyszczerzył się.</div><div>– Masz szczęście, że wklepali ci już drugiego dnia w naszym kochanym Bournemouth. – Poklepał go po ramieniu. – Ale jeśli nigdy nie byłeś w Richmond, koniecznie musimy tam pójść.</div><div>Joshua poklepał się po kieszeniach.</div><div>– Mam tylko cztery funty na lunch.</div><div>– Mogę pożyczyć ci piątkę, ale jeśli mi nie oddasz, to naprawdę cię potnę – wycedził Dylan groźnie, łapiąc Josha za koszulę. Joshua uniósł brew i pokiwał głową z politowaniem.</div><div>– Już się boję.</div><div>– Powinieneś.</div><div>– To ty masz zakrwawiony policzek, nie ja – zaznaczył Joshua, rozkładając ręce. – No <i>sorry</i>.</div><div>Dylan przez chwilę wpatrywał się prosto w oczy Josha i mocno zaciskał usta. Sapnął z rozczarowaniem, puścił koszulę i spojrzał wyczekująco na Simona. Ten przestąpił z nogi na nogę i niechętnie sięgnął po portfel.</div><div>– Mam jakieś dwie dyszki – przyznał z ociąganiem. – Prawie trzy.</div><div>Dylan uśmiechnął się i gestem godnym profesjonalnego lokaja zaprosił go do ruszenia.</div><div><br /></div><div><br /></div><div>Rozsiedli się na fotelach w Subwayu. Dylan kupił sobie najbardziej kolosalną kanapkę, jaką Joshua widział w życiu (twierdził, że to był potwór, a nie kanapka) i skończył ją szybciej niż Joshua małego shake’a. Ku własnemu zdziwieniu tylko Joshua wydawał się tym jakkolwiek zaskoczony.</div><div>Dylan położył głowę na stoliku i leniwie przesuwał wzrokiem po wchodzących i wychodzących. Po chwili odezwał się:</div><div>– On na pewno ma jakąś spluwę.</div><div>Joshua zmarszczył brwi. Do lokalu właśnie wchodził jakiś gość z dosyć sporą nadwagą, z brodą, bandaną i w skórzanej kurtce z bikerską naszywką na plecach.</div><div>Co jak co, ale nie mógł się nie zgodzić z Dylanem.</div><div>– Pewnie ze dwie – dodał z lekkim uśmiechem – i jeszcze strzelbę na parkingu.</div><div>– I fajki – westchnął Dylan. Odwrócił się do Josha. – Jak myślisz, dalibyśmy radę go okraść?</div><div>Joshua prychnął.</div><div>– Tak – stwierdził pewnie. Dylan uśmiechnął się szeroko. – Ale pewnie zastrzeliłby nas dwie sekundy później.</div><div>– Może zdążyłbym się zaciągnąć – mruknął Dylan. Znów westchnął z melancholią, spojrzał na bikera, aż wreszcie powiedział: – Wiecie co? W sumie kupiłbym sobie jakąś kozacką spluwę.</div><div>– Już jesteś postrachem na osiedlu – wtrącił Simon.</div><div>– Tak, ale to przez reputację ojca – rzucił niecierpliwie Dylan. – Kupiłbym sobie broń tak o. Może nie żeby straszyć innych… Może rozkręciłbym biznes w szkolnym kiblu i zbił większą fortunę niż mój ojciec.</div><div>Joshua prychnął z rozbawieniem. </div><div>– No i czemu się cieszysz…? Albo w sumie masz rację. Nie zarobię milionów na dziewięciolatkach. Może zrobię tak jak on. <i>Miliony na piętnastolatkach</i>. To brzmi jak plan. </div><div>– Miliony?</div><div>Dylan wyprostował się.</div><div>– Mój ojciec jest <i>biznesmenem </i>– podkreślił. Już miał kontynuować, gdy Simon przerwał mu znaczącym odchrząknięciem. – A, <i>sorry</i>, nie powinienem tego mówić. Co z tego, że wszyscy o tym wiedzą? – rzucił głośniej, z głową zwróconą do ściany.</div><div>Joshua zanotował w pamięci, żeby kiedyś się do tego odnieść – bez Simona w pobliżu. Chwilę siedzieli w ciszy, jeśli ciszą można było nazwać milczenie wśród gwaru rozmów i muzyki lecącej z głośników nad ich głowami.</div><div>– Mój ojciec ma wiatrówkę – odezwał się Simon. – Crosman Summit, cztery i pół milimetra, z lunetą…</div><div>Dylan uśmiechnął się jak na zawołanie.</div><div>– Przynieś kiedyś. Postrzelamy do kaczek.</div><div>Roześmiał się na widok przeciągłego spojrzenia Josha. Joshua sam nie wiedział, co o tym myśleć. Wątpił, że wsadzenie jakiejkolwiek broni (nawet cyrkla) w ręce Dylana było dobrym pomysłem… ale starał się nie okazywać żadnego zmartwienia.</div><div>Tym bardziej, że coś takiego miał już za sobą i nie skończył z kulą w nodze.</div><div>– Ej, właśnie. Gramy w piątek?</div><div>– Pewnie – rzucił Simon. Właśnie skończył znęcanie się na kubku po shake’u. – U kogo?</div><div>– Możemy u mnie. – Wyszczerzył się Dylan. – Wciąż mam klucz do barku. </div><div>Simon mimowolnie się uśmiechnął.</div><div>– Dobra, wchodzę.</div><div>Dylan triumfalnie zacisnął pięść i szturchnął Josha łokciem.</div><div>– Ty też musisz.</div><div>– No okej, ale tak jakby… nie wiem, gdzie mieszkasz.</div><div>– Wyślę ci później adres – rzucił Dylan, po czym przeciągnął się, ziewnął i wstał. – Dobra, idziemy.</div><div>Joshua za wszelką cenę starał się nie uśmiechać pod nosem. Może Brianna była szybsza, ale on także właśnie załatwił sobie przepustkę do domu Juniora i nawet nie musiał się wysilać. Okazało się, że wczorajsza bójka przynosiła więcej korzyści, niż kiedykolwiek by sobie wyobrażał.</div><div>Brianna miała rację. <i>Mały farciarz.</i></div><div>– To gdzie teraz? – rzucił Simon.</div><div>– A co, mały uczeń chce wrócić do szkółki? – odparł kwaśno Dylan. – Mam plan. Joshua? Mam dla ciebie bojowe zadanie.</div><div>Joshua zamrugał parę razy i uniósł brwi. Odruchowo przeczesał włosy.</div><div>– Widzisz tamtych kolesi? – Dyskretnie wskazał na grupkę piętnastolatków. – Pójdziesz do nich i <i>przypadkiem </i>któregoś popchniesz.</div><div>– Czemu on? – mruknął Simon.</div><div>– Bo on w razie czego umie się obronić. – Dylan wywrócił oczami. – Idź, już!</div><div>Nie było czasu na zadawanie pytań. Dylan mocno popchnął Josha do przodu. Joshua nawet nie zdążył się obejrzeć. Nie zdążył pomyśleć ani zastanowić się, jak to rozegrać. Zamiast tego ruszył przed siebie.</div><div>Może i miał niewinną minę, ale staranował tego chłopaka tak, że trudno było uwierzyć w przypadek. Tamten uderzył plecami w ścianę.</div><div>– Co ty robisz? – fuknął.</div><div>Podszedł do Josha i popchnął go na podłogę. Joshua zaklął pod nosem. Nie dlatego że boleśnie obił sobie kolana na płytkach. Właśnie dostrzegł Dylana.</div><div>– Ej, ty! – wrzasnął Dylan z furią. – Zostaw go!</div><div>Podbiegł do chłopaka i mocno walnął go w szczękę.</div><div>Przerażające chrupnięcie. Joshua lekko się skrzywił.</div><div>A potem zacisnął pięść i grzmotnął najbliższego chłopaka w nos. Trysnęła krwawa mgiełka. Joshua przeklął kolejny raz. Odruchowo spojrzał w stronę kamer. Dylan już chciał poprawić dwa potężne ciosy potężnym walnięciem kolanem w brzuch.</div><div>Ktoś rozmawiał z ochroną i wskazywał w ich stronę.</div><div>Joshua zerwał się z podłogi.</div><div>– Wiejemy! – krzyknął, ciągnąc Dylana za rękę.</div><div>Edward Nożycoręki agresywnie się na niego obejrzał. Wytrzeszczył oczy.</div><div>– Ochrona! Wiejemy!</div><div>I nim Joshua zdążył powiedzieć: <i>no co ty, Sherlocku</i>, Dylan puścił się biegiem. Joshua krótko odetchnął i pognał za nim. Z prawej strony mieli ochroniarzy, za sobą też. Pomyślał, że to była najgłupsza rzecz, jaką zrobił w życiu.</div><div>A potem odepchnął na bok tego bikera z wcześniej i pobiegł w stronę ruchomych schodów. Simon był już na dole, Dylan właśnie lawirował między staruszkami. Stracił mnóstwo czasu na schodach. Joshua nie powtórzył tego błędu. Z impetem wskoczył na poręcz i zjechał na dół. W każdej innej chwili pewnie by się tym zachwycił.</div><div>W tej chwili martwili go ochroniarze czekający na dole. Dylan pchnął na nich stojak z ulotkami i pobiegł do wyjścia.</div><div>Joshua musiał to dobrze rozegrać. Najlepiej bez przemocy.</div><div>Zeskoczył z poręczy. Stracił równowagę. Odepchnął się od ziemi i pognał dalej. Pamiętał, gdzie było wyjście. Szybko zorientował się, że miał znaczną przewagę nad ochroniarzami.</div><div>Wypatrzył gdzieś z przodu Dylana. Zaklął pod nosem i nieco przyspieszył. Podeszwy popiskiwały na płytkach.</div><div>Dylan próbował przepychać się w tłumie; tylko dlatego udało mu się go dogonić.</div><div>– Nie biegnij.</div><div>– Co?!</div><div>– Jeśli biegniesz, z automatu jesteś podejrzany – wyjaśnił szybko Joshua. – Nie biegnij.</div><div>– Mamy krew na koszulkach, kretynie!</div><div>Joshua zaklął w myślach.</div><div>Racja. Kompletnie o tym zapomniał.</div><div>Dlatego westchnął i pomógł Dylanowi przepychać się wśród innych.</div><div>– Z drogi! – wrzasnął.</div><div>– Właśnie, wyjazd!</div><div>Dopiero wtedy ludzie zaczęli schodzić im z drogi. Problem w tym, że z tyłu było widać ochroniarzy. Byli coraz bliżej.</div><div>Ale Joshua i Dylan właśnie wypadli przez drzwi. Skręcili w najbliższą uliczkę i gnali dalej.</div></div></div>autumnhttp://www.blogger.com/profile/12176796546991160916noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3455807268160030630.post-16421451739412209562020-12-11T18:00:00.002+01:002021-01-21T13:15:10.854+01:0036. Mam zadzwonić, że w szkole jest bomba?<div style="text-align: center;"><a href="https://www.youtube.com/watch?v=1VWXdpmwwSc" target="_blank">muzyka</a></div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;"><br /></div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;"><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;"><div>W środę popołudniu odrapaną skodą z tylko trochę mniej odrapanymi skórzanymi fotelami wjechali na podjazd niewielkiego domu na przedmieściach Bournemouth, z zarośniętym ogródkiem i dużym klonem przed jednym z okien. Kiedy Joshua nieenergicznie otworzył skrzypiącą bramę i samochód zaparkował w blaszanym garażu, Brianna wyskoczyła z auta i wbiegła do domu.</div><div>Joshua zmarszczył brwi, odprowadzając ją spojrzeniem. Westchnął, pokręcił głową, wziął z bagażnika swój niewielki bagaż składający się z torby podróżnej i plecaka, po czym wszedł do domu. Próbował ignorować nieprzyjemne uczucie żołądka związującego się w supeł.</div><div>Usłyszał kroki na piętrze. Sekundę później Brianna stanęła u szczytu drewnianych schodów.</div><div>– Zajmuję pokój z podwójnym łóżkiem! – oznajmiła stanowczo. – Ty możesz wziąć ten różowy.</div><div>Joshua uniósł brew. Przez chwilę wahał się nad odpowiedzią.</div><div>No cóż.</div><div>Wspiął się po schodach, potykając się już na drugim stopniu. Brianna czekała na niego z szerokim uśmiechem na ustach, nonszalancko oparta o framugę. Wskazywała na sąsiednią sypialnię. Joshua wszedł do środka, obrzucił spojrzeniem tandetną różową tapetę i świecące bibeloty.</div><div>Głośne westchnienie musiała słyszeć nawet Brianna.</div><div>– Chyba miało być na odwrót – rzucił Joshua niby do siebie, w rzeczywistości do Brianny schowanej za drzwiami.</div><div>– Polizane, zaklepane – odparła Brianna, stając w drzwiach.</div><div>Joshua wywrócił oczami i wzruszył ramionami.</div><div>– Super – mruknął. – To będę w różowym.</div><div>Brianna uśmiechnęła się szeroko. Gdy się odwracała, lekko podskoczyła.</div><div>Joshua przeczesał włosy. Pomyślał, że Renee jednak nie do końca wybrała dobrze. Może i nie trzeba było bardzo się wysilać, żeby wyobrazić ich sobie jako rodzeństwo, ale patrząc na inne kwestie...</div><div>Około pół godziny później, gdy szkolny mundurek leżał już gotowy na krześle, a zbędne różowe bibeloty tonęły w czeluściach szafy, Joshua zszedł na dół. Wsadził ręce do kieszeni i niepewnie zajrzał do kuchni. Brianna właśnie trajkotała z Renee, a raczej prowadziła dosyć dynamiczny monolog. Gdy tylko dostrzegła Joshuę, natychmiast się ożywiła.</div><div>– Josh, jaką pizzę lubisz?</div><div>Wzruszył ramionami.</div><div>– Mi obojętne.</div><div>– Umówmy się, że nie jestem najlepszą kucharką – wyjaśniła Renee ze smutnym uśmiechem. – Brianna zaproponowała, żebyśmy zamówili pizzę.</div><div>Jego żołądek związał się w jeszcze ciaśniejszy supeł na samą myśl o jedzeniu. Mimo to skinął głową.</div><div>– No dobra. Brzmi jak plan.</div><div><br /></div><div><br /></div><div>Zanim wyszedł z domu, jakieś osiem razy sprawdził, czy na pewno wyglądał dobrze.</div><div>Nie zawiązał zbyt ciasno granatowego krawatu, nie włożył koszuli do spodni. Brianna krytykowała to pięć minut, ale Joshua miał plan. To, w jaki sposób przygotował się do pierwszego dnia w nowej szkole, było czysto taktycznym zagraniem.</div><div>Właśnie to powtarzał sobie, gdy pożegnał się z Brianną i ruszył prosto do paszczy Dylana Barbera.</div><div>I na pożarcie South Fork.</div><div>W ciągu dwunastu długich lat swojego życia Joshua bywał w wielu szkołach, dłużej bądź krócej. South Fork wydało mu się jedną z najżałośniejszych placówek, jakie widział. Wszędzie pachniało pastą do podłóg, na każdej ławce można było dostrzec zaschnięte gumy do żucia, farba na ścianach była poobdzierana, a w akwarium na piętrze pływało kilka martwych ryb. I czyjś krawat. Większość uczniów nie nosiła regulaminowych uniformów. Wszyscy ziewali, przeciągali się, ciągle się rozbudzali.</div><div>Wybitnie. Kampus nie miał nawet podjazdu do tej szkoły.</div><div>Swoją klasę odnalazł na szarym końcu szarego korytarza na szarym, drugim piętrze. Nim wszedł do środka, wziął jeszcze głęboki wdech, zacisnął ręce w pięści, nonszalancko włożył je do kieszeni… a potem przestąpił przez próg.</div><div>Na jego widok uniosło się kilka par oczu. Odnotowały jego obecność i odwróciły się obojętnie. Tylko jedna osoba badała go bardzo przeciągłym, bardzo przenikliwym i bardzo świdrującym spojrzeniem.</div><div>Bez trudu rozpoznał Dylana Barbera. Siedział w przedostatniej ławce, z rękami za głową, huśtając się na krześle. Stan jego mundurka i poza nie pozostawiały wątpliwości, że chciał uchodzić za twardziela. Brakowało mu już chyba tylko złotego łańcucha i czapki.</div><div>No dobra, plan Josha wypalił. Całkiem nieźle dobrał ubiór. Kto by pomyślał, że Dylan nie będzie tym perfekcyjnym pod każdym względem kujonem?</div><div>Tylko co dalej?</div><div>Wiedział, że musiał działać rozważnie. Gdyby po prostu podszedł i się przedstawił, wyszedłby na kretyna. Musiał grać z wyczuciem i nie narzucać się, ale przyciągnąć czymś jego uwagę. Czymś. Łatwo powiedzieć. Najwyraźniej czymś więcej niż samo swoje przybycie, bo Dylan odwrócił już wzrok i wrócił do własnych spraw.</div><div>Na chwilę. Potem kolega z ławki przerwał rysowanie, szturchnął go i Dylan znów spojrzał na Josha. Na ustach drgał mu łobuzerski uśmieszek.</div><div>Joshua westchnął i usiadł w wolnej ławce w środkowym rzędzie. Niedbale oparł głowę na ręce. Biernie patrzył, jak do klasy wchodzi nauczyciel angielskiego. Miał może trzydzieści pięć lat, idealnie skrojony czarny garnitur i przypominał trochę bardziej stuknięte połączenie Batmana i Snape’a.</div><div>Wszedł do sali w pół zdania, jak gdyby tak nie mógł doczekać się tej wspaniałej lekcji, że zaczął wykładać już na korytarzu. A może nawet nie korytarzu. Może zaczął już na parkingu.</div><div>Gdy klasa nie ucichła ani odrobinę, nauczyciel postukał dziennikiem w biurko i powtórzył temat. Joshua westchnął i nawet pokusił się o zapisanie go, ale nic więcej. Lekcje w kampusie wyglądały kompletnie inaczej – klasy były kilkuosobowe, każdy uczeń miał mniej lub więcej chęci do nauki, a nauczyciele umieli przyciągać uwagę. I może trochę działała groźba segregowania śmieci przez trzy miesiące za zbytnią nieuwagę.</div><div>Dlatego gdy całą lekcję ktoś rozmawiał, krzyczał albo rozmawiał, krzycząc, a potem ostentacyjnie odmawiał robienia czegokolwiek, Joshua miał wrażenie, że trafił do tej gorszej części pierwszego świata. Gdyby ta misja polegała tylko na tym, pewnie dałby radę wytrzymać – problem w tym, że musiał jeszcze stosunkowo szybko zaprzyjaźnić się z Dylanem.</div><div>Dwie minuty przed końcem lekcji pomyślał, że <i>co będzie, to będzie.</i></div><div>Na przerwie zawibrował telefon.</div><div>Joshua, wychodząc z klasy, wyszarpnął go z kieszeni tych denerwujących spodni. Omal się nie zachłysnął, gdy dostrzegł na wyświetlaczu numer Carmen. Przeczesał włosy, wywrócił oczami, po czym z całą frustracją tego poranka zamaszyście przeciągnął w prawo zieloną słuchawkę.</div><div>– Co? – warknął, opierając się o parapet.</div><div>– Cześć, tu Carmen!</div><div>Joshua zaczerpnął powietrza.</div><div>– Ta, zauważyłem – fuknął. Próbował za wszelką cenę opanować nadchodzący atak złości. – Czego chcesz?</div><div>– Ponoć jesteś nad morzem – rzuciła wesoło. – Jak ci idzie?</div><div>– Minęła jakaś godzina pierwszego dnia, więc bardzo dużo się wydarzyło – mruknął Joshua. – Słuchaj, czy mogłabyś łaskawie…</div><div>– Kupiłam ci prezent niespodziankę! – zawołała Carmen. – Na misji zobaczyłam takie urocze coś i… Jeju, chyba nie powinnam… W każdym razie zobaczyłam coś i pomyślałam o tobie!</div><div>Joshua poczuł wewnętrzną potrzebę zgniecenia telefonu.</div><div>– Super, z pewnością mi się spodoba. Coś jeszcze?</div><div>– Nie, ja chciałam tylko porozmawiać i w ogóle. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.</div><div>– Nie, co ty? Co powiesz na plotki jeszcze przez następne osiem godzin?</div><div>Usłyszał jakieś krzyki w słuchawce. Uniósł brew.</div><div>– Sorki, Josh, muszę kończyć, zadzwonię jesz…</div><div>To ona musiała kończyć, ale to Joshua się rozłączył. W drodze do sali szukał opcji permanentnego zablokowania numeru Carmen.</div><div>Coś zwróciło jego uwagę.</div><div>Dylan, ten jego patykowaty kolega-artysta, dwóch innych, którzy na lekcji podpalali kartki z zeszytu. Wszyscy roześmiali się na jego widok i pobiegli dalej, prosto do łazienki. Jeden z nich trzymał czarny plecak.</div><div>Joshua zmarszczył brwi i wzruszył ramionami, po czym wrócił do klasy. Momentalnie wszystkie głowy zwróciły się w jego stronę – ale tym razem nikt nie opuścił wzroku. Niektórzy uśmiechali się, inni, czerwoni na twarzy, chyba ledwo powstrzymywali wybuch śmiechu, ktoś posłał mu współczujący uśmiech.</div><div>– Przykro mi, stary – powiedział chłopak z burzą czarnych, kręconych włosów. – Powodzenia.</div><div>W głowie Josha zapaliła się czerwona lampka, ale spokojnie usiadł przy swojej ławce. Zauważył, że z ławki zniknęły książki do angielskiego. Jeszcze trochę nieprzytomnie po omacku sięgnął po plecak.</div><div>Niczego nie znalazł.</div><div>Plecaka nie było.</div><div>Trybiki w głowie przeskoczyły.</div><div>– Ty, kurw…! – wyrwało mu się. Przypomniał sobie tamtych chłopaków i plecak, który trzymali.</div><div>Zerwał się z miejsca. Krzesło głośno zgrzytnęło na wylakierowanym parkiecie.</div><div>Wypadł z klasy i pognał prosto do łazienki. Chyba wieczność przepychał się przez tłum uczniów tłoczących się przed klasami. Ktoś popchnięty na szafki go zwyzywał, ktoś chciał go zatrzymać, ale Joshua zręcznie go odepchnął. Wreszcie dopadł drzwi do łazienki. Szarpnął klamkę. Nie ruszyła!</div><div>Na pewno nie w tę stronę.</div><div>Otworzył drzwi tak gwałtownie, że prawie walnęły jednego z chłopaków i najbliższy zlew. A gdy stanął w drzwiach, zatkało go.</div><div>Ten od kredek z wrednym uśmiechem właśnie zalewał mu plecak w zlewie.</div><div>– Co do…?! – wydusił.</div><div>Ktoś się zaśmiał. Dylan Barber wesoło zachichotał.</div><div>– Szykuje się rozróba! – zawołał, rozbawiony.</div><div>Joshua zignorował go. Przyskoczył do drugiego chłopaka, popchnął go na parapet i zgrabnie wyrwał mu plecak. Zdążył jeszcze zakręcić kran, nim ktoś się na niego zamachnął. Joshua zrobił bardzo prosty unik i odsunął się, rzucając mokry plecak na podłogę.</div><div>I wiedział, że za wszelką cenę musiał opanować nadchodzący atak wściekłości.</div><div>Na szkoleniach uczono go, że pierwsza konfrontacja na zawsze ustala przyszłe relacje. Gdyby teraz okazał słabość, Dylan nigdy nie uznałby go za równego sobie i raczej trudno byłoby się z nim zaprzyjaźnić.</div><div>Ale to był kolega Dylana. Gdyby tak po prostu mu przyłożył, zapewne zostaliby wrogami. Joshua w ciągu kolejnej sekundy musiał wypracować starannie wyważony kompromis.</div><div>Wziął głęboki wdech, szybko przeskoczył wzrokiem po pomieszczeniu. Plecak. Okno. Oby tylko dało się je otworzyć. Nie był pewien, czy zdążyłby dobiec do klasy.</div><div>– Spróbuj popchnąć mnie jeszcze raz – rzucił pozornie niedbałym tonem z wściekłymi iskierkami w oczach. – Jeśli mam być szczery, to nie radzę.</div><div>Dylan zaśmiał się i zaklaskał.</div><div>– Uuu, ostro! – zawołał. – Dawaj, Simon!</div><div>Joshua uniósł brwi.</div><div>– Dawaj, Simon – rzucił prowokacyjnie, nieco się prostując.</div><div><i>No, dawaj, dawaj.</i></div><div>Gdy Simon ruszył w jego stronę, Joshua udał, że się kuli.</div><div>Simon zamachnął się na Joshuę, który zręcznie się wywinął i wbił mu pod żebra dwa palce, po czym mocno odepchnął na kabiny. Simon zgiął się wpół. Joshua zdążył jeszcze ściągnąć mu plecak i doskoczył do okna. Chwilę szarpał się z zardzewiałą klamką.</div><div>Jest! Ruszyła.</div><div>Na plecy spadł mu wściekły, ale bardzo słaby cios. Joshua uśmiechnął się i obejrzał na Simona przez ramię.</div><div>– Słabiutko.</div><div>Odsunął się przed kolejnym uderzeniem, tak by jednocześnie otworzyć okno. Bez zastanowienia wyrzucił plecak na zewnątrz.</div><div>Simon znieruchomiał. Joshua zaczął odliczać w myślach.</div><div>Po dwóch sekundach usłyszeli cichy, tępy trzask.</div><div>– Ups. Chyba połamały ci się wszystkie kredki – rzucił Joshua z udawanym współczuciem. – Jaka szkoda.</div><div>Chwila ciszy. Powieka Simona drgnęła. Joshua jeszcze nie wiedział, czy triumfować, czy zacząć się bać.</div><div>Pierwszy roześmiał się Dylan. Zaklaskał, patrząc Joshowi prosto w oczy.</div><div>– Simon, nowy nieźle cię urządził! – ryknął, klepiąc kolegę po ramieniu. – Widziałbyś swoją minę!</div><div>Simon tymczasem zagroził Joshowi palcem.</div><div>– Jeszcze się policzymy – warknął.</div><div>– Już się boję. – Joshua wzruszył ramionami, po czym jak gdyby nigdy nic wyszedł z łazienki, lekko potrąciwszy Simona ramieniem.</div><div>Dylan spojrzał na niego z aprobatą i szeroko się uśmiechnął. Odwrócił się do Simona i zaczął coś szeptać z podekscytowaniem.</div><div>Joshua nie bał się Simona. Miał to, czego chciał – pierwszy krok do znajomości z Dylanem. Może wyobrażał sobie to trochę inaczej i bardzo przydatne byłyby jakieś słowa, ale póki co mu to wystarczało.</div><div>Tylko trochę martwiła go mokra plama, którą pozostawiał za sobą plecak.</div><div>Może nikt się nie poślizgnie.</div><div><br /></div><div><br /></div><div>Dwie lekcje później w klasie wrzało. I to wcale nie podobało się Joshowi.</div><div>Powód był prosty – całe zamieszanie dotyczyło jego. Wszyscy za jego plecami szeptali o nadchodzącej bójce i bandzie starszych chłopaków, kolegów Simona, szykujących się na Josha. Ktoś słyszał, że mają noże. Joshua słyszał tylko, jak Dylan z podekscytowaniem podpuszczał Simona i szykował popcorn.</div><div>Podczas gdy na przerwie obiadowej wszyscy poszli do stołówki, on stanął w jednym z pustych korytarzy i zadzwonił do Renee. Odebrała po drugim sygnale.</div><div>– Cześć, Joshua – zaczęła pogodnie. – Jak postępy?</div><div>– Eee… No niby dobrze, zwróciłem jego uwagę czy coś – mruknął, bębniąc palcami o udo. – Mam tylko jeden malutki problem.</div><div>– Jaki?</div><div>Joshua głośno wypuścił powietrze z ust.</div><div>– Przepychałem się z jednym chłopakiem i tak niefortunnie się złożyło… – mówił powoli. – Chyba szykuje się największa bitka świata i to za cholerne kredki. Oczywiście, jeszcze tego mało, bo z moim udziałem w roli głównej.</div><div>– Z kim się pobiłeś?</div><div>– Simon z mojej klasy – westchnął Joshua. – Kolega Dylana. I niby wszystko było okej, bo Dylan wydawał się… zaciekawiony? Ale problem jest taki, że Simon zadzwonił po starszych kolegów i… Znaczy, tak mówią. Nie jestem pewien, czy to prawda. – Podrapał się po głowie.</div><div>Chwilowa cisza po drugiej stronie słuchawki sprawiła, że serce Josha zabiło mocniej.</div><div>– Simon Lagan? – spytała Renee. Joshua usłyszał w tle stukanie w klawiaturę. Musiała się zalogować do bazy danych South Fork.</div><div>– Tak.</div><div>– Okej, już sprawdzam… Jest tutaj adnotacja, że od niedawna trenuje w klubie krav magi…</div><div>– Dobra, tego się domyśliłem. – Przestąpił z nogi na nogę. – Poradzę sobie, jeśli tylko zdołam utrzymać go na dystans.</div><div>– Frekwencja sześćdziesiąt pięć procent… Nic poza tym. Nie wygląda to zbyt źle. Wiesz coś o tych starszych kolegach? Chwila, mam jego starszego brata, chodzi do tej szkoły – powiedziała Renee. – Ojej. A to z kolei nie wygląda dobrze… W zeszłym roku groziło mu wydalenie z South Fork. Przyłapali go podczas bójki z nożem, tamten drugi trafił do szpitala ze złamaną ręką. Na prośbę rodziców komisja szkolna ostatecznie zmniejszyła karę do upomnienia i zawieszenia w prawach ucznia.</div><div>Joshua zbladł.</div><div>Przeklęte szczęście.</div><div>– Och.</div><div>– Mam zadzwonić, że w szkole jest bomba? – zaproponowała Renee niewinnie.</div><div>Wywrócił oczami.</div><div>Wiedział, że żartowała tylko w połowie.</div><div>– Bardzo śmieszne – mruknął Joshua. – Myślę, że sobie poradzę… </div><div>– Może zadzwonię do Brianny, żeby była gdzieś w okolicy?</div><div>Joshua przytaknął dopiero po chwili wahania. Ten nóż mocno go zaniepokoił. A co, jeśli plotki okażą się prawdą i Simon faktycznie zawołał starszego brata i jego kolegów? Świetnie, nie ma co. Nie mógł trafić gorzej. <i>Idealne zagranie, Joshua. Jesteś genialny.</i></div><div>Serce tłukło mu w piersi przez całą ostatnią lekcję, algebrę. Kiedy wreszcie zadzwonił dzwonek, Joshua wyszedł z klasy jako jeden z pierwszych. Modlił się, żeby tak naprawdę chodziło tylko o rewanż Simona. Zresztą co to był za głupi powód do wszczynania walki stulecia?</div><div>W lustrze na korytarzu dostrzegł, że Simon szedł parę metrów za nim, pewnym krokiem. Dylan opowiadał coś, żywo gestykulując, i od czasu do czasu na niego wskazywał. Joshua miał paskudne wrażenie, że właśnie wymyślał cały scenariusz walki.</div><div>Za Simonem wlokły się blisko dwa tuziny uczniów. Joshua pomyślał, że znudzeni uczniowie potrafią rozdmuchać byle co do gigantycznych rozmiarów i choć wiedział, że niektóre rzeczy (jak miotacz ognia i obecność mistrza karate) to banialuki, dzikie teorie fatalnie wpłynęły na stan jego nerwów.</div><div>Potem nadeszła godzina prawdy.</div><div>Wyszedł z gmachu prosto na szary dziedziniec szkoły. Rozejrzał się w poszukiwaniu Brianny. Miał szczerą nadzieję, że nie będzie musiał polegać na jej pomocy. Ani że w ciągu następnych dziesięciu minut nie skończy z dziesięciocentymetrową raną pod żebrami po wbitym nożu.</div><div>– Przejdziemy się trochę.</div><div>Czekał na to od paru ostatnich lekcji. Nawet nie musiał się oglądać, by wiedzieć, że to Simon Lagan we własnej osobie właśnie pchnął go w plecy i skierował w stronę mniejszego bloku szkolnego po prawej. Przeszli niezauważeni pod oknem pokoju nauczycielskiego, razem z dwudziestoosobowym ogonkiem gapiów. Joshua zacisnął usta. Okej, na razie to nie wyglądało tak źle.</div><div>Szedł bez słowa, posłusznie, co spowodowało chichot kogoś z tyłu. Dylan.</div><div>Krew pulsowała mu w uszach. Czasu było coraz mniej. Mimo to cierpliwie czekał.</div><div>– Ej, śmie…</div><div>Simon nawet nie zdążył dokończyć.</div><div>Joshua wbił mu łokieć w brzuch i obrócił się na pięcie. Chłopak zgiął się wpół i odsunął, Joshua szybko się rozejrzał. Miał za sobą dwóch chłopaków, którzy mogli być starsi maksymalnie o rok. Dobra, to nie był legendarny starszy brat-nożownik. Mogło być gorzej.</div><div>– Dawaj, nowy! – ryknął Dylan i zaklaskał.</div><div>Joshua posłał mu przelotny uśmiech.</div><div>A później prosto w twarz wystrzeliła mu pięść chłopaka z lewej. Joshua uchylił się, ale potknął na podstawionej nodze. Utrzymał równowagę chyba tylko dzięki szczęściu i temu, że drugi chłopak chciał chwycić go za szyję. Zrobił unik i walnął go w twarz. Coś trzasnęło. Ktoś stęknął. Joshua próbował nie panikować.</div><div>Może i miał czarny pas karate. Może i znał parę najskuteczniejszych metod z innych sztuk walki. Może tak było.</div><div>Ale nawet najdoskonalsze umiejętności nie rekompensowały tego, że ci dwaj kolesie ważyli dwa razy więcej od niego.</div><div>Blokował kolejne ciosy spadające mu na twarz. Jeden nawet spadł mu na policzek. Nie był wybitnie mocny, ale skutecznie wybił go z rytmu. Dwa kolejne uderzenia pozbawiły go tchu. Zdążył jeszcze odskoczyć w bok, nim pięść trafiła prosto w miejsce, w którym znajdował się jego nos pół sekundy wcześniej. </div><div>Joshua złapał rękę chłopaka i boleśnie ją wykręcił.</div><div>– Jeden ruch, a ci ją złamię – warknął.</div><div>Nie chciał tego robić. I to nawet nie było ważne. Nie zdążył.</div><div>Musiał go puścić, bo w tym samym momencie doskoczył do niego drugi chłopak. Zdążył jeszcze podciąć temu pierwszego nogi i sprawić, że runął twarzą na kostkę brukową. Drugi uśmiechnął się do niego kpiąco.</div><div>– O, czyżby Karate Kid?</div><div>– Nie do końca – Joshua wzruszył ramionami – ale blisko.</div><div>Wystrzelił do przodu i celnie zdzielił go w szczękę. Chrupnęła kość. Trafiony zaskowytał z bólu, ale w tym samym czasie ktoś inny złapał go za ramiona i unieruchomił.</div><div>Dwa potężne ciosy Simona spadły mu na brzuch.</div><div>Jęknął. Mimo to wcale go to nie złamało. W CHERUBIE nieraz dostawał mocniej i był już przyzwyczajony.</div><div>Wykorzystał zaskoczenie Simona i sieknął łokciem w tułów chłopaka za sobą. Ani drgnął. Więc Joshua walnął mocniej, a potem znowu. Chwilowe rozluźnienie wykorzystał na szarpnięcie w dół i potraktowanie Simona kolejnym kopniakiem. Teraz wystarczyło tylko dobrze wykorzystać impet…</div><div>Plecy chłopaka gruchnęły o chropowatą ścianę. Joshua wyswobodził się z uścisku i w wyuczonym odruchu mocno grzmotnął głową chłopaka w ścianę. Nie patrzył, jak bezwładnie osuwa się na ziemię, tylko odskoczył na bezpieczną odległość. Wytarł krew z rozciętej wargi.</div><div>Błysnęło ostrze noża.</div><div>Cały świat zawirował.</div><div>Dylan coś krzyknął, Simon spojrzał na niego wrogo. Joshua miał w głowie jedno.</div><div>Ucieczkę.</div><div>W tym momencie żarty się skończyły.</div><div>Joshua obrócił się i pognał w stronę boisk. Brawurowo zanurkował pomiędzy trzech licealistów, którzy od dłuższej chwili przyglądali się walce, przeskoczył niską barierkę i puścił się sprintem przez trawnik przy szatni. Nie musiał się odwracać, by wiedzieć, że go gonili. Biegł wzdłuż boiska do szatni nożnej, szukając drogi ucieczki.</div><div>Niedaleko znajdowała się południowa brama. Tam wystarczyłoby wmieszać się w tłum.</div><div>Problem w tym, że to <i>niedaleko </i>znajdowało się stosunkowo daleko.</div><div>Ostre treningi w CHERUBIE zapewniły Joshowi szybkość i wytrzymałość. Podczas gdy tłum gapiów i koledzy Simona powoli tracili siły, on wciąż gnał z pełnym pędem. W oknach na piętrze widać było przylepione do szyb twarze, wuefista zaczął interesować się pościgiem.</div><div>Joshua kilkoma długimi susami wspiął się na dwadzieścia stopni szerokich schodów na drugim końcu boiska. Stamtąd widział już południową bramę. Gdy odwrócił głowę, dostrzegł też jednak Simona, który najwyraźniej nie zamierzał odpuścić.</div><div>Był sam. Najwyraźniej pozostała dwójka postanowiła zrezygnować.</div><div>Joshua zaczął kalkulować. Gdzieś w tłumie musiał być Dylan i najwyraźniej nieźle się bawił. Jeśli Joshua ostatni raz pokaże swoją dominację, przyszłość mogła już nie być tak inwazyjna.</div><div>Dlatego nieco zwolnił. Pozwolił, by Simon go dogonił…</div><div>I mocno popchnął. Joshua z łatwością utrzymał równowagę, okręcił się i wymierzył dwa staranne proste w Simona. Chłopak tylko lekko zachwiał się na nogach.</div><div>Nie zrobił niczego więcej.</div><div>– Ej, chłopaki, do cholery! – krzyczał wuefista, biegnąc w ich stronę.</div><div>– Chleba i igrzysk! – wrzasnął Dylan z boku. Zaśmiał się do Josha.</div><div>Wszyscy ryzykowali czwartkową kozę, ale najwyraźniej nikt się tym nie przejmował. Joshua poczuł się nagle dziwnie bezpiecznie, zwłaszcza gdy Simon zacisnął usta i w ostatnim przypływie brawury wystawił mu środkowy palec.</div></div></div>autumnhttp://www.blogger.com/profile/12176796546991160916noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3455807268160030630.post-7906938794039571192020-12-04T18:00:00.002+01:002021-01-21T13:13:37.197+01:0035. Nie kopiować, nie sporządzać wypisów<div style="text-align: justify; text-indent: 30px;"><div>Joshua nawet się nie zdziwił, mijając dziewczynę zakrywającą uszy i chłopaków, którzy szli za nią z głośnikiem z patetycznymi minami. Nie chciał znać szczegółów. Nie chciał też wiedzieć, dlaczego puszczali akurat <i>Dori me, interimo, adapare, dori me</i>. Właśnie wracał z dwóch intensywnych lekcji karate i obchodził go tylko relaks przez resztę wieczoru.</div><div>Ostatni tydzień października mijał spokojnie. Martwiło go tylko to, że wciąż nie dostał żadnej misji. Pokusił się nawet o podpytanie Joego, ale to też nic nie dało.</div><div>Pozostały mu tylko dodatkowe lekcje karate. Może nadejdzie kiedyś dzień, w którym będzie na poziomie innych cherubinów.</div><div>Zawsze warto mieć nadzieję.</div><div>Podgłośnił nieco muzykę w słuchawkach i razem z trzaśnięciem w teledysku zamknął drzwi. Przeciągnął się, ziewnął, przeczesał włosy i niespiesznie ruszył do biurka. Siadając, już włączał laptopa. Przypomniały mu się wczorajsze lekcje informatyki i to, jak prawie trafił na mop przez jednego wygadanego ośmiolatka.</div><div>Kwaśno uśmiechnął się do ekranu.</div><div>NIE TRAFI na mop.</div><div>Dla ekstrawagancji okręcił się na fotelu, potem zawiesił ręce nad klawiaturą… Przez parę sekund czuł się jak wybitny wirtuoz przygotowujący się do zagrania Beethovena na koncercie. Podobnie się czuł, z zabójczą prędkością wpisując dwudziestoznakowe hasło. Fantazyjnie.</div><div>A potem ktoś zapukał.</div><div><i>Ktoś </i>było najlepszym określeniem.</div><div>Wszyscy, dosłownie <i>wszyscy</i>, którzy mogliby go odwiedzić, byli na akcjach.</div><div>Joshua boleśnie westchnął, z niechęcią zwlókł się z fotela i otworzył drzwi. Oby to nie był Joe z zestawem kolejnych karnych rundek…</div><div>To nie był Joe.</div><div>Joshua odruchowo uniósł brwi, gdy tylko zobaczył Renee Handerson. </div><div>– Eee… Dzień dobry…? – bąknął.</div><div>– Cześć, Joshua. – Renee uśmiechnęła się delikatnie. – Mogę wejść do środka? Na korytarzu jest straszny hałas.</div><div>Joshua odsunął się i przepuścił Renee. Może i to nie był Joe, ale to nie znaczyło, że wizyta Renee nie była spowodowana wpadnięciem w poważne kłopoty. W naprawdę poważne kłopoty.</div><div>– Nie zdążyłam ci jeszcze pogratulować zdania szkolenia. Ponoć pani Reznik nieźle dała wam popalić.</div><div>– Tylko trochę. – Joshua wzruszył ramionami. – To było kawał czasu temu. Nawet Carmen Williams zebrała już <i>doświadczenie bojowe </i>– mruknął szyderczo.</div><div>– Wszyscy są na akcjach?</div><div>Pokiwał głową.</div><div>– Dla mnie wciąż nic nie ma – westchnął z goryczą.</div><div>– Muszę ci się do czegoś przyznać, Joshua – zaczęła Renee trochę niepewnie. – To ja wykreśliłam cię z listy dostępnych agentów.</div><div>Joshua zamrugał parę razy.</div><div>Po pierwsze: to wiele wyjaśniało.</div><div>Po drugie: tak się w ogóle dało?</div><div>Po trzecie: najzwyczajniej go zatkało.</div><div>– Eee… Ale… czemu?</div><div>– Właśnie dlatego przyszłam, nie mogłam się do ciebie dodzwonić, a skoro i tak byłam w głównym budynku… Mógłbyś pójść ze mną, proszę? Do centrum planowania misji – sprecyzowała szybko.</div><div>Joshua skinął głową. Już stawiał pierwszy krok, gdy nagle go oświeciło.</div><div>– Chwila. Mam misję z tobą?</div><div><br /></div><div><br /></div><div>Do centrum planowania misji dotarli niecałe pięć minut później. Serce Josha waliło jak szalone, gdy zbliżali się do gigantycznego gmachu zbudowanego z setek metrów kwadratowych lustrzanego szkła, zwieńczonego gąszczem masztów i talerzy anten. Majestatycznie.</div><div>Idealnie pasowało do pompatycznego nastroju Joshuy.</div><div>Pierwsza misja.</div><div>To brzmiało cudownie.</div><div>Przed drzwiami czekało go ultranowoczesne urządzenie do identyfikacji wzoru tęczówki. Joshua nigdy nie korzystał z czegoś takiego.</div><div>Właśnie dlatego niesamowicie się zawiódł, gdy dostrzegł na drzwiach kartkę wyjaśniającą sposób działania nieco mniej wyrafinowanego systemu zabezpieczeń: <i>Każdy dzieciak, który wejdzie tu bez upoważnienia, będzie biegał po torze przeszkód do wyrzygania.</i></div><div>Zachęcająco.</div><div>– Ciągle się psuje – wyjaśniła Renee. – Nie działał dobrze nawet dziesięć lat temu, chwilę po wybudowaniu centrum.</div><div>Joshua westchnął z rozczarowaniem, ale nieco się rozchmurzył, gdy ruszyli korytarzem i mijali drzwi z nadrukowanymi na nich nazwiskami koordynatorów. Renee miała swój gabinet na końcu korytarza, tuż obok kogoś o nazwisku McEwen. </div><div>Weszli do środka.</div><div>Cóż, spodziewał się czegoś więcej. Może mimo wszystko czegoś przypominającego tajną bazę wywiadu. Tymczasem powitały go trzy całkowicie zwyczajne komputery, całkowicie zwyczajny ciekłokrystaliczny monitor i zupełnie zwyczajną kanapę obitą zamszem. Przez szklaną ścianę widać było powoli zachodzące słońce.</div><div>Jednak Joshua zobaczył także coś niezwyczajnego.</div><div>Na kanapie ze stopami wspartymi na stoliku półleżała szesnastoletnia dziewczyna w czarnej koszulce. Miała ciemne włosy i jasnoniebieskie oczy. Podniosła wzrok znad pliku dokumentów i wesoło uśmiechnęła się do Josha. Zdążyła jeszcze mu pomachać, nim Renee spytała:</div><div>– Znasz Briannę Devy?</div><div>Skądś kojarzył to imię, ale pokręcił głową.</div><div>– Eee… Cześć, Brianna – bąknął.</div><div>– Hejka, Joshua – zaćwierkała Brianna, po czym zwróciła się do Renee: – Więc to jest ta świeża legenda, o której mówiłaś?</div><div>Joshua zacisnął usta i podrapał się po głowie. Renee lekko się zaśmiała.</div><div>– To twoja pierwsza misja, Joshua. Stresujesz się?</div><div>Tak, odrobinkę. Ale postanowił za wszelką cenę nie dać tego po sobie poznać.</div><div>– A powinienem? – westchnął.</div><div>– Ja trochę się stresuję – przyznała Renee – ale bez obaw. Szukałam dwóch agentów, którzy mogliby uchodzić za rodzeństwo i popracować w pewnej łatwej i nieskomplikowanej misji – wyjaśniła Joshowi. – Układałam to zadanie jeszcze długo przed tym, jak cię poznałam.</div><div>– Okej, czuję presję – mruknął Joshua.</div><div>– Mam trzech braci, ale oni są jeszcze juniorami, więc odpadają. Przeglądałam za to twoje akta – odezwała się Brianna. – Wyglądały całkiem fajnie. Może i nie zdążyłeś jeszcze się… sprawdzić, ale zapowiada się całkiem nieźle. W razie czego będę cię uczyć na bieżąco, nie martw się. </div><div>Brzmiała, jakby już weszła w rolę starszej siostry.</div><div>– Napisałam ci wprowadzenie do misji – dodała Renee. – W razie czego nie bój się pytać. Jeśli przyjmiesz to zadanie, wyruszymy za jakieś pięć do dziesięciu dni. Sama misja nie potrwa długo, zakładam maksymalnie osiem tygodni. </div><div>Joshua pokiwał głową, przysunął sobie krzesło i sięgnął po plik dokumentów.</div><div><br /></div><div><br /></div><div style="text-align: center;"><span style="font-family: courier;">**TAJNE**</span></div><div style="text-align: center;"><span style="font-family: courier;"><br /></span></div><div style="text-align: center;"><span style="font-family: courier;">WPROWADZENIE DO ZADANIA OTRZYMUJĄ: BRIANNA DEVY, JOSHUA ROONEY.</span></div><div style="text-align: center;"><span style="font-family: courier;">DOKUMENT CHRONIONY ELEKTRONICZNIE. KAŻDA PRÓBA WYNIESIENIA GO Z CENTRUM PLANOWANIA MISJI SPOWODUJE URUCHOMIENIE ALARMU. </span></div><div style="text-align: center;"><span style="font-family: courier;">NIE KOPIOWAĆ, NIE SPORZĄDZAĆ WYPISÓW.</span></div><div><span style="font-family: courier;"><br /></span></div><div><span style="font-family: courier;">DZIECI I HANDEL NARKOTYKAMI</span></div><div><span style="font-family: courier;">Na całym świecie handlarze narkotyków wykorzystują dzieci do kupna, dystrybucji i przemytu narkotyków. Dzieci są dla nich cenne z kilku powodów:</span></div><div><span style="font-family: courier;">(1) Dzieci zażywające narkotyki lub handlujące nimi widzi się zazwyczaj jako ofiary, a nie przestępców. W większości krajów nieletni handlarze otrzymują łagodne wyroki, podczas gdy dorosłemu, przyłapanemu z dużą ilością narkotyków w rodzaju heroiny lub kokainy, grozi kara pozbawienia wolności, nieograniczona kara grzywny albo obie kary jednocześnie.</span></div><div><span style="font-family: courier;">(2) Dzieci mają możliwość rozprowadzania narkotyków w szkołach i wśród młodzieży. Handlarze często zachęcają podopiecznych, by rozdawali darmowe próbki narkotyków swoim kolegom. Ktoś, kto zostaje dilerem w wieku dwunastu lub trzynastu lat, do czasu osiągnięcia pełnoletności może zdobyć setki klientów.</span></div><div><span style="font-family: courier;">(3) Dzieci mają niewiele źródeł dochodu, ale za to mnóstwo wolnego czasu. Są takie, które chętnie wyświadczą handlarzowi przysługę, dostarczając klientowi towar w zamian za kilka funtów, a niekiedy nawet za darmo – tylko po to, by zaimponować rówieśnikom.</span></div><div><span style="font-family: courier;"><br /></span></div><div><span style="font-family: courier;">CZYM JEST KOKAINA?</span></div><div><span style="font-family: courier;">Kokaina to narkotyk klasy A produkowany z liści krasnodrzewu pospolitego, zwanego też koką. Roślina ta uprawiana jest niemal wyłącznie w górzystych terenach Ameryki Południowej. Jej liście w wiejskich laboratoriach ściera się na przezroczysty proszek, który następnie pakuje się próżniowo w kostki. W ten sposób, w formie niemal czystego narkotyku, zostaje przemycony do Wielkiej Brytanii. Tam miesza się go z tanimi zapychaczami, takimi jak:</span></div><div><span style="font-family: courier;">Levasimole – związek mogący wywoływać spustoszenie w organizmie, a w drastycznych przypadkach także śmierć. Dodawany jest głównie ze względu na podobny do kokainy wygląd, kolor i błysk, a także trudność w wykryciu;</span></div><div><span style="font-family: courier;">Lidokana – farmaceutyczny znieczulacz. Nie jest to substancja groźna dla zdrowia. Podobnie do niej działają benzocaina i prokaina;</span></div><div><span style="font-family: courier;">Efedryna – związek chemiczny, który ma za zadanie przedłużyć stymulację;</span></div><div><span style="font-family: courier;">Paracetamol, aspiryna, laktoza, boraks, witamina C, keratyna, pył kredowy.</span></div><div><span style="font-family: courier;">Kokainę można przyjmować na różne sposoby. Najczęściej występuje jako krystaliczny, biały proszek, który następnie wciągany jest do nosa, gdzie wchłaniany przez śluzówkę niemal natychmiast dostaje się do mózgu. Tam stymuluje ośrodki przyjemności. Niekiedy kokaina jest wcierana w dziąsła lub w środek małżowiny usznej. Bywa też przyjmowana doustnie – działa wtedy znacznie słabiej, zmniejszając uczucie głodu. Można także wstrzykiwać roztwór kokainy albo mieszać ją z innymi chemikaliami, by otrzymać odmianę nadającą się wyłącznie do palenia (crack).</span></div><div><span style="font-family: courier;">Zażycie kokainy powoduje euforię trwającą do trzydziestu minut, rzadko dłużej. Kokaina ma także właściwości przeciwbólowe i była niegdyś stosowana przez chirurgów i dentystów. Dziś dostępne są znacznie doskonalsze środki znieczulające.</span></div><div><span style="font-family: courier;">Mimo iż kokaina w odróżnieniu od heroiny czy papierosów nie powoduje uzależnienia fizycznego, w większości przypadków podoba się zażywającym tak bardzo, że szybko uzależniają się psychicznie i zaczynają brać coraz częściej, rujnując swoje organizmy. Inaczej niż uzależniony od heroiny lub palacz, który musi regularnie dostarczać sobie określoną dawkę narkotyku, narkoman kokainowy często potrafi wytrzymać wiele dni bez zażywania, nim wpadnie w tak zwany ciąg. Zażywanie kokainy może prowadzić do zawału serca, wyniszczenia wątroby, udarów, uszkodzenia śluzówki nosa, a także depresji, stanów lękowych i zaburzeń osobowości. </span></div><div><span style="font-family: courier;"><br /></span></div><div><span style="font-family: courier;">KOKAINA W WIELKIEJ BRYTANII</span></div><div><span style="font-family: courier;">Kiedyś kokaina była rarytasem narkotykowego półświatka, tylko dla najbogatszych. W 1984 r. gram kokainy kosztował od dwustu do dwustu pięćdziesięciu funtów. Dwadzieścia lat później uliczna cena narkotyku spadła do około pięćdziesięciu, a w niektórych rejonach Wielkiej Brytanii nawet do dwudziestu pięciu funtów za gram. Przez następne dziesięć lat ceny wzrastały i spadały, by w 2017 roku zatrzymać się na około siedemdziesięciu pięciu funtach.</span></div><div><span style="font-family: courier;">Mimo że Stany Zjednoczone płacą rządom krajów Ameryki Południowej za poszukiwanie i niszczenie plantacji koki, cena detaliczna kokainy nadal spada – co sugeruje, że podaż wciąż jest gigantyczna. Wiadome jest, iż większość kokainy przemycanej do Wielkiej Brytanii przybywa przez Karaiby, jednak schwytanie wszystkich szmuglerów przekraczających brytyjską granicę jest niemożliwe. Zamiast tego policja musi zwiększyć wysiłki i osaczać ludzi rządzących narkotykowymi gangami.</span></div><div><span style="font-family: courier;">Około dwie trzecie kokainy trafiającej do kraju przechodzi przez organizację znaną jako GDB. Skrót ten rozwija się jako Gang Dariusa Barbera.</span></div><div><span style="font-family: courier;"><br /></span></div><div><span style="font-family: courier;">DARIUS BARBER I GDB: BIOGRAFIA</span></div><div><span style="font-family: courier;">1976 – Darius John Barber przychodzi na świat w szpitalu St. Mark’s Hospital w dzielnicy Harrow w Londynie.</span></div><div><span style="font-family: courier;">1991 – Po raz pierwszy zostaje aresztowany przez policję z marihuaną przy sobie. Decyzją sądu rodzinnego pozostaje pod nadzorem kuratora przez następne dwa lata. W tym samym roku jego matka traci pracę i przeprowadzają się do Bournemouth. W nowej szkole Darius poznaje Ridleya Lewina, który był już karany za handel marihuaną w poprzedniej szkole. Lewin widywany był także na fotografiach policyjnych w obecności Brendana Edwardsona, gangstera oskarżonego o dystrybucję kokainy i werbowanie młodych kryminalistów. </span></div><div><span style="font-family: courier;">1994 – Darius zostaje kierowcą Edwardsona po tym, jak poprzedni został skazany na karę więzienia za kradzież z włamaniem i morderstwo. Darius ma okazję, by poznać tajniki branży narkotykowej, ale nie pokazuje się zbyt często. Wiadomo tylko, że często spotyka się z Lewinem, którego rok wcześniej wydalono ze szkoły za handel kokainą w szkolnej toalecie. Chwilę później Darius rozpoczyna edukację na Uniwersytecie Sussex na kierunku związanym z ekonomią. </span></div><div><span style="font-family: courier;">2001 – Darius uzyskuje stopień magistra ekonomii i kończy studia na Uniwersytecie Sussex jako jeden z najlepszych studentów. W tym samym roku rodzi się jego jego pierwsza córka, Lacey (obecnie ma 16 lat). Jakiś czas później poślubia Anę Mitchell, dziewczynę poznaną w szkole w Bournemouth.</span></div><div><span style="font-family: courier;">2002 – Ridley Lewin ginie podczas strzelaniny na obrzeżach Bournemouth. Przy jego ciele znaleziono dwa kilogramy kokainy. Pół roku później policja przymknęła Edwardsona i paru jego wspólników za handel narkotykami. Edwardsona skazano na trzydzieści pięć lat więzienia i oskarżono o morderstwo Ridleya Lewina.</span></div><div><span style="font-family: courier;">Darius, który przez cały ten czas zdążył wspiąć się wyżej w hierarchii gangu, jest jednak lekceważony przez innych gangsterów. Gdy wybucha walka o władzę, Barber także bierze w niej udział, ale gdy zaczyna przelewać się coraz więcej krwi, wycofuje się. Bardziej interesują go kontakty Edwardsona. Handel kokainą nie był głównym źródłem dochodu gangu – większość zysków czerpano z rozprowadzenia heroiny i marihuany. Edwardson prowadził także kluby nocne, puby, kasyna, a także tuziny drobnych przedsiębiorstw: pralnie samoobsługowe, salony fryzjerskie czy myjnie samochodowe.</span></div><div><span style="font-family: courier;">2004 – Latem tego roku operacja CHERUBA pomogła w schwytaniu barona kokainowego Keitha Moore’a i rozbicia jego gangu. Moore kontrolował dotychczas około 80% przemytu kokainy do kraju. Barber był jednym z pierwszych, którzy uświadomili sobie, że rynek kokainowy czeka eksplozja. Cena narkotyku spadała, a jej dostępność rosła. Darius poleciał do Ameryki Południowej, by spotkać się z szefami peruwiańskiego kartelu narkotykowego i zgodził się skupować hurtowe partie kokainy po obniżonej cenie. Aby upłynniać zwiększone dostawy, uruchomił system zamówień przez telefon (wkrótce także przez internet). Zamiast szukać dilera w podejrzanych uliczkach, klient wykręcał numer lub zamawiał przez internet na fałszywej aukcji, a ktoś od Barbera dostarczał mu towar do domu, zazwyczaj w przeciągu godziny.</span></div><div><span style="font-family: courier;">W tym roku Darius uzyskał także stopień doktora ekonomii. Rozpoczął przygodę z giełdą, na której udziela się do dziś.</span></div><div><span style="font-family: courier;">2005 – Darius zarabiał piętnaście tysięcy funtów tygodniowo. Pozwoliło mu to na przejęcie faktycznej kontroli nad przestępczym półświatkiem Bournemouth i imperium zbudowanym przez Edwardsona. Manipulował zazdrosnymi rywalami, czasem przeciągał wrogów na swoją stronę, oddając im władzę nad tymi gałęziami interesu, które go nie interesowały. W tym samym roku urodził mu się syn, Dylan (dziś ma 12 lat).</span></div><div><span style="font-family: courier;">2007 – Biznes Dariusa rozrósł się dziesięciokrotnie. Kokainę rozwożono już w całym Bournemouth, Christchurch i sąsiednich miastach. Darius zaczął też sprzedawać duże ilości kokainy innym handlarzom w Wielkiej Brytanii i w Europie.</span></div><div><span style="font-family: courier;">2011 – Zazwyczaj handel narkotykami to krótkotrwały biznes. Każdy, kto osiąga sukces, zwraca uwagę policji i celników. Śledztwa dotyczące Dariusa Barbera nie przynosiły efektów, policja spróbowała zatem sprowadzić swoich ludzi na najwyższe szczeble organizacji. Wkrótce postawiono zarzuty dziesiątkom osób pracujących dla GDB i mimo iż wiele z nich zgodziło się współpracować z policją, nie udało się zgromadzić jednoznacznych dowodów łączących Dariusa Barbera z handlem narkotykami. Z pewnością przyczyniła się do tego grupa wysoko opłacanych prawników, która jak dotąd skutecznie chroni szefa.</span></div><div><span style="font-family: courier;">Podczas śledztwa wyszło na jaw, że GDB na wielką skalę przekupywał urzędników, sędziów i polityków.</span></div><div><span style="font-family: courier;">2013 – Kokainowy biznes rozkwitał. Majątek Dariusa Barbera oceniano na czterdzieści milionów funtów. Jego organizacja kontrolowała około 70% narkotyków przemycanych do Wielkiej Brytanii. Po zatrzymaniu pod zarzutem oszustwa podatkowego Darius przyznał się do winy i zapłacił czterdzieści tysięcy funtów grzywny.</span></div><div><span style="font-family: courier;">2017 – (sytuacja aktualna) Mimo majątku szacowanego obecnie na pięćdziesiąt tysięcy do sześćdziesięciu milionów funtów, Darius Barber unika ostentacji. Wraz z dziećmi i żoną mieszka w dużym, położonym nad morzem domu. Jego dzieci uczą się w miejscowej szkole wielokierunkowej. On sam prowadzi swoje interesy z domu. Jego jedyną ekstrawagancją jest to, że sponsoruje miejscowy klub krav magi (który przez krótki czas w przeszłości był zarządzany przez Lewina).</span></div><div><span style="font-family: courier;"><br /></span></div><div><span style="font-family: courier;">GENEZA ZADANIA</span></div><div><span style="font-family: courier;">Kiedy podejmowane przez policję próby infiltracji nie powodziły się, zniecierpliwione i zirytowane licznymi doniesieniami o korupcji władze zwróciły się do wywiadu z prośbą o opracowanie metody infiltracji GDB na najwyższym poziomie. MI5, wydział brytyjskich służb wywiadowczych, uznał, że ma niewielkie szanse osiągnąć lepsze wyniki niż policja. CHERUBA zaproponowano jako ostatnią deskę ratunku.</span></div><div><span style="font-family: courier;">Uznano, że z Dariusem Barberem najbardziej związane są jego dzieci. Odpowiednio dobrani agenci CHERUBA mogą nawiązać z nimi bliskie kontakty i zdobyć ważne informacje.</span></div><div><span style="font-family: courier;"><br /></span></div><div><span style="font-family: courier;">PLAN ZADANIA</span></div><div><span style="font-family: courier;">Koordynator misji, Renee Handerson, wraz z dwójką agentów wprowadzi się do domu na przedmieściach Bournemouth. Na potrzeby misji agenci przyjmą rolę dzieci Renee. Rodzinne nazwisko brzmi Owen. Dla uniknięcia dezorientacji wszyscy będą używać swoich prawdziwych imion.</span></div><div><span style="font-family: courier;"><br /></span></div><div><span style="font-family: courier;">CEL ZADANIA (GŁÓWNY)</span></div><div><span style="font-family: courier;">Każdy agent otrzyma zadanie zaprzyjaźnienia się z jednym z dzieci Dariusa Barbera według następującego schematu:</span></div><div><span style="font-family: courier;">Brianna Devy – Lacey Barber</span></div><div><span style="font-family: courier;">Joshua Rooney – Dylan Barber</span></div><div><span style="font-family: courier;">W przypadku udanego nawiązania przyjaznych relacji z celem agent podejmie próbę podtrzymania kontaktu poza szkołą i przeniknięcia do domu Dariusa Barbera, nie zapominając o gromadzeniu informacji ze wszystkich dostępnych źródeł. Każdy agent zostanie umieszczony w klasie, do której uczęszcza jego cel.</span></div><div><span style="font-family: courier;"><br /></span></div><div><span style="font-family: courier;">CEL ZADANIA (DODATKOWY)</span></div><div><span style="font-family: courier;">Wielu nieletnich z okolic Bournemouth dorabia sobie, wykonując drobne zlecenia dla członków GDB. Agenci powinni dołożyć wszelkich starań, by w swoim towarzystwie rozpoznać osoby zatrudniane przez organizację i samemu pójść w ich ślady. Na ogół dzieci pracują dla dilerów niższego stopnia jako dostawcy narkotyków, poruszają się na rowerach, a z przełożonymi kontaktują się za pomocą telefonów komórkowych. Zebrane informacje sugerują, że niektórzy chłopcy trenujący w klubie krav magi i sprawdzający się w roli kurierów szybko awansują i są wykorzystywani do przerzucania dużych ilości narkotyków. Jeżeli uda się rozpoznać te osoby i zdobyć ich zaufanie, mogą one posłużyć policji do postawienia zarzutów członkom kierownictwa GDB. </span></div><div><span style="font-family: courier;"><br /></span></div><div><span style="font-family: courier;">UWAGA: 16 PAŹDZIERNIKA 2017 r. NINIEJSZY PLAN ZADANIA ZOSTAŁ JEDNOGŁOŚNIE ZATWIERDZONY PRZEZ KOMISJĘ ETYKI POD WARUNKIEM, ŻE WSZYSCY AGENCI PRZYJMĄ DO WIADOMOŚCI, CO NASTĘPUJE:</span></div><div><span style="font-family: courier;">Zadanie zostało zakwalifikowane jako operacja ŚREDNIEGO RYZYKA. Agentom przypomina się, że mają pełne prawo odmówić udziału w akcji oraz wycofać się z niej w dowolnym momencie. Agenci będą narażeni na przemoc i kontakt z nielegalnymi narkotykami. Oświadcza się, że każdy agent, który świadomie zażyje kokainę lub inny środek odurzający klasy A, zostanie niezwłocznie wydalony z CHERUBA.</span></div></div>autumnhttp://www.blogger.com/profile/12176796546991160916noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3455807268160030630.post-82063093427177845302020-11-27T18:00:00.002+01:002021-01-21T13:10:54.103+01:0034. Czyli byłeś zdegenerowanym recydywistą<div style="text-align: center;"><a href="https://youtu.be/b3QJZ6NrBJk" target="_blank">muzyka</a></div><div style="text-align: center;"><br /></div><div style="text-align: left;"><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;"><div>Jakieś dwa tygodnie później Joshua kończył ostatnie, dwudzieste okrążenie, ale wcale go to nie pocieszało. Już po minucie od startu postanowiło się rozpadać – początkowo tylko mżyło, później już lało jak z cebra. Nie pocieszało go też to, że właśnie minął Drake’a, który dopiero co rozpoczął swoją randkę z rundkami. A już na pewno nie pocieszała go wizja pisania referatu z historii na co najmniej pięć stron z terminem na jutro. Pięć stron. Co prawda zadany tydzień temu…</div><div>Ale tutaj te dni mijały jakoś magicznie szybko. Wręcz wyparowywały.</div><div>Zwłaszcza gdy marnowało się godzinę wolnego czasu na te głupie karne okrążenia. Całe szczęście, że koniec końców nie dodano do tego sortowania śmieci.</div><div>Joshua znów odgarnął do tyłu wilgotne włosy. Przeklęty deszcz.</div><div>Przygotował stoper.</div><div>I miał ogromną nadzieję, że na pewno dobrze policzył okrążenia. Jakoś nie uśmiechało mu się powtarzać tego wszystkiego.</div><div>Przekroczył białą linię. Stop.</div><div>Spojrzał na wyświetlacz. Poprawił czas o ponad trzydzieści sekund. Świetnie.</div><div>– Z lewej!</div><div>Joshua zerknął za siebie. Drake poklepał go po ramieniu i raźnie pobiegł dalej. Joshua posłał jego plecom uśmiech bez wyrazu. Cały Alden – mnóstwo energii na początku, agonia na końcu.</div><div>Joshua podrapał się po głowie i powlókł się w stronę szatni. Rzucił kontrolne spojrzenie Meryl Spencer siedzącej w budce trenerów; uśmiechnęła się tylko i skinęła głową. Tyle dobrego. Nie będzie musiał tego powtarzać. Kiedy odbębniało się rundki, trzeba było pamiętać tylko o jednym – nieważne, czy pada grad, czy trwa wichura stulecia. Jeśli zbyt szybko zrobi się przerwę, trzeba biec drugi raz.</div><div>A trenerzy nie mieli litości.</div><div>Gdy przebrany w suche ubrania był już w drodze do budynku głównego, pozostała mu do podjęcia najważniejsza decyzja. Mógł od razu wrócić do pokoju, zjeść coś z minilodówki, całkowicie legalnie popić to coś colą, a potem mieć spokój. Mógł też pójść na stołówkę i zaryzykować kontakty społeczne, ale dostać te pyszne ciasteczka, które serwowano w kampusie jesienią. Uśmiechnął się na samą myśl.</div><div>No nic. Czas się uspołecznić.</div><div>Ignorując piekące łydki, dotarł nareszcie do stołówki. Na szczęście nie było tam jeszcze zbyt wielu osób; kolacja teoretycznie powinna zacząć się dopiero za godzinę. Joshua wziął sobie kakao z piankami i duży talerz piegusków, podziękował kucharce z uprzejmym uśmiechem, po czym rozejrzał się. Stół, przy którym zwykle jadł Warren z ekipą, był pusty. Prawie wszyscy znów pojechali na misję i nie zapowiadało się, by ktokolwiek wrócił akurat tego wieczoru. Joshua westchnął i usiadł właśnie tam, plecami do okna. Oparł głowę na ramieniu i leniwie przejechał wzrokiem po pomieszczeniu. Jakiś chłopak w czarnej koszulce właśnie wrzucał winogrona do ust. Nic nowego. Jakaś granatowa koszulka pisała wypracowanie; obok leżały dwie grube encyklopedie otwarte na literze R.</div><div>Może też powinien się za to zabrać?</div><div>Wzruszył ramionami.</div><div>Zatem przejeżdżał wzrokiem dalej, myśląc o tym, jak rozpisze na pięć stron, dlaczego Anglia podzielona jest murkami i jej wpływ na… coś tam. To było mniej istotne. Zawsze mógł improwizować albo wymyślić coś tak abstrakcyjnego, że wyłączyłby nauczyciela z gotowości do pracy na całe pięć dni.</div><div>– Co sądzisz na temat tego, że w ludziach nie ma już ani krzty człowieczeństwa?</div><div>Joshua zamrugał.</div><div>Faith usiadła naprzeciw niego. Nikogo innego tu nie było, nie przyszedł nikt inny.</div><div>Uniósł brew. Nieważne. Później będzie się zastanawiał, czemu podeszła akurat do niego z akurat takim pytaniem. I dlaczego nie zauważył, jak wchodziła.</div><div>– Naprawdę chcesz wiedzieć, co o tym myślę? Ja?</div><div>– Nie odzywasz się zbyt często, a mnie ten temat naprawdę ciekawi, więc tak. Chciałabym wiedzieć – odparła spokojnie.</div><div>Joshua równie spokojnie upił łyk kakao. Kupił sobie chwilę na zastanowienie się.</div><div>– A może po prostu jestem głupi i nie mam nic do powiedzenia.</div><div>– Wątpię.</div><div>Omal nie zadławił się pianką. Zerknął to na nią, to na Faith, cicho odetchnął i dopiero wtedy powiedział:</div><div>– No, ja… Więc myślę, że to kompletna bzdura.</div><div>Brew Faith drgnęła. Usta też lekko drgnęły. Czekała na rozwinięcie.</div><div>Super. Podeszła go z jego najmocniejszej strony, nie ma co.</div><div>– Przez to, że słyszy się tylko o odczłowieczonych przypadkach… Eee… Zapominamy o całej reszcie.</div><div>– Czyli twierdzisz, że istnieją ludzie, który mają serce?</div><div>Wzruszył ramionami. Szybko przeanalizował pytanie.</div><div>– Bardzo możliwe.</div><div>– Znasz kogoś takiego?</div><div>Spojrzał na nią tak, jakby chciał się upewnić, że nie żartuje. Chyba nie żartowała.</div><div>Na sekundę wstrzymał oddech. Wiedział, że go sprawdzała, ona zresztą nawet tego nie ukrywała. Mimo to cierpliwie czekała jeszcze chwilę.</div><div>– Nie chcesz o tym mówić?</div><div>Cisza. Owszem, znał kogoś.</div><div>Faith pokiwała głową i objęła dłońmi kubek parującej zielonej herbaty. Później zmierzyła Josha przeciągłym spojrzeniem – tym typem spojrzenia, które sprawiło, że na chwilę zamarło mu serce, a żołądek związał się w supeł.</div><div>– A ubierasz się niechlujnie, bo nie wierzysz w system?</div><div>Zmarszczył brwi. Co odpowiedzieć?</div><div>– Eee… Nie. Po prostu tak lubię.</div><div>Domyślił się, że chodziło o wyciągniętą ze spodni koszulkę, rozwiązane buty i zmierzwione włosy.</div><div>– System – orzekła Faith, wzdychając. – Wszyscy jesteśmy tylko i wyłącznie więźniami systemu.</div><div>– Nie brzmisz na zadowoloną – zauważył Joshua po chwili wahania.</div><div>– Bo nie jestem.</div><div>– A próbowałaś kiedyś to zmienić?</div><div>Faith nieznacznie pochyliła się do przodu.</div><div>– A masz jakiś pomysł?</div><div>Uważnie obserwował jej twarz i drgający lewy kącik ust.</div><div>– No nie wiem. Podjąć jakąś decyzję samodzielnie.</div><div>Czuły punkt. Lekko się wyprostowała.</div><div>– Twoim zdaniem nigdy nie podjęłam sama decyzji?</div><div>– Nie liczy się decyzja, czy tym razem wybrać czarną herbatę, czy zieloną.</div><div>Uśmiechnęła się. Joshua spuścił wzrok i skupił się na oglądaniu czekolady na ciastkach. Wreszcie nadeszła chwila, w której mógł rozmyślać, dlaczego właściwie się do niego odezwała. Zerknął na nią i na ułamek sekundy ich spojrzenia się skrzyżowały; szybko uciekł na drugi koniec stołówki i uznał plakat z dziewczynką gryzącą jabłko za niezwykle fascynujący.</div><div>– To jak ci się podoba w CHERUBIE, nowy? – zagaiła Faith. Wskazała pod stołem na jego buty. – Za co tak szybko złapałeś karne okrążenia?</div><div>– Zmieniasz temat – zauważył Joshua po odchrząknięciu. – Przerosło cię to?</div><div>– Jak ci się podoba?</div><div>Przerosło ją. Zdecydowanie.</div><div>Joshua przeczesał włosy i głośno wypuścił powietrze. Znów oparł głowę na ramieniu i zacisnął usta.</div><div>– Fantastycznie wręcz – mruknął ponuro. – Codziennie sześć godzin lekcji, dwie albo trzy odrabiania zadań, trzy lekcje w sobotę…</div><div>– A czego się spodziewałeś? Trzech godzin leżakowania? – spytała Faith, zaskoczona. – W takim razie co ty robiłeś w starej szkole?</div><div>– No nie wiem, dwadzieścia pięć godzin lekcji i jakieś zadania, które i tak olewałem?</div><div>Faith prychnęła.</div><div>– Jakiś ty biedny – rzuciła kwaśno, krzyżując ręce na piersi. – Faktycznie, tragedia. To za to dostałeś rundki?</div><div>Joshua zmarszczył brwi.</div><div>– Czyli nie za to – skwitowała Faith. – Tutaj, jeśli nie poświęcasz odpowiednio dużo czasu nauce, możesz przyzwyczaić się do szorowania podłóg, karnych rundek, mycia kuchni, koszenia trawników… Zauważyłeś?</div><div>Milczał. Nie był do końca pewien, czy faktycznie tak było, ale Faith brzmiała niezwykle poważnie. Przeczesał tylko włosy i wzruszył ramionami.</div><div>Ale wciąż milczał.</div><div>– Czyli byłeś zdegenerowanym recydywistą. Co zrobiłeś?</div><div>– Powiedziałem parę rzeczy za dużo – mruknął Josh. Kącik jego ust zadrżał na samo wspomnienie. – Parę ostrych rzeczy za dużo. Bardzo ostrych.</div><div>– Do kogo?</div><div>– Typ od historii – westchnął.</div><div>– I dostałeś tylko rundki? Zwykle rozdaje samnasamy. Chyba cię lubi.</div><div>Joshua lekko się zaśmiał.</div><div>– Jednak się śmiejesz.</div><div>– Zdarza się. – Joshua wzruszył ramionami z szelmowskim uśmiechem. – To było po prostu tak abstrakcyjnie głupie, że aż śmieszne – stwierdził, poważniejąc. Ale tylko trochę. – Co to samnasamy?</div><div>– Żartowałam, zwykle nie dostaje się ich za zwykłą niesubordynację. Można powiedzieć, że to bardzo, bardzo boleśnie intensywne sesje treningu kondycyjnego z instruktorem. W skrócie – rundki przy nich no nic.</div><div>Joshua uniósł brwi.</div><div>– No to super – mruknął z bolesnym westchnieniem. – To już wiem, co mnie czeka.</div><div>– A wracając do lekcji, <i>kryminalisto</i>… – Faith uśmiechnęła się kpiąco. – Jest ich tak dużo, bo jeżdżąc na misję, dużo się traci i trzeba nadrabiać. Zresztą to nie tylko nauka. Są w tym też zajęcia sportowe, lekcje dla młodszych…</div><div>– Ej, właśnie – przerwał Joshua. – Czaisz, że mam uczyć młodszych hakowania? Na szczęście totalnych podstaw, ale…</div><div>– I co w tym złego?</div><div>– Eee, no nie wiem. Uczenie juniorów hakowania? – prychnął. – To, że łatwo tracę cierpliwość?</div><div>– To, że ktoś kiedyś może być lepszy od ciebie?</div><div>– Nie wiem, czy to możliwe, ale to też.</div><div>Faith wywróciła oczami.</div><div>– Jaka pewność siebie – zauważyła z nieznacznym uśmiechem. – Wszystkie szare, granatowe i czarne koszulki muszą prowadzić lekcje, Joshua. To uczy odpowiedzialności. Ja prowadzę lekcje matematyki, Maria pływania, Joshua Asker historii i ponoć w wolnym czasie hiszpańskiego i niemieckiego…</div><div>– Myślałem, że prowadzi kółko szachowe.</div><div>– Tylko w soboty.</div><div>– Gra też w bingo?</div><div>– Bingo.</div><div>Wymienili rozbawione spojrzenia. Joshua nieśmiało upił łyk kakao, żeby stłumić delikatny uśmiech. Było całkiem fajnie. No, może poza tym, że bardzo intensywnie musiał myśleć nad każdą kolejną odpowiedzią. I tak było całkiem miło.</div><div>– Jeśli mam być szczera, odrobinę trudno mi zrozumieć, dlaczego z ciebie jest taki malkontent.</div><div>Joshua uniósł brew.</div><div>– Uznajmy, że wiem, co to znaczy.</div><div>– Że ciągle narzekasz – wyjaśniła cierpliwie Faith. – CHERUB daje ci mieszkanie i świetne wykształcenie. Kiedy stąd odejdziesz, będziesz płynnie mówił dwoma lub trzema językami, nie mówiąc o licznych kwalifikacjach. Będziesz ustawiony na całe życie, Joshua. A teraz pomyśl, gdzie byś był, gdyby tu nie trafił.</div><div>Cisza.</div><div>Joshua westchnął. Po pierwsze – doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Faith wiedziała, gdzie by był. Po drugie – sam także o tym wiedział.</div><div>Rozpaczliwie próbował wymyślić jakąś błyskotliwą ripostę, ale nie potrafił. </div><div>– Co powiesz na poprawczak? A skoro nie podoba ci się szkoła… Co sądzisz o osiemnastu godzinach siedzenia w celi za parę lat?</div><div>Joshua w ostatniej chwili zacisnął usta, powstrzymując się od walnięcia pięścią w stół, bo ta cholerna dziewczyna miała rację. Zamiast tego tylko nerwowo zabębnił palcami o blat. </div><div>– Możesz przestać mieć rację? – warknął.</div><div>– Fakty mówią za siebie, Joshua.</div><div>– Nienawidzę cię, Hemmings.</div><div>Uśmiechnęła się z wyższością i lekko kopnęła go pod stołem. Joshua spojrzał na nią i z wyraźną konsternacją zmarszczył brwi. Co jak co, ale tego się po niej nie spodziewał.</div><div>– Chcesz zacząć wojnę? – starannie wyartykułował.</div><div>– Uroczy akcent.</div><div>I ten zadziorny uśmiech. Serce Josha zabiło nieco szybciej.</div><div>– Ty CHCESZ zacząć wojnę.</div><div>– Może tylko bitwę.</div><div>– Może – przyznał Joshua. – Trudno powiedzieć.</div><div>– Racja, trudno. Bo za dużo myślisz.</div><div>I kopnęła go drugi raz. Joshua zgromił ją spojrzeniem. No nie, nie będzie się kopał. Nie da się w to wciągnąć.</div><div>Poza tym co to w ogóle znaczyło: <i>za dużo myślisz</i>?</div><div>– Widzisz? Znowu to robisz. – Faith prychnęła z rozbawieniem. – Zastanawiasz się. Rozkładasz wszystkie słowa na czynniki pierwsze, analizujesz każde z osobna, a potem znów wszystkie razem.</div><div>Joshua przeczesał włosy. Niemożliwe. Przecież aż tak dużo nie myślał. Z jej ust brzmiało to tak, jakby był przyćpanym debilem.</div><div>– I znowu. – Uśmiechnęła się. Zajrzała do książki. Joshua dopiero wtedy uświadomił sobie, że miała ją cały czas, ale ani razu jej nie otworzyła.</div><div>Już miał przygotowaną w zanadrzu królową nad królowymi ciętych ripost, gdy usłyszał ponad sobą cienkie:</div><div>– Heeej.</div><div>Podniósł wzrok. Stłumił westchnięcie. </div><div>– Eee… Cześć, Williams.</div><div>Kolejna osoba, której nie zauważył. Musiał być naprawdę zmęczony.</div><div>Carmen usiadła obok niego z wysoką szklanką soku pomarańczowego z bambusową słomką.</div><div>– Dawno się nie widzieliśmy – stwierdziła. Na policzkach miała mocne rumieńce. – Jeszcze bym pomyślała, że mnie unikasz.</div><div>Joshua wiedział, jak to wyglądało. Widział ją parę razy na stołówce, jak rozmawiała z tamtymi dziewczynami z plecakami w kotki. Raz poszedł na bieżnię i zauważył Carmen na wprost – wtedy skręcił i poszedł okrężną drogą, ale tylko dlatego że nie miał chęci na kontakty społeczne. Mimo to wcale jej nie ignorował, a przynajmniej nie specjalnie – nie było okazji na rozmowę.</div><div>– Nie unikam – mruknął. – <i>Sorry</i>.</div><div>Carmen uśmiechnęła się promiennie; najwyraźniej z serca właśnie spadł jej dwutonowy głaz. Potem wyciągnęła rękę ponad stołem do pogrążonej w lekturze Faith.</div><div>– Cześć, my się jeszcze chyba… Ech. Jestem Carmen.</div><div>– Faith. – Uśmiechnęła się życzliwie.</div><div>– Fajna bransoletka. – Carmen wskazała na nadgarstek Faith. – Co to? Wygląda jak…</div><div>– Wytrychy – wyjaśniła Faith. Gdy napotkała wzrok Josha, chyba z trudem powstrzymała się od wybuchnięcia śmiechem. – Czasem się przydają. Mogę też hobbystycznie włamywać się do pokojów ludzi, których nie lubię.</div><div>– Ale super! – pisnęła Carmen. – Sama ją zrobiłaś?</div><div>Faith skinęła głową.</div><div>– Świetna, naprawdę! Chciałabym taką samą albo chociaż podobną, bardzo mi się… Właśnie! Mam taką zawieszkę z kocią łapką, w sumie to nie mam co z nią zrobić… Może byś chciała? W sensie wiem, że to nie wytrych, ale…</div><div>Błysk w oku Faith.</div><div>– Pewnie, czemu nie. – Uśmiechnęła się. – Może potem. Mieszkasz na ósmym piętrze, prawda? Kiedyś przyjdę – obiecała wesoło. – Na razie was zostawiam, mam jeszcze parę rzeczy do zrobienia.</div><div>Patrzył, jak odchodzi. Nie wiedział czemu, ale trochę go to rozczarowało.</div><div>– Jeju, nie wystraszyłam jej, prawda, Josh?</div><div>Pokręcił głową w zamyśleniu. Nie, na pewno jej nie wystraszyła. Co najwyżej spłoszyła.</div><div>– Josh, ty też masz taki pełny plan? Mnóstwo zajęć i w ogóle? Uczę dzieci biologii i prowadzę jeszcze zajęcia integracyjne. Wiesz, jak jest fajnie?!</div><div>– Inaczej bym to określił… – westchnął Joshua, opierając głowę na dłoni. Wypił już całe kakao i zostało mu tylko kilka ciastek, które i tak skubała Carmen. Czekał na okazję, żeby zapytać, czy mogłaby już pójść.</div><div>– Ale w przyszłym tygodniu wyjeżdżam na misję.</div><div>Joshua ożywił się. Uniósł brew.</div><div>– Tak szybko?</div><div>Carmen zachichotała.</div><div>– Ale się cieszę! Wziął mnie… John Jones? W sumie ma śmieszne imię… Wiesz, to ten taki łysy. Ale to zwykła, rutynowa misja.</div><div>Jakim cudem Carmen dostała akcję szybciej niż on?</div><div>CARMEN?</div><div>– Gratulacje – westchnął Joshua.</div><div>– A ty?</div><div>– Co ja?</div><div>– Jedziesz na jakąś misję?</div><div>– Na razie się nie zapowiada – mruknął Joshua.</div><div>– Szkoda… Ale na pewno pojedziesz, na szkoleniu byłeś przecież świetny. Pierwsze misje to i tak zwykle totalna nuda. Niby musisz wszystkiego się nauczyć i w ogóle, ale Layla mówiła, że...</div></div></div>autumnhttp://www.blogger.com/profile/12176796546991160916noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3455807268160030630.post-19501999079943099842020-11-20T18:00:00.002+01:002021-01-21T13:09:35.611+01:0033. Tylko nie krwiożercza bita śmietana zagłady!<div style="text-align: center;"><a href="https://www.youtube.com/watch?v=ABFz2Qag6Dw" target="_blank">muzyka</a><br /></div><div style="text-align: center;"><br /></div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;"><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;"><div>Ze względów bezpieczeństwa uniformów CHERUBA nie można było nosić poza kampusem, co Reznik powtórzyła całe cztery razy. Jednak gdy na szarą koszulkę pracowało się sto dni w pocie, krwi i łzach, trudno było ulec temu zakazowi. </div><div>Całą podróż z Norwegii Joshua spędził z podejrzanie szarą koszulką schowaną pod bluzą. Może i wystawała jedynie na dole, ale Joshua wiedział, że miał duże szczęście, że nikt tego nie zauważył – prawie nikt. Oczywiście jedyną spostrzegawczą musiała być Carmen Williams. Ale co niby mogli mu za to zrobić?</div><div>Kiedy mikrobus mknął przez angielski las jakieś piętnaście kilometrów od kampusu, serce Josha waliło jak młot. Z podekscytowaniem rozmyślał, kiedy pojedzie na pierwszą misję – w końcu szara koszulka oznaczała gotowość na akcję. I jaka to będzie misja? Nie spodziewał się niczego wziętego żywcem z przygód Jamesa Bonda, ale to, czego uczyli się na szkoleniu, było wystarczającym dowodem na jedno – będzie ciekawie.</div><div>Reznik poinformowała ich też, że czeka ich teraz tydzień wolnego – dopiero wtedy rozpoczną zmagania z kampusową codziennością.</div><div>Joshua zbytnio się tym nie martwił, chyba w przeciwieństwie do Carmen. Przez całą drogę trajkotała o wszystkim i o niczym, chociaż zdecydowanie więcej o <i>wszystkim</i>, a tematy zmieniała średnio co dwie sekundy. Szkolenie, Josh, Reznik, znów Josh, znów szkolenie. Kiedy zjechali z głównej drogi, zmieniła częstotliwość na stację <i>CHERUB i kampus</i>.</div><div>– Ciekawe, jak to będzie wyglądało – powiedziała w pewnym momencie. – Misje i tak dalej.</div><div>– Zobaczy się – westchnął Joshua.</div><div>– Albo lekcje – ciągnęła Carmen z większym ożywieniem. – Ponoć są super, uczysz się w małych grupkach i w ogóle, ale Dorothy mówiła, że trzeba się ciągle bardzo dużo uczyć i…</div><div>– Dorothy? Ta dziewczynka od fioletowych legginsów, na której urodzinach byłaś? W zielonych legginsach?</div><div>– Dokładnie ta. – Carmen uśmiechnęła się szeroko. – Pamiętasz, o czym ci opowiadałam!</div><div><i>Ta, bo podczas podstawówki nie było żadnej innej atrakcji.</i></div><div>Znacząco odchrząknął.</div><div>– To ja się nie dziwię, że akurat ona tak mówiła – mruknął, wbijając wzrok w las za oknem. – Nie wygląda, jakby była jakaś bardzo zaawansowana intelektualnie.</div><div>Carmen gwałtownie zerwała się z siedzenia. Miała szczęście. W tym samym momencie mikrobus podskoczył na dziurze w jezdni.</div><div>Joshowi nie udało się nie prychnąć z rozbawienia.</div><div>– Kurka! – zawołała Carmen, rozmasowując obolałego łokcia. Od razu usiadła z powrotem, ale z takim samym przejęciem zaprotestowała: – Dorothy nie jest głupia!</div><div>Poczerwieniała na twarzy.</div><div>Joshua stłumił uśmiech.</div><div>– To ty to powiedziałaś.</div><div>Drake z tyłu strzelał w Laurę cebulowymi chrupkami. Żaden z instruktorów zdawał się nie zwracać na to uwagi. Musieli być w wybornym humorze, bo czekał ich trzytygodniowy urlop. Jednak gdy zatrzymali się na parkingu przed głównym budynkiem, Reznik nie pozwoliła nikomu wysiąść.</div><div>Instruktorka przeszła na sam tył. Świeżo upieczeni agenci pierwszy raz widzieli ją w czymś innym niż wojskowa kurtka – w różowej, hawajskiej koszuli, luźnych jeansach i okularach przeciwsłonecznych. Po drodze kruszyła chrupki twardymi podeszwami glanów.</div><div>– Co wy tu wyprawiacie?! – zagrzmiała złowrogo. – Alden, zostajesz tu i sprzątasz!</div><div>– Ale…</div><div>– Zaczynasz mnie wkurzać, Alden – wycedziła Reznik. – To, że zakończyłeś szkolenie, nie oznacza końca naszych spotkań, tak tylko przypomnę – warknęła, po czym wskazała na podłogę. – Znajdę <i>jeden </i>okruszek na podłodze, a do śmierci będziesz biegał na bieżni z dwudziestokilogramowym obciążeniem. Zrozumiano?!</div><div>Drake wymamrotał coś pod nosem. Joshua powoli zbierał się do wyjścia, ale Reznik zauważyła to kątem oka i głośno, jak gdyby do nikogo konkretnego, oznajmiła:</div><div>– Nikt nie wychodzi, dopóki nie posprzątasz, Alden.</div><div>W odpowiedzi dało się usłyszeć tylko bolesne westchnienia rekrutów. Ktoś coś szepnął, ktoś inny przeczesał włosy z frustracją i wyjrzał przez okno. Jakaś dziewczyna właśnie wychodziła z głównego budynku z kolcami do biegania przewieszonymi przez ramię.</div><div>Cudowne szczęście.</div><div>I mniej cudowny Drake Alden i jego talent do pakowania się w kłopoty.</div><div>– Wpadniesz do mnie, jak stąd wyjdziemy? – szepnęła Carmen.</div><div>Joshua spojrzał na nią tak, jakby właśnie zaprosiła go na swój statek kosmiczny, bo była infiltrującym Ziemię ufoludkiem z ośmioma parami oczu.</div><div>– Niby po co? – prychnął.</div><div>– Eee… No…</div><div>– Nie – przerwał stanowczo Josh.</div><div>Dostrzegł rozczarowanie na twarzy Carmen, ale nie zmienił zdania – tylko głęboko westchnął i wbił wzrok w lekko poruszające się na wietrze gałęzie sosen. Był wczesny wieczór, czekał ich jeszcze spacer do ośrodka szkoleniowego, by odebrać rzeczy osobiste, a przez tego debila marnowali czas.</div><div>Głupi Alden.</div><div><br /></div><div><br /></div><div>Dopiero gdy wszedł do pokoju, uświadomił sobie, jak bardzo był wyczerpany.</div><div>Pierwszym, co zrobił, było wzięcie prysznica – bardzo długiego i bardzo gorącego, żeby odbić sobie dziewięćdziesiąt pięć dni spotkań z lodowatą wodą i tę norweską sadzawkę. Zdążyło się już całkowicie ściemnić, gdy Joshua stanął przed zaparowanym lustrem.</div><div>I z dumą stwierdził, że, cholera, zmienił się.</div><div>Najbardziej zadowolony był z nowych zarysów mięśni. Po ćwiczeniach od białego rana do czarnej nocy wyglądał na o wiele bardziej wysportowanego, nawet jeśli już wcześniej na to nie narzekał. Zniknęła też już część siniaków i zadrapań, nie licząc tego nowego na skroni. Czarne włosy zdążyły już odrosnąć do idealnej długości, ale przy każdym przeczesaniu sypał się z nich piach. Nie było ratunku, musiał je ściąć. Bycie łysym chyba było mu pisane w gwiazdach.</div><div>Świetnie.</div><div>Jednak gdy tak spoglądał w te jasnoniebieskie oczy, zrozumiał, że dumą napawało go coś jeszcze.</div><div>Zdał szkolenie podstawowe.</div><div>Za pierwszym razem.</div><div>Po drodze zorientował się, czemu wszyscy nazywali to najbardziej parszywym czasem w życiu.</div><div>Ale zdał.</div><div>Wychodząc z łazienki, spojrzał na zabraną na pamiątkę, zabłoconą, niebieską koszulkę z numerem pięć. Potem na nowy zestaw szarego uniformu. Westchnął z melancholią.</div><div>Wreszcie miał to za sobą.</div><div>Podręcznik, który musiał przeczytać przed szkoleniem, leżał dokładnie tam, gdzie go zostawił – otwarty w połowie, na podłodze obok szafki nocnej. Joshua bez namysłu kopnął go pod łóżko i opadł na miękki materac. Spojrzał na biały sufit z błogim uśmiechem.</div><div>Za drzwiami słychać było czyjeś krzyki, z pokoju obok dudniła muzyka. Mimo to Josh odnalazł w tym jakąś dziwną równowagę.</div><div>Nie ma to jak kampus.</div><div>Pięć minut później skończył z laptopem na kolanach, przeglądając ulubione hakerskie portale i słuchając ulubionej playlisty. Przy otwieraniu nowych kart migały mu najróżniejsze wiadomości – ktoś umarł, ktoś wybuchł, ktoś przeprowadził zamach, ktoś został najbogatszym człowiekiem na ziemi. Zorientował się, że przez te sto dni mogło się wydarzyć dosłownie WSZYSTKO (chociażby, a nawet zwłaszcza, z katalogu rzeczy osobliwych i niewiarygodnych), a on nic by o tym nie wiedział.</div><div>No nic.</div><div>Nie wybuchła żadna atomówka, nie wybuchła nowa wojna, żaden polityk nie odgryzł głowy drugiemu, a przynajmniej dosłownie.</div><div>Ale za to zapowiadał się cudowny tydzień nicnierobienia. </div><div>Tak cudowny, że nie minęło dziesięć minut, a Joshua usłyszał pukanie.</div><div>Właściwie, gdy nad tym rozmyślał przez ten ułamek sekundy, to nie było pukanie.</div><div>Ktoś po prostu szarpnął klamkę i wpadł do środka.</div><div>– Siema, Joshie – powiedział Warren Dallas z szerokim uśmiechem. – Tęskniłeś?</div><div>– Motyli czułek. – Joshua Asker potknął się o próg. Był mocno opalony, na głowie miał okulary przeciwsłoneczne, a w dłoniach obracał niewielkie pudełeczko. Nagle stanął jak wryty. – A kogóż to moje gały widzą? Niemożliwe. Czyż to Joshua Rooney we własnej osobie?</div><div>– Jak było na szkoleniu? – Wyszczerzył się Warren. – Ponoć nieźle pojechali z wami na końcu. Byliście w górach?</div><div>– Nie w górach, ignorancie. Na wyżynach… – poprawił Asker wyniośle – możliwości.</div><div>– Chyba na depresjach możliwości, palancie – odparł Warren ponuro. – Josh, straciłem przez ciebie dwie dychy.</div><div>– Ale ja zyskałem. – Uśmiechnął się Asker, pokazując Joshowi uniesiony kciuk. – Mnie pasuje, tobie pasuje, a wszyscy wiemy, że Warrenowi nie musi.</div><div>Joshua zamrugał z dezorientacją. Nawet nie zdążył całkowicie przeanalizować tej sytuacji w głowie.</div><div>– Eee… Serio założyliście się o to, że nie zdam szkolenia…? Frajerzy.</div><div>– Jesteś ciotą. Myślałem… Nie, byłem <i>pewny</i>, że złamiesz coś w pierwszym tygodniu – stwierdził Warren śmiertelnie poważnie.</div><div>– Dzięki za wiarę. Jesteś super, Warren.</div><div>– Ja wierzyłem! – zaprotestował Asker. – I dobrze, że postawiłem na ciebie. Warren? – Sugestywnie wyciągnął rękę w jego stronę.</div><div>Warren znacząco odchrząknął, odkaszlnął, a potem zacisnął usta.</div><div>– Wyobraź sobie…</div><div>– Nie chcę sobie wyobrażać.</div><div>– Ale wyobraź sobie…</div><div>– BARDZO nie chcę sobie tego wyobrażać.</div><div>– Ale… nie mam. – Warren podrapał się po głowie. – Podczas gdy ty surfowałeś na Florydzie, ja ciężko pracowałem na jakimś zadupiu w Walii – mruknął. – Potem musiałem kupić parę rzeczy, wiesz, tu urodziny jednego, tu impreza u drugiej…</div><div>Asker spojrzał na niego znacząco. Pokręcił głową z dezaprobatą i zacmokał.</div><div>– Mam co do tego raczej ambiwalentne odczucia, żeby nie powiedzieć inaczej – rzucił z dumą, po czym usiadł na łóżku obok Josha i przeciągnął się. – Pamiętaj, Josh, nigdy się z nikim nie zakładaj. Z nim zwłaszcza. I niczego z nim nie planuj.</div><div>Joshua zmarszczył brwi.</div><div>Coś mu się nie podobało w tym drgającym uśmieszku.</div><div>Zły omen.</div><div>–<i> Nie planuj…?</i></div><div>Warren wyłamał palce i wstał. Asker bardzo powoli otwierał pudełeczko.</div><div>Joshua wyczuł podstęp.</div><div>– Nie…!</div><div>BUM!</div><div>Asker wystrzelił confetti wysoko w górę. W deszczu wirujących tęczowych gwiazdek i serduszek Warren przyskoczył do Josha. Wstrzyknął mu pod koszulkę bitą śmietanę. Masę bitej śmietany.</div><div>Asker zacisnął koszulkę od tyłu. Cała bita śmietana poleciała Joshowi na twarz.</div><div>Joshua siarczyście zaklął i zerwał się z miejsca, tuż obok ryczących ze śmiechu Askera i Warrena. Nawet nie zauważył, kiedy wybuchło drugie confetti i obsypało go gradem kolorowych kółeczek i wstążek. Wziął głęboki wdech. Całkowicie brakowało mu słów, więc tylko posłał Faith i Marii bardzo sugestywne i bardzo nienawistne spojrzenie.</div><div>– Spóźniłyśmy się? – jęknęła Maria z zawodem, gdy Joshua gnał do łazienki.</div><div>– Mam zdjęcia.</div><div>Warren popłakał się ze śmiechu, gdy Faith podała mu telefon, a Asker głośno narzekał na totalny brak zgrania się i beznadziejność partnerów w zbrodni. Joshua przeklinał ich wszystkich w myślach.</div><div>– Ej, kochanie, wracaj! – krzyknął Warren.</div><div>Joshua wystawił mu przez drzwi środkowego palca i tym razem razem to Asker zawył ze śmiechu.</div><div>Co za głupki.</div><div>Jednak gdy Joshua prowizorycznie zmywał z siebie bitą śmietanę z confetti, czy raczej confetti z bitą śmietaną, uśmiechał się do lustra.</div><div>Ci głupi debile zrobili to dla niego.</div><div>A później zacisnął dłonie w pięści, przymrużył oczy i wypadł z łazienki. Natarł prosto na Warrena, który właśnie spokojnie wlewał sobie bitą śmietanę do ust. Warren spojrzał na niego z zaciekawieniem, ale nim zdążył cokolwiek powiedzieć…</div><div>Joshua wyszarpnął mu puszkę z rąk i mocno wcisnął spust. Lawina bitej śmietany wpadła do ust Warrena, potem zaczęła spływać mu po brodzie. Śmiał się, machając rękami i próbując się uratować; przeszkodził mu Asker, który wziął stronę Josha.</div><div>A później Joshua wymierzył właśnie w niego.</div><div>– Ej, pomagałem ci, ty synowy, marnotrawny draniu! – pisnął chłopak. – Nie, tylko nie krwiożercza bita śmietana zagłady! – krzyczał, osłaniając twarz rękami.</div><div>W tym momencie Joshua Rooney pękł.</div><div>Tak po prostu.</div><div>Zaśmiał się z Warrena przebierającego rękami i nogami jak wywrócony na plecy żuk, teatralnie przerażonego Askera, a przede wszystkim z samego siebie i tego, że bita śmietana właśnie ściekała mu po nogach.</div><div>– Nienawidzę was – wydusił, gdy wreszcie się opanował. – Wszystkich. Was też. – Wskazał oskarżycielsko na dziewczyny. – A was, idioci, w szczególności.</div><div>Warren wstał i poklepał go po głowie, cicho się podśmiechując.</div><div>– Trzeba było jakoś poświętować – przypomniał z szerokim uśmiechem. – Teraz musimy tylko to opić.</div><div>– Warren, Warren, Warren – westchnął Asker. – On jest tak młody i niewinny, że jedyną kofeiną, z jaką miał do czynienia, było kakao, a ty…? – Trzepnął go żartobliwie w ucho. – Normalny jesteś? Poważny jesteś? Odpowiedzialny?</div><div>Faith wywróciła oczami i westchnęła.</div><div>– Nie słuchaj ich, Joshua. – Uśmiechnęła się lekko. – Z głupimi nie warto.</div><div>– Czyli ty jesteś tą mądrą? – Joshua zaczepnie uniósł brwi i prychnął.</div><div>– Pewnie.</div><div>– Ha, ha, panno perfekcyjna. – Warren wystawił jej język. – Znów przynudzasz. Weź idź poczytać czy coś.</div><div>Faith parsknęła śmiechem.</div><div>– Ach… Męska duma – rzuciła do ściany.</div><div>– Chcecie ciasto? – odezwała się Maria. – Piekłam ostatnio z juniorami.</div><div>– Założę się, że dosypali cyjanku – szepnął Asker.</div><div>Warren go zignorował. Od razu się ożywił.</div><div>– Jakie?</div><div>Maria posłała mu tajemnicze spojrzenie.</div><div>– Nie powiem, póki nie zobaczysz. – Uśmiechnęła się promiennie.</div><div>A miała naprawdę ładny uśmiech.</div><div>– Okej, brzmi ciekawie.</div><div>– Dwudziesta pierwsza u mnie? – spytał Asker. – Możemy w końcu obejrzeć te <i>Gwiezdne wojny</i>. Podłączyłem projektor.</div><div>Faith jęknęła.</div><div>– Może coś innego?</div><div>– Masz coś do <i>Gwiezdnych wojen</i>?!</div><div>– Tak.</div><div>Asker spojrzał na nią z oburzeniem. Wyprostował się bardziej i machnął podbródkiem.</div><div>– Chcesz się bić? – rzucił wyzywająco. – Czy obawiasz się, cna niewiasto, że… – Nie wytrzymał. Zachichotał. – Dobra, to dwudziesta pierwsza u mnie i <i>Harry Potter</i>. Warren, zamknij się, nikt nie pytał cię o zdanie.</div><div>Joshua nieznacznie się uśmiechnął i przeczesał włosy. Pół minuty później z jego pokoju wyszli wszyscy poza Faith, która podeszła do niego i zaczęła:</div><div>– Gratuluję zdania szkolenia. Było bardzo źle?</div><div>Joshua nonszalancko wzruszył ramionami.</div><div>– Przeżyłem.</div><div>Faith uśmiechnęła się i pokiwała głową. Spojrzała na włosy Josha, po czym przysunęła się nieco bliżej i stanęła na palcach. Delikatnie ściągnęła z jego włosów srebrną gwiazdkę. Joshua odruchowo zacisnął usta.</div><div>– Wpadasz później, czy wolisz odpocząć po szkoleniu?</div><div>– Eee… No… Planowałem raczej coś innego, ale w sumie… Wpadam – zakończył szybko. Miał wrażenie, że paskudnie się jąkał.</div><div>– Świetnie.</div><div>Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Joshua spuścił spojrzenie dopiero, gdy Faith lekko się uśmiechnęła i poprawiła włosy.</div><div>– Zatem do zobaczenia, Josh.</div><div>– Eee… Cześć – rzucił <i>Josh </i>do jej pleców.</div><div>W jej ustach brzmiało to tak miękko!</div><div>Chwila.</div><div>Gdy zamknęła za sobą drzwi, zaklął w myślach.</div><div>Coś było nie tak.</div><div>Tylko nie za bardzo wiedział co.</div></div></div>autumnhttp://www.blogger.com/profile/12176796546991160916noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3455807268160030630.post-8656520395371775002020-11-13T18:00:00.002+01:002021-01-20T21:16:41.877+01:0032. Nawet pomyślałem, że to podejrzane<div style="text-align: justify; text-indent: 30px;"><div>Czerwone żarówki włączyły się, gdy Joshua pospiesznie pokonywał kolejne korytarze.</div><div>Wiedział, że to nie był zły znak – a przynajmniej na razie. Mimo to jakoś nie miał ochoty czekać, aż któryś z oprawców włączy te zwykłe światła. To by najpewniej znaczyło, że złapali Drake’a.</div><div><i>Proszę, jeszcze nie teraz.</i></div><div>Zerknął na koślawo przerysowany na dłoń plan, który był już ledwo widoczny. Jeszcze pięć minut temu próbował się orientować w terenie, ale tutaj wszystko wyglądało tak samo – gołe ściany, masywne drzwi, czerwone żarówki. Dodatkowym utrudnieniem było to, że za każdym rogiem mógł czekać patrol. Uzbrojony.</div><div>Wątpił, że byłoby to miłe spotkanie.</div><div>Zostawiał mokre ślady, a buty ślizgały się na posadzce. Mijając w biegu kolejne drzwi, także myśli biegały mu tam i z powrotem. Z każdą sekundą liczba wahań i wątpliwości zwiększała się i całkowicie zatruwała mu umysł.</div><div>Znów spojrzał na plan, zaklął pod nosem i wściekłym ruchem starł ją całkowicie. Sapnął z frustracją i biegiem pognał przed siebie. Dopiero wtedy usłyszał głośny, odległy trucht. Miał szczerą nadzieję, że to Drake. Jeśli ktoś miałby nie zachowywać żadnej ostrożności i specjalnie tupać, to tylko Drake.</div><div>Mniej więcej pamiętał drogę. Wiedział, że do Carmen musiał skręcić dwa razy w lewo, w prawo, a drzwi powinny być na końcu korytarza. Jeśli nie zabłądził jakieś osiemnaście razy (a pewnie tak było), już niedługo powinien ją znaleźć.</div><div>Chyba że w międzyczasie ją przenieśli.</div><div>Kątem oka dostrzegł lekko uchylone drzwi. Stopniowo wyhamował, żeby nie zapiszczeć o podłogę. Ostrożnie zajrzał do środka…</div><div>Omal nie stanęło mu serce.</div><div>Na podłodze leżał mężczyzna, może dwudziestopięcioletni, w czarnym podkoszulku, bokserkach i skarpetkach. Kostki i dłonie miał przywiązane do kaloryfera, na nosie krew, a w ustach jakąś brudną szmatę.</div><div>Cholerny Drake.</div><div>Właśnie znokautował typa i zabrał mu mundur. Broń pewnie też.</div><div>Cwany Drake.</div><div>Zaklął pod nosem i wypadł z pomieszczenia. Oddech miał płytki, szybki. Dotarło do niego, ile czasu zmarnował – i nagle uderzyła w niego powaga sytuacji, zupełnie jakby walnął głową w ścianę. Biegł przez kolejne korytarze z rosnącym niepokojem. Serce waliło mu coraz mocniej. Nie miał pojęcia, ile minęło, nim dotarł do kolejnych drzwi.</div><div>TYCH drzwi.</div><div>Może jednak trzeba było zabrać tamten karabin.</div><div>Wypuścił powietrze z płuc i ostrożnie nacisnął klamkę. Zaklął, gdy przeciągle zaskrzypiała. Powoli uchylił drzwi… </div><div>Nawet nie musiał wchodzić do środka.</div><div>Odetchnął.</div><div>Carmen siedziała w pokoju do przesłuchań, cała przemoczona. Drżała. Miała zaczerwienione oczy i usta zaciśnięte w wąską kreskę. Joshua ze wszystkich sił powstrzymał się od przewrócenia oczami. Tej to się zachciało melodramatów.</div><div>– Wstawaj – mruknął, podwijając rękawy. – Idziemy.</div><div>Carmen podniosła głowę. Przez parę sekund chyba nie rozumiała, co się działo. Dopiero wtedy wystrzeliła w górę tak, że prawie wywróciła stolik.</div><div>– Joshua?! – wychrypiała z niedowierzaniem.</div><div>– Ta, jak widać – odparł Joshua. Westchnął z poirytowaniem. – Wszystko w porządku?</div><div>– Tak, ale… – Carmen pokręciła głową i cicho pociągnęła nosem. Potem spojrzała na Josha i wybałuszyła oczy. Mimo skutych dłoni sięgnęła do lewej skroni Josha, ale chłopak odwrócił głowę. – Josh, co ci się stało? Kto ci to zrobił?</div><div>– Nikt – warknął Joshua tonem, który oznaczał definitywny koniec dyskusji. – Nie mam jak cię rozkuć, więc… no. Masz iść za mną. I tylko spróbuj się zgubić.</div><div>– Ej, czekaj! – zawołała Carmen. Joshua zgromił ją spojrzeniem. Krzyk musiał ponieść się echem po korytarzu. – Co właściwie się stało? Nagle tak po prostu wybiegli, potem zgasło światło, potem ciągle ktoś przebiegał… a teraz ty.</div><div>– Rewolucja.</div><div>– A co z nami? Gdzie trafiliśmy…? Co…</div><div>– Zamknij się, Williams – szepnął Joshua, poirytowany. – Nie ma na to czasu.</div><div>Popędził ją gestem i wreszcie wyszli z pomieszczenia. Krew pulsowała mu w uszach. Odruchowo zaciskał co chwilę dłonie w pięści i je rozluźniał. Próbował sięgnąć w najgłębsze czeluści umysłu i przypomnieć sobie, dokąd powinni teraz pójść.</div><div>Cicho pragnął, żeby przypadkiem wpaść na Drake’a. Zgodnie z ustaleniami musiał jeszcze znaleźć Akkie albo Caleba.</div><div>Jeśli tylko Drake nie zdążył tego zrobić.</div><div>– Ale… kto nas porwał? Pytali mnie, co to CHERUB, o rodzinę, o…</div><div>– Daj mi myśleć – warknął Joshua, przeczesując włosy.</div><div>– To ty mnie stamtąd wyprowadziłeś w kajdankach i nie mogę nawet o nic zapytać?</div><div>– Nic nie wiem – mruknął niecierpliwie. Obrzucił ją krótkim, znaczącym spojrzeniem przez ramię. – Niczego nie podejrzewasz?</div><div>– W jakim sensie?</div><div>– Złapali nas na ostatnim etapie w domu, do którego mieliśmy wejść, na szkoleniu podstawowym. A właściwie na ostatnim etapie szkolenia. Też <i>torturowali</i> cię głośną muzyką i wodą? No właśnie – prychnął. – Serio niczego nie podejrzewasz?</div><div>– Ja…</div><div>Nie dokończyła.</div><div>Joshua pchnął ją w najbliższe rozwidlenie i sam przylgnął najbliżej, jak się dało. Zasłonił jej usta dłonią. Gdy na niego spojrzała, przyłożył palec do warg. Delikatnie skinęła głową, zupełnie jakby bała się, że nawet to będzie głośne. Joshua zabrał rękę. Poczuł, jak dłonie Carmen zaciskają się wokół niego.</div><div>Kap.</div><div>Kap, kap, kap.</div><div>Woda kapała z włosów i ubrań Carmen na podłogę. Joshua spróbował jakoś to zminimalizować, ale jego starania nie dały zbyt dużo.</div><div>Minęła sekunda.</div><div>Głośne kroki. Joshua słyszał też mocno walące serce Carmen. A może to było jego serce?</div><div>Kątem oka zerkał na korytarz. Wtedy zauważył na posadzce mokre plamy i siarczyście przeklął w myślach. Jeśli ktoś miałby kiedyś pisać poradniki o tym, jak doprowadzić do siebie uzbrojonych oprawców, zdecydowanie powinien to być Joshua Rooney.</div><div>Ale z kolei poradnik o zmyleniu uzbrojonych oprawców także powinien pisać nie kto inny jak Joshua Rooney.</div><div>Właśnie na takie okazje wyłączył światło.</div><div>Czuł na policzku ciepły, drżący oddech Carmen. Nie odsunął się jednak ani trochę i nie powiedział ani słowa. Próbował oddychać najspokojniej, jak tylko się dało, zupełnie jakby ukrywanie się przed kimś było czymś tak normalnym jak wyrzucanie śmieci do kosza. Nie chciał dawać Carmen dodatkowych powodów do strachu.</div><div>Oby światło wystarczyło. Oby zapewniło wystarczającą ochronę.</div><div>Problem w tym, że ten ktoś skręcił.</div><div>Prosto na nich.</div><div>Ktoś w mundurze.</div><div>Ale był jakoś dziwnie niski i drobny.</div><div>– Co wy tu robicie, kochasie?</div><div>Joshua odetchnął z ulgą.</div><div>– Zamknij się, Drake.</div><div>Drake cicho zachichotał. Joshua dałby sobie uciąć rękę, że Carmen się zarumieniła. Przestąpił z nogi na nogę, przejechał dłonią po włosach, po czym odchrząknął i drwiąco spytał:</div><div>– Fajnie się związywało tamtego typa?</div><div>– A biło po mordzie jeszcze lepiej. – Wyszczerzył się Drake. Triumfalnie pociągnął za jeden z guzików munduru i oznajmił: – Mundur też świetny.</div><div>– Czekaj, ty masz broń? – wyrwało się Carmen.</div><div>Płynnym ruchem ściągnął karabin z ramienia i wymierzył prosto w Josha. Z poważną miną przeładował magazynek.</div><div>Joshua westchnął i opuścił lufę.</div><div>– Nie znaleźliśmy jeszcze Akkie – powiedział, ignorując śmiejącego się Drake’a.</div><div>– Mam wszystkich. – Drake pokręcił głową. – Kiedy wy się bawiliście…</div><div>Joshua znacząco odchrząknął.</div><div>– <i>Sorry</i>, Josh, bawi mnie po prostu… Dobra, nieważne. Więc znalazłem wszystkich i wiem, jak możemy stąd uciec. Idziecie, czy…</div><div>– Prowadź – odparł Joshua – zanim ktokolwiek postanowi tu przyjść.</div><div>Zatem Drake prowadził. Najwyraźniej z bronią w ręku czuł się znacznie pewniej, bo maszerował bez żadnej obawy o hałas i zupełnie jakby specjalnie jeszcze głośniej stukał obcasami. Do Josha niezbyt to przemawiało. Drake najzwyczajniej w świecie chciał ściągnąć na nich kłopoty.</div><div>Do tej pory próbował nie myśleć o tym, że Drake był psycholem.</div><div>Dłużej się nie dało.</div><div>Joshua miał paskudne wrażenie, że ciągle bezsensownie kluczyli w kółko, dlatego zdziwił się, gdy zza kolejnego zakrętu wyłoniły się schody. Tym bardziej, że wydawało mu się, że przechodził tamtędy nie raz.</div><div>Drake dłuższą chwilę mocował się z drzwiami, nawet z pomocą Josha i Carmen. Kazał im się odsunąć i z całej siły naparł ramieniem na drzwi; ani drgnęły. Spróbował jeszcze raz. Znów nic.</div><div>– Kto je zamknął? – mamrotał pod nosem.</div><div>– Genialny plan – skwitował Joshua kwaśno. – Jesteś niesamowity, Drake’u Aldenie.</div><div>Drake wystawił mu oba środkowe palce i znów natarł na drzwi. Joshua przyglądał się temu z niemałym rozbawieniem. Wszystko, co mogło utrzeć nosa temu zarozumiałemu gnojkowi, sprawiało mu szczerą satysfakcję.</div><div>Carmen tymczasem poprosiła Drake’a, żeby się odsunął, po czym stanęła na palcach i sięgnęła do zasuwki. Potem nacisnęła klamkę i z łatwością pchnęła drzwi.</div><div>Drake zaniemówił.</div><div>Joshua się uśmiechnął i z uznaniem spojrzał na Carmen. Miała mózg. Okazała go stosunkowo późno, ale miała.</div><div>Gdy poczuli na twarzach chłodne, norweskie powietrze, Joshua pomyślał, że to naprawdę mogło się udać.</div><div>Szybko przejechał wzrokiem po wysokich reflektorach, wysokim ogrodzeniu z drutem kolczastym na szczycie i wieżach w każdym rogu placu. Budynek, z którego wyszli, łudząco przypominał wejście do podziemnych koszar. Około dwadzieścia metrów dalej stał pojazd opancerzony w maskujących kolorach.</div><div>Baza wojskowa…?</div><div>– Nie ma czasu na rekonesans, Joshie – przypomniał Drake.</div><div>– Wiem.</div><div>Pobiegł wzrokiem do skrzynki z bezpiecznikami. Szybko do niej podszedł i otworzył, dziękując w duchu, że nie potrzebował klucza. Nic podejrzanie nie świeciło. Chociaż tyle.<i> Dobra robota</i>, pochwalił się w myślach.</div><div>– Uuu, jakaś hakerska robótka? – spytał Drake przejętym szeptem tuż obok ucha Josha i zatarł ręce. – No, w końcu na żywo!</div><div>Joshua spojrzał na niego przez ramię, uniósł brew, po czym zaczął przełączać wszystkie przełączniki. Sięgnął też po karabin Drake’a.</div><div>– Po co ci? Chcesz postrzelać? Jestem lepszym strzelcem od ciebie – oznajmił, napinając pierś. – Powiedz tylko, co mam zrobić, a…</div><div>– Dawaj to – warknął Joshua.</div><div>Drake rozłożył ręce i podał mu karabin. Joshua bez namysłu parę razy mocno walnął w bezpieczniki. Poszło parę iskier, a potem wszystko zgasło. Joshua uśmiechnął się pod nosem.</div><div>– Jeśli włączą światła, będzie po nas – rzucił tylko, po czym oddał Drake’owi broń. – Gdzie teraz?</div><div>Drake zamrugał z dezorientacją. Joshua wywrócił oczami.</div><div>– Eee… Tam. – Drake machnął ręką w stronę niskiego budynku z kilkoma wielkimi drzwiami. – Reszta już tam czeka.</div><div>– Garaż? – spytała Carmen.</div><div>Drake tylko uśmiechnął się tajemniczo, po czym puścił się biegiem przez plac. Joshua zaklął w myślach. Jeszcze jedna minuta ostrożnego przejścia by nie zaszkodziła, zwłaszcza, że do tej pory nikt ich nie zauważył. Chyba.</div><div>Poczekał, aż Carmen ruszy, po czym pobiegł za nimi, nerwowo zerkając za siebie. </div><div>Garaż zdecydowanie nie był dobrym pomysłem. Gdy musieli wkuwać zasady bezpiecznego wkroczenia i opuszczenia posesji, Reznik wyraźnie mówiła, że samochód to najbardziej oczywisty sposób ucieczki i prawie zawsze będzie pułapką.</div><div>No świetnie.</div><div>Drake otworzył drzwi i zastygł w progu.</div><div>Podrapał się po głowie. Migająca żarówka w kącie oświetlała jego profil. Joshua zauważył, jak unosi brwi.</div><div>– Gdzie oni są?</div><div>Josha ukłuł dziwny niepokój.</div><div>– To na pewno tu? – spytała Carmen.</div><div>– Tak, tu – odparł Drake z frustracją.</div><div>– To gdzie mogą być…? Może się rozejrzyjmy?</div><div>– No debile. – Drake schował twarz w dłoniach. – Mówiłem im, żeby czekali. Jacy idioci, ja nie mogę… – mruczał wściekle. – No to dobra, jedziemy bez nich…</div><div>– Zostawiamy ich?</div><div>– Jeśli pójdziemy ich szukać, w życiu nie uciekniemy. <i>Musimy </i>ich zostawić – podkreślił, po czym zabrał się do oklepywania kieszeni.</div><div>Joshua wszedł do środka i rzucił okiem na czarne audi – gigantycznego, paliwożernego potwora. Jeśli TO był plan Drake’a…</div><div>– No kuźwa – mruknął Drake. – Gdzie one są?</div><div>– Nie mów, że masz kluczyki – westchnął Joshua. – Ilu gościom obiłeś mordy?</div><div>Drake się zaśmiał.</div><div>Z której części piekła Zara wyciągnęła takiego świra?</div><div>Carmen i Joshua spojrzeli po sobie. Joshua nachylił się do Carmen i szepnął jej do ucha:</div><div>– Tobie też się to nie podoba?</div><div>Carmen zacisnęła usta i delikatnie skinęła głową.</div><div>– Josh!</div><div>Podniósł wzrok. W tej samej chwili Drake rzucił mu kluczyki; złapał je z łatwością i zmarszczył brwi, przyglądając się breloczkowi z Jezusem i logiem bmw.</div><div>– Czemu ja mam prowadzić?</div><div>– Bo najlepiej jeździsz – odparł Drake oczywistym tonem. – Co nie, Carmen?</div><div>Carmen spojrzała na Josha i niemal natychmiast spuściła wzrok.</div><div>– Drake ma rację – przyznała niepewnie.</div><div>Joshua westchnął z frustracją i popatrzył to na Drake’a, to na Carmen. Oboje wyglądali na święcie przekonanych, że mają rację. Świetnie, że żyli w tym swoim utopijnym światku i nie pojmowali niebezpieczeństwa sytuacji. Najlepiej przerzucić odpowiedzialność na innych.</div><div>Cholerny Drake. Carmen też.</div><div>– Specjalnie wjadę z wami do rowu – obiecał cicho – jeśli to się uda.</div><div>Wziął głęboki wdech, z rezygnacją rozłożył ręce i obszedł samochód.</div><div>– Otwórz drzwi – rozkazał Drake’owi – a ja odpalę tego grata.</div><div>– Tak jest, bosmanie!</div><div>Joshua spiorunował go spojrzeniem. Sadowiąc się na fotelu, obserwował zmagania Drake’a z drzwiami. Ewidentnie miał do nich pecha. Oczywiście, nie działało nic oprócz tamtej lampki na baterie, więc Drake nie mógł otworzyć drzwi automatycznie.</div><div>Joshua nerwowo bębnił palcami o udo, drugą ręką wsadzając kluczyk do stacyjki. Przyglądał się Drake’owi i bezwiednie próbował trafić.</div><div>Spojrzał na kluczyk.</div><div>Cholera jasna.</div><div>Carmen coś szepnęła, chyba kazała mu się odwrócić. Zerknął w lusterko.</div><div>A potem wiele rzeczy wydarzyło się naraz.</div><div>To, że kluczyki miały brelok bmw, nie znaczyło, że były samochodowe. </div><div>Drake zdążył otworzyć drzwi. Pół sekundy później zwijał się z bólu na ziemi.</div><div>Joshua usłyszał strzał jak przez ścianę. Krzyknęła Carmen.</div><div>Wypadł z auta, potykając się o własne nogi. Zgarniali już Drake’a.</div><div>– Uciekaj! – wrzasnął Drake złamanym głosem.</div><div>Ktoś podniósł Carmen za ramiona. Joshua cisnął kluczyki w gościa w kominiarce, ale drugi już mierzył w niego karabinem.</div><div>Kurwa.</div><div>Usłyszał hałas, a kiedy zrywał się do biegu, poczuł dwa pchnięcia w udo. Ból odebrał mu dech. Znów się potknął. Wciągnął powietrze przez zęby. W głowie miał tylko ból, ból i jeszcze więcej bólu. Zaklął pod nosem. Nie upadł na podłogę. Podtrzymał się samochodu i próbował iść dalej. Świat wirował mu przed oczami.</div><div>Czerwona lampka, dotąd lekko migająca, teraz jarzyła się i wyła.</div><div>Ślepa amunicja.</div><div>Mimo bólu zaślepiającego cały umysł Joshua spojrzał w dół. Żadnych plam krwi.</div><div>Zacisnął usta i zaczął biec. Przez chwilę ledwo stawiał kolejne kroki, dopiero później stopniowo to rozchodził. Przez pierwsze paręnaście sekund po prostu biegł – tak samo jak tam i z powrotem biegały jego myśli. Z całych sił chciał dobiec do bramy.</div><div>A co potem?</div><div>To potem.</div><div>Nabrał powietrza po długim czasie. Nie odwracał się za siebie; chyba wolał nie wiedzieć, co działo się za nim. I przede wszystkim nie chciał wiedzieć, czy trwał pościg.</div><div>Wypadł przez bramę i gnał dalej. Liczył na to, że noc i ciemność zapewnią mu odpowiednią osłonę. Modlił się, żeby to wszystko się już skończyło. Błagał, żeby to pieprzone udo tak go nie bolało. Na domiar złego skronie znów zaczęły mu tępo pulsować.</div><div>Carmen. Drake. Akkie, Caleb, Laura.</div><div>A on ich tak po prostu zostawił.</div><div>Drogę do bazy wojskowej otaczał las. Joshua zastanawiał się, czy nie pobiec właśnie tam, ale nim zdołał się namyślić…</div><div>Kusiło go.</div><div>Tak bardzo go kusiło.</div><div>Nie słyszał żadnych kroków, strzałów, nawet krzyków. Nic. Nawet nic nie szeleściło. Na ułamek sekundy uderzyły w niego wspomnienia z Bułgarii. Gdy powoli zwolnił i zatrzymał się, z trudem łapiąc oddech, słyszał tylko siebie. Wtedy coś zrozumiał.</div><div>Klik.</div><div>Klik, klik, klik.</div><div>Obserwował, jak włączały się kolejne latarnie. Klik, klik, klik. Sto metrów za nim. Pięćdziesiąt. Wreszcie jedna z latarni oświetliła także jego zarumienioną twarz. Zmrużył oczy. Serce zabiło mu szybciej.</div><div>Z zarośli wyszło sześć osób w czarnych kurtkach i z karabinami.</div><div>Joshua przejechał wzrokiem po wszystkich zakrytych twarzach – spokojnie, bez pośpiechu.</div><div>A potem usłyszał kroki tuż za sobą. Przełknął ślinę, zacisnął w pięści drżące ręce i powoli odwrócił się na pięcie.</div><div>Metr przed nim stał facet, który go przesłuchiwał. Z tym samym drwiącym uśmieszkiem. Była tylko jedna różnica – tym razem mierzył mu pistoletem dokładnie w środek czoła.</div><div>Joshua także kpiąco się uśmiechnął.</div><div>– Strzelaj! – rzucił wyzywającym tonem. – No dawaj, strzelaj! Ktokolwiek! – krzyknął. – No dalej!</div><div>Nikt jednak nie kwapił się, by to zrobić. Joshua prychnął z rozbawieniem i pokiwał głową.</div><div>– Zdałem?! – wrzasnął z zimną furią.</div><div>Cisza.</div><div>Całkowita cisza.</div><div>Przerwał ją ryk silnika. Joshua nie patrzył na gigantyczne bmw, które właśnie pędziło w jego stronę. Serce waliło mu jak oszalałe i nie wiedział, czy był bardziej wściekły, czy bardziej zaintrygowany rozwiązaniem. Był już pewien, że to podpucha; spokoju nie dawał mu tylko fakt, iż wciąż nikt nie opuścił broni.</div><div>A wiedział z doświadczenia, że dostanie ślepą w żebra z bliskiej odległości było <i>tylko trochę </i>bolesne.</div><div>Samochód zatrzymał się. Joshua dopiero wtedy się odwrócił, by ujrzeć Marthę Reznik. Klaszczącą Marthę Reznik.</div><div><br /></div><div><br /></div><div>– I co teraz? – odważył się zapytać Drake.</div><div>Wszystkich usadzono w niewielkiej sali – rekrutów na rzędzie plastikowych krzeseł, pozostałych na ławkach z tyłu. Już bez kominiarek. Nikt nie miał więcej niż trzydzieści lat.</div><div>– Może od początku? – spytała Reznik. – Niecałe dwie godziny temu zaczął się setny dzień szkolenia. Gratulacje, dotrwaliście! – zawołała. Nikt nie odważył się zaśmiać z jej kpiącego tonu. – Pewnie zastanawiacie się, co właściwie się stało i co tu robicie. A może ktoś wie? Może ktoś się zorientował?</div><div>Joshua poczuł, że wszystkie spojrzenia spadły na niego, on jednak uparcie wbijał wzrok w podłogę.</div><div>– Joshua – powiedziała głośno Reznik i zaśmiała się. Wymieniła porozumiewawcze spojrzenia z Dudleyem i Mitchellem. – A mówili mi, że ciebie nie oszukamy. Nie chciałam wierzyć. Odważny jesteś. – Uśmiechnęła się. – Co było oczywiste? Co poprawić następnym razem, żeby żadna owieczka już się nie domyśliła?</div><div>Joshua cicho odchrząknął. Nie podobało mu się, że był w centrum uwagi.</div><div>– Eee… No… Rodzaj tortur – odparł zachrypniętym głosem. – Pytania. Ale ślepa amunicja już całkowicie… Znaczy dopóki nie dostałem, nie byłem pewny.</div><div>– Ktoś cię ostrzelał? – Reznik teatralnie uniosła brwi.</div><div>– Wybacz – odezwała się dziewczyna z amerykańskim akcentem. – Kupię ci coś w ramach rekompensaty.</div><div>Joshua spojrzał na nią i tylko skinął głową.</div><div>– Ładnie przeprowadzona akcja – skomentowała Reznik. – Podobało mi się to, że ani razu nie straciłeś głowy. Nie wyobrażasz sobie, jak starsi koledzy cię przeklinali, gdy wyłączyłeś światła. Tak po prostu znasz język mechaniczny?</div><div>Wzruszenie ramion.</div><div>– Ale dobra, dosyć pochwał. Bo niektórzy z was skopali porządnie. Ci, których złapano w garażu: brawo, włączajcie światła, krzyczcie i zapominajcie zamknąć drzwi. Róbcie tak dalej – warknęła Reznik. – Może pewnego dnia, podczas ważnej akcji, włączycie alarm i położycie całą misję. Słyszeliście kiedyś o czymś takim jak ostrożność?! A rozpoznanie?! Ktoś pomyślał, żeby rozejrzeć się w środku?! A gdyby wróg siedział w kącie, grając w karty, a wy zaczęlibyście robić hałas?!</div><div>Joshua powstrzymał delikatny uśmiech.</div><div>– A wy troje? – Reznik wskazała na Carmen, Josha i Drake’a. – Powiedzcie mi, kto wpadł na genialny pomysł, żeby uciec samochodem?! – ryknęła. – Nie pomyśleliście, że to najbardziej oczywisty sposób i auto prawie na pewno będzie pułapką? A może zachciało wam się przejechać bmw?!</div><div>Stara, dobra Reznik.</div><div>– Nawet pomyślałem, że to podejrzane… – bąknął Drake.</div><div>Pewnie, że pomyślał.</div><div>On w ogóle nie myślał.</div><div>– To po co chciałeś wsiadać i jeszcze namawiałeś do tego innych?!</div><div>– No bo… nie wiem – mruknął. – Zorientowałem się, gdy zaczęli strzelać.</div><div>Reznik zaczerpnęła powietrza. Wyglądała, jakby chciała go zwyzywać, a potem zgnieść głowę jak piłeczkę do ping-ponga i wkopać do klatki piersiowej.</div><div>– Drake, zapamiętam to – powiedziała Reznik ze złowieszczym uśmiechem, po czym uśmiechnęła się i powiedziała: – Na potrzeby szkolenia zaprosiliśmy paru ekscherubinów, którzy akurat chcieli sobie dorobić. To oni was porwali i torturowali, więc wszelkie skargi do nich – stwierdziła, splatając dłonie za plecami. – Skoro i tak wasz los był zależny od nich, niech zdecydują, co się teraz z wami stanie.</div><div>– To znaczy? – zapytał cherubin, który wcześniej przesłuchiwał Josha.</div><div>– Został nam jeden dzień. Te cwaniaczki pewnie myślą, że im się upiekło, bo pokrzyżowali nam plany…</div><div><i>To tego było więcej?</i></div><div>– Zawsze mogę im też kazać zrobić kolejny bieg na sto kilometrów. – Uśmiechnęła się Reznik, gdy Laura odetchnęła. – Ale niech pamiętają, że odbiję sobie to z nawiązką, kiedy któryś z nich zgłosi się do mnie na misję ćwiczebną.</div><div>Serce Josha zabiło szybciej.</div><div>Ktoś się zaśmiał.</div><div>– Ale nie przeszliście pełnych stu dni – rzucił z przekąsem. – Nie jesteście prawdziwymi szarymi koszulkami.</div><div>Joshua wyprostował się.</div><div>W całym tym zamieszaniu zapomniał o koszulkach.</div><div>– Wal się! – krzyknął Drake.</div><div>– Możemy dostać koszulki teraz?! – pisnęła Carmen.</div><div>Reznik nie udało się stłumić uśmiechu.</div><div>– Zajrzyjcie pod krzesła, żołnierze – rozkazała.</div><div>Joshua zobaczył, jak bardzo drżały mu ręce. W momencie, w którym sięgał po starannie złożoną i zapakowaną w folię szarą koszulkę, Reznik zawołała:</div><div>– Gratuluję ukończenia szkolenia podstawowego!</div></div>autumnhttp://www.blogger.com/profile/12176796546991160916noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3455807268160030630.post-61874712376536735862020-11-06T18:00:00.008+01:002021-01-31T10:32:17.534+01:0031. Czym jest CHERUB?<div style="text-align: center; text-indent: 30px;"><a href="https://www.youtube.com/watch?v=MuZkCSuH9rg" target="_blank">muzyka</a><br /></div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;"><br /></div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;"><div>Kiedy poczuł rozluźniający się na ramieniu uścisk, szarpnął się.</div><div>Szumiało mu w głowie, ale nie na tyle, by nie wiedział, co działo się wokół. Przez ułamek sekundy, tuż po tym, jak wyrżnął czołem w komodę, wróciły do niego wspomnienia z Bułgarii. Może to oni go znaleźli? Może wreszcie dopadli tego debila, który myślał, że jest już całkowicie bezpieczny? Przecież nie mógł uciekać wiecznie!</div><div>A potem wraz z walnięciem się o dach samochodu uderzyło w niego, że było całkowicie inaczej.</div><div>Ktoś pchnął go na coś przypominającego krzesło. Kajdanki zabrzęczały – przypadkiem uderzył rękoma o metalowy blat. Słyszał kroki i ciche pomruki. Próbował dostrzec cokolwiek, ale czarny worek na głowie skutecznie mu to uniemożliwiał.</div><div>I okazało się, że w pomieszczeniu było dosyć ciemno.</div><div>Szybkie szarpnięcie. Ktoś zdjął mu z twarzy worek.</div><div>Zamrugał. Dostrzegł tylko niewyraźną, trochę rozmazaną krawędź blatu. Ciemność najwyraźniej postanowiła mu wirować przed oczami w dziwnym tańcu śmierci.</div><div>Obejrzał się za siebie. Kroki. Trzaśnięcie drzwiami.</div><div>Otworzyły się drzwi z drugiej strony, te tuż przed nim. Do pomieszczenia bez pośpiechu wszedł jakiś postawny facet i starannie zamknął za sobą drzwi. Wszystko robił powoli – a może to tylko umysł płatał Joshowi figle, każdą sekundę zamieniając w godzinę?</div><div>Kliknięcie. Ostre światło skierowane na twarz Joshuy wyciskało mu łzy z oczu. Opuścił wzrok i szybko przetarł oczy. Dopiero wtedy poczuł zaschniętą krew na skroni. Serce zabiło mu nieco mocniej.</div><div><i>Spokojnie.</i></div><div>Spojrzał na faceta, który chyba najchętniej wywierciłby w nim dziurę spojrzeniem. Na pewno nie był to żaden z instruktorów. Nie mógł mieć więcej niż trzydzieści lat, nawet jeśli lekki zarost trochę go postarzał. Z kieszeni wystawała mu kominiarka.</div><div>I znowu szumy w głowie. Doszła do tego suchość w ustach – tak duża, że Joshua nie mógł przełknąć śliny. Odruchowo zaczął bębnić palcami o udo. Spodnie wciąż były wilgotne.</div><div>– Witaj, Joshua – odezwał się mężczyzna głębokim, spokojnym głosem, zupełnie jakby porywanie ludzi nie było dla niego niczym specjalnym. Jednostajnie patrzył Joshowi w oczy i chyba próbował go zmusić do opuszczenia wzroku.</div><div>– Gdzie jesteśmy? – wychrypiał Joshua.</div><div>– W miejscu, gdzie nikt cię nie znajdzie – odparł mężczyzna tym samym głosem wypranym z emocji. – Mamy tylko parę pytań, Joshua.</div><div>Joshowi wreszcie udało się przełknąć ślinę. Trybiki w jego mózgu powoli zaczęły pracować. Pytania. Porwanie. Szkolenie. Pytania. Porwanie. Pływanie. Wspinaczka. Williams.</div><div>– Gdzie Carmen? – wyrzucił odruchowo.</div><div>Kącik ust mężczyzny drgnął. Wydawało się, że zaraz wybuchnie śmiechem – ale takim jednostajnym, ponurym i głębokim. </div><div>– W bezpiecznym miejscu – odparł, nawet się nie ruszając. – Na razie. Jeśli mi nie pomożesz, może być inaczej.</div><div>Joshua znieruchomiał na ułamek sekundy. Lekko przymrużył oczy, a jego umysł zaczął pracować jeszcze szybciej. Spojrzał na startą farbę na ścianie, na drzwi przed sobą, wreszcie na faceta, który wyglądał, jakby doskonale się bawił. Zaczerpnął powietrza.</div><div>Miał plan.</div><div>– Ja… – zaczął niepewnie. Podniósł wzrok. – Proszę, ja… – Załamał mu się głos.</div><div>– Nie bój się, Joshua – odparł mężczyzna, lekko pochylając się ku Joshowi. – Zadamy ci tylko jedno pytanie. Jeśli na nie odpowiesz, nikomu nic się nie stanie, a ty wrócisz do domu.</div><div>Milczał.</div><div>Facet sięgnął pod stół i wyjął białą teczkę. Serce Josha głośno zatłukło w piersi. Uważnie obserwował, jak mężczyzna powoli otwiera teczkę i wyciąga z niej plik dokumentów. Postukał kartkami o blat, po czym wbił w nie spojrzenie, uśmiechając się nieznacznie. Dopiero wtedy położył je na stole.</div><div>Joshua z daleka rozpoznał swoje zdjęcie, nieostre i w słabej jakości, z czarnym paskiem zakrywającym oczy.</div><div>Mężczyzna powoli odsłonił logo po lewej stronie kartki.</div><div><i>Cholera.</i></div><div>– Czym jest CHERUB?</div><div><i>CHOLERA.</i></div><div>– Co?</div><div>Mimo walącego w uszach serca starał się nie pokazywać żadnych emocji – oprócz zdziwienia i sugestywnie uniesionych brwi.</div><div>– Joshua, dobrze wiesz, o czym mówię – odparł spokojnie mężczyzna. – Czym jest CHERUB?</div><div>– Eee… <i>Sorry</i>, ale… – Joshua zmarszczył brwi. – Eee… To nie jest przypadkiem to takie dziecko ze skrzydłami?</div><div>Facet pochylił się do przodu. Chyba powoli zaczynał się denerwować – zacisnął zęby dwa razy, nim powiedział:</div><div>– Powtórzę to pytanie ostatni raz, Joshua. Czym jest CHERUB?</div><div>– No mówię, nie…</div><div>Drzwi zaskrzypiały. Dwie osoby wpadły do środka i naciągnęły mu worek na głowę, po czym mocno złapały za ramiona i siłą wyciągnęły z pokoju. W tym samym momencie światło zgasło i Joshua nie widział niczego oprócz czerwonej poświaty.</div><div>Zaklął w myślach.</div><div>Czyli nici z planu.</div><div><br /></div><div><br /></div><div>Na szkoleniu instruktorzy uczyli rekrutów, jak postępować w razie porwania albo tortur, gdyby podczas misji coś poszło nie tak. Wtedy wyglądało to banalnie – zapamiętywać twarze, zachować względny spokój, próbować nie tracić rachuby czasu… Schody zaczynały się, gdy oprawcy mieli na twarzy kominiarki, porwany niczego nie widział, a serce waliło mu jak oszalałe.</div><div>Właśnie dlatego z parokrotnie większym przerażeniem pomyślał, że pusta sala, do której go wprowadzono, wyglądała upiornie.</div><div>A stojące na samym środku krzesło niepokojąco przypominało krzesło elektryczne.</div><div>Gdy tylko oprawcy zatrzasnęli za sobą drzwi, w pomieszczeniu zapadła całkowita ciemność. Echo kroków na korytarzu powoli ucichało. Joshua chciał otrzeć pot z czoła, ale kajdanki przymocowano mu łańcuchem do podłogi. Na chwilę wstrzymał oddech. Powoli docierało do niego, gdzie trafił.</div><div>I czego oni od niego chcieli.</div><div>A potem serce zabiło gwałtownie, zupełnie jakby chciało wyrwać się z piersi.</div><div><i>Spokojnie</i>.</div><div>Ale jak niby miał być spokojny?</div><div>Zaczerpnął powietrza. Rozejrzał się po pokoju. Dostrzegł migającą, czerwoną diodę w rogu sufitu. Kamera. Obserwowali go przez kamerę.</div><div>Dopadli ich na ostatnim etapie szkolenia. Pytali o CHERUB, sugerowali powrót do domu. Kim oni, do cholery, byli? I dlaczego złapali ich akurat wtedy? A ten samochód instruktorów?</div><div>Coś mu nie pasowało, ale nie zdążył się nad tym zastanowić.</div><div>Lampy rozbłysły ostrym światłem. Joshua przymrużył oczy i opuścił głowę. Minęło parę długich, ciągnących się w nieskończoność sekund.</div><div>Joshua nie zauważył gigantycznych głośników stojących w każdym kącie sali. Huknęła głośna muzyka – metal. Gigantyczne natężenie niemal rozrywało bębenki w uszach, a potężne basy dudniły w piersi – zupełnie jakby wszystkie narządy obijały się o siebie, a dźwięk w kółko i w kółko przechodził przez serce. Po pięciu sekundach głowa zdawała się wybuchać. Skronie Josha płonęły żywym ogniem, krew pulsowała w uszach prawie tak głośno jak muzyka, a oślepiające światło nie pozwalało otworzyć oczu.</div><div>Po dziesięciu sekundach Joshua cały drżał. Nawet nie wiedział dlaczego. Miał wrażenie, że muzyka dudniła nie tylko z głośników, ale i jego wnętrzności były żywymi głośnikami.</div><div>Po piętnastu sekundach nadmiar bodźców sprawiał, że Joshowi chciało się krzyczeć.</div><div>Ale nie krzyczał.</div><div>Zagryzł wargi, zacisnął pięści. Za wszelką cenę próbował sobie przypomnieć swoje ulubione piosenki, zgoła inne od tego, co ze wszystkich sił chciało wedrzeć mu się do głowy. Rozluźnił pięści, znów je zacisnął. Rozluźnił, zacisnął, rozluźnił… Wziął głęboki wdech i przymknął oczy. Dźwięk rozbijał mu się o klatkę piersiową, ale Joshua ze skupieniem wybijał na udzie rytm <i>Rosyln</i>.</div><div>W czterdziestej sekundzie udało mu się odzyskać taki nietypowy spokój. Uśmiechnął się nieznacznie i na tyle, na ile mógł, wystawił w stronę obiektywu środkowy palec.</div><div>Zaczął przypatrywać się łańcuchowi. Potem nieznacznie się wychylił i przyjrzał się pasom, które mocowały mu kostki do nóg krzesła. Nic, czego nie dałoby się z łatwością sforsować – trzeba było mieć tylko odpowiednie narzędzie.</div><div>Wtedy muzyka ucichła.</div><div><br /></div><div><br /></div><div>Wrócił do punktu wyjścia – małego pomieszczenia ze stolikiem i brodatym oprawcą, który teraz przyglądał mu się z badawczym uśmiechem. Tym razem dokumenty już leżały na blacie, ale było ich więcej. Joshua zacisnął usta i niepewnie spojrzał na mężczyznę. </div><div>– To jak, Joshua?</div><div>Cisza.</div><div>– Może zapytam inaczej. Dla kogo pracowali twoi rodzice?</div><div>Serce Josha zabiło szybciej. Nie. Nie, nie, nie.</div><div>– Eee... Mama była przedstawicielką handlową jakiejś dużej firmy, a tata prawnikiem – odparł po chwili wahania.</div><div>Najchętniej starłby ten przeklęty uśmiech z ust tamtego faceta, najlepiej kastetem.</div><div>– Joshua… – Facet pokręcił głową z politowaniem. – Ile ty masz właściwie lat, dwanaście? Trzynaście?</div><div>Cisza.</div><div>– W każdej chwili możesz wrócić do domu i dalej robić to, co robią dwunastolatki: grać w gry, jeść chipsy i tak dalej. Wystarczy, że będziesz mówić prawdę. Personalnie nic do ciebie nie mam. – Rozłożył ręce. – Tylko potrzebuję odpowiedzi. To wcale nie musi tyle trwać.</div><div>Joshua zadrżał i spuścił wzrok. Kątem oka obserwował ręce mężczyzny. Czekał, aż odwróci dokumenty.</div><div>Odwrócił.</div><div>Joshua poczuł się tak, jakby właśnie spadał z krzesła w dwustukilometrową otchłań.</div><div>Zdjęcie mamy. Na sąsiedniej kartce – taty.</div><div>Wszystkie były spięte spinaczem biurowym.</div><div>Spinaczem.</div><div>– Dla kogo pracowali twoi rodzice?</div><div>– Już mówiłem, że dokładnie nie wiem – odparł Joshua.</div><div>– Mam mnóstwo czasu, Joshua. – Uśmiechnął się facet, ale nie wyglądał tak, jakby mówił prawdę. – Dla kogo pracowali twoi rodzice? Linnette i Amadeus Llewelyn?</div><div><i>Zamknij się.</i></div><div>Cisza.</div><div>– A dla kogo ty pracujesz, Joshua? – Pochylił się nieco do przodu i przerzucił kartki. – A twoja koleżanka, Carmen? Czym jest CHERUB?</div><div>– Nie wiem, o co ci chodzi.</div><div>– Czym jest CHERUB?</div><div>– Nie wiem.</div><div>Cisza, ale tym razem z drugiej strony. Joshua napotkał wzrok mężczyzny. Próbował powstrzymać kpiący uśmieszek, zamiast tego skupił się na papierach. Oprawca tracił cierpliwość. Joshua musiał bardzo szybko wymyślić sposób na to, by ukraść ten przeklęty spinacz.</div><div>Głośno przełknął ślinę. Skupił się na najsmutniejszym wspomnieniu.</div><div>Na Bułgarii.</div><div>– Mogę zobaczyć…? – spytał cicho, wskazując na papiery. Mężczyzna uniósł brew. – Proszę, chcę tylko ich zobaczyć…</div><div>Długo mierzyli się spojrzeniami, nim facet wreszcie postukał kartkami o blat i powoli przesunął je w stronę Josha. Joshua wyciągnął ręce i bardzo starannie, ale żeby nie wzbudzić podejrzeń, zasłonił spinacz i powoli zaczął go zdejmować.</div><div>– To dla nikogo nie musi skończyć się źle – przypomniał facet.</div><div><i>Wiem</i>, pomyślał Joshua. <i>Ale wcale nie musi się kończyć tak, jak ty tego chcesz.</i></div><div>Zsuwanie spinacza zajęło mu całe wieki. Jednocześnie wbijał spojrzenie w zdjęcie uśmiechniętej Carmen i w głowie powoli rodził mu się plan. Zastanawiało go, czy byli tu też inni. Na ułamek sekundy wątpliwości całkowicie zasiały mu umysł. Coś mu się nie kleiło. Czemu ten typ porwał ich już na mecie, dzień przed końcem szkolenia, i pytał o CHERUBA…? Pomijając tortury, które sprowadzały się do głośnej muzyki.</div><div>Mocno ścisnął spinacz dwoma palcami. Jeśli go zgubi, nie będzie drugiej szansy.</div><div>Przyciągnął kartki do siebie.</div><div>– Czym jest CHERUB?</div><div>– Pieprzonym aniołkiem, złamasie – warknął Joshua drwiąco, rzucając papierami w oprawcę.</div><div>Ktoś mocno złapał go za ramiona i szarpiąc, wyprowadził z pokoju. Joshua żegnał pokój kpiącym uśmieszkiem, nawet jeśli wykręcane ręce szybko zaczęły go boleć. Wrzucili go do tego samego pomieszczenia, co wcześniej. Przypięli kajdanki do łańcucha, kostki do nóg krzesła, a potem wyszli.</div><div>Serce Josha zabiło szybciej. W którym momencie powinien zacząć działać? Gdy włączą muzykę? A może czekać i spróbować uśpić ich czujność?</div><div>Wziął głęboki wdech.</div><div>Znów włączyli muzykę. Joshua myślał, że tym razem będzie łatwiej – ale uszy pękały mu tak samo jak wcześniej. Cierpliwie czekał, skupiając się na losowych piosenkach w głowie. Nucił je pod nosem, nawet jeśli ich nie słyszał. Czekał. Piosenka trwała i trwała, serce łomotało mu wraz z rytmem muzyki, a szum w głowie zaczął się wzmagać.</div><div><i>Wytrzymaj, Joshua.</i></div><div>I wytrzymał.</div><div>Nawet się nie zorientował, kiedy muzyka ucichła.</div><div>Zmarszczył brwi i z niepokojem się rozejrzał. Zakładał, że raczej ją zapętlą.</div><div>Ścisnął go bliżej nieokreślony niepokój. Spojrzał w kamerę, na głośniki, na drzwi, na własne ręce.</div><div>Aż usłyszał cichy szum. Był inny od tego nieustannego jazgotu w głowie. Przypominał szum wody w rurach. Stawał się coraz głośniejszy, rozlegał się coraz bliżej. Joshua spojrzał w górę.</div><div>Chlusnął na niego strumień wody. Pierwszy, drugi, trzeci. Zraszacze włączały się po kolei. Przez parę sekund ciśnienie było niewielkie.</div><div>Woda trysnęła na niego z pełną parą. Zmusiła go do wbicia wzroku we własne ręce. W ciągu paru sekund znów był przemoczony; woda ściekała mu po włosach i brodzie, kapała z nosa, wlewała się do ust. Ciśnienie jeszcze bardziej się zwiększyło. Woda przygważdżała Joshuę coraz niżej i niżej.</div><div>To był ten moment.</div><div>Ostrożnie sięgnął po spinacz, modląc się, by woda go nie porwała. Powoli go rozprostował, po czym mocno wyginając rękę, wcisnął prosty koniec w dziurkę na klucz. Zaczął manewrować spinaczem, aż usłyszał ciche kliknięcie. Jedną rękę miał już wolną. Została jeszcze druga.</div><div>Z wolną ręką poszło mu o wiele łatwiej. Problem w tym, że musiał jeszcze udawać, że wciąż jest skuty. Woda zalewała mu oczy i ciągnęła ręce w dół, ale nie uniemożliwiła mu wydostania się. Odliczył do pięciu z kajdankami na nadgarstkach.</div><div>Zaklął pod nosem, gdy upuścił spinacz. Odruchowo szarpnął rękami i kajdanki zsunęły się trochę wcześniej, niż planował. Trudno. Schylił się i długie sekundy po omacku mocował się z paskami przy nogach. Udało mu się z lewym. Zerknął w kierunku drzwi i błagał, by nikt nie wszedł. Oby niczego nie widzieli.</div><div>Niecierpliwie wywrócił oczami. Prawy pasek za nic nie chciał współpracować. Szarpał i szarpał, ale rzemyk ani drgnął. Szarpnął mocniej – dalej nic. Joshua wyłamał palce i spróbował jeszcze raz, spokojniej.</div><div>Puściło.</div><div>Zerwał się z miejsca i pognał do drzwi. Zardzewiała klamka ustąpiła od razu i wpuściła Josha na krótki korytarz oświetlony migającymi jarzeniówkami. Niewiele myśląc, Joshua pognał w prawo. Co chwila zerkał za siebie. Pierwszy etap planu wykonany.</div><div>Drugi nie był już taki prosty.</div><div>Nie znał drogi do wyjścia. Nie wiedział, jak rozległe były korytarze ani dokąd prowadziły. Nie wiedział, gdzie przetrzymywano Carmen i innych rekrutów.</div><div>Glany przeraźliwie głośno cmokały na suchej podłodze. Joshua poklepał się po kieszeniach, ale nie znalazł niczego oprócz zgniecionej jagody i martwego komara. Świetnie. Jednak trzeba było trzymać tego głupiego multitoola Carmen w kieszeni.</div><div>Minął szereg identycznych drzwi i wciąż nie miał żadnych tropów. Musiał działać – na pewno już zorientowali się, że uciekł. Martwiło go, że jedyna metoda, jaką widział, to otwieranie wszystkich drzwi po kolei.</div><div>Przeczesał włosy – woda kapała mu na twarz – i pospiesznym krokiem ruszył dalej, przeklinając hałas, jaki robił. Zawsze mógł uciec sam, spróbować nawiązać kontakt z kimś z CHERUBA i wrócić po resztę.</div><div>A co, jeśli to był element szkolenia?</div><div>To nie dawało mu spokoju.</div><div>Przeszedł jeszcze parę metrów i obejrzał się za siebie. Zacisnął dłonie w pięści.</div><div><i>Jeśli to część szkolenia, obiecuję, że własnoręcznie doprowadzę do tego, że odechce im się na zawsze</i>, pomyślał wściekle, po czym puścił się biegiem.</div><div>Na dwie sekundy. Potem usłyszał kroki.</div><div>Przywarł plecami do najbliższej ściany i czekał.</div><div>– Drake?! – zawołał półgłosem.</div><div>Drake podskoczył i obrócił się na pięcie ze wzniesioną gardą. Gdy zobaczył Josha, odetchnął i przyłożył dłoń do serca.</div><div>– Joshua?! Też uciekłeś?</div><div>– Jak widać – mruknął Joshua i przestąpił z nogi na nogę. – Wiesz, o co tu chodzi?</div><div>Drake pokręcił głową.</div><div>– Musimy stąd wiać. Nie wiadomo, co ci psychole jeszcze planują – wysapał pospiesznie. – Chodź, chyba wiem, gdzie jest wyjście…</div><div>– A co z resztą? Nie możemy ich tu przecież…</div><div>– Nie damy rady, Josh – szepnął Drake i pociągnął Josha za rękaw. – W dwójkę damy radę się wyślizgnąć, ale w szóstkę…</div><div>– Zamknij się, Alden. – Joshua wywrócił oczami. – Widziałeś kogoś po drodze?</div><div>– Słyszałem, że teraz przesłuchują Laurę…</div><div>– No dobra. To ją odbijamy.</div><div>Drake zmarszczył brwi.</div><div>– Ciebie kompletnie pogrzało – wycedził, ale nieznacznie się uśmiechnął. – Brzmisz, jakbyś miał jakiś plan.</div><div>– Bo mam.</div><div>Tak naprawdę wcale nie miał.</div><div><br /></div><div><br /></div><div>Kliknięcie przeładowywanej broni.</div><div>Za zakrętem musiał akurat chować się jeden debil, który postanowił się cofnąć i odnaleźć pomieszczenie z kamerami. Miał liczyć do stu dwudziestu; zatrzymał się na trzydziestu i nie miał pojęcia, co robić dalej.</div><div>Z jednej strony to był dobry znak.</div><div>Może dzięki poszukiwaniom w pomieszczeniu z monitoringiem nie było nikogo.</div><div>Z drugiej – zły.</div><div>Jeśli ten ktoś akurat postanowi skręcić, trafi prosto na pewnego debila.</div><div>Serce podchodziło mu do gardła. Błagania w myślach nie zdawały się na wiele. Musiałby chyba umieć sterować ludźmi za pomocą myśli, żeby cokolwiek z tego wyszło. Tymczasem był sam, całkowicie nieuzbrojony i ze spoconym czołem.</div><div>Ktoś przebiegł tuż obok niego.</div><div>Po paru sekundach kroki ucichły.</div><div>Joshua odetchnął z ulgą i wyszedł z tego przeklętego kąta, po czym pobiegł dalej. Miał wrażenie, że prędzej zejdzie na zawał, niż dokona tego genialnego samobójczego planu. Dokładnie tak nazwał to Drake: pakowanie się do monitoringu było samobójstwem.</div><div>Drzwi na końcu korytarza były uchylone. Joshua nawet się nie zdziwił, gdy przez niewielką szparę dostrzegł monitor z obrazem z kamer. Ktoś musiał wybiec stamtąd w pośpiechu, co znaczy…</div><div>Joshua wstrzymał oddech i ostrożnie uchylił drzwi. </div><div>Pusto. Było tam całkowicie pusto.</div><div>Może Drake miał rację i faktycznie oprawców było maksymalnie ośmiu.</div><div>Joshua podchodził już do komputera, gdy nagle rzuciło mu się w oczy coś po prawej stronie. Oparty o ścianę karabin szturmowy.</div><div>Zmarszczył brwi. Podszedł do broni i obejrzał ją. Zaklął w myślach.</div><div>Nie było czasu. Joshua podbiegł do komputera i zaczął przyglądać się kolejnym obrazom. Odetchnął z ulgą na widok Carmen; paroma stuknięciami w klawiaturę ustalił jej lokalizację, a plan budynku na pulpicie sprawił, że szeroko się uśmiechnął.</div><div>– No dzień dobry – mruknął z zadowoleniem.</div><div>Na jednym z monitorów Akkie właśnie mierzyła się z wodą, Caleb coś wrzeszczał (Joshua wolał nie włączać głośników, nawet jeśli był ciekawy), a Laura odwróciła się w stronę drzwi, gdy do środka wszedł Drake. Przesłuchujący musiał już ruszyć na poszukiwania.</div><div>Joshua jeszcze raz sprawdził lokalizacje. Zapamiętał je.</div><div>Zaczął szybko uderzać w klawisze, ignorując nawet włosy opadające na oczy. Bez zawahania klepał kolejne linijki tekstu, które szybko przepływały po ekranie.</div><div>Wszystkie światła zgasły.</div></div>autumnhttp://www.blogger.com/profile/12176796546991160916noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3455807268160030630.post-21847965401380834212020-10-30T18:00:00.003+01:002021-01-20T21:13:15.052+01:0030. Może jest tu nawet internet?<div style="text-align: center;"><a href="https://www.youtube.com/watch?v=mjid_3k8MtY" target="_blank">muzyka</a></div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;"><br /></div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;"><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;"><div>– Nie będę się kąpał w jeziorze – zaprotestował Joshua. Gdyby potrafił, pewnie zmiażdżyłby Carmen spojrzeniem i przydeptał. – To prymitywne. Poza tym jest zimno.</div><div>– Tutaj chociaż nikt nie spłukuje nas wężem. – Carmen uśmiechnęła się niewinnie.</div><div>– Ha, ha – burknął Joshua, po czym zabrał się za pakowanie śmieci.</div><div>Ciche trzaski łamanych gałązek.</div><div>Sapnął z frustracją.</div><div>– Nawet o tym nie myśl, Williams – zawołał, nawet nie podnosząc wzroku. Kompletnie nie rozumiał chęci Carmen na bawienie się w morsa. Na rękach pojawiała mu się gęsia skórka, jak tylko pomyślał o zanurzeniu się w zimnej wodzie; miał jednak ważniejsze zmartwienia na głowie. – Nie mamy czasu na głupie zabawy. Pływałaś kiedyś kanoe?</div><div>– Nie, ale…</div><div>Westchnął głęboko.</div><div>– Super, bo ja też nie.</div><div>– Nie, ale to nie może być zbyt trudne. – Carmen wzruszyła ramionami, bawiąc się kompasem Josha. – Wiesz, ile ludzi na świecie pływa kanoe?</div><div>– Nie.</div><div>– Dużo – podkreśliła Carmen. – Baaardzo dużo. Więc skoro oni to zrobili, czemu my nie mielibyśmy dać rady?</div><div>Joshua odchrząknął.</div><div>– Oni pewnie nie mieli do pokonania ponad siedemdziesiąt kilometrów, widząc kanoe pierwszy raz w życiu – mruknął i podrapał się po głowie. – Świetnie.</div><div>– Na pewno nie będzie tak źle. – Carmen poklepała Josha po ramieniu, po czym ruszyła w stronę kanoe. – Wiesz, zawsze mogliśmy nie dostać wioseł… Okej, to ja może zajmę się łódką.</div><div>Joshua wstał, westchnął, postawił plecak pod drzewem i paroma kopnięciami rozwalił szałas. Pomógł Carmen przewrócić kanoe, ustawił wiosło bliżej brzegu i przyjrzał się wodzie. Rzeka nie płynęła zbyt szybko, ale zauważył, że czekała ich przeprawa pod prąd – i to trochę go martwiło. Śmieszne, że na szkoleniu uczyli się wszystkiego, tylko nie kajakarstwa.</div><div>Łódź nie była ciężka, więc z łatwością przepchnęli ją na brzeg rzeki.</div><div>Z tego samego powodu omal nie porwała jej woda.</div><div>– Trzymaj to – rozkazał Joshua. – Pójdę po plecaki.</div><div>Ostrożnie włożył oba plecaki do środka, modląc się, by łódź nie zatonęła. Wyrzucanie zbędnych rzeczy zajęłoby im trochę czasu – tym bardziej, że wydawało się, że zabrali tylko te najpotrzebniejsze.</div><div>Oboje z ulgą przyjęli to, że łódka nie wyglądała, jakby miała zatonąć. Joshua kolejny raz zerknął na wodę i przejechał dłonią po włosach, ignorując sypiący się z nich piach.</div><div>– To się źle skończy – mruknął ponuro, po czym odchrząknął i spojrzał na Carmen. – Wchodzisz pierwsza. Przytrzymam ci łódź.</div><div>– A może…</div><div>– Nie. Wchodzisz pierwsza.</div><div>Nie, że jej nie ufał, ale lepiej, żeby w razie czego to ona wpadła do wody. Będzie wiedział, czego stanowczo nie robić.</div><div>Bez słowa przyglądał się, jak Carmen ostrożnie oparła wiosło o burtę, a potem o ziemię. Zaciskając dłonie na drążku i nerwowo zerkając na kołyszącą się łódź, pobladła Carmen powoli wgramoliła się na siedzenie. Szeptała coś w stylu: <i>Proszę, nie zatoń</i> i najwyraźniej to podziałało. Twarz dziewczyny rozpromienił radosny uśmiech.</div><div>– Ojej, ale fajnie! – zawołała, wyrzucając ręce w powietrze. Kanoe niebezpiecznie się zabujało, ale chyba się tym już nie przyjmowała. – Chodź, Josh!</div><div>Więc Josh ruszył, ale z trochę mniejszym entuzjazmem. Carmen zachichotała, gdy pośliznął się na błocie i omal nie runął do wody; on siarczyście przeklął i w ostatniej chwili powstrzymał się od walnięcia Carmen pagajem.</div><div>Przeżyli dziewięćdziesiąt osiem dni szkolenia. Odpadnięcie dziewięćdziesiątego dziewiątego dnia, tylko dlatego że nie nauczyliby się płynąć głupim kanoe, byłoby co najmniej żałosne i okropne.</div><div>Na początku płynęli powoli, próbując wyczuć rytm i opanować podstawy pływania kanoe. Nurt znosił ich na bok, a spróchniałe konary złowieszczo wystawały z wody, ale wymijanie ich nie było zbyt trudne. W razie kłopotów albo mielizny ostrożnie odpychali się pagajem od dna, z Joshuą, który, jako że siedział z przodu, nawigował Carmen i odsuwał przeszkody wiosłem. </div><div>W węższych miejscach rzeka była głębsza, a nurt bardziej wartki. Musieli uważać, by nie skręcić za mocno ani w prawo, ani w lewo – kontrowanie wody okazało się trudniejsze, niż sobie to wyobrażali, bo sami musieli się tego nauczyć.</div><div>Z czasem sunęli coraz szybciej, miarowo machając wiosłami i wsłuchując się w szum wody. Wtedy też nadeszła chwila na rozejrzenie się i podziwianie norweskiego krajobrazu, który zapierał dech w piersiach. W oddali dostrzegali zaśnieżone góry, po obu brzegach rzeki piętrzyły się klify, cumulusy na tle błękitnego nieba… Jak bardzo różniło się to od wczorajszych widoków! Albo jak bardzo inny był ten krajobraz od Wielkiej Brytanii. Na tafli czystej wody odbijały się góry, a Carmen wesoło się uśmiechała, gdy parę metrów dalej dostrzegła rybę.</div><div>Nie przeszkadzał im nawet nieprzyjemny chłód.</div><div>Carmen nuciła pod nosem jakieś piosenki od ponad godziny i rytmicznie tupała o dno kanoe. Joshua próbował to ignorować; rozumiał, że musiała się tym niesamowicie cieszyć, ale zamiast kontemplować całą tę wycieczkę w milczeniu, znosił bardzo piskliwą i groteskową aranżację jakiejś piosenki, którą śpiewali skauci podczas obozów.</div><div>– Przestań nucić – burknął wreszcie, oglądając się na Carmen przez ramię.</div><div>Zacisnęła usta.</div><div>– Czemu?</div><div>– Bo tak. – Joshua przewrócił oczami. – Mogli nam chociaż dać motorową. Nie musiałbym cię słuchać.</div><div>Carmen wzruszyła ramionami z lekkim uśmiechem. Milczała przez chwilę, po czym szybko spytała:</div><div>– Jak myślisz, daleko jeszcze?</div><div>– Widoki ci się znudziły?</div><div>– Nie, nie o to chodzi – zaprotestowała pospiesznie Carmen. – Po prostu… Ech. Daleko jeszcze?</div><div>– No raczej tak – mruknął Joshua, przecierając nos. Miał nadzieję, że nie złapał kataru. – Mamy dopłynąć tam do piętnastej, jest dopiero… dwunasta? Jedenasta?</div><div>Carmen ciężko westchnęła, ale już sekundę później jej uwagę zwróciło stado przelatujących ptaków. Joshua zacisnął usta, pokręcił głową, po czym nieco mocniej uderzył wiosłem w wodę. Carmen drgnęła, zaskoczona. Uśmiechnął się pod nosem, ale szybko to stłumił.</div><div>– Spróbuj się wywalić – powiedział poważnie.</div><div>– Sorki.</div><div>A zatem płynęli dalej w ciszy.</div><div>Jakieś pół minuty.</div><div>– Mogę cię o coś zapytać…?</div><div>Joshua wzniósł oczy do nieba. Skinął głową.</div><div>– To o tobie mówili kiedyś w telewizji, prawda…? W sensie…</div><div>– Ta.</div><div>– Tak myślałam. – Carmen wyszczerzyła się. – Dopiero później się nad tym poważniej zastanowiłam, ale tak czy siak tak myślałam.</div><div>– Bo?</div><div>– Eee… No… Miałeś wcześniej na nazwisko Llewelyn, prawda? – Kiedy Joshua rzucił jej przez ramię pytające spojrzenie, dodała szybko: – Koleżanki o tobie mówiły. W sensie tutaj, w CHERUBIE. A potem jedna z nich, taka Carol, powiedziała, że to ciebie szukał cały świat i… – Wydawało się, jakby chciała powiedzieć coś jeszcze, ale tylko zamilkła z niewinnym uśmiechem.</div><div>Joshua uniósł brew.</div><div>– Czemu twoje koleżanki o mnie mówiły?</div><div>– Eee… Nie wiem – bąknęła Carmen. – Poza tym daty się zgadzają. Wygląd też tak z grubsza, chociaż na zdjęciach wyglądałeś inaczej – zauważyła. Zamachała wiosłem, po czym nadmieniła: – I wyglądasz na kogoś, kto mógłby kogoś dźgnąć.</div><div>Joshua zapowietrzył się na ułamek sekundy.</div><div>– Czemu wiecznie wszyscy o tym mówią? – Wściekle przewrócił oczami. – Nie dźgnąłem ich, pewnie sami się dźgnęli. To oni chcieli rozbić mi głowę butelką – mruknął pod nosem.</div><div>Carmen jednak z łatwością to usłyszała i głośno się roześmiała. Joshua wystawił w jej stronę środkowy palec, warknął coś o skupieniu się na wiosłowaniu, a potem nie odezwał się już ani słowem. </div><div>– Mam jeszcze jedno pytanie.</div><div>Cisza.</div><div>– W nocy myślałam o całej tej sytuacji i… Właściwie to kiedy nauczyłeś się hakować?</div><div>– Długa historia – mruknął Joshua wymijająco.</div><div>– Mamy czas.</div><div>Joshua westchnął i podrapał się po głowie. Obejrzał się przez ramię na Carmen, ale ona tylko pokiwała głową z zachęcającym uśmiechem. Miała rację – mieli mnóstwo czasu. Problem w tym, że nie za bardzo chciał opowiadać całą historię swojego życia. Wydawało mu się jednak, że Carmen nie odpuści. Ona nigdy nie odpuszczała.</div><div>Cierpliwość mu się wyczerpała, gdy przekonywała go całe pięć minut.</div><div>– No dobra – westchnął wreszcie. – Dostęp do komputera miałem od dziecka. W sensie tata mi pokazał kompa. Może nie był jakiś wybitny, ale ogarniał podstawy… Nieważne. Zaczęło się od <i>Painta</i>, później dostałem od taty taki fajny program, który czytał to, co się napisało. – Bezwiednie się uśmiechnął. – Chyba dzięki temu nauczyłem się czytać. Mnóstwo czasu spędzałem przed komputerem, bo w sumie rodziców często nie było w domu, więc nie widzieli. Nawet jeśli mama często mówiła, że powinienem wychodzić na zewnątrz i zapisała mnie na jakiegoś tenisa, siatkówkę, koszykówkę i nawet nie pamiętam, co jeszcze, ale nigdy mnie to zbytnio nie rajcowało. Więc tata powiedział mi o czymś takim jak programowanie… i wtedy się zaczęło.</div><div>– Co było dalej?</div><div>Joshua westchnął. Myślał, że tyle wystarczy.</div><div>– No… cóż. Nauczyłem się paru języków… Nie skręcaj w prawo! Jezu, Carmen, chcesz się zabić? No, nauczyłem się paru języków programowania, a później jakoś poszło…</div><div>– A włamania?</div><div>– Skąd wiesz o włamaniach?</div><div>– Wszyscy wiedzą – prychnęła Carmen.</div><div>Joshua wywrócił oczami. <i>Durne plotki.</i></div><div>– No znaczy…Raz włamałem się na dziennik, żeby wymazać parę ocen, ale mnie złapali. Nie dlatego że zrobiłem jakiś błąd, ale po prostu nauczyciel pamiętał o tych jedynkach. – Uśmiechnął się ponuro. – Nikt mi niczego nie udowodnił, ale już nie popełniłem takiego samego błędu. Włamałem się na parę stron, o tym w sumie wolałbym nie mówić, a potem… – Odchrząknął i pokręcił głową. – Uczyłem się coraz więcej. A potem musiałem uciekać z domu i włamywać się do kamer w szpitalu.</div><div>Carmen uśmiechnęła się i poklepała Josha po ramieniu.</div><div>– Ale super. – Wyszczerzyła się. – Chciałabym tak umieć.</div><div>– Przecież umiesz. Uczyliśmy się tego.</div><div>– Tak, ale nie w <i>takim </i>stopniu – zaprzeczyła. – Okej, znam już tę historię… To skoro tak znasz się na hakowaniu, czemu po prostu nie włamałeś się do bazy danych MI5 czy czegoś tam i nie usunąłeś wpisu o was?</div><div>Joshua prychnął z rozbawieniem.</div><div>– To tak nie działa, mówiłem już. Trzeba zhakować system, wiesz? Pamiętali o nas ludzie, a do nich nie mógłbym się włamać tak po prostu. Poza tym pewnie już zmienili zabezpieczenia – dodał trochę ciszej.</div><div>– Co?</div><div>– Nic. Skup się. Zaczyna się mielizna.</div><div><br /></div><div><br /></div><div>Słońce było wysoko, ale to wcale nie znaczyło, że nagle poczuli się jak na wakacjach na Sycylii. Nie mogło być więcej niż dziesięć stopni, a po zmaganiach z szybszym nurtem i straceniu równowagi jakieś pięć razy byli przemarznięci, a w tej sprawie nie pomógł nawet piękny widok. Do punktu kontrolnego dotarli niecałe pół godziny przed piętnastą. Była to niewielka, drewniana chatka rybacka z pomostem, do którego pospiesznie przymocowali kajak. Przecięty sznur na deskach wyglądał tak, jakby ktoś używał go parę chwil temu.</div><div>– Musimy być ostatni – westchnął Joshua z frustracją, zręcznie wyskakując z kanoe i omal nie wrzucając przy tym Carmen do wody. Wyciągnął plecak na pomost i dopiero wtedy dostrzegł mokre ślady na deskach. Zdecydowanie musieli dotrzeć tu ostatni.</div><div>Joshua pochuchał w dłonie i obejrzał się na Carmen. Ponaglająco machnął głową w stronę domku rybaka. Po tej przeprawie bolały go całe plecy i ręce, a po paplaninie Carmen także głowa. Oparł się ręką o ścianę i poczekał, aż Carmen do niego dotrze. Zdążył jeszcze odgarnąć włosy opadające mu na oczy, nim otworzył drzwi.</div><div>Przez ułamek sekundy zmęczona wyobraźnia płatała mu figle – wydawało mu się, że w środku siedzi szkielet. Nawet jeśli siedział, był już martwy, więc nie mógł sprawić żadnych kłopotów. Za to ślady świeżego błota na podłodze na pewno nie należały do trupa.</div><div>– Jestem głodna – rzuciła Carmen mimochodem, rozglądając się po domku.</div><div>– Zapoluj na jelenia.</div><div>– Nie zabiłabym jelenia! – zaprotestowała z oburzeniem. – Są śliczne. Może będzie tu gdzieś wędka?</div><div>– Zabiłabyś rybkę? – odparł Joshua z przekąsem. – Bądź cicho i szukaj jakichś wskazówek. Inaczej zagramy w kamień-papier-nożyce i ten, kto przegra, odchodzi i ginie w lesie.</div><div>Carmen zachichotała, po czym podniosła z podłogi kopertę. Leżały tam też dwie inne, już rozdarte. Joshua nawet się nie zdziwił, odbierając swoją część zapisaną cyrylicą. Prychnął z rozbawieniem. Miał wrażenie, że znajomość (czy też nieznajomość) rosyjskiego przyda mu się tylko podczas tego głupiego kursu.</div><div>Odszyfrowanie znaczków zajęło im blisko dwadzieścia minut. Zadanie było standardowe – popłynąć do czegoś zaznaczonego czerwonym iksem na beznadziejnej mapie bez skali, dziesięć kilometrów stąd, przed dwudziestą drugą.</div><div>– Trzynaście kilometrów w siedem godzin – zauważyła Carmen ze zdziwieniem. – Brzmi łatwo.</div><div>– Brzmi – zgodził się Joshua i spojrzał na Carmen z politowaniem – ale musi być w tym jakiś haczyk, co nie?</div><div>– Może postanowili nam to ułatwić?</div><div>– Może to megakrótki kawałek, ale same bystrza?</div><div>Carmen spojrzała na niego z przerażeniem.</div><div>– Mówiłeś, że nie posłaliby nas na bystrza…</div><div>– Jesteś pewna?</div><div>Carmen głośno przełknęła ślinę, a Joshua westchnął i wyszedł z chatki. Rozejrzał się, ale zupełnie nic się nie zmieniło. Kanoe wciąż unosiło się na wodzie, wiosła leżały na mostku, a woda była tak stała, jak wcześniej. Mimo wszystko spoglądał na rzekę z dziwnym niepokojem w sercu.</div><div>Wsiedli do kanoe jak gdyby nigdy nic. Wszystko wciąż zdawało się być w jak najlepszym porządku. Odpłynęli niecałą minutę później; Joshua ze zmarszczonymi brwiami, Carmen z podekscytowanym uśmiechem. Dopłynęli do pierwszego zakrętu, gdy Joshua poczuł coś mokrego.</div><div>Spojrzał w dół i zmarszczył brwi. Na dnie gromadziła się woda.</div><div>Serce mu stanęło. Ale tylko na sekundę.</div><div>– Cholera, Carmen! – wydusił z trudem. – Toniemy!</div><div>Poziom wody powoli się unosił, ale gdy Carmen zaczęła się wiercić, przyspieszył.</div><div>– Nie ruszaj się – rozkazał jej stanowczo Joshua, biorąc głęboki wdech.</div><div>– Co robimy?!</div><div>Pamiętał, że przed CHERUBEM bała się wody.</div><div>– Na pewno tego nie naprawimy – oznajmił rzeczowo. – Nie zdążymy też raczej wrócić… Na litość boską, nie ruszaj się!</div><div>– My toniemy – szepnęła Carmen. – My toniemy. Umrzemy tu.</div><div>Szybko się rozejrzał. Rzekę otaczały wysokie klify; nie było szans, żeby się na nie wspiąć. Podczas gdy Carmen panicznie próbowała zatkać dziurę butem, kołysząc przy tym kanoe, Joshua skupiał się na okolicy. I starał się nie dopuścić do siebie tej jednej myśli.</div><div>– Skacz – rzucił wreszcie.</div><div>– Co?!</div><div>– Skacz – powtórzył szybko – i złap plecaki.</div><div>– Ale…</div><div>– Zaufaj mi, Williams!</div><div>Plecaki były ciężkie. Bez Carmen na łódce poziom wody wzrastał wolniej, ale Joshua i tak miał zbyt mało czasu, by przygotować jakikolwiek konkretny plan. Wreszcie wyszarpnął z bocznej kieszeni plecaka foliowy worek. Pospiesznie go nadmuchał, wsadził do plecaka i stworzył coś w rodzaju materiałowego balona.</div><div>Carmen machała rękami. Bąbelki powietrza wylatywały na powierzchnię. Joshua siarczyście zaklął, po czym wskoczył do wody za Carmen.</div><div>Zadrżał z zimna. Lodowata woda wlewała mu się do ust i nosa, wdzierała pod ubrania i na chwilę odebrała zdolność logicznego myślenia. Odruchowo wypuścił powietrze. Dopiero wtedy mocno zamachał nogami i otworzył oczy. Woda nieprzyjemnie zapiekła go w oczy, ale z łatwością zauważył kształt szamoczącej się Carmen. Podpłynął do niej, objął w pasie i mocno poruszył nogami. Od powierzchni dzielił ich mniej niż metr.</div><div>Trwało to wieczność. Tym razem nie mógł powiedzieć Carmen, żeby się zamknęła i dała mu pracować. Tym razem musiał czekać, aż zorientuje się, że pomoc nadeszła. A w sytuacji, w której się tonie, coś takiego zajmuje więcej czasu.</div><div>A potem poczuł na twarzy chłodne norweskie powietrze. Wziął głęboki wdech i odetchnął z ulgą; Carmen zaczęła głośno kaszleć i wypluwać wodę. Na szczęście nie było to nic poważnego.</div><div>– Przepraszam, jest strasznie głęboko i… – pisnęła Carmen. – Ja… nie wiedziałam, że… głęboko i… woda… i…</div><div>– Wyluzuj – powiedział tylko Joshua, po czym podpłynął po plecaki, klnąc pod nosem na instruktorów. I na siebie też. Czemu nie wpadł na to, żeby sprawdzić kanoe? Jeśli ktoś chciał przeprowadzić sabotaż, miał na to mnóstwo czasu, a oni nawet o tym nie pomyśleli.</div><div>– Co teraz zrobimy? – jęknęła Carmen. – Jak dotrzemy do punktu kontrolnego? Przecież wszędzie są klify… Może jakoś damy radę się wspiąć?</div><div>– Chyba nie ma innego wyjścia – mruknął Josh, przecierając twarz. – Super.</div><div>– Jak daleko jest do mety?</div><div>– Nie wiem. Daleko – sapnął Joshua z frustracją. Starał się nie dygotać z zimna. – Ile przepłynęliśmy, kilometr? </div><div>Z braku innych pomysłów ruszyli.</div><div>Trzynaście kilometrów przez gąszcz krzaków nie brzmiało najoptymistyczniej. Joshua dygotał z zimna, odpadały mu stopy, był głodny i czuł, jak z każdym kolejnym krokiem siły coraz bardziej go opuszczają. W pewnym momencie przestał nawet zwracać uwagę na gałązki boleśnie smagające go po twarzy. </div><div>Po pewnym czasie zeszli na brzeg. Przerażało ich to, że klify nie malały i to, że nie wiedzieli, czego szukać. Iksem mogło być dosłownie wszystko i mieli nadzieję, że nie była to jakaś szara flaga, którą przypadkiem ominęli.</div><div>Wreszcie Joshua dostrzegł coś czerwonego na klifie.</div><div>– Widzisz to? – krzyknął do Carmen oddalonej o pięć metrów. – Tam, na górze!</div><div>– Wygląda jak coś do wspinaczki – powiedziała, kiedy podeszli bliżej.</div><div>I, na nieszczęście całego świata, to naprawdę było coś do wspinaczki.</div><div>Podchodzili do liny wyczerpani, spragnieni i trzęsący się z zimna. Na szczęście dopiero zaczynało się ściemniać. Joshua wreszcie mógł zrzucić plecak, który zdawał się ważyć kilkanaście ton, po czym na uginających się nogach podszedł do grubej czerwonej liny i mocno ją pociągnął. Była solidnie zamocowana.</div><div>Gorsze od samej wspinaczki było to, jak wysoko musieli wejść.</div><div>– W życiu tego nie zrobimy – jęknął Joshua, chowając twarz w dłoniach. – Serio nie mieli czego wymyślać? Już chyba wolałbym łazić po pustyni przez cholerne cztery dni i pływać w jakiejś oazie!</div><div>Carmen uśmiechnęła się niepewnie i położyła mu dłoń na ramieniu.</div><div>– Będzie dobrze.</div><div>– Ta, wyśmienicie – odwarknął, zrzucając jej rękę. Przeszedł się tam i z powrotem, po czym ponuro spojrzał na Carmen. – Powiedz chociaż, że nie zostawiliśmy bloczków na plaży.</div><div>Wtedy zaczęło się gorączkowe przetrząsanie plecaków. Carmen triumfalnie wyjęła bloczek, Joshua minutę po niej. Odetchnął z ulgą i spojrzał w górę.</div><div>– Dobra, to… robimy tak. Ty idziesz pierwsza, ja drugi. Mocuję plecaki, potem się wspinam za tobą, jesteśmy na górze, wciągamy plecaki. Jasne?</div><div>Carmen skinęła głową. Joshua westchnął.</div><div>– No dobra. Do roboty, rekruci! – mruknął, przedrzeźniając Marthę Reznik.</div><div>Skostniałe ręce utrudniały współpracę, ale Carmen po paru minutach wreszcie udało się podpiąć. Szarpnęła linę parę razy, po czym obejrzała się na Josha. Ten skinął głową i nawet zdecydował się na lekki uśmiech.</div><div>– Powodzenia.</div><div>– Przyda się – przyznała Carmen, lekko zarumieniona z podniecenia. – Tobie też.</div><div>Joshua uważnie obserwował, jak Carmen powoli wspina się w górę. Kiedy pokonała jakieś pięć metrów, sam doczepił się do linki, po czym zręcznie przymocował oba plecaki do liny węzłem ratowniczym. Głęboko westchnął, odczekał jeszcze chwilę, nerwowo przestąpił z nogi na nogę. Nim postawił prawą stopę na skale, przeczesał włosy i zaklął pod nosem.</div><div>Świetnie.</div><div>Zaczął się ostrożnie wspinać. Zawsze zwracał uwagę na trzy punkty podparcia – nie chodziło przecież o to, by się spieszyć i efektownie spaść. Dopiero zaczynało się ściemniać, więc zostało im mnóstwo czasu.</div><div>Szkolenie podstawowe miało jednak sprawdzić granice wytrzymałości rekrutów. Instruktorzy mogli głodzić i poniżać na wszystkie możliwe sposoby, ale na pewno nie chcieli ich pozabijać. Trasa została opracowana tak, by wspinaczka była bezpieczna i nie zagrażała rychłą śmiercią.</div><div>Gdy pierwszy raz spojrzał w dół, poczuł się zawiedziony. Wydawało mu się, że przeszedł bardzo długą drogę, a tymczasem od ziemi nie dzieliło go więcej niż dziesięć metrów.</div><div>Za drugim razem zakręciło mu się w głowie.</div><div>Syknął, gdy zranił dłoń o ostry kamień. Dostrzegł strużkę krwi i przeklął w myślach. Może jednak nie trzeba było wyrzucać rękawic… ale kto mógł wiedzieć?</div><div>Miał wrażenie, że zwymiotuje z wysiłku i z zimna. Robiło mu się słabo, ilekroć spojrzał w górę. W głowie wirowała mu karuzela, kiedy tylko spojrzał w dół. Jedyną bezpieczną i awysokościową rzeczą, na której mógł się skupić, była czerwona lina, tyle że ona też w nieprzyjemny sposób przypominała o tym, co tu robił.</div><div>Ale wspinał się dalej, próbując nie myśleć o niczym innym. Instruktorzy mieszali go z błotem, kazali mu pływać w błocie, wyzywali go, później kazali mu płynąć dziewięć kilometrów norweską rzeką. Miała go pokonać jakaś głupia wspinaczka? Spośród dziesiątek innych rzeczy akurat to ćwiczyli paręnaście razy.</div><div>Nawet się nie zorientował, kiedy dotarł na szczyt i dostrzegł zabłocone buty Carmen. Złapała go za rękę i pomogła wyjść na klif. Ciężko sapiąc, odczepił się od liny i przeczesał włosy. Popatrzył na brudną, ale szczęśliwą Carmen.</div><div>– Patrz, jak ładnie!</div><div>Faktycznie.</div><div>Było ładnie.</div><div>Było cholernie ładnie.</div><div>Zdążyło się już bardziej ściemnić. Oprócz gwiazd na ciemnym niebie można było dostrzec jasne smugi, które początkowo przypominały mu delikatne chmury; dopiero po chwili uświadomił sobie, że chmury przecież nie są zielone.</div><div>Patrzył na zorzę.</div><div>Uśmiechnął się. Dostrzegł obłoczek pary wydobywający się z jego ust przy krótkim westchnięciu, ale zdążył już zapomnieć o wszechobecnym zimnie – teraz widział tylko i wyłącznie zorzę polarną, zielone, pofalowane światła znikające daleko za górami. </div><div>– Mamy szczęście. – Carmen wyszczerzyła się. – Niesamowite. Zwykle bardzo trudno jest znaleźć zorzę.</div><div>Joshua uśmiechnął się pod nosem i wsadził ręce do kieszeni. Jeszcze chwilę przypatrywał się niebu z wrażeniem, że to wszystko to tylko jego wyobraźnia – ale nie, Carmen opierająca głowę na jego ramieniu i wzdychająca z radością też była prawdziwa. Nie miał pojęcia, ile tak stali, wpatrując się w niebo, ale wreszcie westchnął i pokręcił głową.</div><div>– Chyba musimy brać się do roboty – przyznał niechętnie, delikatnie odsuwając się od Carmen. – Trzeba wciągnąć plecaki, a nie wiemy, ile musimy jeszcze przejść.</div><div>Mimo wszystko sam wyciągnął latarkę i złapał linę, by owinąć ją wokół najbliższego pnia. Jeśli Carmen sprawiało to taką radość, to niech pocieszy się jeszcze chwilę.</div><div>– Szkoda, że nie mamy gorącej czekolady – westchnęła z rozmarzeniem w głosie – i że musimy iść. Mogłabym patrzeć na to do końca świata i jeszcze dłużej.</div><div>Joshua uśmiechał się pod nosem, wciągając plecaki razem z Carmen. Gdy wreszcie zarzucili je na plecy, ruszyli przed siebie, oświetlając sobie drogę latarką. Nie mieli pojęcia, dokąd iść teraz. Rzucili okiem na mapę i jeszcze raz przeanalizowali instrukcję, ale nic tam nie znaleźli. Pozostało im chyba tylko iść przed siebie.</div><div>Jakiś kilometr dalej dostrzegli czerwoną chatkę. W oknach świeciło się światło, a na podjeździe stała czarna terenówka. </div><div>– Auto Reznik – rzuciła Carmen.</div><div>– To tutaj? – zdziwił się Joshua. – Serio pozwolą nam spać w cywilizowanych warunkach? Może jest nawet internet?</div><div>Carmen posłała mu kuksańca pod żebra, po czym szybko ruszyli w stronę domu. Chwila ciepła nigdy nikomu nie zaszkodziła… zwłaszcza teraz, gdy wciąż nie wyschli po wesołej rzecznej przeprawie.</div><div>– To wygląda jak dom Świętego Mikołaja – uśmiechnęła się Carmen.</div><div>– Raczej świętej Reznik – mruknął Joshua pod nosem – która nas poćwiartuje i wrzuci do piwnicy.</div><div>– Weź. – Wzdrygnęła się Carmen. – Oby nie.</div><div>– Pomyśl, co nam zaplanowali na jutro – odparł Joshua mimochodem. – Jeśli dalej będziemy pływać, to ja chyba wolałbym być poćwiartowany.</div><div>Carmen wzruszyła ramionami. Prawdopodobnie chciała powiedzieć, że <i>na pewno nie będzie tak źle</i>, ale w tym samym momencie zaczęli się wspinać po paru stopniach. Joshua otworzył drzwi jako pierwszy. Poczuł przyjemne ciepło buchające mu w twarz. Przestąpił próg…</div><div>Czyjaś dłoń zacisnęła mu się na ustach i szarpnęła w bok.</div><div>Serce zabiło mocniej. Przypomniała mu się Bułgaria. Lufa przy skroni.</div><div>Próbował się wyszarpnąć, ale ktoś go unieruchomił. Słyszał stłumione krzyki Carmen. Znów się szarpnął, ale tylko walnął głową o szafkę.</div><div>A potem zapadła ciemność.</div></div></div>autumnhttp://www.blogger.com/profile/12176796546991160916noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3455807268160030630.post-76618523130970658022020-10-23T18:00:00.002+02:002021-01-20T21:11:46.280+01:0029. Nie ma to jak pieczony boa<div style="text-align: center;"><a href="https://www.youtube.com/watch?v=KUWBm0Z-Xww" target="_blank">muzyka</a><br /></div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;"><br /></div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;"><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;"><div>Carmen wyglądała komicznie. Spoglądała przez niewielkie okno, kurczowo zaciskając palce na ramionach plecaka na brzuchu; musiała wyciągać szyję niczym żuraw, bo zrolowany koc nad plecakiem niemal całkowicie zasłaniał jej pole widzenia.</div><div>I tej myśli starał się trzymać Joshua na pokładzie transportowego Herculesa C5, jakieś pięćset sekund przed tym, jak miał z niego wyskoczyć.</div><div>Podłoga gigantycznej ładowni drżała od wibracji. Hercules C5 był maszyną wielozadaniową i można było go załadować wszystkim, czy to paczkami z żywnością, czy pojazdem opancerzonym. Gdy do akcji wkraczał pułk spadochronowy, do podłogi przykręcano szeregi prostych foteli – wtedy w ciągu trzydziestu sekund samolot mógł wypluć całą kompanię spadochroniarzy.</div><div>Tego dnia wyglądało to trochę inaczej – do skoku szykowało się tylko dziewięć osób, z czego sześcioro było dziećmi w wieku od dziesięciu do dwunastu lat.</div><div>Joshua z rosnącym niepokojem wsłuchiwał się w ryk silników i nie potrafił zrozumieć, jak Drake Alden mógł tak po prostu siedzieć na fotelu z założonymi rękami i błogą miną. Joshua co chwilę przestępował z nogi na nogę, przeczesywał włosy i nerwowo spoglądał na panią Reznik, która właśnie przeprowadzała inspekcję – sprawdzała kaski i dociągała pasy uprzęży. Drake zerwał się na nogi, gdy tylko dotarła do niego.</div><div>Joshua cierpliwie czekał na swoją kolej; był jednym z ostatnich w kolejce. Kiedy Reznik stanęła przed nim i płynnym ruchem ściągnęła uprząż tak mocno, że jego łopatki prawie się ze sobą spotkały, żołądek zacisnął mu się w supeł. Wystarczyła zmiana w spojrzeniu Reznik, by Joshua wiedział, ze ma poważne kłopoty.</div><div>– Co to jest, Rooney? – warknęła Reznik, łypiąc złowrogo na wystający element w plecaku. Joshua zacisnął usta w wąską kreskę i przeklął w myślach. Reznik rozpięła plecak, zamachała Joshowi przed oczami multinarzędziem i wycedziła: – Przecież mówiłam wam tyle razy, żeby ostre przedmioty zawijać w coś miękkiego. Chcesz na tym wylądować czy co?</div><div>Joshua z trudem przełknął ślinę.</div><div>– N-nie, proszę pani – bąknął, spuszczając wzrok.</div><div>– Chcesz jechać do najbliższego ambulatorium godzinę drogi stąd z kombinerkami, nożem albo śrubokrętem sterczącym ci z żeber?!</div><div>– Nie, proszę pani.</div><div>– Co ty sobie wyobrażasz, Rooney? Nie mamy już czasu na przepakowywanie! – krzyknęła Reznik, po czym z całej siły cisnęła multitool w głąb ładowni, omal nie uderzając Akkie w głowę. – Mam nadzieję, że będziesz pamiętać tę chwilę za każdym razem, gdy będziesz musiał jeść palcami.</div><div>Joshua przeklął się w myślach.</div><div>Trzeba było się jeszcze bardziej spieszyć z pakowaniem.</div><div>– Sto dwadzieścia sekund! – Mitchell próbował przekrzyczeć ryk silników. – Przypinać się, rekruci!</div><div>Joshua westchnął i ustawił się czwarty w szeregu rekrutów, po czym rozpoczął mocowanie się z karabińczykiem, który jak na złość nie chciał współpracować. Myśl, że już za chwilę będzie musiał wyskoczyć z samolotu, całkowicie go paraliżowała. Próbował sobie przypomnieć, że przeżył już dziewięćdziesiąt siedem dni szkolenia, robił znacznie gorsze rzeczy i na pewno nie pokona go głupi skok ze spadochronem.</div><div>Wreszcie udało mu się przypiąć karabińczyk liny desantowej spadochronu do naprężonej, stalowej linki biegnącej im nad głowami. Mieli wykonać tak zwany skok na linkę, przy którym szarpnięcie liny desantowej otwiera spadochron automatycznie po wyskoczeniu z samolotu.</div><div>Ostrzegawczy brzęczyk otwieranych drzwi wyrwał Josha z zamyślenia. Słoneczny blask wypełnił ładownię, a pęd powietrza był już niemal słyszalny mimo dźwięków silnika. Odliczanie na ledowym wyświetlaczu zeszło już poniżej sześćdziesięciu sekund i cyfry zaczęły miarowo migotać.</div><div>– Denerwujesz się?</div><div>Joshua z trudem przełknął ślinę. Po krótkim zawahaniu pokręcił głową.</div><div>– Przecież skacze ci noga – odparła Carmen. – Zawsze skacze ci noga, jak się denerwujesz.</div><div>– A ty, widzę, oaza spokoju, skaczesz z tysiąca metrów z prędkością miliona kilometrów na godzinę codziennie na śniadanie? – spytał Joshua z kąśliwą miną.</div><div>– Nie pękaj. Na pewno sobie poradzisz. – Uśmiechnęła się Carmen. – Przeszedłeś wszystkie szkolenia o niebo lepiej niż ja.</div><div>Joshua prychnął z nietęgą miną. Odwrócił się i dostrzegł, jak Dudley podczepił się tuż za nim.</div><div>– Dwadzieścia sekund! – krzyknęła Reznik.</div><div>Każda sekunda trwała wieczność. Joshua coraz bardziej pragnął odczepić się i stamtąd uciec, ale wiedział, że wtedy całkowicie obleje szkolenie. Wziął głęboki wdech i odruchowo chciał przeczesać włosy, ale kask skutecznie mu to uniemożliwił.</div><div>– No, powodzenia! – zawołała Reznik. – Pamiętajcie: trzy elefanty, sprawdzić czaszę i sterować delikatnie, jeśli któregoś zniesie za blisko drugiego. Widzimy się na dole.</div><div>Serce zaczęło walić Joshowi jak oszalałe.</div><div>– Tu drugi pilot – ryknął głośnik tuż obok jego ucha. – Nawigator potwierdza, że jesteśmy nad strefą zrzutu. Wiatr dwanaście węzłów z południowego wschodu, co daje nam okno zrzutu na pięćdziesiąt jeden sekund od chwili zero. Na mój znak.</div><div>Joshua zaczerpnął powietrza.</div><div><i>Będzie fajnie.</i></div><div>Carmen odwróciła się i posłała mu krzepiący uśmiech. Joshua nerwowo spojrzał na wyświetlacz, który błyskał trzema czerwonymi zerami. </div><div><i>W końcu nie często skacze się ze spadochronem.</i></div><div>– Zero! – ogłosił drugi pilot.</div><div>Zegar zapłonął zielonym światłem.</div><div>– Wypad! Ruchy, już, już, już! – krzyczała Reznik.</div><div>Na samym początku ustawiono Drake’a, który skakał już w juniorach. Kiedy tylko Drake wyskoczył, Akkie zajęła jego miejsce. Po odczekaniu dwóch sekund skoczyła, a wtedy ruszyła Carmen.</div><div>Oczekiwanie było najgorszym momentem w życiu Josha.</div><div>Carmen przykucnęła w drzwiach i nawet nie zawahała się przed skokiem.</div><div>Joshua niepewnie przeszedł na jej miejsce i przycupnął z palcami stóp wysuniętymi za próg. Kiedy powietrze smagało jego policzki i musiał mrużyć oczy przed blaskiem słońca, poczuł gigantyczny zastrzyk adrenaliny. Ubranie wściekle na nim furkotało i miał wrażenie, że zaraz zleci w dół.</div><div>– Jazda, Rooney! Ruszaj się! – wrzasnęła Reznik. – Dwadzieścia sekund!</div><div>Odepchnął się i skoczył.</div><div>Zabrakło mu tchu. Dosłownie i w przenośni.</div><div>Spadał twarzą w dół ku długiemu pasowi szarego piasku. Nie rozumiał, co się dzieje. Ubrania łomotały na wietrze, a lodowaty wicher wdzierał się pod kask, przez co pasek boleśnie ściskał mu żuchwę. Norweskie wybrzeże dopiero po chwili wyłoniło się zza gęstych chmur, ale widok był niesamowity. Uśmiech sam wpełzł na twarz Josha mimo nieprzyjemnie smagającego policzki powietrza. </div><div>– Jeden brzydki troll, dwa brzydkie trolle, trzy brzydkie…!</div><div>Poczuł mocne szarpnięcie – to lina łącząca go z samolotem wyrwała spadochron z pokrowca i oderwawszy sznur zrywny, odfrunęła w górę.</div><div>– Sprawdzić czaszę…</div><div>Spojrzał w górę. Przez ułamek sekundy oślepiło go słońce, które szybko zasłonił jasnoniebieski nylon. Tyle dobrego, że nie trzeba było się martwić o zapasowy spadochron.</div><div><i>Odstęp…</i></div><div>Z ulgą dostrzegł czaszę spadochronu Carmen setki metrów niżej. Zasada mówiła, żeby martwić się tylko o tych pod sobą, gdyż spadochron zasłaniał tych wyżej.</div><div>– …i ten przeklęty dryf!</div><div>Głośno się roześmiał. Ziemia przybliżała się w zawrotnym tempie, dlatego Joshua próbował korzystać z każdej chwili. I korzystał. Trudno było mu pojąć, jak niesamowity widok miał pod sobą. Gdyby tylko mógł, przeżywałby to w kółko i w kółko. Poczuł wolność, nieogarnioną wolność – zachłystywał się nią jak powietrzem i wdzierała mu się pod ubrania zupełnie jak zimny wicher.</div><div>Był jednak jeden problem, który nie pozwolił Joshowi cieszyć się podróżą do końca – <i>przeklęty dryf.</i></div><div>Joshua zorientował się, że wpadnie do morza, jeśli nie skoryguje toru lotu.</div><div>Nie miałby z tym pewnie żadnego problemu. Podczas szkolenia wziął udział w długim szkoleniu, ale w trakcie naziemnego treningu nie sposób nabrać wyczucia w kierowaniu spadochronem. Joshua, nie wiedzieć czemu, nagle przypomniał sobie także o statystykach wypadków wśród skoczków. </div><div>Nieznacznie szarpnął jedną z taśm w lewo. Wiedział, że jeśli skręci zbyt gwałtownie przed przyziemieniem, na sto procent się połamie.</div><div>Okazało się, że to całkowicie wystarczyło. Odetchnął z ulgą.</div><div>Ostatnia część szkolenia dotyczyła lądowania – należało ustawić się pod wiatr i mocno ścisnąć stopy i kolana. W razie złego ustawienia bezwładność ciągnie skoczka w jedną, a spadochron w drugą stronę, co grozi połamaniem kości.</div><div>Próbował obrócić się pod wiatr, ale tu wszystko wydawało się być pod wiatr – pęd powietrza łaskotał Josha w twarz bez przerwy, nieważne, w którą stronę by spojrzał. Joshui pozostało zatem tylko jedno.</div><div>Ścisnął stopy i kolana. Przymknął oczy.</div><div>I miał ogromną nadzieję, że przeżyje.</div><div><br /></div><div><br /></div><div>Carmen mawiała, że jeśli czegoś bardzo się pragnie, zazwyczaj się to otrzymuje. </div><div>Kiedyś Caleb bardzo chciał zjeść wreszcie coś ciepłego. Tak się złożyło, że wieczorem czekała na nich rekrucka zupa – jeden z nielicznych ciepłych posiłków, nawet jeśli składał się tylko z zagotowanej wody i wrzuconych do środka warzyw. Caleb chciał, Caleb dostał.</div><div>Joshua powoli otworzył oczy i rozejrzał się. Z dołu plaża wyglądała znacznie bardziej ponuro, a gęste, ciemne chmury chyba zwiastowały ulewę stulecia, ale długo się tym nie martwił. Musiał wygrzebać się spod spadochronu, zanim zwieje go wiatr. Kiedy wstawał, z ulgą stwierdził, że nic go nie bolało, na całe szczęście – przeżycie, przeżyciem, ale skręcenie kostki na tym etapie szkolenia…</div><div>Wyślizgnął się z uprzęży i zaczął rozpinać kask. Zgodnie ze wcześniejszymi instrukcjami zwinął spadochron i upakował go w plecaku, po czym rozejrzał się w poszukiwaniu Carmen. Dziewczyna pomachała mu jakieś sto metrów dalej i ruszyła w jego stronę. </div><div>– Wszystko w porządku? – wykrzyknęła. Policzki miała zaróżowione z podekscytowania.</div><div>– No, chyba – mruknął Joshua. Szybko zlustrował Carmen spojrzeniem.</div><div>– U mnie też – odpowiedziała, nim Josh o cokolwiek zapytał. Uśmiechnęła się szeroko. – Ale było ekstra! Nie wiedziałam, że to będzie takie fajne, nawet trochę się bałam, ale…</div><div>– Ta. Było trochę fajnie – przyznał Joshua z ociąganiem.</div><div>Po szybkiej kontroli okazało się, że wszystkim udało się wylądować bez większych szkód. Laura zaliczyła bliskie spotkanie z krabem, a Caleb omal nie wpadł na drzewo, ale obyło się bez innych atrakcji. </div><div>Wszyscy zebrali się przed instruktorami.</div><div>– No dobra, rekruci – zaczęła Martha Reznik, klasnąwszy w dłonie. – Wszystko, czego możecie potrzebować, macie w plecakach. Jest ósma. Każda para musi dotrzeć do czterech punktów kontrolnych w ciągu następnych siedemdziesięciu dwóch godzin. Komu się nie uda, ten obleje szkolenie i będzie musiał zaczynać od początku, jasne?</div><div>Drake odchrząknął.</div><div>– Ma pani jakieś rady? – Wyszczerzył się.</div><div>Reznik spojrzała na niego surowo.</div><div>– Oto rada: nie dajcie się zabić – odrzekła poważnie. – Pamiętajcie, to już nie jest ośrodek szkoleniowy. Tutaj błędy nie grożą wam karą, ale mogą kosztować was życie. Panie Mitchell, proszę zorganizować zbiórkę spadochronów i kombinezonów.</div><div>Joshua zdjął gruby kombinezon spadochronowy, odsłaniając wojskowe spodnie, trekkingowe buty i jasnoniebieską kurtkę. Niecałe dwie minuty później razem z Carmen usiedli na piasku. Dziewczyna bez słowa podsunęła mu pomiętą kartkę z instrukcją.</div><div>– Co jest?</div><div>– Spójrz – jęknęła Carmen.</div><div>Cały jej plan pokrywały arabskie szlaczki. Joshua zamarł z przerażenia. Szybko zaczął przeszukiwać plecak w poszukiwaniu planu i siarczyście zaklął.</div><div>– Wszystko po rosyjsku – wyszeptał z niedowierzaniem. – Chryste, tego bym się nie spodziewał.</div><div>– Bardziej przyłożyłabym się do nauki, gdybym wiedziała, że od tego będzie zależeć moje życie – westchnęła Carmen. – No nic. Ty chyba całkiem nieźle ogarniałeś ruska, co nie?</div><div>Nawet <i>całkiem niezłe ogarnianie ruska</i> nie za bardzo pomogło. Okazało się, że tekst Carmen zawierał pierwszą, a Josha drugą połowę instrukcji. Carmen miała większy problem ze zrozumieniem swojej części, a Joshua zapomniał paru podstawowych słów, ale trochę zgadując, udało im się przetłumaczyć prawie wszystko. Do map dołączono także schematyczne mapy bez skali, z zaznaczonym pierwszym punktem kontrolnym. Nie mieli pojęcia, gdzie się znajdują ani w którą stronę mieli iść.</div><div>– Chyba jak dotrzemy na miejsce, to znajdziemy dalsze instrukcje… – zaczęła Carmen. – Tylko najpierw musimy trafić.</div><div>– Przed osiemnastą – zaznaczył Joshua, przeczesując włosy. Sypiący się z nich piach wylądował na kartce. – Dali nam dziesięć godzin. To w cholerę dużo.</div><div>– Damy radę – odparła Carmen z mocą.</div><div>Potem zaczęli przeglądać zawartość plecaka. Poprzedniego dnia musieli zapakować wszystko, co podsuwali im instruktorzy – w ten sposób Joshua skończył z paletką do tenisa stołowego, trzema masywnymi woluminami i piłką. Dostali o wiele więcej sprzętu, niż byliby w stanie zabrać. Co warto było wziąć? Na pewno zapałki, kompas, racje żywnościowe, pustą manierkę, zestaw pierwszej pomocy i leki, tabletki do uzdatniania wody i koc termiczny, który można było przytroczyć do plecaka. Rolka foliowych worków miała jakieś milion zastosowań, podobnie jak małe pudełko spinaczy biurowych. Carmen spojrzała pytająco na Josha, unosząc namiot z metalowym stelażem.</div><div>– Zostaw – odparł Joshua bez zastanowienia. – Możemy zrobić szałas z gałęzi.</div><div>– Okej… Zapasowe buty?</div><div>– Wywal. Są ciężkie. Może nie wpadniesz w bagno.</div><div>Carmen lekko się uśmiechnęła i skinęła głową.</div><div>– Parasol?</div><div>– Wieje. Połamie się i pewnie nie przeżyje w lesie dłużej niż pięć minut.</div><div>– Racja, głupie pytanie – skarciła się Carmen. – Sztućce nie są nam potrzebne…</div><div>Joshua podrapał się po głowie.</div><div>– Szkoda, że są metalowe – mruknął. – Tak to bym je w sumie wziął. Reznik wywaliła mi multitoola.</div><div>Carmen zaśmiała się głośno. Joshua zgromił ją spojrzeniem.</div><div>– To nie jest śmieszne – westchnął. – Jeśli zrobili nam rekrucką zupę instant, będę miał mały problem.</div><div>– Pożyczę ci w razie czego. No dobra, dalej mamy…</div><div>Koniec końców porzucili na plaży jeszcze grube kurtki (już i tak byli ubrani na cebulkę), grabki do piaskownicy, puste puszki i mnóstwo innych ciężkich rzeczy. Plastikowy karabin też był raczej niepotrzebny. Książki mogły się przydać do rozpalania ognia, ale były zbyt nieporęczne. Carmen zatrzymała jeszcze zielarski notatnik, który kompletowała przez ostatnie sto dni.</div><div>Po selekcji plecaki były znacznie lżejsze. Joshua miał wrażenie, że nie porzucili niczego potrzebnego.</div><div>Wyjął mapę z kieszeni i dokładnie się jej przyjrzał, wyciągając kompas.</div><div>– Okej, więc… Punkt kontrolny jest nad rzeką, rzeka jest obok lasu… ale tu wszędzie jest las, więc to nam nie pomoże… Po drugiej stronie rzeki jest góra… – Stanął na palcach i rozejrzał się. Machnął ręką w stronę odległego wzniesienia. – Dobra, to powinniśmy iść w tamtą stronę.</div><div>– Szkoda, że na mapie nie ma skali – westchnęła Carmen. – Powinniśmy się pospieszyć. Po zmroku nie znajdziemy celu.</div><div>Z plaży wyruszyli drudzy, dziesięć minut po Drake’u i Laurze. Postanowili, że będą iść blisko koryta rzeki. Pokonanie gęstego, świerkowego lasu zajęło im mnóstwo czasu i Joshua pomyślał, że przydałoby im się coś w rodzaju maczety. Problem zaczął się wraz ze wzniesieniami terenu – żeby przejść bezpiecznie, musieli wdrapywać się na wzgórza, potem z nich schodzić, by znów się wspiąć i znów zejść. Parę razy omal nie zgubili rzeki, gdy musieli wspiąć się na niewielką górkę dwieście metrów od brzegu.</div><div>Wiał mroźny wiatr i Joshua żałował, że zostawili na plaży grube kurtki. Ptaki skrzeczały niemal nieustannie, a Carmen najwyraźniej doskonale się bawiła i rozpoznawała je po dźwiękach – głuszce, kruki, perkozy, kaczki… Joshua po jej nieustającej ornitologicznej paplaninie prawdopodobnie mógłby napisać specjalistyczną książkę na ten temat.</div><div>Najbardziej straszyły go gigantyczne pająki. Raz omal nie udusił się od krzyku, gdy jakiś obrzydliwy pająk ugrzązł mu we włosach. Od tamtej pory zawsze nosił kaptur. </div><div>Rwące strumyki znajdowali co parędziesiąt metrów, więc nie musieli się martwić o wodę. Po drodze zbierali też jagody i rośliny, które Carmen uważała za przydatne – zamarzyła sobie zaparzyć wieczorem herbatę. W obawie przed zatruciem zjadali i zbierali tylko te, które rozpoznawali i co do których byli całkowicie pewni. </div><div>Koło czternastej wydawało im się, że nie przeszli nawet połowy drogi, a wysiłek spowodowany wspinaczkami spowalniał ich coraz bardziej. Na dodatek kłębiące się od paru godzin nimbostratusy nie zwiastowały niczego dobrego i Carmen z Joshem zawczasu zdążyli zrobić imitację foliowych płaszczy. Lunęło przed piętnastą i zapowiadało się na deszcz stulecia.</div><div>Teraz, wspinając się na skały, musieli być o wiele bardziej ostrożni. Dodatkowo woda zalewała Joshowi oczy i musiał przysłaniać je ramieniem.</div><div>Zadaniem Josha było pilnowanie mapy i może nie byłoby w tym nic trudnego, gdyby nie dodatkowy problem – musiał chronić ją przed zalaniem. Kiedy weszli do lasu, było to trochę prostsze. Liczył zakręty rzeki, żeby zlokalizować punkt kontrolny. Deszcz zdążył już ustać, gdy dotarli do czerwonej flagi wbitej w ziemię.</div><div>– Jesteśmy – oznajmiła z ulgą Carmen i usiadła na wilgotnej ziemi, po czym zdjęła buty, by rozmasować obolałe stopy.</div><div>Joshua skinął głową i rozejrzał się z nieukrywanym zawodem. Spodziewał się domu z drewnianych bali albo chociaż jakiejś wiaty, a czekało na nich tylko…</div><div>– Ej, Williams, wstawaj. Tam coś jest.</div><div>Parę metrów dalej leżało brązowe kanoe przykryte brezentem. Carmen tylko stęknęła, ale nie wstała; Joshua westchnął z frustracją i podszedł do łódki, po czym uniósł brzeg plandeki i uśmiechnął się na widok przekąsek i menażek. Obok kanu leżały dwa wiosła, na widok których Joshua zacisnął usta w wąską kreskę. Odrzucił brezent…</div><div>– Jezu Chryste!</div><div>Odskoczył do tyłu i boleśnie uderzył się o drzewo. Siarczyście zaklął.</div><div>Carmen zerwała się z miejsca.</div><div>– Co się stało, Josh?!</div><div>– Tam jest wąż. Przeklęty, głupi, monstrualny wąż!</div><div>Carmen zmarszczyła brwi.</div><div>– Był gruby?</div><div>– W cholerę. – Joshua pokiwał głową.</div><div>– Przecież w Norwegii nie ma dusicieli – zauważyła Carmen i szybko wyciągnęła instrukcję. – Było tu napisane, że… O, tutaj. Że coraz częściej występują tu żmije. Żmija nie jest <i>tak </i>gruba.</div><div>– To idź i sama sprawdź – burknął Joshua. – Jezu, nienawidzę tych wszystkich pełzających…</div><div>– Wierzę ci, Josh, nie o to chodzi. – Carmen pokręciła głową. – Wydaje mi się, że to sprawka instruktorów. I że ten wąż to nasza kolacja.</div><div>– Gadasz głupoty – warknął Joshua niecierpliwie. – Wypuśćmy go i tyle. A jeśli jest jadowity?</div><div>– Węże tej wielkości nie są jadowite. To może być tylko dusiciel, ten duży wąż, który owija się wokół ofiary i ją dusi – przypomniała Carmen bez zająknięcia. – Możemy go wypuścić, ale co jeśli wróci…?</div><div>Joshua westchnął i z frustracją przeczesał włosy. Milczał dłuższą chwilę.</div><div>– Szkoda, że musimy go zabić. Węże są takie fajne – westchnęła Carmen.</div><div>– Ojej, głos niewinności i miłości do zwierząt – szepnął Joshua, wywracając oczami. – Węże są głupie.</div><div>– Wcale nie!</div><div>– Wcale tak – odparł Joshua bez zastanowienia. – Są żałosne.</div><div>– Wcale…</div><div>– Dobra, to jak go zabijamy? – przerwał Joshua tonem przerywającym wszelkie dyskusje. – Co ty na to, żeby zacząć dźgać go patykami, a gdy wychyli łeb, ktoś go… Chwila. Mamy coś ostrego? Jeśli tak, to ktoś ucina mu łeb tym… ostrym czymś. Skoro to ja tu jestem geniuszem planu, ja go dźgam, a ty go zabijasz, patroszysz i gotujesz.</div><div>Policzki Carmen zapłonęły.</div><div>– Nie chcę go zabijać!</div><div>– Nie obchodzi mnie to – mruknął Joshua. – To nie czas na zabawę w dobrego obrońcę praw zwierząt i złego glinę. Masz coś ostrego?</div><div><br /></div><div><br /></div><div>– Nie zastanawiałaś się nad przejściem do juniorów?</div><div>– Czemu?</div><div>– Mają czerwone koszulki. Nie byłoby widać krwi.</div><div>– Jakiej krwi? – Carmen spojrzała na koszulkę. Pozieleniała na twarzy i wzdrygnęła się. – A, <i>tej </i>krwi. Fuj.</div><div>Joshua uśmiechnął się pod nosem, ale był odwrócony plecami, więc Carmen tego nie zauważyła. Wokół unosił się zapach pieczonego mięsa, a Joshua właśnie kończył budowę szałasu z gałęzi, mchu i liści. Carmen parę minut wcześniej wyrzuciła niejadalne części węża do rzeki, żeby nie zwabiły padlinożerców, a teraz spoglądała na Josha z zaciekawionym wyrazem twarzy.</div><div>– Wyglądasz, jakbyś już kiedyś to robił – powiedziała w pewnym momencie.</div><div>Joshua obejrzał się na nią przez ramię.</div><div>– Uczyliśmy się tego na szkoleniu.</div><div>– Nie o to chodzi. – Carmen pokręciła głową. – Już na pierwszej lekcji wyglądałeś jak profesjonalista. Byłeś kiedyś skautem czy coś?</div><div>Joshua pokręcił głową i w milczeniu kontynuował budowę szałasu. Wykładał podłogę brezentem, gdy Carmen zapytała:</div><div>– Jak trafiłeś do CHERUBA?</div><div>Joshua zesztywniał.</div><div>– A ty?</div><div>Chwilowa cisza zaskoczyła Josha.</div><div>– Mieszkałam w bloku, piętro niżej wybuchła instalacja gazowa, był pożar, podłoga się załamała… – zaczęła cicho. – Zginęli wszyscy poza mną.</div><div>Joshua zacisnął usta. </div><div>– Jezu, Carmen. Przykro mi – bąknął niepewnie.</div><div>– Dzięki.</div><div>Nigdy by się nie spodziewał, że za Carmen ciągnęłaby się taka tragedia. Całkowicie zabrakło mu słów.</div><div>Dlatego siedział z zaciśniętymi ustami, próbując odpędzić uporczywe komary, których bzyczenie powoli doprowadzało go do szału.</div><div>– Boże, ale to jest beznadziejne – mruknął pod nosem. – Głupie komary.</div><div>– Racja. – Wyszczerzyła się Carmen. – A jak ty trafiłeś do CHERUBA? – spytała cicho, odwracając się do Josha.</div><div>Milczał. Skończył rozkładanie brezentu, przeciągnął się i wskazał na ognisko.</div><div>– Ten debilny wąż jest już gotowy?</div><div>– Wolałabym raczej jeść spalonego węża niż surowego – spostrzegła Carmen. – Albo najlepiej w ogóle bym nie… Nie zmieniaj tematu, Josh.</div><div>Joshua prychnął pod nosem i przeciągle spojrzał na Carmen.</div><div>– Czemu tak bardzo chcesz to wiedzieć? – warknął oschle.</div><div>– No… nie wiem. Miło by było…</div><div>– Zastrzelili mi ojca – przerwał jej Joshua niecierpliwie i najszybciej, jak potrafił, dodał: – Uciekliśmy z mamą, goniła nas policja i tak dalej, bo niby ukradliśmy jakieś ważne rządowe papiery. Trafiliśmy do Bułgarii, tam ją zabili – wydusił z trudem – a ja parę dni żyłem w przeklętej ciszy, by potem spaść z jakiegoś klifu i trafić do szpitala. Tam poznałem Renee, której nienawidziłem, bo sugerowała mi coś, czego nie zrobiłem, a potem chciała mnie wpakować do poprawczaka. Uciekłem. Złapała mnie policja – przyznał niechętnie – a potem się okazało, że Renee tak naprawdę pracowała dla CHERUBA i przewieźli mnie tutaj. Zadowolona? – spytał ponuro, gniewnie kopiąc najbliższe drzewo.</div><div>– Och…</div><div>– Właśnie. Och.</div><div>Minęło nie więcej niż pięć sekund, gdy Joshua poczuł, jak Carmen go obejmuje. Zadrżał.</div><div>– Strasznie mi przykro – szepnęła. Musiała poczuć, jak nagle zesztywniał, bo szybko go puściła i uśmiechnęła się przepraszająco. – Sorki.</div><div>– Spoko – mruknął Josh, ukradkiem przecierając nos. Zacisnął usta, głęboko westchnął, po czym z wymuszonym uśmiechem powiedział szybko: – No ale dobra, co z tym wężem? </div><div>Carmen uśmiechnęła się wesoło i położyła Joshowi dłoń na ramieniu.</div><div>– Racja. Nie ma to jak pieczony boa. I masz komara na szyi.</div><div>Joshua siarczyście zaklął i gdy klepnął się w szyję, Carmen serdecznie się roześmiała. Joshua zgromił ją ponurym spojrzeniem, w którym dało się jednak dostrzec rozbawione iskierki.</div><div>Od tamtej nocy nienawidził komarów.</div></div></div>autumnhttp://www.blogger.com/profile/12176796546991160916noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3455807268160030630.post-23900224821372840312020-10-16T18:00:00.002+02:002021-01-20T21:10:16.229+01:0028. Mówiłam, że nie warto oszukiwać<div style="text-align: center;"><a href="https://www.youtube.com/watch?v=ZoUAi60Xx9o" target="_blank">muzyka</a></div><div style="text-align: center;"><br /></div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;"><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;"><div>Erin Rollins odpadła czternastego dnia. Paskudnie złamała nadgarstek na torze przeszkód, gdy próbowała trochę zbyt szybko wspiąć się na ścianę z opon przy krzykach Mitchella. Sam tor przeszkód nie był trudny, ale zapewne nie pomogły jej wcześniejsze trzy godziny zaprawy fizycznej i brak śniadania.</div><div>Dwudziestego piątego dnia odparł Curt, bo chyba trochę za bardzo wziął sobie do serca propozycje Reznik, że może opuścić szkolenie w każdej chwili. Tuż po tym, jak został wdeptany w błoto i zmieszany z błotem. I może po tym, jak na zajęciach o rzucaniu nożami postawiono go przed tarczą – Joshua nie do końca wiedział, za co, ale był chyba zbyt zmęczony, żeby jakkolwiek się tym interesować.</div><div>Tuż po tym partnerem Akkie Cho został Caleb Zimmerman.</div><div>Z jednej strony Joshua wcale nie dziwił się Curtowi. Zaprawa fizyczna należała do czołówki najgorszych rzeczy, które przeżył w życiu i musiał powtarzać dzień w dzień po parę razy. Kiedy pierwszy raz zwymiotował z wysiłku parę centymetrów od butów Dudleya, a później nie mógł się podnieść, Reznik gwałtownie szarpnęła go do góry i wrzasnęła prosto w twarz:</div><div>– Myślisz, że to są wakacje?! Myślisz, że na misji w trudnej sytuacji, gdy strzela do ciebie cała kawaleria, pozwolą ci na odpoczynek, tylko dlatego że jesteś dzieckiem?! – Popchnęła go w plecy i zmusiła do dalszego biegu. – Przestaniesz ćwiczyć, kiedy będziesz martwy albo nieprzytomny, rozumiesz?! Czy może wolisz odpocząć w ciepłym budynku głównym?!</div><div>Rozumiał. Ale mimo wszystko nogi się pod nim ugięły. Nie miał pojęcia, czy to ze zmęczenia, z nerwów, czy ze wszystkiego naraz.</div><div>Reznik brutalnie wepchnęła mu twarz w błoto.</div><div>To była jedna z tych chwil, w których chciał rzucić to wszystko i odejść. Carmen podeszła i spytała, czy już wszystko dobrze, ale jemu w głowie wciąż dudniły słowa Reznik. </div><div>I próbował się ich trzymać, być może ze względu na wspomnienia.</div><div>Mimo wszystko powoli się do tego przyzwyczajał. Początkowo tuziny siniaków były zaskoczeniem, ale teraz, gdy jego siniaki miały własne siniaki, już nie zwracał na nie uwagi. Brał prysznic dwa razy dziennie, ale nigdy nie starczało mu czasu na dokładne umycie trudnych miejsc. Posłuchał Drake’a i zaczął prać ubrania tuż po torze przeszkód, ale i tak do końca dnia były wilgotne, a błoto wciąż znajdowało sposób, by swędzeniem doprowadzić go do szaleństwa.</div><div>Pięć godzin lekcji pomiędzy torem przeszkód i zaprawą fizyczną a zaprawą fizyczną i torem przeszkód stanowiło najprzyjemniejszą część dnia. Zajęcia z uzbrojenia nie składały się jedynie ze strzelania – Reznik uczyła rekrutów, jak rozbierać i czyścić pistolet, jak rozbroić nabój czy jak złożyć pistolet tak, by zaciął się przy próbie oddawania strzału. Znała mnóstwo różnych metod i wydawało się, że błyszczała właśnie wtedy, na strzelnicy.</div><div>A właściwie prowizorycznej strzelnicy w rogu ośrodka szkoleniowego. </div><div><br /></div><div><br /></div><div>Piętnaście sekund. Pięć nabojów. Pięć celów.</div><div>Joshua schował się za osłoną. Usłyszał cichy dźwięk włączanego stopera. Reznik machnęła ręką.</div><div>Szybko odetchnął i odbezpieczył pistolet.</div><div>Wychylił się i wymierzył w pierwszy karton. Było już ciemno, miał skostniałe z zimna ręce, ale wycelował pewnie i trafił w sam środek korpusu.</div><div>Kątem oka dostrzegł cel wychylający się z góry. Strzelił bez zastanowienia. </div><div>Chybił.</div><div>Zaklął w myślach i strzelił drugi raz, tym razem trafił. Czuł, jak do głowy uderzyła mu fala gorąca.</div><div>Na ugiętych nogach przebiegł do kolejnej osłony. Ostrożnie się wychylił i strzelił do kartonowej postaci. Trafił.</div><div>Kliknięcie za plecami.</div><div>Odwrócił się i oddał strzał. Karton upadł na ziemię z ziejącą w klatce piersiowej dziurą.</div><div>Joshua ostrożnie wyjrzał zza osłony. Pobiegł do przodu i przyparł plecami do wielkiego, czerwonego kontenera. Powoli ruszył w stronę wejścia…</div><div>Strzelił. Pistolet jedynie kliknął.</div><div>Reflektory rozbłysły ostrym światłem. Reznik podeszła do Josha z rękami na piersi i zaciśniętymi jak zwykle ustami. Joshua przestąpił z nogi na nogę, wściekły na siebie za takie głupstwo po trzydziestu dniach podobnych treningów.</div><div>– Cztery z pięciu – zaczął niepewnie. – To chyba dobrze…?</div><div>Reznik uniosła brew. Sięgnęła po pistolet.</div><div>– Atakowało cię pięciu, trafiłeś czterech. Piąty najprawdopodobniej cię dopadł. W tej sytuacji to niezbyt dobry wynik. Nie żyjesz, Rooney.</div><div>Joshua sapnął z frustracją i ruszył ku wyjściu. Napotkał pytające spojrzenie Carmen, ale tylko westchnął i pokręcił głową. Carmen szepnęła coś w stylu: <i>Będzie lepiej</i>, ale to wcale go nie uspokoiło. Zastanawiał się, ile razy dzisiaj będzie musiał to powtórzyć i miał tylko nadzieję, że Reznik nie wymyśli czegoś gorszego.</div><div>Albo na następnych zajęciach to on zostanie żywą tarczą, gdy inni będą uczyli się rzucać noże.</div><div><br /></div><div><br /></div><div>Na szpiegostwie uczyli się o najróżniejszych gadżetach: elektronicznych urządzeniach podsłuchowych, hakerstwie (na którym Joshua zawsze był trochę do przodu), otwieraniu zamków wytrychami i pistoletami do zamków, aparatach fotograficznych i fotokopiarkach, ale ku zawodzie Carmen o niczym tak wymyślnym jak na filmach. Joshua dowiedział się też, jak otworzyć kajdanki z pomocą wsuwki albo spinacza biurowego. Nauczycielem był pan Danny Smith, były agent CIA, który przychodził na lekcje albo w czarnym garniturze, albo w czarnej pilotce. Drake sądził, że Smith był kiedyś pilotem awionetki, ale rozbił się w Grenlandii, odkrył coś ściśle tajnego i od tamtego czasu zaczął pracować dla CIA.</div><div>Brzmiało to całkiem prawdopodobnie, zwłaszcza patrząc na Smitha i jego breloczki z samolotami.</div><div>W skład szpiegostwa wchodziły także zajęcia z pirotechniki, które prowadził Dudley. Wysadzanie w powietrze wszystkiego, co tylko możliwe, rozmowy o bombach, dynamicie i plastiku czy detonacja ładunku kierunkowego na głowie Drake’a wprawiało wszystkich w dobry humor. </div><div>Były też lekcje przetrwania, które prowadzone były przez trójkę instruktorów pod gołym niebem i paskudnie przypominały Joshui Bułgarię. Nauczył się, jak poprawnie rozpalać ogień, gotować – nawet jeśli było to zazwyczaj pieczenie wiewiórki albo gołębia – i budować schronienie. Rekruci dowiedzieli się też, które części różnych roślin i zwierząt nadają się do jedzenia, a także jak zachowywać się przy spotkaniu niedźwiedzia, węża albo innych dzikich zwierząt. Były przyjemne na swój dziwny sposób – stwarzały dodatkową okazję na zjedzenie ciepłego posiłku.</div><div>Joshua całkiem polubił zajęcia z języków obcych, nawet jeśli wcześniej znał tylko angielski, parę słówek po walijsku i umiał się przedstawić po hiszpańsku. Niektórzy rekruci, tacy jak Drake, Caleb czy Akkie, byli w CHERUBIE od lat i mieli spore umiejętności językowe (Drake szczycił się, że zna francuski, holenderski i portugalski). Podczas szkolenia podstawowego każdy uczył się nowego języka od podstaw i do końca kursu musiał opanować co najmniej tysiąc słówek. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że żaden z języków przydzielonych rekrutom nie korzystał z alfabetu łacińskiego. Laura i Carmen uczyły się arabskiego, Akkie koreańskiego, Caleb kantońskiego, a Joshua i Drake rosyjskiego.</div><div>Joshua i Drake codziennie spędzali dwie godziny, marznąc obok siebie w ławce i słuchając nauczyciela, pana Volkowa, który miał tak usypiający głos, że dla Joshuy te zajęcia były istną walką z samym sobą. Pan Volkow szczególnie lubił bić chłopców drewnianą linijką po rękach, gdy nie uważali, albo rzucać w nich słownikiem. Czasem sennym głosem rzucał rosyjskie żarty, które bawiły tylko jego. Joshua mimo wszystko nie mógł narzekać. Nauczycielka Carmen wiecznie twierdziła, że Laura i Carmen zasługują na karę, dlatego średnio dwa razy w tygodniu kończyły na zewnątrz, z rękami w górze, o pierwszej w nocy.</div><div><br /></div><div><br /></div><div>Kolejną lubianą przez Josha lekcją było karate.</div><div>Rekrutom nie przysługiwał przywilej ćwiczenia na sprężystej podłodze dojo. Uczyli się boso na zabłoconym placu przed barakiem. Każda lekcja wyglądała tak samo – pokazywano im nowy cios, który potem ćwiczyli do perfekcji. Później powtarzali ciosy, których nauczyli się wcześniej, a każde zajęcia kończył pełnokontaktowy sparing.</div><div>Joshua uśmiechnął się, widząc, jak Carmen przestąpiła z nogi na nogę. Mitchell właśnie ogłosił początek walki.</div><div>Stali naprzeciw siebie. Joshua lekko zmrużył oczy. Czekał na ruch przeciwniczki.</div><div>Ale chyba by się nie doczekał.</div><div>Celował w twarz, ale Carmen z łatwością zablokowała cios. Uderzyła go podstawą dłoni w twarz i mocno odepchnęła. Gdy tracił równowagę, podcięła mu nogi.</div><div>Sprytnie, acz niewystarczająco.</div><div>Runął na beton i boleśnie obił sobie plecy, ale w ciągu ostatnich trzydziestu ośmiu dni zdążył już do tego przywyknąć. Podniósł się bez trudu, rzucił Carmen wyzywające spojrzenie. Znów przestąpiła z nogi na nogę.</div><div>Joshua kątem oka dostrzegł, że Mitchell ich obserwuje.</div><div>Carmen wyprowadziła cios prosty. Joshua postanowił wypróbować nową, dzisiejszą sztuczkę: kopnięcie zbijające. Zdążył uderzyć Carmen stopą w łokieć i odrzucić jej rękę, po czym kontratakował kopnięciem bocznym. Z Carmen uleciało całe powietrze, a Joshua odruchowo nieznacznie się uśmiechnął.</div><div>Po kolejnych pięciu minutach walki zauważył, że Carmen z trudem łapała powietrze, a zostało przecież jeszcze dwa razy tyle. Nieco zwolnił i czasami pozwalał się powalić tylko po to, by wstać nieco wolniej i pozwolić Carmen na oddech. Wiedział jednak, że jeśli odpuszczałby za bardzo, instruktorzy by to zauważyli i ukarali ich oboje.</div><div>Blokował kolejne ciosy. Wreszcie wykonał łatwą kontrę, dzięki czemu Carmen runęła na beton.</div><div>Wspominała, że kiedyś uczyła się karate, bo jej tata był instruktorem. Nie wyglądała na mistrzynię olimpijską z poczwórnym czarnym danem, ale dało się wyczuć precyzję i moc, z jaką wymierzała niektóre ciosy.</div><div>Kolejne kopnięcie wymierzone prosto w żebra. Kolejne stęknięcie Carmen.</div><div>Kolejna lekcja karate.</div><div><br /></div><div><br /></div><div>Na torze przeszkód szybko bardzo przydatna okazała się współpraca.</div><div>Laura miała małe problemy z plecami, dlatego Drake i Joshua brali od niej część ekwipunku; w zamian Laura dzieliła się z nimi kolacją. Carmen trochę gorzej radziła sobie ze wspinaniem, więc Caleb starał się przytrzymywać jej drabinkę; w ramach zapłaty Carmen dawała mu dodatkowe wskazówki odnośnie roślin. Akkie miała dar do ześlizgiwania się w błoto, zatem Joshua w miarę możliwości próbował jej pomagać. Dzięki temu zyskał dodatkową wiedzę na temat możliwych skrótów i ukrytych kamer, które Akkie zauważyła, gdy była na poprzedniej turze szkolenia. Wyleciała, bo pechowo skręciła sobie nogę, a teraz podchodziła do szkolenia drugi raz.</div><div>Pięćdziesiątego drugiego dnia Akkie doznała <i>złotego urazu</i>. Rozcięła sobie rękę i w oczekiwaniu na pielęgniarkę trafiła do pokoju utrzymywanego w błogiej temperaturze dwudziestu dwóch stopni, w towarzystwie ekspresu i biszkoptów w czekoladzie. Joshua dałby wszystko, żeby się tam znaleźć, ale mógł tylko pomarzyć o takim urazie. Znając swoje szczęście, pewnie złamałby nogę w dziewięciu miejscach i byłby wyłączony ze szkoleń na następne… zawsze.</div><div>Ale właśnie z powodu braku Akkie postanowił wybrać pięćdziesiąty drugi dzień.</div><div>Drake i Laura jak zwykle prowadzili na torze przeszkód, ale Joshua był zaledwie czterdzieści metrów za nimi. Obejrzał się za siebie. Carmen właśnie przebiegała po rozłożonych na ziemi oponach, dwadzieścia metrów z tyłu. Joshua nieco zwolnił i niespiesznie przeskoczył stóg siana. Czekało ich teraz bagno, w którym trzeba było zanurkować i przepłynąć pod gałęzią, jednak Akkie powiedziała, że da się to ominąć.</div><div>W oczekiwaniu na Carmen Joshua przyjrzał się błotnistemu stawowi. Po lewej stronie miało być płycej i nie trzeba było nurkować. Gdy tylko Carmen go dogoniła, przedstawił jej swój plan.</div><div>Pokręciła głową.</div><div>– Jezu, Joshua. – Przetarła czoło dłonią. – Przecież nas złapią.</div><div>– Nie ma tu nigdzie kamer – szepnął Joshua, gdy błoto zaczęło pod nimi cmokać. – Instruktorzy też nie zajmują się nami, a Reznik chyba siedzi w gabinecie.</div><div>– Ogląda nas na kamerach – odparła pewnie Carmen. Uśmiechnęła się do Josha. – Przepraszam, ale chyba wolę pójść normalnie. Nie chcę mieć kary.</div><div>– Ale… A, wal się, rób, jak chcesz – mruknął Joshua, wywracając oczami. – Twoja strata.</div><div>Ale słowa Carmen zapadły mu w pamięć. Może faktycznie nie powinien…?</div><div>A, trudno. Carmen wiecznie była przewrażliwiona na punkcie zasad i <i>ojej, jeszcze wpadniemy w kłopoty</i>. Trochę żartobliwie wystawił w stronę jej pleców środkowego palca. </div><div>Nie będzie słuchał paranoiczki. Ostatecznie postanowił zaoszczędzić czas i pójść skrótem. Wiedział też, że na jeziorku było płytsze miejsce, które skracało dystans o całe dwadzieścia metrów. Akkie pokazała mu też lepszą metodę na pokonanie tych paskudnych poprzeczek, po których trzeba było przejść, trzymając się rękami, pięć metrów nad rowem, którego zawartość podejrzanie śmierdziała.</div><div>Dzięki temu wszystkiemu Joshua dotarł na metę pierwszy. Drake pokręcił głową.</div><div>– Jak ty to zrobiłeś?</div><div>Joshua uśmiechnął się tajemniczo.</div><div><br /></div><div><br /></div><div>Najgorsze w szkoleniu podstawowym zdecydowanie nie było wieczne zmęczenie.</div><div>Najgorsze było zimno.</div><div>Ciepło wydzielano rekrutom w bardzo skąpych dawkach – gorące napoje do lunchu, ciepły wieczorny prysznic czy podgrzana kolacja. Spali pod cienkimi, papierowymi kocami, w wiecznie zimnej sali. Carmen twierdziła, że mieli szczęście, ponieważ mogła trafić im się zimowa tura. Joshua sądził, że takie szczęście to żadne szczęście.</div><div>Spał, dygocząc z zimna, śniło mu się zimno, a na dodatek próbował ułożyć się tak, żeby nie czuć gigantycznego sińca nad nerkami, ostatniego autografu Carmen. Stare sprężyny skrzypiały przy każdym ruchu, a na dodatek były straszliwie niewygodne, ale noc była jedynym czasem, w którym można było naprawdę odpocząć – nawet jeśli i tak zawsze spali zbyt krótko.</div><div>Aż poczuł coś lodowatego.</div><div>To coś wlewało mu się do nosa, ust i oczu, wdzierało się pod ubrania, sprawiało, że tracił dech.</div><div>– Wstawaj, Rooney! – wrzasnęła Reznik.</div><div>Ostre światło latarki oświetliło twarz Josha. Z przerażeniem domyślił się, do czego doszło.</div><div>Strumienie lodowatej wody go zalewały, gdy próbował włożyć buty. Reznik skierowała na nie węża. Joshua zawahał się.</div><div>– Wkładaj buty – zakomenderowała Reznik, wciąż polewając go wodą.</div><div>Joshua rozumiał, że protesty tylko pogorszyłyby sytuację. Jęknął w duchu. <i>Przeklęta Akkie</i>.</div><div>– Na zewnątrz. JAZDA! – ryknęła Reznik, gdy Joshua stanął przed nią na baczność.</div><div><i>Tylko nie to, tylko nie to…</i></div><div>Trzasnęły za nimi drzwi, gdy znaleźli się na zewnątrz. Reznik krytycznie spojrzała na Josha.</div><div>– Słuchaj no, Rooney – powoli wycedziła przez zęby. – Jeśli cię nie złapią, znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią techniką. Jeśli cię złapią, znaczy, że oszukiwałeś. Jasne?</div><div>Joshua żarliwie pokiwał głową, drżąc. Reznik uśmiechnęła się jadowicie.</div><div>– Świetnie – stwierdziła krótko, po czym wężem zmusiła Josha, by szedł dalej. – Nie ma kamer, tak? Akkie nie jest pierwszą osobą, która powtarzała kurs. Może i znasz parę sztuczek, ale my znamy je wszystkie.</div><div>Joshua ku swojej rozpaczy zobaczył, że szli na tor przeszkód.</div><div><br /></div><div><br /></div><div>Pokonanie toru przeszkód w dzień stanowiło swojego rodzaju wyzwanie. Pokonanie toru przeszkód po spłukaniu lodowatą wodą, prawie w samej bieliźnie i w nocy początkowo wydawało się Joshowi niemożliwe. Każda przeszkoda wyglądała inaczej, ślizgał się na ostrych kamieniach rozrzuconych po torze, a trzęsienie się z zimna wcale mu nie pomagało. Wspinał się na drewniane poprzeczki, by z nich spadać i nurkował w błocie, by po chwili wypłynąć po drugiej stronie. Przeklinał swój los, ale doskonale wiedział, że to była tylko i wyłącznie jego wina.</div><div>Do mety udało mu się dotrzeć półtorej godziny później, czyli znacznie dłużej, niż zajmowało mu to zazwyczaj.</div><div>– No dobra, Rooney – zawołała Reznik, świecąc na Josha latarką. – Chcesz powtórzyć to jeszcze raz czy już oduczyłeś się oszukiwania?</div><div>– Mogę wybrać? – wybrało się Joshowi.</div><div>– Pewnie – Reznik zabrzmiała prawie sympatycznie. – Nie mam całej nocy.</div><div>Joshua stłumił uśmiech.</div><div>– Już więcej nie będę – obiecał. – To było… głupie. Ja byłem głupi, znaczy się. Wciąż jestem.</div><div>Reznik odchrząknęła, po czym machnęła dłonią w stronę baraku. Gdy znaleźli się przed drzwiami, Reznik kazała mu się zatrzymać.</div><div>– Została godzina do pobudki – oznajmiła powoli. – Skoro już i tak jesteś rozbudzony, myślę, że dodatkowa godzina bez snu dobrze ci zrobi, ponoć to pomaga w rozmyślaniu nad własnymi czynami – dodała sucho. – Kucnij na palcach… Dokładnie tak. Do zobaczenia rano! – zawołała, po czym weszła do baraku i zatrzasnęła za sobą drzwi.</div><div>Do Josha to na początku nie dotarło.</div><div>A potem minęło pięć minut, potem dziesięć… a wciąż nikt po niego nie przyszedł. Nie potrafił myśleć o niczym innym niż o zimnie i drętwiejących łydkach.</div><div>Aż wreszcie usłyszał jakiś zamęt i skrzypiące drzwi. Spojrzał w ich stronę z nadzieją w sercu.</div><div>– Carmen?! – szepnął. – Co ty tu robisz?! Przecież…</div><div>– Cicho – syknęła Carmen, po czym stanęła obok Josha i uśmiechnęła się. – Mówiłam, że nie warto oszukiwać.</div><div>– Williams, idiotko, jak dowiedzą się, że tu przyszłaś…</div><div>– Przecież nie zostawię cię samego – obruszyła się Carmen. – Jesteśmy partnerami, co nie? Poza tym wcale nie jest tak zimno. Jest… rześko – powiedziała, opatulając się ramionami – ale przyjemnie. Wyobraź sobie, że mamy jakąś supermoc, dzięki której możemy się rozgrzać albo coś…</div><div>– No jakoś nie działa – warknął Joshua. – Jeśli nie zauważyłaś, ja muszę jeszcze…</div><div>– Och, faktycznie! – wykrzyknęła Carmen i kucnęła w tej samej pozycji, co Joshua. Stęknęła. – Jeju, już wiem, jak się czuliście, gdy na mnie czekaliście… Wciąż strasznie mi przykro…</div><div>– Ale ty jesteś głupia – przerwał jej Joshua z zimną furią. – Idź spać. Mitchell mówił, że mamy jutro dodatkowe godziny zaprawy fizycznej, więc musimy się, <i>króliczki</i>, szykować.</div><div>Carmen pokręciła głową z życzliwym uśmiechem i rozmasowała łydki. Sekundę później znów schowała ręce za głową.</div><div>– Zostaję. Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie, przynajmniej tak mi mówiła mama…</div><div>Joshua westchnął z frustracją. W ostatniej chwili powstrzymał się przed przeczesaniem włosów. Był pewien, że ktoś ciągle go obserwował.</div><div>Czyli zapewne widział Carmen.</div><div>– Reznik nie wpuści cię z powrotem?</div><div>Carmen chwilę milczała.</div><div>– To też – przyznała wreszcie – ale głównie to pierwsze.</div></div></div>autumnhttp://www.blogger.com/profile/12176796546991160916noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-3455807268160030630.post-68221736693047605632020-10-09T18:00:00.004+02:002021-01-20T21:08:32.714+01:0027. Ruchy, Rooney, ruchy<div style="text-align: justify; text-indent: 30px;"><div>Obudził go dziwny dźwięk – zupełnie jakby ktoś chodził po pokoju.</div><div>Wymruczał coś niewyraźnie pod nosem, przetarł oczy i otworzył je, tłumiąc ziewnięcie. </div><div>– Chryste, Warren, co ty tu…?!</div><div>Ożywił się w sekundę. Warren Dallas właśnie stał obok jego łóżka i wyciągał rękę po budzik.</div><div>Drugą sekundę zajęło mu zorientowanie się w tej sytuacji.</div><div>Gdy tylko poderwał się do siadu, Warren odstawił budzik jak oparzony i niepewnie się uśmiechnął.</div><div>– Cóż, szukałem chusteczek – powiedział niewinnie. – Wracaj do spania.</div><div>Problem w tym, że Joshua całkowicie mu nie uwierzył.</div><div>– Akurat. Co ja mam, pięć lat? – prychnął. – Zamykam drzwi na noc, odkąd wrzuciliście mi lód do łóżka. Poza tym nie chowam chusteczek w budziku, bo a) pewnie byłoby to niewygodne, b) pewnie byłoby to idiotyczne, więc możesz mi łaskawie wyjaśnić, co robisz w moim pokoju?!</div><div>Podnosił głos z każdym słowem, więc pod koniec Warren szybko do niego przyskoczył i zasłonił usta dłońmi.</div><div>– Ciszej, Josh, Jezu – szepnął pospiesznie. – Idź spać.</div><div>– Co się…</div><div>– Nic – przerwał Warren i zaczął się odsuwać. – Ja tylko… Ja już pójdę. Kolorowych snów. – Uśmiechnął się.</div><div>Joshua ponuro się w niego wpatrywał.</div><div>– Zjeżdżaj stąd, Warren – wycedził przez zęby. – Jutro… a właściwie dzisiaj zaczynam podstawówkę, więc daj mi spać.</div><div>Położył się, nakrył kołdrą pod sam podbródek…</div><div>A potem odwrócił głowę i dostrzegł rękę Warrena sięgającą po elektroniczny zegarek. Zaklął pod nosem, wstał i nie zwracając uwagi na protesty Warrena, wypchnął go z pokoju.</div><div>– O co ci chodzi? – spytał, kiedy tylko Warren znalazł się na korytarzu. Tuż pod nogami miał coś, co łudząco przypominało… – I czemu masz pod nogami wytrych?</div><div>– To ja już…</div><div>Zgarnął wytrych i szybko odszedł. Joshui nawet nie chciało się dowiadywać reszty.</div><div>Tylko odprowadził go wzrokiem, westchnął znacząco i w ostatniej chwili powstrzymał się od trzaśnięcia drzwiami. Upewnił się trzy razy, czy na pewno zamknął je na klucz, nim poczłapał z powrotem do łóżka i ponownie nastawił budzik na czwartą. Zanim udało mu się zasnąć, minęło długie trzydzieści minut przewracania się z boku na bok.</div><div>I ku jego rozpaczy okazało się, że trzy godziny snu minęły bardzo szybko.</div><div>Gdy przeciągał się na łóżku, towarzyszyło mu dziwne, nieswoje uczucie. Gdy postawił stopy na błękitnym dywaniku i przeciągle ziewnął, to uczucie nadal tam było. Ignorował je jeszcze przez parę sekund.</div><div>Dopiero wtedy zauważył, że na podłodze leżała sterta ubrań i wojskowy plecak z dziesiątkami kieszeni. Nie trzeba było dokładnie się im przyglądać, by zauważyć różnice w porównaniu ze standardowym uniformem CHERUBA. Na jasnoniebieskich koszulkach i bojówkach widniały piątki. Nie były to także świeżo uprane, pachnące lawendowym płynem do płukania, wyprasowane rzeczy, a właściwie szmaty. Plamy, rozdarcia, odrażająca bielizna i wychodzone, cuchnące glany z odlatującą podeszwą. </div><div>Zapowiadało się ciekawie.</div><div>Ale przywodziło na myśl jedno.</div><div>To <i>dziwne uczucie</i> to stres.</div><div>Joshua westchnął i przyciągnął plecak bliżej. W porównaniu do pozostałego sprzętu był w całkiem dobrym stanie, a w środku znajdowały się wyglądające na nowe kompas, multitool, niewielka latarka, bidon i tona innych sprzętów, których Joshua nie potrafił rozpoznać.</div><div>Jeszcze ciekawiej.</div><div>Znów spojrzał na ubrania i zacisnął usta w wąską kreskę. Musiał włożyć znoszoną koszulkę i spodnie, bo widniały na nich numery, ale co z resztą? Przecież miał własne bokserki, które nie wyglądały, jakby przeżyły dwie wojny, wybuch granatu i wystrzelenie w kosmos wyrzutnią rakiet. Jego buty także były w znacznie lepszym stanie.</div><div>A co, jeśli zostanie ukarany za to, że nie włożył przydzielonych ubrań? Faith mówiła, że brudne sztuczki to specjalność instruktorów… A może zostanie wyśmiany za to, że włożył używane bokserki?</div><div>Wziął głęboki wdech i pokręcił głową. Włoży własne rzeczy.</div><div>Po trwającym dwie minuty gorącym prysznicu umownie umył zęby, ubrał się, po czym zarzucił plecak na ramię i wyszedł z pokoju. Miał wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mu z piersi, ale dzielnie szedł dalej. Oby tylko wstał wystarczająco szybko i zdążył na czas.</div><div>Do ośrodka szkoleniowego dotarł dziesięć minut przed piątą. Przeszedł przez bramę wysoką na pięć metrów i wszedł na błotnisty plac. Właśnie tam stał główny budynek ośrodka szkoleniowego – betonowy kloc bez okien i ogrzewania, nowy dom Josha na całe sto dni.</div><div>Joshua westchnął i podrapał się po głowie. Starał się nie myśleć o tym, że wyglądało to okropnie; może nie gorzej niż bielizna, ale wciąż okropnie.</div><div>W środku stało dziesięć metalowych łóżek z wyraźnie wysłużonymi materacami. Jeden z cherubinów, którego Joshua kojarzył tylko z widzenia, opierał się o ścianę, a wokół niego zgromadziło się kilka innych osób. Nie licząc Curta, ich też nie znał.</div><div>Zajął miejsce przy piątym łóżku, ostrożnie usiadł na metalowej ramie i zaczął nerwowo bębnić palcami o udo. Najgorsze było to, że tak naprawdę nie wiedział, czego się spodziewać – ponoć każde szkolenie trochę się różniło, a na dodatek trafiła im się nowa instruktorka.</div><div>Dwie minuty przed godziną zero do budynku wpadł zadyszany Drake ze zmierzwionymi włosami i koszulką nierówno włożoną w spodnie.</div><div>– O Boże, biegłem jak Flasz, bo myślałem, że się spóźnię – wysapał, ocierając czoło. – Już wiem, jak się czują myszy z petardą w…</div><div>– Ty mały, chory sadysto – zaśmiał się Curt, lekko uderzając go w ramię. – Jaki masz numer?</div><div>Drake zerknął na koszulkę.</div><div>– Dumne dwa – oznajmił wesoło. – Współczuję frajerowi, który ma jeden. Jedynki zawsze są wywoływane…</div><div>– Chyba jesteśmy w parze – przerwała mu drobna dziewczyna z włoskim akcentem. – Jestem jedynką.</div><div>– To współczuję frajerce. – Wyszczerzył się Drake. – My się chyba nie znamy, jestem Drake. Miło poznać, partnerko.</div><div>– Laura. – Uśmiechnęła się dziewczyna.</div><div>Joshua zorientował się, że w środku znajdowali się już prawie wszyscy. Brakowało tylko szóstki.</div><div>– Ej, wy też dostaliście takie brudne majty? – zawołał Drake.</div><div>– Ciszej, jeszcze instruktorzy usłyszą…</div><div>– Ja dostałem – odparł Curt, a na jego usta wpełzł delikatny uśmieszek. – Nie było szans, żebym je założył. Wziąłem swoje.</div><div>– Ja też, Josh też, z tego co wiedzę – zaznaczył Drake, po czym odchrząknął i znacząco popatrzył na resztę. – A wy co, nie boicie się robactwa, bakterii i innych?</div><div>Drzwi z hukiem uderzyły o ścianę. Drake odskoczył.</div><div>Do sali wmaszerowała kobieta z surowym wyrazem twarzy, wyraźnymi kośćmi policzkowymi i włosami zebranymi w schludny kok. Wojskową kurtkę przewiązała w biodrach. Stanęła przed rekrutami, skrzyżowała ręce na piersi i zlustrowała ich wzrokiem. </div><div>– Na baczność przed łóżkami. JUŻ – zakomenderowała. Miała w głosie coś takiego, że wszyscy bez zająknięcia zerwali się z miejsc i wyprostowali przed łóżkami. – Spocznij. Nazywam się Martha Reznik i od dzisiaj należycie do mnie. Witam wszystkich w naszym przytulnym ośrodku szkoleniowym. – Powoli ruszyła w stronę pierwszego łóżka. Joshua kątem oka zauważył, że Laura lekko się skurczyła pod spojrzeniem Reznik. Bez słowa ruszyła dalej.</div><div>Ciche parsknięcie potoczyło się echem po pomieszczeniu.</div><div>Reznik zatrzymała się.</div><div>– Czego się szczerzysz, numerze dwa? – spytała pogodnie. – Tak ci wesoło, że dzisiaj zaczynasz szkolenie? Czy może chcesz zostać naszym prywatnym błaznem?</div><div>– Tak, psze pani. I nie, psze pani.</div><div>Reznik odwróciła się do niego i podeszła bliżej. Uśmiech momentalnie zszedł z ust Drake’a.</div><div>– Co powiedziałeś?</div><div>– Ekhm… Nic, psze pani – bąknął Drake.</div><div>– Zatem odzywasz się i twierdzisz, że nic nie mówisz? – Reznik uśmiechnęła się chłodno. – Wspaniale. Potwierdza się, że w każdym zespole jest jakiś półgłówek.</div><div>Tylko Drake odważył się zaśmiać, ale chyba sam nie wiedział, czy bardziej ze strachu, czy faktycznie go to rozśmieszyło.</div><div>Reznik ruszyła dalej. Minęła Curta wbijającego spojrzenie w podłogę, rudego chłopaka z numerem pięć, aż wreszcie dotarła do Josha.</div><div>Miał wrażenie, że nadeszła godzina ostateczna. Zacisnął usta, w ostatniej chwili powstrzymał się przed przeczesaniem włosów, spuścił wzrok na podłogę i starał się oddychać bardzo cichutko. Wydawało mu się, że Reznik przyglądała mu się zdecydowanie za długo.</div><div>– Uważajcie na piątkę. Zdmuchnie go przy pierwszym lepszym wietrze – rzuciła tylko.</div><div>Joshua pozwolił sobie cicho odetchnąć, ale Reznik zatrzymała się już dwa metry od niego.</div><div>– A gdzie szóstka? – spytała zdziwiona. – Szkoda, że nie przyszła.</div><div>Ruszyła dalej, nie mówiąc już nic. Zlustrowała krótkim spojrzeniem dwie dziewczyny z numerami siedem i osiem, aż wreszcie wróciła do punktu wyjścia i uśmiechnęła się.</div><div>– No nic, rekruci. Nie możemy zacząć bez numeru sześć, oprócz tego piątka nie może zacząć bez partnera. Mam jednak pomysł na to, jak możemy zaczekać na jej przybycie.</div><div><br /></div><div><br /></div><div>Właśnie tak dwie pierwsze godziny z dwóch tysięcy czterystu stały się piekłem.</div><div>Trzy dziewczyny i czterej chłopcy kucali na palcach stóp z rękami założonymi za głowę. Dwadzieścia minut w takiej pozycji wystarczyło, by zdrętwiały im łydki – a po dwóch godzinach Joshua nie mógł już myśleć o niczym oprócz bólu. Kimkolwiek był tajemniczy numer sześć… Oberwie mu się, jak tylko tu przyjdzie. Joshua obiecał to sobie jakieś osiemdziesiąt razy.</div><div>Świetnie, że wypadło akurat na jego partnera.</div><div>W międzyczasie do Reznik zdążyli dołączyć dwaj instruktorzy. We trójkę pili teraz kawę, rozmawiali i pokrzykiwali na rekrutów, gdy ktoś runął na podłogę.</div><div>O siódmej dwadzieścia dwa do sali wpadła zadyszana dziewczyna z krótkimi, poplątanymi włosami i okrągłą twarzą. Spojrzała na wszystkich, zadrżała, potem dostrzegła instruktorów i pociągnęła nosem. Zadrżała raz jeszcze i zająknęła się.</div><div>Joshua skądś ją kojarzył.</div><div>Reznik uśmiechnęła się przyjaźnie i szybko podeszła do dziewczyny.</div><div>– Dzień dobry, Carmen – powiedziała miękkim tonem. – Miło, że się pojawiłaś. Pewnie jakieś babskie sprawy, pyszne śniadanko, poranne wiadomości przy parującej kawusi, co nie? Nie trzeba było się spieszyć, nie martw się, w życiu nie zaczęlibyśmy bez ciebie. Popatrz, poprosiłam pozostałych, żeby poczekali na ciebie w tej bardzo niekomfortowej pozycji. Jak myślisz, Carmen, możemy już pozwolić im wstać?</div><div>Carmen spojrzała na nią przestraszonymi oczami.</div><div>– Tak – pisnęła szybko.</div><div>– No dobrze, możecie wstać! – zagrzmiała Reznik i klasnęła w dłonie. – Carmen, zajmij, proszę, miejsce przy łóżku numer sześć. Nie przejmuj się, jestem pewna, że twoi koledzy i koleżanki są zachwyceni. Prawda? – Podniosła głos.</div><div>– Wniebowzięci – odezwał się Drake ponuro.</div><div>Reznik splotła ręce za plecami i bardzo dramatycznie spojrzała na Carmen.</div><div>– Widzę, Carmen, że masz piękne, nowiutkie buty. Czy ktoś jeszcze wpadł na taki pomysł? – Oprócz Josha rękę unieśli Curt, Drake i dziewczyna z numerem siedem. Reznik uniosła brew z uznaniem. – Dobra decyzja. Pewnie zaszła jakaś pomyłka i dostaliście nie do końca nowe ubrania, ale nie ma czym się martwić. Będziecie je nosić tylko przez sto dni.</div><div>Joshua uśmiechnął się pod nosem, kątem oka badając reakcje pozostałych. Carmen miała łzy w oczach, rudy chłopak z numerem pięć zaciskał szczękę, a jeden z instruktorów z zaciekawieniem uniósł okulary przeciwsłoneczne.</div><div>– No dobrze, skoro wszyscy już jesteśmy w komplecie, pozwólcie, że zaczniemy – ogłosiła Reznik, ruszając na środek. Dwaj instruktorzy wstali i zajęli miejsca po obu jej stronach. – Poznajcie moich wspaniałych kolegów, którzy pomogą mi w czuwaniu nad wami: oto pan Dudley i pan Mitchell.</div><div>Obaj tylko skinęli głowami. Ich specjalnością była chyba przemiana życia rekrutów w piekło na ziemi. Koszulki zdawały im się pękać pod muskułami. Dudleyowi, łysemu z brodą i w okularach przeciwsłonecznych, brakowało tylko rękawów tatuaży, by uchodzić za rasowego gangstera. Mitchell miał za to krzywy nos, bliznę na łuku brwiowym i kotwicę na bicepsie.</div><div>– No dobrze, żeby Carmen na pewno niczego nie przegapiła, nazywam się Martha Reznik i tak, jak pewnie słyszeliście, byłam komandosem w NAVY SEALs. Dzisiaj zaczynamy szkolenie i przez następne sto dni jesteście pod moją komendą. Mam nadzieję, że każdy kolejny dzień będzie jeszcze radośniejszy niż poprzedni – zagrzmiała Reznik. – Żadnych świąt, żadnych weekendów. Wstajecie o 5:45, bierzecie zimny prysznic, potem jazda na tor przeszkód. Śniadanie o 7:00, zaprawa fizyczna, o 9:00 szkoła. Będziecie mieć zajęcia ze szpiegostwa, języka, uzbrojenia i zasad przetrwania. Po szkole, o 14:00, tor przeszkód, o 15:00 lunch, o 16:00 zaprawa fizyczna. O 18:00 wracacie tutaj. Kolejny prysznic, może w ciepłej wodzie, jeśli się spiszecie, potem pierzecie ciuchy w zlewach, czyścicie i pastujecie buty. O 19:00 kolacja, od 19:30 do 20:30 odrabiacie lekcje, potem myjecie zęby, a o 20:45 gasicie światło. Czekają was także wycieczki poza kampus w ramach lekcji przetrwania, a ostatnie trzy dni szkolenia spędzimy w Norwegii. Jeśli macie jakąś skargę, coś wam się nie podoba albo macie jakiś problem, składacie ją u mnie, u pana Dudleya albo u pana Mitchella. Płot wokół ośrodka zbudowano nie po to, żeby was tu więzić, ale żeby powstrzymać waszych kolegów przed wślizgiwaniem się do środka i pomaganiem wam. Możecie opuścić ośrodek w każdej chwili, ale ten, kto zechce wrócić, będzie musiał zacząć od początku. Jeśli ktoś dozna urazu, który wyłączy go z ćwiczeń na dłużej niż trzy dni, także musi zacząć od początku podczas następnej tury szkolenia. Zrozumiano?</div><div>Odpowiedział jej niemrawy pomruk.</div><div>– Zrozumiano?! – ryknęła Reznik.</div><div>– Tak jest! – odpowiedzieli równo rekruci.</div><div>Reznik uśmiechnęła się słodko i spojrzała na zegarek na nadgarstku.</div><div>– No dobra, rekruci. Skoro szóstka ma pełniutki brzuszek…</div><div>– Nie, proszę pani, ja…</div><div>– CZY KTOŚ POZWOLIŁ CI SIĘ ODEZWAĆ?! – wrzasnęła Reznik, nachylając się do Carmen. – Gdzie ja… Skoro szóstka ma pełniutki brzuszek, a my i tak jesteśmy spóźnieni, ominiemy śniadanie i zaczynamy od toru przeszkód.</div><div><br /></div><div><br /></div><div>Joshua zdawał sobie sprawę z tego, że Wielka Brytania była deszczowym krajem. Gdyby zapytano go, co było pierwsze: błoto czy wszechświat, jeszcze dziesięć minut bez zastanowienia odpowiedziałby, że wszechświat. Jednak gdy zobaczył tor przeszkód, zrozumiał, że całe życie był w błędzie. Jeśli teoria Wielkiego Wybuchu była prawdziwa, wszystko zdecydowanie powstawało właśnie w tym miejscu. Pierwsze nie było też jajko ani kura.</div><div>Pierwsze było błoto.</div><div>Reznik truchtem poprowadziła ich na tor przeszkód.</div><div>– Ten, kto skończy ostatni, biegnie jeszcze raz! – krzyknęła, po czym machnęła na tor. – Do roboty!</div><div>Joshua prowadził, gdy rekruci przesadzili pionową, drewnianą ścianę. Tuż za nią czekał rów pełen błota, które sięgało Joshowi do pępka. Miał szczerą nadzieję, że nie będzie musiał w nim nurkować.</div><div>– Hej, ja…</div><div>Joshua obrzucił Carmen krótkim spojrzeniem, ale nie odezwał się. Gdy tylko przedostał się do zasieków i zaczął przeczołgiwać pod drutem kolczastym, Drake Alden wyskoczył jak rakieta i go wyprzedził. Joshua westchnął i pokręcił głową. Nie było co się spieszyć – to ostatni miał zaliczać tor jeszcze raz.</div><div>– Jestem Carmen.</div><div>– Ta. Zauważyłem.</div><div>– Ja… Przepraszam. To moja wina, że nie mamy śniadania i… Jestem pewna, że nastawiłam budzik dobrze, bo sprawdzałam osiem razy i jeszcze potem w nocy, jak nie mogłam zasnąć… ale potem się obudziłam i dosłownie zniknął, nie popsuł się ani nic, a wtedy była już siódma i…</div><div>– Okej – mruknął Joshua, wzruszając ramionami. – Ale po co mi to mówisz?</div><div>– Chciałam tylko… Przepraszam – pisnęła Carmen.</div><div>Joshua wywrócił oczami, zacisnął zęby i truchtem ruszył dalej, do brudnego stawu. Początkowo planował wskoczyć do wody, ale dostrzegł dwie dyndające z góry liany. Drake właśnie przeprawiał się na drugą stronę.</div><div>Joshua wyłamał palce, niepewnie chwycił linę i już miał skakać…</div><div>– Jak długo tu jesteś?</div><div>– W sensie? A, w CHERUBIE. Jakoś dwa tygodnie – powiedział szybko.</div><div>– Ja też jakoś tak – odparła Carmen z serdecznym uśmiechem. – Wydaje mi się, że cię znam. Nie spotkaliśmy się kiedyś w windzie? W sensie byłam tą pomarańczową koszulką, która…</div><div>– RUCHY, ROONEY, RUCHY! – wrzasnął Dudley. – WILLIAMS, NIE OBIJAĆ SIĘ! DRAKE, DO ROBOTY! NIE MAMY CAŁEGO DNIA!</div><div>Joshua z poirytowaniem skinął głową.</div><div>– <i>Sorry </i>za kolegę – mruknął tylko i skoczył.</div><div>Szybko się zorientował, że nie da rady.</div><div>Nie zdążył przefrunąć nawet do połowy stawu. Lina wyślizgnęła mu się z rąk. Wleciał do bagnistego stawu i przez sekundę przypomniała mu się końcówka napowietrznego toru przeszkód. Tam smród wypełniał całe jego ciało, tutaj brudna woda zalewała mu usta i oczy. Szybko odbił się stopami od dna i szybkim, trochę sztywnym kraulem zaczął płynąć przed siebie. Serce waliło mu jak szalone, gdy wyszedł na suchy ląd i przetarł dłonią twarz. </div><div>– RUCHY, ROONEY!</div><div>– No idę przecież – warknął Joshua pod nosem.</div><div>Pół godziny przeskakiwania niewielkich murków, wspinania się na drewniane ściany, brodzenia w błocie po kolana i spadania z liny rozciągniętej dwa metry nad ziemią później, Joshua dotarł do ostatniej przeszkody – jeziora. Należało po prostu je przepłynąć, co wydawało się aż za łatwe, ale nie narzekał.</div><div>Dostrzegł Drake’a i Laurę, którzy właśnie wychodzili na brzeg. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, skończy trzeci. Obejrzał się na Carmen, która cały czas próbowała dotrzymać mu kroku, nawet jeśli była już zadyszana i cała czerwona na twarzy. Uśmiechnęła się i pokazała mu uniesiony kciuk, po czym oboje wskoczyli do wody.</div><div>– Pływasz jak pięciolatka – zauważył Joshua.</div><div>– Sorki. Zanim tu przyjechałam, panicznie bałam się wody, wiesz, kiedyś taki jeden kolega podtopił mnie na basenie… Nauczyłam się dopiero tutaj, parę dni temu. Uczyła mnie taka jedna bardzo miła starsza dziewczyna.</div><div>To wiele wyjaśniało.</div><div>Joshowi wydawało się, że Drake i Laura pokonali jezioro trochę szybciej, ale nie zwracał na to uwagi. Dygocząc, wyszedł z wody, cały w błocie i przemoknięty do suchej nitki. Od razu podszedł do sterczącej z ziemi rury zakończonej kranem i opłukał twarz.</div><div>– Ja na twoim miejscu zdjąłbym koszulkę – odezwał się Drake z łobuzerskim uśmiechem.</div><div>– Niby po co? – prychnął Joshua.</div><div>– Dzięki, Drake. – Uśmiechnęła się Carmen, nadal z trudem łapiąc oddech. – Joshua, jak to błoto zaschnie na tobie, to…</div><div>– Dzięki, nie trzeba – mruknął Joshua.</div><div>Dwie dziewczyny, siódemka i ósemka, były dwie przeszkody dalej. W oddali słychać było tylko Dudleya i Reznik wrzeszczących na Curta. Carmen chyba znowu chciała rozpocząć wywód o swoim życiu i tym, jak to magicznie zniknął jej budzik, ale Joshua skutecznie ją ignorował.</div><div>A wtedy znów pomyślał o tym budziku i uderzył się pięścią w udo.</div><div>– A to cwany sukinsyn – warknął pod nosem.</div><div>– Kto? – spytała zdziwiona Carmen.</div><div>– Taki kumpel – wycedził Joshua. – Mi też chcieli zabrać budzik.</div><div>– Czyli jednak nie mam zwidów – odetchnęła Carmen.</div><div>– Chyba nie.</div><div>W tej samej chwili dobiegł do nich Curt, a tuż za nim jego partner. Joshowi zrobiło się ich żal – musieli jeszcze raz przeprawiać się przez królestwo bagien, ale dopóki Reznik pastwiła się nad nimi, Joshua miał spokój.</div><div>– Jesteście z siebie zadowoleni, aniołki? – zaczęła tajemniczo Reznik. Joshua poczuł dziwny niepokój w sercu. – Nie widziałam, żebyście się starali. JAZDA Z POWROTEM NA TOR PRZESZKÓD!</div><div><br /></div><div><br /></div><div>Było jednak coś gorszego od toru przeszkód.</div><div>Zaprawa fizyczna.</div><div>Po godzinie pompek, żabek, wykroków, brzuszków, pajacyków, desek i jeszcze większej ilości pompek Joshua nie czuł się już sobą. Każdy mięsień palił go żywym ogniem, niemiłosiernie swędziała go skóra, a ciężkie od błota ubrania sprawiały, że miał ochotę się położyć i już nigdy nie wstać. Mimo wszystko zaciskał zęby i starał się całkowicie wyczyścić umysł, odłączyć ducha od ciała czy jakieś inne bzdety, które usłyszał kiedyś o trochę późnej godzinie w telewizji.</div><div>Usłyszał, że Carmen zwymiotowała ze zmęczenia.</div><div>Plaśnięcie. To Reznik postawiła stopę na plecach Carmen i pchnęła ją w błoto.</div><div>– Ruszaj ten tłusty zad! – wrzasnęła prosto do ucha Carmen.</div><div>Joshua zadrżał i jeszcze mocniej skupił się pompkach. <i>Mogło być gorzej, mogło być gorzej, mogło być…</i></div><div>– Słyszałaś, co do ciebie mówię, czy nie?!</div><div>Cichy szloch.</div><div>Joshua obejrzał się na Carmen i już chciał się odezwać, ale wtedy Mitchell nadepnął mu na dłoń. Joshua syknął z bólu.</div><div>– Za co to?! – wyrwało mu się.</div><div>– JAZDA Z POMPKAMI! Ktoś pozwolił ci przestać albo się odezwać?!</div><div>Więc Joshua jechał z pompkami bez słowa i obiecał sobie, że będzie nienawidził szkoleniowców do końca swojego życia i jeszcze dłużej.</div><div><br /></div><div>*</div><div><br /></div><div>Kiedy Joshua był już po ciepłym prysznicu, który przyjemnie rozgrzał go po całym dniu, zjadł trochę wysuszony ryż z miniaturowym kawałkiem marchewki i usiadł na stoliku w kącie, by odrabiać lekcje, czuł się dziwnie spokojnie. Może i przyłapywał się na zerkaniu w stronę drzwi, bo może instruktorzy akurat zapragną wieczornej przebieżki po torze przeszkód, ale póki co nic takiego się nie działo, więc mógł skupić się na rozszyfrowywaniu i próbach zapamiętania kolejnych znaczków.</div><div>Drake na drugim końcu sali starał się rozluźnić atmosferę jakimiś żartami, lecz nikt nie poświęcał mu większej uwagi. Carmen gryzła długopis, dziewczyna z numerem siedem, Erin, chuchała na ręce, a jej partnerka, pochodząca z Chin Akkie, przysypiała z głową opartą na dłoniach.</div><div>Nie wiedział, ile minęło czasu, zanim Carmen podeszła do niego z zeszytem i usiadła naprzeciwko. Zlustrował ją spojrzeniem i uniósł brew.</div><div>– Pomóc ci? – Uśmiechnęła się Carmen.</div><div>– Z ruskiem? – prychnął Joshua. Nie zorientowała się, że uczyła się arabskiego, a nie rosyjskiego? – Poradzę sobie.</div><div>– Och… Może i faktycznie – zacukała się Carmen i podrapała po głowie. Joshua zauważył, że w ciągu ostatnich trzydziestu minut zdążyła zapleść dwa warkocze. – Drake zastanawiał się, czy jutro obudzą nas trąbką.</div><div>– Tak, specjalnie dla niego na życzenie. – Joshua wywrócił oczami. – Będzie dobrze, jeśli nie postanowią zrzucić nas z łóżek. Może wtedy zagrają na trąbce, ewentualnie z niego zrobią trąbkę.</div><div>Carmen uśmiechnęła się. Milczała przez parę sekund, by westchnąć i mruknąć:</div><div>– Jeszcze tylko dziewięćdziesiąt dziewięć dni.</div><div>– Nie podoba ci się? No co ty? – odparł kąśliwie Joshua.</div><div>– Nikt nie powiedział, że będzie łatwo. – Carmen wzruszyła ramionami i przejechała dłonią po włosach. – To może być niezła szansa.</div><div>Joshua prychnął i zamknął zeszyt. Spojrzał poważnie na Carmen.</div><div>– To jest jedyna szansa – powiedział powoli – i właśnie to mnie przeraża.</div></div>autumnhttp://www.blogger.com/profile/12176796546991160916noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3455807268160030630.post-68036376665629957192020-09-25T18:00:00.005+02:002021-01-20T21:08:44.390+01:0026. Dobre mordobicie to dobre mordobicie<div style="text-align: center;"><a href="https://www.youtube.com/watch?v=vdkmhquF60o">muzyka</a></div> <div style="text-align: justify; text-indent: 30px;"><br /></div><div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;"><div>– Co tam, przegrywy?</div><div>Faith podeszła do stolika i pochyliła się nad Joshuą i Warrenem. Falowane, napuszone włosy połaskotały Josha w policzek. Popatrzył na nią krytycznie, potem krytycznym wzrokiem obrzucił jej wyświechtany egzemplarz <i>Zabić drozda</i> z ledwo trzymającą się okładką, aż wreszcie nieznacznie odsunął się razem z krzesłem. Może i usłyszał karne prychnięcie Faith, ale za to uniknął włosów w ustach.</div><div>Warren tymczasem sugestywnie wskazał na talerz makaronu fusilli z sosem pomidorowym i klopsikami, a potem na miskę pełną słodkich bułeczek.</div><div>– Powiedziałabyś, że nadszedł czas na prawdziwie męską strawę przed kręglami – oznajmił dumnie.</div><div>– Uuu, kręgle – Zza Faith wychyliła się Maria i usiadła przy stoliku ze zdradzającym zainteresowanie uśmiechem. – O której idziecie?</div><div>– Nie ma szans, złotko. – Wyszczerzył się Warren. – To będą <i>męskie </i>kręgle. Tylko ja, Asker, Rooney i Floyd.</div><div>Faith prychnęła, a Maria zmarszczyła brwi.</div><div>– Uroczo. Na wszystkich mówisz po nazwisku, a na Floyda po imieniu. Artystycznie!</div><div>Faith odchrząknęła.</div><div>– Nie powiedziałabym tak – stwierdziła, krzyżując ręce na piersi.</div><div>– Powiedziałabyś – odparł pewnie Warren. Zaczął huśtać się na krześle, gdy Faith zmierzyła go uważnym spojrzeniem.</div><div>– Powiedziałabym co najwyżej, że czas na chłopięcą strawę – podkreśliła – a twoje kręgle też mogą być maksymalnie chłopięce. W każdym razie na pewno nie męskie.</div><div>– Uważaj na testosteron – zachichotała Maria.</div><div>– Cios prosto w serce – wydusił Warrren z trudem.</div><div>Podczas gdy Warren ciężko i melodramatycznie opadł na podłogę, Maria chichotała, a Joshua Rooney z zaintrygowaniem popatrzył na Faith, dziewczyna triumfowała i klapnęła na krzesło między Joshem a Warrenem. Wzięła jedną bułeczkę Warrena, po czym uśmiechnęła się słodko i przeniosła spojrzenie na Josha.</div><div>– O której idziecie?</div><div>– Wpół do szóstej – odparł Joshua, wzruszając ramionami. – Warren chyba nie będzie miał już nic przeciwko.</div><div>– Czemu Warren ma coś przeciwko? – ryknął Asker i usiadł obok Madelyn, po czym nachylił się do Warrena. Wtedy dostrzegł jego minę i uniósł brwi. – Cóż się stało, przyjacielu? Kto znowu zmiażdżył, podeptał, podpalił, zgniótł, znowu podeptał, przymocował do rakiety, rąbnął w drzewo i rozszczepił na atomy twoją niesamowicie męską dumę?</div><div>Warren posłał mu mroczne spojrzenie, ale Asker tylko wesoło się wyszczerzył i przeniósł spojrzenie na Faith.</div><div>– Po co ja w ogóle pytam?</div><div>Faith wzruszyła ramionami.</div><div>– Nawet się nie starałam – rzuciła obojętnie. – Idziemy z wami na kręgle. Gdzie Floyd?</div><div><br /></div><div><br /></div><div>Joshua zacisnął usta, wziął kulę z podajnika, gdy tylko przestała wirować, i ponuro spojrzał na pozostałe kręgle. Dzięki swoim niesamowitym umiejętnościom nabytym w dwadzieścia minut strącił aż trzy kręgle. I jakoś wątpił, że zapowiadało się na genialny rzut.</div><div>Głęboko westchnął, stanął na rozbiegu, przestąpił z nogi na nogę, po czym wziął niepewny zamach. Kula z impetem strąciła czołowe kręgle i Joshua już miał nadzieję, że może poszczęści mu się drugi raz.</div><div>Ale na co on w ogóle liczył?</div><div>Szóstka tylko lekko się zakołysała, dziesiątka stała nieruchomo, podobnie jak pechowa czwórka. Siódemka najwyraźniej także nie zamierzała nawet drgnąć.</div><div>Joshua zaczerpnął powietrza i z frustracją przeczesał włosy.</div><div>– No… Mogło być lepiej – przyznał Warren z figlarnym uśmieszkiem. – To dlatego że uczył cię Asker.</div><div>– Jest przed tobą w tabeli – zaznaczył Joshua, unosząc brew.</div><div>Warren spochmurniał.</div><div>– Bo mam zły dzień, a Asker to farciarz – odparł stanowczo. Ostentacyjnie podniósł głos, żeby Asker siedzący przy stoliku mógł go usłyszeć.</div><div>– Ta, widziałbyś go w szczytowej formie – odkrzyknął Asker z serdecznym uśmiechem. – Wymiata jak w szachach. Klęknijmy wszyscy przed majestatem naszego kręglarza, albowiem znów wdziewa kręglarskie szaty, a chwała jego niech nas…</div><div>Zaśmiał się, gdy Maria lekko szturchnęła go łokciem.</div><div>– Jeszcze będzie lepiej – powiedział Warren. – Maria, twoja kolej!</div><div>Joshua westchnął i ciężkim krokiem powlókł się do stolika. Nie zakładał, że zostanie mistrzem świata w kręglach w jeden wieczór, ale miło by było nie być trzydzieści punktów za Floydem, który i tak grał beznadziejnie. Po drodze minął drugiego Josha i Marię, która z gracją ruszyła stawić czoła dziesięciu kręglom. Przy stole zostali tylko Floyd i Faith i zdawało się, że nie poświęcali zbytniej uwagi rozgrywce. Kiedy wcześniej Joshua zerkał w ich stronę, Faith pisała coś na chusteczce, a Floyd machał nogami i bawił się monetami.</div><div>Joshua oklapł na krześle obok nich i bez słowa sięgnął po waniliowego shake’a.</div><div>– Coś ci nie idzie – zauważyła Faith.</div><div>– No co ty, serio? – prychnął Joshua, wywracając oczami.</div><div>Faith podniosła na niego wzrok i wzruszyła ramionami.</div><div>– Nie martw się, smutasku. Zawsze możesz poćwiczyć z juniorami. – Kiwnęła głową w stronę odległego toru, przy którym powstała niewielka kolejka złożona z dziewięcio- i ośmiolatków. Gdy Joshua posłał jej znaczące spojrzenie, lekko się uśmiechnęła. – Chociaż nie wiem, czy przy twojej formie nie roznieśliby cię na strzępy.</div><div>– No dzięki – mruknął Joshua z przekornym uśmiechem. Zerknął na tablicę wyników i uniósł brew. – A jak tobie idą kręgle, panno Jestem-prawie-przedostatnia?</div><div>– Lepiej być <i>prawie przedostatnim</i> niż ostatnim – odparła Faith. – Poza tym nie traktuję tego jako walkę na śmierć i życie, szczerze mówiąc. Raczej na to, kto pierwszy oberwie kulą. Jeśli szukasz rozrywki, na sąsiednim torze chyba właśnie się na to zapowiada.</div><div>Joshua nieznacznie się uśmiechnął i przeniósł spojrzenie na miejsce, o którym mówiła Faith. Starszy cherubin, który wcześniej prawie spóźnił się na autobus, przepychał się z drugim chłopakiem. Nie wyglądało to poważnie, ale znając możliwości cherubinów, zdecydowanie mogło przerodzić się w coś ostrzejszego.</div><div>– Strrrrajk! – zawołała Maria. Uniosła ręce i zawirowała w radosnym tańcu zwycięstwa, który zwieńczyła okrzykiem: – Asker, twoja kolej!</div><div>Joshua odwrócił wzrok i dopiero wtedy zauważył Floyda, który wbijał ponury wzrok w stolik. Zacisnął usta i podrapał się po karku, ale Faith wyjaśniła:</div><div>– To jego ostatni wolny wieczór. Jutro jedzie na misję.</div><div>Joshua zmarszczył brwi. Z dezorientacją spojrzał to na Floyda, to na Faith.</div><div>– To nie powinien…</div><div>– Do Norwegii – burknął Floyd i wyrzucił ręce w powietrze. – Trochę się stresuję. Byłem już na wielu misjach i tak dalej, ale ta jest inna – stwierdził nerwowo. – Kiedyś mieszkałem w Norwegii, a mój <i>far </i>był handlarzem broni, miał całą czachę w tatuażach i w ogóle… Ale wybuchła wojna gangów i go zabili, jak miałem osiem lat… Teraz tam jadę, żeby spróbować przymknąć tamtych…</div><div>– Och… – wyrwało się tylko Joshowi.</div><div>Zacisnął usta.</div><div>– I niby chcę to zrobić, ale jednak…</div><div>– Rozumiem – odparł Joshua i westchnął. Pomyślał, że Floyd żywił podobne uczucia do Norwegii, co on do Bułgarii. Oczywiście poza tym, że Joshua się tam nie wychował.</div><div>– Lindsay, wchodzisz! – zawołał Warren.</div><div>– Idę się trochę rozerwać. – Floyd uśmiechnął się nieznacznie i ruszył w stronę toru.</div><div>Joshua odprowadził go wzrokiem, po czym rozejrzał się po kręgielni. Okazało się, że w sobotnie wieczory całkiem sporo cherubinów wybierało się na kręgle. Parę torów dalej Joshua dostrzegł Abdula, który właśnie brał zamach. Jakiś starszy chłopak stawiał wszystkim hot-dogi i napoje, jakiejś dziewczynie wypadł telefon. Joshua dostrzegł też krzepkiego chłopaka, który wyglądał, jakby właśnie urwał się z meczu Arsenalu – a przynajmniej na to wskazywały czerwona koszulka i czapka. Brakowało już tylko rozsypanego popcornu i poplamionych musztardą spodni. Rozmawiał o czymś z Warrenem, żywo gestykulując i wskazując na siebie.</div><div>Joshua prychnął pod nosem. Dobrali się.</div><div>– Ojej. – Maria uśmiechnęła się, siadając na wolnym krześle. – Udało mi się, ale nigdy ich nie dogonię, na pewno nie cztery rundy przed końcem.</div><div>– Więcej optymizmu – rzuciła Faith. – Możesz wszystko.</div><div>– Zwykle to ty byłaś tą realistką.</div><div>– Wiara w siebie ponoć działa cuda. Ewentualnie placebo – odparła Faith naukowym tonem. – Zawsze możesz spróbować ich rozproszyć.</div><div>– W sumie racja. – Wyszczerzyła się Maria. – Można próbować… A co u ciebie, Joshua?</div><div>Joshua jednak nie odpowiedział, bo w tej samej chwili poczuł, że coś bardzo zimnego kapnęło mu na koszulkę. Faith zesztywniała i przejechała dłonią po włosach. Mokrych włosach.</div><div>Joshua zmarszczył brwi, odwrócił się i zobaczył tego samego fana Arsenalu.</div><div>– Coś nie tak? Pomóc ci to trzymać tak, żebyś nie oblewał wszystkich dookoła? – spytał spokojnym tonem.</div><div>– Sorka, przypadkiem – odrzekł chłopak, uśmiechając się do lodu w szklance.</div><div>Joshua przewrócił oczami i odwrócił się z powrotem do Marii.</div><div>– Wracając… To chyba wszystko okej. – Wzruszył ramionami.</div><div>– Za dwa tygodnie zaczynasz podstawówkę, co nie? Ponoć trafi wam się nowa babka, była komandos SEALs. – Uśmiechnęła się Maria. – Sądzę, że zgniecie was wszystkich jak małe robaczki. Asker mówi, że rozwali was wszystkich i nie da wam żyć bardziej niż na normalnym szkoleniu. </div><div>– Jest aż tak źle?</div><div>– Jeśli lubisz tarzanie się w błocie przez większą część dnia, dużo krzyków, jedzenie wiewiórek albo gołębi i pobudki wężem strażackim, to nie jest tak źle.</div><div>– Zapomniałaś o głodzie, zimnie, pękających kościach, zszywaniu ran, ćwiczeniach aż do omdlenia i wymiotowaniu z wycieńczenia – uzupełniła Faith z krzywym uśmiechem.</div><div>Joshua westchnął i podrapał się po głowie. Gdy tylko sobie to wyobraził, nieznacznie zadrżał. </div><div>– Nie brzmi zachęcająco – mruknął bez przekonania.</div><div>– Nie ma co się martwić na zapas – pocieszyła go Faith – a na szkoleniu nawet nie masz czasu, żeby o tym myśleć. Poza tym nie wydaje mi się, żebyś miał się czym martwić.</div><div>– Dlaczego?</div><div>Faith wzruszyła ramionami.</div><div>– Ogólne wrażenia.</div><div>Joshua chciał jeszcze dopytać, ale do stolika nagle podszedł Warren. Ciężko opadł na krzesło i zaczął głośno siorbać swoją colę. Wyglądał tak, jakby nagle znienawidził cały świat – zwłaszcza, gdy zbył Marię dłonią, kiedy zapytała go, co się stało. Joshua i Faith wymienili krótkie spojrzenia, ale nie odezwali się ani słowem.</div><div>I wtedy na Josha chlusnął zimny sprite.</div><div>Momentalnie poderwał się z miejsca…</div><div>I nawet się nie zdziwił. W sekundę połączył pusty kubek i plamę na podłodze z żywo gestykulującym chłopakiem w czerwonej koszulce i kretyńskiej czapce.</div><div>– Typie, masz jakiś problem?! – zawołał prowokująco. – Cały jestem mokry!</div><div>– No mam – odparł chłopak, ostentacyjnie żując gumę z otwartymi ustami. Jego wzrok skoczył w stronę Warrena.</div><div>Pewnie. Nie mogli spokojnie rozmawiać jak fan Arsenalu z fanem Arsenalu, ale się pokłócić, a potem przenieść imprezę do innych.</div><div>– Ta, to, że masz problem z trzymaniem kubka i piciem przez słomkę, się nie liczy. Coś jeszcze?</div><div>Chłopak zrobił krok w jego stronę.</div><div>– Jest tu mnóstwo innych wolnych miejsc – zauważył z uśmiechem. – Może ty i twoi kumple się przesiądziecie, jeśli coś ci nie pasuje?</div><div>– Tu jest nasz tor. – Maria stanęła obok Josha.</div><div>– Nie chce mi się robić dziesięciu kilometrów do toru tylko dlatego, że jakiś palant postanowił się tu bawić sam ze sobą.</div><div>– Prosisz się o bicie, mały – warknął chłopak, poprawiając czapkę.</div><div>– Ej, spokojnie – zainterweniował Warren, stając między nimi. – Nie szukamy kłopotów. Chcemy tylko pograć w kręgle.</div><div>– Jak na razie zapowiada się na coś innego. – Fan Arsenalu uderzył pięścią w otwartą dłoń i zrobił krok w stronę Josha.</div><div>Joshua nawet nie mrugnął. Już szykował sobie odpowiedź, gdy usłyszał:</div><div>– Chłopaki, co wy? Nie było mnie pięć minut, a wy zaczynacie imprezę beze mnie.</div><div>Joshua Asker szedł w ich stronę z szerokim uśmiechem na ustach. Tuż za nim deptał Floyd, wzruszając ramionami, gdy któryś z cherubinów z sąsiednich torów próbował dowiedzieć się, co się stało.</div><div>– Wstrzymaj konie, Josh. – Uśmiechnął się Asker. – W ogóle to zauważyłeś, że jesteś łysy?</div><div>Joshua zmiażdżył go wzrokiem.</div><div>– Wiesz, że w komiksach to łysi są zawsze najpotężniejsi? Thanos, Lex Luthor, Shrek…</div><div>Faith odchrząknęła i ze zmarszczonymi brwiami podeszła do Josha.</div><div>– Joshua, chcesz się z nim pobić i wylecieć? – wycedziła przez zęby.</div><div>Starszy chłopak zarechotał.</div><div>– A to kto, twoja laska?</div><div>– Zamkniesz się? – warknął Joshua. – Nie z tobą rozmawiam.</div><div>– Nie wierzę, że…</div><div>– Wracaj na stadion, z którego przypełzłeś – odparł Joshua. Zaczerpnął powietrza, przejechał dłonią po włosach, obrzucił chłopaka jeszcze jednym spojrzeniem… Popatrzył na jego szklankę. Wpadł mu do głowy szatański pomysł…</div><div>A co, jeśli faktycznie dojdzie do bójki? Nawet jeśli tamci go obronią, na pewno poniesie konsekwencje, w końcu to on zaczął. Czy naprawdę chciał wylecieć z CHERUBA w drugi dzień? Po tych wszystkich próbach? Czy było warto?</div><div>– Dobra, wypad stąd, Kanonierze – wysyczał Joshua i kpiąco prychnął.</div><div>– Bo?</div><div>– Rozbić ci tę szklankę na głowie?</div><div>– No dawaj.</div><div>Joshua zrobiłby to z miłą chęcią, ale nie to chciał zrobić w tamtej chwili. Posłał chłopakowi najbardziej lodowate spojrzenie, na jakie było go stać, i poważnie dodał:</div><div>– Nie chcesz tego.</div><div>Tuż za nim ustawiła się cała reszta. Chłopak zarechotał i rozłożył ręce.</div><div>– Wow, groźnie – palnął chłopak i uniósł prawie pustą szklankę. – Dobra, spływam. Miło było.</div><div>I odszedł, uśmiechając się pod nosem. </div><div>Joshua ciężko westchnął. Zwrócił się do Warrena.</div><div>– Oto przykład przeciętnego kibica Arsenalu.</div><div>Warren zaśmiał się i żartobliwie wystawił mu środkowy palec, podczas gdy Asker parsknął śmiechem i poklepał Josha po ramieniu.</div><div>– Nieźle. – Wyszczerzył się. – Tylko szkoda, że nie doszło do mordobicia.</div><div>– Podpuszczasz go – zauważyła Faith z założonymi rękami.</div><div>Asker puścił jej oczko.</div><div>– Może trochę – przyznał z ociąganiem – ale dobre mordobicie to dobre mordobicie. Co nie zmienia faktu, że dobra wymiana zdań także jest w porząsiu.</div><div>Joshua odchrząknął.</div><div>– To kto ma teraz rzucać?</div><div>– Ty – odparł Warren z uśmiechem. – Już mieliśmy cię wołać, ale wtedy zobaczyliśmy, że gadałeś z kolegą. Może skończymy ten mecz, zanim dryblas wróci z kolegami?</div><div>Joshua skinął głową i ruszył w stronę toru. W ferworze walki zdołał już zapomnieć o mokrej bluzie, a o rozmowie przypominały mu tylko głowy zwrócone w jego stronę. Nieznacznie się do siebie uśmiechnął. Może i nie zostanie dzisiaj mistrzem kręgli, ale parę dobrych wyzwisk zdecydowanie poprawiło mu humor. I to z nawiązką.</div></div></div>autumnhttp://www.blogger.com/profile/12176796546991160916noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3455807268160030630.post-8379109555073753572020-09-18T18:00:00.002+02:002021-01-20T21:06:18.553+01:0025. Tam też kantuje, żeby nie było<div style="text-align: center;"><a href="https://youtu.be/08WeoqWilRQ">muzyka</a></div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;"><br /></div><div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;"><div>Joshua Llewelyn wśliznął się do biura Joego Dawsona parę chwil po tym, jak usłyszał coś w stylu borsuka spadającego z ósmego piętra. W środku okazało się, że to tylko stos papierów. Nie był pewien, czy to lepiej, ale nie dopytywał. Nawet spróbował nie dać po sobie poznać, że dostrzegł, jak Joe przesuwa nierówną stertę papieru pod biurko.</div><div>I tak rozpoczęło się pierwsze spotkanie Josha ze swoim opiekunem w CHERUBIE.</div><div>Kiedy usiadł na krześle przed biurkiem i spojrzał na Joego, dostrzegł kogoś, kto pasowałby na nauczyciela biologii – łagodny wyraz twarzy, wory pod oczami, dłuższe włosy i lekki zarost. Do wizerunku stereotypowego doktorka brakowało mu tylko drucianych okularów i białego kitla. Problem w tym, że nijak miało się to do tego, co mówił Warren – Joe miał być kiedyś światowej sławy bokserem wagi lekkiej, a dzisiaj pracować jako instruktor w dojo.</div><div>Joshua nie potrafił sobie tego wyobrazić.</div><div>Ciągle o tym myślał, gdy Joe z uśmiechem się przedstawił i wyciągnął do niego rękę. Trzy razy mocno potrząsnął dłonią. Joshui wydawało się, że wszystkie kości jego dłoni uległy dosłownemu zgruchotaniu i tylko resztkami woli powstrzymał się od skrzywienia.</div><div>Może to jednak faktycznie był bokser, a nie botanik?</div><div>– Zatem od czego zaczniemy, Joshua?</div><div>– Zgaduję, że zaraz się dowiem. – Joshua wzruszył ramionami.</div><div>– Co powiesz na to, że niewiele dzieci trafia do nas z czymś takim jak ty?</div><div>Joshua zmarszczył brwi.</div><div>Tak, potrafił się domyślić, ale tutaj chyba nie chodziło o barwną przeszłość.</div><div>– To znaczy…?</div><div>Joe lekko się uśmiechnął, pewnie na widok skonsternowanej miny Josha.</div><div>– Twoi rodzice zostawili ci dosyć pokaźny majątek. Mieli także sporo pieniędzy na zagranicznych kontach bankowych i na koncie założonym na twoje imię.</div><div>– Czyli…</div><div>– Nie zdążyliśmy jeszcze przeliczyć wszystkiego – zaznaczył szybko Joe. – Szacujemy, że cała kwota wynosi około dwustu dziewięćdziesięciu pięciu tysięcy funtów.</div><div>– Że w sensie… dla mnie?</div><div>– Tak.</div><div>Joshui opadła szczęka. Nie wierzył własnym uszom. Trzysta tysięcy funtów. Że niby rodzice mieli tyle pieniędzy? Dobrze, może i mieli, ale żeby <i>aż tyle</i>? Poza tym to miało teraz należeć do niego. Zawsze był bogaty, ale praktycznie te pieniądze nigdy nie należały do niego.</div><div>– O Boże… – mruknął, kręcąc głową z niedowierzaniem. Zacisnął usta. – Chwila. Nie oddacie tych pieniędzy policji czy coś? </div><div>Joe od razu pokręcił głową.</div><div>– Skądże. Ostatnia rzecz, jakiej potrzebujemy w kampusie, to policjanci wypytujący o ciebie – oznajmił tak, jakby to było kompletnie oczywiste.</div><div>Bo pewnie było. Tajna jednostka wywiadu.</div><div>Joe splótł palce.</div><div>– Jednak pomyślałem o tym wcześniej i skonsultowałem tę sprawę z Zarą. Mam nadzieję, że uznasz nasz pomysł za rozsądny, ale w razie czego możemy pomyśleć o czymś innym – zaproponował. Położył na biurku czerwoną książeczkę. – Lokata oszczędnościowa. Wszystkie pieniądze idą prosto do ciebie, kiedy tylko skończysz osiemnaście lat. Jeśli chcesz, będziesz mógł wypłacać trzydzieści funtów miesięcznie plus sto na urodziny i Gwiazdkę. Co o tym myślisz?</div><div>Joshua skinął głową i ciężko wypuścił powietrze z płuc.</div><div>– No dobra. Brzmi fair.</div><div>Joe uroczystym ruchem przyklepał książeczkę, po czym odłożył ją na bok.</div><div>Wtedy Joshua dostrzegł czarny plecak stojący na podłodze. Serce zabiło mu nieco głośniej.</div><div>Joe tymczasem położył przed sobą zapisany do połowy formularz. Chwilę szukał odpowiedniego długopisu w kubku z napisem <i>Babcia #1 </i>(czy on naprawdę ukradł kubek babci?), nim zdecydował się na różowy z puchatym pomponikiem na końcu. Zawisł z ręką nad kartką.</div><div>– Jak się nazywasz? – spytał, podnosząc wzrok na Josha.</div><div>– Eee… Joshua Llewelyn.</div><div>Nie zapomniał, jak się nazywa. Tylko trochę się zdziwił.</div><div>– Nie, pytam o twoje nowe nazwisko – odparł Joe. – Nikt ci o tym nie powiedział? Możesz zachować swoje imię, ale musisz przyjąć nowe nazwisko.</div><div>Joshua zacisnął usta. To wiele wyjaśniało, ale nie zmieniało faktu, ze kompletnie o tym zapomniał.</div><div>– Dowolne? – bąknął.</div><div>– Prawie. Nic szalonego. Musi także pasować do twojej przynależności etnicznej. – Widząc tępe spojrzenie Josha, wyjaśnił szybko: – Chodzi o twoje pochodzenie. Nie możesz na przykład nazywać się Joshua Bin Laden albo, załóżmy, Joshua Tito.</div><div>Joshua głęboko westchnął.</div><div>Joshua Bin Laden brzmiało ciekawie, ale może w innym życiu.</div><div>Jednak gdy pomyślał o tym poważniej, wywrócił oczami z frustracją. Czemu musiał o tym zapomnieć? Teraz, kiedy na szybko próbował coś wymyślić, miał totalną pustkę w głowie. Wbił wzrok w podłogę pod cierpliwym spojrzeniem Joego i podrapał się po skroni w nadziei, że to pomoże mu wymyślić coś genialnego.</div><div>Czymś genialnym okazało się jedno wielkie zero.</div><div>– Może masz kogoś, kogo podziwiasz? Ulubionego piosenkarza albo piłkarza? – podsunął Joe po chwili ciszy. – Może jakiegoś aktora?</div><div>Jedyna osoba, którą podziwiał, nosiła to samo nazwisko, co on.</div><div>– Alex Ebert jest okej – rzucił po paru sekundach.</div><div>– Zatem Joshua Ebert?</div><div>To brzmiało jednak trochę przygłupio. Szybko pokręcił głową.</div><div>– Nie, może… Wayne Rooney? Joshua Rooney – powiedział cicho. Zmarszczył brwi, przeczesał włosy i stwierdził żywiej: – To brzmi spoko. Mogę być Joshuą Rooneyem?</div><div>– Pewnie. – Uśmiechnął się Joe. – Świetnie. Może chciałbyś jeszcze drugie imię? Albo i trzecie, jeśli masz ochotę.</div><div>To było zachęcające, ale Joshua pokręcił głową.</div><div>– Joshua Rooney wystarczy – stwierdził z mocą. Czuł się tak, jakby właśnie rozpoczął nowe życie i zostawił całą przeszłość za sobą.</div><div>Prawie całą.</div><div>Spojrzenie uciekło mu w stronę plecaka. Joe to wychwycił, z zafrasowaniem podrapał się po głowie i sięgnął pod biurko.</div><div>– Sprawy finansowe z głowy, imię z głowy… Super. Pozostaje jeszcze kwestia twojego plecaka, a raczej jego zawartości – zaczął Joe i ciężko spojrzał na Josha. – Domyślam się, że doskonale wiesz, o czym mówię.</div><div>Joshua skinął głową. Serce zabiło mu mocniej, ale spokojnie spoglądał na Joego. Nie warto było kłamać. Nie trzeba było być geniuszem, żeby wiedzieć, że ochrona przeszukała plecak.</div><div>– Ze względów bezpieczeństwa nie możemy pozwolić ci na zatrzymanie pistoletu – powiedział Joe. Joshua odetchnął z ulgą. – Znaleźliśmy także nóż, który również mógłby stwarzać pewien problem…</div><div>– Nie będę go używać – obiecał pospiesznie Joshua. Uświadomił sobie, że przerwał Joemu, i spuścił wzrok. – <i>Sorry</i>, ja… Znaczy… Zależałoby mi… Ech. Dostałem go od kolegi i tak jakoś…</div><div>– Chciałbyś go zatrzymać? – podsunął Joe.</div><div>Joshua skinął głową po chwili wahania.</div><div>Błagał w myślach, żeby się udało. Nawet nie wiedział czemu – może łudził się, że kiedyś będzie mógł go oddać.</div><div>Joe ciężko westchnął i spojrzał to na Josha, to na plecak.</div><div>– Proszę…?</div><div>– Dobrze, dobrze, spokojnie. – Zaśmiał się Joe, po czym odwrócił się do okna i wskazał na nie ręką. – Może zrobimy tak. Widzisz tę bieżnię za oknem? Możesz wstać, żeby dobrze jej się przyjrzeć.</div><div>Joshua przytaknął.</div><div>– Szefowa opiekunów, Meryl Spencer, to była sprinterka olimpijska. Zdobyła złoty medal na olimpiadzie w Atlancie i jeszcze paręnaście innych, teraz jest też trenerką. Jak tylko się dowiem, że straszysz kogoś nożem albo używasz go w niewłaściwy sposób, dam ci… pięćdziesiąt okrążeń. Meryl może ci kazać biegać w kółko tak długo, aż zemdlejesz; wystarczy, że ją o to poproszę – wyjaśnił Joe poważnie i pogroził palcem. – Jeśli się dowiem, że ktoś z ósmego piętra bawi się nożem, będę wiedział, że to ty. Zrozumiano?</div><div>Joshua zacisnął usta i pokornie pokiwał głową. Sławne karne rundki.</div><div>Rozumiał, że Joe nie mówił całkowicie na serio, ale groźba i tak zasiała niepokój w jego sercu.</div><div>– No dobra, pozostaje jeszcze jedno – westchnął Joe, sięgając do plecaka. Wyciągnął z niego białą, nieco pogiętą teczkę i położył ją na blacie. Nim przesunął ją do Josha, spojrzał mu w oczy. – Ponoć te dokumenty przysporzyły ci sporo kłopotów – stwierdził łagodnie. – Decyzja, co z tym zrobić, powinna należeć do ciebie.</div><div>Joshua popatrzył na teczkę, nieco się zgarbił i głęboko westchnął. Już miał wyciągać po nią dłoń, gdy nagle się rozmyślił. Nieważne, czy te dokumenty były prawdziwe, czy fałszywe. Nieważne, ile razy wcześniej chciał je przeczytać albo pozbyć się ich na amen. Nieważne, że to te parę kartek papieru wywróciło jego życie do góry nogami.</div><div>Złapał teczkę i rozejrzał się po biurze. W rogu, tuż obok wysokiego fikusa, stał niewielki, biały kosz. Joshua wstał i w drodze do kosza otworzył teczkę. Przedarł kartki na pół. Kilka z nich spadło na podłogę; błyskawicznie je podniósł i zgniótł. Wszystko wrzucił do kosza, teczkę zostawiając na sam koniec. Najchętniej by to jeszcze podpalił i gdyby tylko miał przy sobie zapałki, pewnie by to zrobił.</div><div>Może miotacz ognia by wystarczył.</div><div>Poczuł, jak łzy podchodzą mu do oczu. Zacisnął zęby, kopnął jeszcze kosz, po czym zacisnął pięści i głęboko westchnął. Po pięciu sekundach obejrzał się na Joego.</div><div>– Okej, w porządku. Rozumiem twoją decyzję – oznajmił Joe. – Usiądź jeszcze na chwilkę, proszę. Oddaję ci już plecak, jeśli tylko chcesz go zatrzymać. Poproszę Warrena, żeby zaprowadził cię do działu fizycznego po plan ćwiczeń na następne dwa tygodnie, później zaczynasz szkolenie podstawowe. W międzyczasie będziesz musiał jeszcze wstąpić do centrum medycznego, dobrze? – Gdy Joshua skinął głową, Joe ściągnął brwi i łagodnie kontynuował: – Słyszałem, o tym człowieku, którego postrzeliłeś, Joshua. Myślałeś o tym wypadku?</div><div>Joshua przełknął ślinę.</div><div>Cholera, Joe tylko o tym wspomniał, a on poczuł się tak, jakby cały świat rozleciał się na kawałki.</div><div>– Trochę – przyznał zdławionym tonem. – Ale ja… To było tak, że… Bardziej boję się tego, co by się stało, gdybym nie zobaczył go na czas.</div><div>– Miałeś kłopoty ze snem? Koszmary?</div><div>Joshua z zawahaniem skinął głową.</div><div>Dużo kłopotów ze snem. I jeszcze więcej koszmarów.</div><div>– Czasem, gdy próbowałem zasnąć, przypominało mi się to wszystko – powiedział cicho. – Zwłaszcza w lesie. </div><div>– Zorganizuję ci spotkanie z psychologiem – zaproponował Joe, współczująco kiwając głową. – Masz za sobą wiele traumatycznych doświadczeń i to ważne, żebyś to z kimś omówił.</div><div>Joshua wzruszył ramionami. W głębi duszy uznał to za dobry pomysł.</div><div>Sięgnął po plecak, a Joe wstał zza biurka.</div><div>– No dobrze, to tyle. Papierkową robotę mamy za sobą – powiedział i odprowadził Josha do wyjścia. Wyjrzał jeszcze na korytarz i nagle się ożywił. – Warren! – krzyknął.</div><div>Warren Dallas odwrócił się, pożegnał z Marią i szybko do nich podszedł.</div><div>– Cokolwiek się stało, to nie byłem ja. To Asker.</div><div>Joe zaśmiał się i pokręcił głową.</div><div>– Mógłbyś zaprowadzić Joshuę do działu fizycznego?</div><div>– Pewnie. Tak szybko dostał karne rundki? – Wyszczerzył się.</div><div>– Obawiam się, że nie będziesz miał towarzystwa. Joshua musi odebrać plan ćwiczeń – wyjaśnił Joe, po czym zniknął za drzwiami.</div><div>Warren skinął głową na Josha.</div><div>– Skoczymy jeszcze po kretyna.</div><div>– Askera?</div><div>Warren szeroko się uśmiechnął.</div><div>– Szybko się uczysz. Tak, po Askera. Mam razem z nim do odbębnienia jakieś pięćdziesiąt ze stu rundek, więc od razu połączymy przyjemne z pożytecznym. Oczywiście, jeśli tylko będzie mu się chciało – dodał, rozkładając ręce.</div><div>– Co zrobiliście?</div><div>– Jest taka jedna czarna koszulka, Brianna – zaczął Warren. – Niezła jest, ale to straszna sztywniara. Powiem tak: nigdy nie przesadzaj z petardami, balonami i farbą, bo jakaś wściekła piętnastolatka wścieknie się jeszcze bardziej i powie Meryl. I Zarze.</div><div>Joshua uśmiechnął się.</div><div>– Nieźle – mruknął.</div><div>– Wiem, ale zdecydowanie było warto – odparł dumnie Warren.</div><div>W międzyczasie dotarli do pokoju Askera. Warren walnął w drzwi z całej siły trzy razy, po czym wpadł do środka i zawołał:</div><div>– Asker!</div><div>Asker podskoczył i oderwał się od wypracowania z historii. Joshua wszedł za Warrenem do środka i odruchowo podniósł brwi. Na gigantycznej półce dostrzegł setki komiksów; skojarzył tylko kultowe wydania Marvela. Stało tam też parę figurek z filmów albo gier (rzucił mu się w oczy Geralt z Rivii), mnóstwo książek fantasy, a na ścianie obok wisiał złoto-czerwony sweter Gryffindoru. Joshua uśmiechnął się.</div><div>– Ale obłędny pokój – pochwalił, rozglądając się.</div><div>– Nie rozumiem, czemu pochwalasz nerdowskie zapędy Askera – zaprotestował Warren.</div><div>Joshua Asker roześmiał się i poklepał Josha po ramieniu.</div><div>– Wreszcie ktoś normalny – powiedział wesoło. – Niezła kolekcja, no nie? Zbierałem, odkąd miałem jakieś trzy lata. Mam parę oryginalnych komiksów z lat czterdziestych, jakieś nowsze kopie, limitowane figurki z <i>The Last of Us</i> i z innych gier, a…</div><div>Warren wywrócił oczami i zasłonił Askerowi usta.</div><div>– Dobra, kiedy indziej sobie pogadacie, świry – przerwał stanowczo. – Musimy zaprowadzić Josha do działu fizycznego, a przy okazji możemy odbębnić głupie rundki…</div><div>Asker spojrzał na Josha i przymrużył oczy.</div><div>– On wygląda jak taki mały szczęśliwy piesek, co nie? – Wyszczerzył się do Warrena i zaczął klepać Josha po głowie. – Piesek potrzebuje wyprowadzenia do działu fizycznego? Chcesz do działu fizycznego? Pańcio cię zabierze!</div><div>Joshua schylił się i posłał Askerowi długie, zażenowane spojrzenie. Warren zaśmiał się.</div><div>– Zawsze bawi – stwierdził Asker poważnie, po czym znieruchomiał. – Chwila, Josh albo nie-Josh, miałeś spotkanie z Joem, co nie? – Gdy Joshua skinął głową, dodał: – Co z imieniem? Jesteś jeszcze Joshem czy mam już do ciebie mówić Fitzgerald?</div><div>– On nie wybrałby Fitzgeralda – odparł Warren. – Nikt normalny by nie wybrał.</div><div>– Fitzgerald to cudowne imię – zaoponował Asker z pełną powagą w głosie. – Ja bym wybrał.</div><div>Warren spojrzał na niego znacząco.</div><div>– Mówiliśmy o kimś normalnym – zaznaczył z szelmowskim uśmiechem. – To co, Josh?</div><div>Joshua odchrząknął, odsunął się o parę kroków i powiedział:</div><div>– Poznajcie Joshuę Rooneya.</div><div>– Wow, wczoraj żegnaliśmy Joshuę Llewelyna, dzisiaj witamy Joshuę Rooneya…</div><div>Warren wzdrygnął się z odrazą.</div><div>– Rooney? – Skrzyżował ręce na piersi. – Komu kibicujesz, Josh? I nie mów, że lubisz tego głupiego Wayne’a Rooneya… Kto normalny kibicuje Manchesterowi? – mruknął ponuro. – Jednak jesteście siebie warci.</div><div>Asker machnął ręką.</div><div>– Daj spokój, Warren. Nie każdy musi kibicować tym twoim armatom.</div><div>– Kanonierom – poprawił szybko Warren.</div><div>– Właśnie to powiedziałem. – Asker uśmiechnął się szeroko, po czym podszedł do Josha i konspiracyjnym szeptem spytał: – Wiesz, że kiedyś przyszedłem do niego w środku nocy, żeby zagrać mu na trąbce, a on krzyczał: <i>Do boju, Kanonierzy!</i> Uważam, że żeby śnić o oglądaniu meczu, trzeba mieć iloraz inteligencji znacznie poniżej przeciętnej.</div><div>Joshua zaśmiał się.</div><div>– Chyba wierzę – stwierdził, rozbawiony.</div><div>– Poza tym to rodzony londyńczyk – podkreślił, po czym odchrząknął i przedrzeźniając akcent Warrena, głośno wyrecytował: – Sól tej ziemy, londyńczyk z dziada pradziada; ‘arakterny był z niego ‘erbatniczek, nie ma co.</div><div>Joshua uśmiechnął się, Asker pod koniec wybuchnął śmiechem, a Warren spurpurowiał na twarzy i uderzył Askera w ramię.</div><div>– Co, chcesz się bić? – odparł Asker, wciąż się śmiejąc.</div><div>Uniósł pięści i teatralnie wolnym ruchem uderzył Warrena. Zgrabnie i w zwolnionym tempie uchylił się przed ciosem Warrena, po czym chwiejnym kopniakiem z półobrotu delikatnie uderzył Warrena w bok.</div><div>Pewnie z punktu widzenia potencjalnej osoby, która właśnie weszłaby do pokoju, cała trójka wyszłaby na najgłupszych chłopców w kampusie. Joshua Rooney dotychczas stał z boku, ale Warren właśnie wciągnął go do melodramatycznej walki, bardzo powoli uderzając kolanem w brzuch. Joshua Asker zanosił się śmiechem i omal nie runął na podłogę, ale starał się zachowywać pozory i powoli uderzył Rooneya w bok.</div><div>– Czuję się jak idiota – mruknął Rooney.</div><div>– To dobrze. To zdrowe. – Uśmiechnął się Asker.</div><div>Warren odchrząknął.</div><div>– Dobra, dziewczyny…</div><div>– Czas na grubszą bitkę? – podsunął Asker.</div><div>– Czas na bieżnię – odparł Warren wesoło.</div><div>Asker jęknął z zawodem.</div><div>– Ja mam wrażenie, że on to lubi – powiedział do Josha. – Te jego rundki i to wszystko. Podpuszcza mnie, żeby mieć dodatkową okazję na bieganie.</div><div>Joshua spojrzał na Warrena i powoli skinął głową. Dallas lekko podskakiwał na palcach.</div><div>– To może być to – zgodził się – ale jest jeszcze jedna możliwość.</div><div>– Jaka?</div><div>– Może po prostu jest głupi. – Joshua wzruszył ramionami.</div><div>Asker zaśmiał się, a Warren uśmiechnął się i pokręcił głową z niedowierzaniem.</div><div>– Nie wierzę, że żartujesz razem z nim. Zdrajca.</div><div>Niecałe dwie minuty później czekali na windę. Joshua wsadził ręce do kieszeni i przestał poświęcać rozmowę przekomarzankom kolegów. Zamiast tego obserwował niską dziewczynę w pomarańczowej koszulce, która szła w ich stronę mocno niepewnym tonem. Zaczepiła jakąś dziewczynę po drodze, ale ta tylko ją zbyła; Joshua domyślał się, jak. Pomarańczowa zacisnęła usta i podeszła do nich akurat w momencie, w którym otworzyły się drzwi windy.</div><div>– Przepraszam, ja… – zaczęła dziewczyna.</div><div>Asker obejrzał się na nią, odchrząknął i starannie wyartykułował:</div><div>– Zakaz rozmów z pomarańczowymi.</div><div>Warren skinął głową, uśmiechnął się do dziewczyny.</div><div>– Ma rację, nie możemy rozmawiać – powiedział łagodnie, ale Joshua dostrzegł, że wskazał w dół.</div><div>We czwórkę wsiedli do windy i w ciszy zjechali na parter. Kiedy tylko dziewczyna ich opuściła, Warren nachylił się do kolegów i powiedział:</div><div>– W sumie to ładna była.</div><div>– A widziałeś jej reakcję? – Wyszczerzył się Asker. – Za to uwielbiam pomarańczowych. Nigdy nie wiedzą, co robić, i są tacy biedni i zagubieni. Fajnie się ich wkręca.</div><div>Joshua zmarszczył brwi.</div><div>– Czemu ona nie wiedziała, co robić? Przecież kiedy ja przyjechałem, to…</div><div>– Nie wszyscy mają tak dobrze, szczeniaczku – odparł Asker. – Nie doświadczyłem tego na własnych łuskach, oczywiście, ale z reguły rekrutacja wygląda inaczej niż w twoim przypadku. Wiesz, wyobraź sobie, że jesteś w domu dziecka, idziesz na spotkanie z psychologiem albo coś w tym stylu, ale budzisz się na golasa w kampusowym łóżku. Lokalizacja kampusu jest tajna, to głównie dlatego. Matka mi tłumaczyła, że to też takie jakby badanie psychologiczne. Mówiła, że coś tam, coś tam, dziecko, które<i> w takiej dezorientującej i stresującej sytuacji zachowa zimną krew, ma większą szansę na odniesienie sukcesu jako agent niż siusiumajtek</i>.</div><div>– Ale tak jest tylko, jak ma się więcej niż dziewięć lat – uzupełnił Warren. – Ja trafiłem tu ze starszym bratem i młodszą siostrą jak miałem, nie wiem, sześć? Więc u mnie to wyglądało podobnie jak u ciebie, Josh. Tylko ja nie miałem komitetu powitalnego.</div><div>Joshua nie był pewien, czy powinien się cieszyć z tego, że potraktowano go jak ośmiolatka, ale nie narzekał.</div><div>Chociaż może gdyby było inaczej, nie musiałby użerać się z Floydem.</div><div>– Dobra, to ma sens – stwierdził wreszcie.</div><div>– Ej, właśnie, co do sensu – zaczął Asker. – Wieczorem idziemy na męskie kręgle, w sensie ja, Warren i Floyd. Chcesz się z nami zabrać?</div><div>– W sumie czemu nie – zgodził się Josha. – Tylko Floyd mnie trochę przeraża. Mam wrażenie, że mógłby mnie zabić w dwie sekundy. Rozkwasił mi nos, jak tylko zaczęła się walka.</div><div>– Bo mógłby. – Wyszczerzył się Warren. – Właściwie to ja albo Asker też, a nawet każdy w kampusie.</div><div>– Ale Floyd jest milutki, nie musisz się go bać – odparł Asker pogodnie. – Nigdy nie walnął nikogo po głowie bez pretekstu ani nie rozbił meleksa na ścianie. Ma też parę swoich mrocznych tajemnic, ale tę niespodziankę zostawię ci na później. – Uśmiechnął się. – A Zara wybrała ci go do szkolenia, bo jest mały i chuderlawy, z takimi uroczymi chomiczymi pućkami, żebyś nie wziąłbyś go na poważnie, zupełnie jak w naturze, a przynajmniej tak mówił Pyskacz.</div><div>– Okej… – mruknął Josha z konsternacją. Trochę go to uspokoiło, dlatego postanowił więcej nie wracać do tematu. – Dobra, i poza tym… jest sprawa, bo jakby… Co, jeśli nigdy wcześniej nie grałem w kręgle?</div><div>Asker i Warren spojrzeli po sobie.</div><div>– Nigdy, nigdy? – upewnił się Asker. Joshua pokręcił głową i chłopak od razu poklepał go po ramieniu. – Nie martw się, nauczymy cię. Jesteśmy świetni, jeśli chodzi o uczenie, a Warren gra w kręgle lepiej niż w szachy. Ale tam też kantuje, żeby nie było.</div><div>Wszyscy się roześmiali. Joshua obejrzał się przez ramię na powoli oddalający się budynek główny. Przyjechał do kampusu dopiero wczoraj, a czuł, jakby przeżył tu co najmniej dwa tygodnie. Pamiętał, jak martwił się, że nie przejdzie egzaminu wstępnego.</div><div>A teraz szedł do działu fizycznego w niebieskiej koszulce, z dwoma kolegami, którzy chyba go lubili, i z którymi wieczorem szedł na kręgle.</div><div>Zdecydowanie mogło być gorzej. </div></div></div>autumnhttp://www.blogger.com/profile/12176796546991160916noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3455807268160030630.post-42639627101026671822020-09-11T18:00:00.019+02:002021-01-20T21:04:44.658+01:0024. Znów wpadłeś w bagno, Kasparow?<div style="text-align: center;"><a href="https://www.youtube.com/watch?v=tCnBrrnOefs">muzyka</a></div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;"><br /></div><div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;"><div>Wystarczył rzut oka, by wiedzieć o stołówce jedno – ewidentnie była samym sercem kampusu. Joshowi wydawało się, że na korytarzu osiem pięter wyżej panowało ożywienie, ale to była dosłownie wypełniona gwarem rozmów czy głośnymi sprzeczkami cherubinów. O tej porze znajdowało się tam około pięćdziesięcioro dzieci czekających przy bufecie lub siedzących przy stolikach.</div><div>– Zawsze jest tu tak tłoczno? – rzucił Joshua.</div><div>– Przeszkadza ci to? – Wyszczerzył się Warren. – Czasem jest gorzej. Stołówka działa prawie całą dobę, bo cherubini wracają z misji o różnych porach, a po podróży zawsze fajnie coś zjeść. W sumie żarcie jest w porządku, a jak ładnie poprosisz, dostaniesz coś na zamówienie. Nie rozumiem tylko, czemu kiedyś odmówili mi podania frittaty z homarem… – westchnął z zawodem.</div><div>– Też tego nie łapię – odparł Joshua. Brew lekko mu drgnęła.</div><div>Warren uśmiechnął się. Minęła chwila, nim dotarli do kontuaru.</div><div>– Lasagne z czosnkowym chlebem i dobrze wysmażony stek z frytkami. O, i jeszcze sok pomarańczowy. I może są jeszcze te orzechowe ciasteczka z rana?</div><div>– Zawołam za dziesięć minut – odpowiedziała kucharka, podając Warrenowi numerek. – A co dla twojego niebieskiego kolegi?</div><div>Warren lekko szturchnął Josha łokciem.</div><div>– Niebieski kolego, co dla ciebie?</div><div>I w tym był problem. Joshua kompletnie nie wiedział, co zamówić, a gdy próbował coś wymyślić, w głowie miał totalną pustkę. Podrapał się po głowie, odchrząknął i nerwowo bąknął:</div><div>– Poproszę.. Eee… Ryż z warzywami…? I sok pomarańczowy.</div><div>Kucharka skinęła głową i podała Joshowi karteczkę z numerkiem. Gdy chłopcy odchodzili do stolika, Warren pokręcił głową i spytał z oburzeniem:</div><div>– Co ty, ryż będziesz jadł? Co z męskim mięsem?</div><div>Joshua wzruszył ramionami.</div><div>– Lubię ryż – stwierdził wymijająco – i w sumie nie jestem aż tak bardzo głodny. Poza tym nie wiem, co mógłbym zamówić… czy coś.</div><div>– Stary, wszystko. No, może prawie, ale większość. – Uśmiechnął się Warren. – Ale no dobrze, chodź, teraz poznasz trochę nowych kolegów.</div><div>Joshua dostrzegł, do którego stolika kierował się Warren. Siedzieli tam dwaj chłopcy w niebieskich koszulkach, a także Faith i Floyd. Floyd powitał Josha uśmiechem, a Warren uroczyście ogłosił:</div><div>– To jest Joshua, zdał dzisiaj próby i tak dalej, i tak dalej…</div><div>Czarnoskóry chłopak w niebieskiej koszulce o imieniu Curt jedynie się przywitał, ale drugi, z blond włosami po przejściu tornada, tajfunu i trafieniu przez osiem błyskawic, wstał, obszedł cały stolik i uścisnął Joshowi rękę, patrząc mu głęboko w oczy.</div><div>– Witaj, Joshua. Miło cię poznać. Serdecznie witamy w kampusie CHERUBA. Jestem Drake Alden.</div><div>Joshua powoli zamrugał. Warren lekko się zaśmiał, a Drake momentalnie spuścił z tonu i także się uśmiechnął.</div><div>– Dobra, koniec robienia z siebie kretyna – zapewnił wesoło. – Siema, jestem Drake. Kolejna niebieska koszulka, jak widzę. Też zaczynasz szkolenie za dwa tygodnie?</div><div>Joshua skinął głową.</div><div>– Super. – Uśmiechnął się Drake. – Znaczy, może nie super, bo szkolenie to ponoć masakra, ale fajnie widzieć kolejną niewinną twarzyczkę do towarzyszenia w zniszczeniu czy coś.</div><div>– Brzmi zachęcająco – stwierdził Joshua.</div><div>– Co nie? – Wyszczerzył się Drake. – Warren mówił, że podczas szkolenia są zajęcia z pirotechniki, a instruktor wysadził mu kiedyś na głowie bombę. Odlot, co nie?</div><div>Joshua spojrzał na Warrena.</div><div>– Serio?</div><div>Warren odchrząknął, leniwie podniósł na niego spojrzenie, a potem pochylił głowę i wskazał na sam jej czubek.</div><div>– Dokładnie tutaj.</div><div>– Ciekawe, czy my też będziemy coś wysadzać – odparł z podekscytowaniem Drake. – Zawsze chciałem coś wysadzić.</div><div>Miło było wiedzieć, że w zespole będzie miał piromana.</div><div>Siadając na wolnym krześle, Joshua dostrzegł, że Faith czytała jakąś grubą książkę. Już chciał pytać o tytuł, gdy nagle usłyszał swój numerek zza kontuaru. Razem z Warrenem poszli po jedzenie, a gdy tylko wrócili do stolika, Joshua usłyszał:</div><div>– Dawać mi tu tego nowego cud-chłopca, który potrafi czarować na kompie!</div><div>Warren głośno się zaśmiał, a Joshua prawie zakrztusił się śliną, gdy zorientował się, że chodziło o niego. Obejrzał się przez ramię i dostrzegł krępego chłopaka w szarej koszulce CHERUBA i z łobuzerskim uśmiechem. Jego ciemnoblond włosy wyglądały, jakby czesał się, odpalając w nich petardę.</div><div>W tym samym momencie chłopak spojrzał na niego i przyspieszył kroku.</div><div>– To ty? O mój Boże, chłopie, to, jak rozwaliłeś Floyda… – Wybuchł śmiechem.</div><div>Faith podniosła wzrok znad książki i spod przymrużonych powiek posłała Warrenowi znaczące spojrzenie.</div><div>– Warren… – wycedziła.</div><div>– Daj spokój, Faith, zawstydzasz go przed czarodziejem. – Wyszczerzył się blondyn.</div><div>Joshua odchrząknął. Zrozumiał, że przyszła kolej na niego, dlatego najbardziej spokojnym tonem, na jaki było go stać, spytał:</div><div>– Coś nie tak?</div><div>Chłopak znów się zaśmiał. Krótko potrząsnął głową, po czym szybko zabrał jedno krzesło z sąsiedniego stolika wbrew protestom drobnej Azjatki i usiadł obok Josha oparciem do przodu. Zgarnął frytkę z talerza Drake’a i mocno poklepał Josha po ramieniu.</div><div>– Absolutnie, stary, jesteś totalną legendą. – W szerokim uśmiechu błysnęły białe, równe zęby. – Mały Floyd tak się chwalił, czego to on nie potrafi, że z dostępem do kompa mógłby ożywić zmarłą w czternastym wieku ciotkę Gryzeldę, a po prostu dostawał same piątki z rutynowych ćwiczeń i pierwszy z juniorów w jego wieku nauczył się podłączać drukarkę, podczas gdy inne dzieci głaskały małe kopie Klopsa. A wtedy zjawiłeś się ty, cały na pomarańczowo, i dosłownie go zniszczyłeś! – Uderzył pięścią w dłoń i udał rękami eksplozję. – Nie wiesz nawet, jak się uśmiałem, kiedy to usłyszałem. Jazda z pajacami. Takich jak on powinno się ograniczać.</div><div>Joshua nie mógł się nie uśmiechnąć. Nie wiedział, kim był ten wygadany chłopak, który mówił tak szybko, jakby ciągle brakowało mu czasu, ale chyba już go polubił.</div><div>– Wcale tak nie było! – bąknął Floyd z drugiego końca stolika. Był już cały czerwony na twarzy.</div><div>– Było – odparł Warren z ustami pełnymi jedzenia. – <i>I już miałem, wiecie, otworzyć trzeci folder, gdy nagle ekran zrobił się czarny… czarny… i… </i>– Warren ryknął śmiechem. Joshua poczuł, jak coś mokrego ląduje mu na policzku i pospiesznie to strzepnął. – <i>Wyskoczyły te takie okienka, nie mogłem ruszać kursorem ani nic, i wtedy na samym środku zobaczyłem: jazda z frajerami</i> – skończył, przedrzeźniając akcent Floyda.</div><div>Blondyn zaśmiał się, a Floyd zasłonił uszy. Pokręcił głową.</div><div>– Ja naprawdę nie wiedziałem, co się wtedy działo, a on… Myślałem, że ten laptop zaraz wybuchnie… – mówił cicho.</div><div>– Pewnie, bo cud-chłopiec oprócz oszukania twojego umysłu potrafi wzrokiem sprawić, że wszystkie zasilacze wybuchają, a wredne panie się nadmuchują i wylatują w niebo – odparł blondyn pompatycznym tonem. – Bombowa sprawa.</div><div>– Mówisz poważnie? – Floyd wytrzeszczył oczy. Ogórek z hamburgera spadł mu na talerz.</div><div>– Śmiertelnie poważnie.</div><div>– Wow – mruknął Floyd i spojrzał na Josha. – Serio?</div><div>Wyczekujące spojrzenie blondyna i szeroki uśmiech Warrena zachęciły Josha do tego, żeby skinąć głową. Drake zachichotał i pomachał dłońmi tuż przed twarzą Floyda.</div><div>– Pamiętasz, jak odpaliłem ci petardę na głowie?</div><div>Floyd jęknął i schował twarz w dłoniach.</div><div>– Czemu straszycie Floyda? I, Warren, jak jesz? Masz sos na koszulce.</div><div>– Maria, co tak późno? – spytał blondyn, podczas gdy Warren próbował strzepnąć sos.</div><div>Dziewczyna lekko się zaśmiała. Joshua rozpoznał ją – to od niej prawie dostał poduszką. Z gracją wcisnęła się między Faith a Warrenem, po czym wyciągnęła pióro z włosów i rzuciła je w stronę blondyna.</div><div>– Prowadziłam wojnę – wyjaśniła. – Wojny nie można przerwać ot tak.</div><div>– Nie słyszałaś o rozejmach? – odparł blondyn. – Albo po prostu wrzucasz komuś granat do okopów.</div><div>Maria uśmiechnęła się.</div><div>– Różne wojny wymagają różnych działań – orzekła dyplomatycznym tonem. Dopiero wtedy dostrzegła Joshuę i wyciągnęła do niego rękę przez cały stolik. – Cześć, jestem Maria.</div><div>Wyglądała tak, jakby pochodziła z Hiszpanii – zresztą tak też wymawiała swoje imię.</div><div>– Tylko mów do niej po imieniu, nie tak jak Floyd – przerwał blondyn i ukradł kolejną frytkę. – Floyd mówi do niej pani.</div><div>– Raz powiedziałem, bo mnie obudziła o drugiej nad ranem i myślałem, że to Meryl – odparł Floyd. – A ty to teraz wszystkim rozpowiadasz.</div><div>Maria z rozbawieniem przewróciła oczami i znów skupiła się na Joshu.</div><div>– A ty? Jak masz na imię?</div><div>– Joshua – odparł szybko.</div><div>Blondyn obok niego walnął pięścią w stół tak mocno, że wszystkie talerze podskoczyły.</div><div>– Pieprzysz głupoty – odparł, kręcąc głową.</div><div>Joshua zmarszczył brwi.</div><div>– Nie, serio jestem…</div><div>– Ja też jestem Joshua. – Wyszczerzył się blondyn. – Ale zajebiście. Nigdy wcześniej nie spotkałem swojego imiennika. Możemy być teraz jak bracia syjamscy, ale z jednym umysłem, bo, wiesz, jak ktoś będzie krzyczał: <i>Joshua</i>, to przyjdziemy obaj.</div><div>Joshua zamrugał. Nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć.</div><div>Drugi Joshua zaczął go onieśmielać.</div><div>– Joshua będzie mógł jeszcze zmienić imię, jeśli będzie chciał – przypomniała Faith.</div><div>– Jak to? – zdziwił się Joshua.</div><div>– Jutro masz spotkanie z Joem, prawda? Będziecie to ustalać. Wraz ze wstąpieniem do CHERUBA możesz zmienić imię i nazwisko, ponieważ tworzysz sobie nową tożsamość. Ja na przykład nazywałam się kiedyś Faith Grant, z Nathana Bone’a zrobił się Warren Dallas, Ines stała się Marią, a Ulf zmienił imię na Floyd – wyjaśniła.</div><div>Joshua skinął głową. Nawet jeśli chciał się tym martwić, w tamtej chwili nie miał na to czasu, bo drugi Joshua, przeciągając się, najwyraźniej coś sobie przypomniał. Patrzył na Warrena do momentu, w którym drugi chłopak podniósł wzrok.</div><div>– Co? – spytał niewyraźnie z ustami pełnymi frytek.</div><div>– Dobrze wiesz co. – Wyprostował się blondyn. – Pojedynek. Ty i ja. Miałeś dowieść swojej prawdziwej męskości.</div><div>Joshua uniósł brew. Spojrzał pytająco na Faith, a ta tylko z rozbawieniem pokręciła głową.</div><div>– Nie da się dowieść czegoś, czego się nie ma – rzuciła znad książki.</div><div>Drugi Joshua zaśmiał się i wymierzył palec w pierś Warrena.</div><div>– Ale że co, tutaj? – spytał szybko Warren.</div><div>– Tak, tutaj – zawołał głośniej blondyn. Większość głów w stołówce odwróciła się w jego stronę. – Zaraz przyjdę – rzucił i wybiegł ze stołówki.</div><div>Warren przeczesał włosy i wypuścił powietrze. Napakował sobie policzki ciastkami i ruszył za blondynem, potykając się jeszcze o własne krzesło. Drake zaśmiał się, klasnął w dłonie i nachylił się konspiracyjnie do reszty.</div><div>– Przyjmuję zakłady – rzucił szybko.</div><div>– Ja bym stawiał na Askera – odezwał się Curt pierwszy raz od dawna, wygrzebując z kieszeni parę drobniaków. – To <i>intelektualista</i>.</div><div>Joshua zmarszczył brwi. Asker? Joshua Asker? Jeśli chodziło o niego, to znaczyło, że…</div><div>– Joshua jest synem prezeski? – Wytrzeszczył oczy.</div><div>– No raczej. – Uśmiechnęła się Maria. – Nie wiedziałeś?</div><div>Joshua odchrząknął.</div><div>– Tak, kiedy tu wszedł, od razu zdałem sobie sprawę, że <i>no, to musi być syn prezeski</i> – oznajmił poważnie, unosząc brew. Usłyszał, że Faith prychnęła z rozbawieniem. – Nie, nie wiedziałem, skąd miałem wiedzieć?</div><div>– Mówiłem, że nie da się poznać – żachnął się Drake i spojrzał oskarżycielsko na Marię. – Skubaniec dobrze się kryje, a ty mówiłaś, że to niemożliwe, że przecież od razu można się zorientować.</div><div>Maria uśmiechnęła się.</div><div>– Na pewno widziałeś zdjęcie na biurku.</div><div>– Eee, nie? – odparł Drake oczywistym tonem. – Kto ogląda obrazki na biurku po tym, jak budzi się w jakimś obcym miejscu i nikt nie chce z nim gadać, bo jest pomarańczowy? Kto w ogóle zwraca uwagę na czyjeś obrazki na czyimś biurku?</div><div>– Faith zwróciła. Warren zwrócił. Parę dziewczyn zwróciło…</div><div>– One się dowiedziały na waszym różowym pidżama party – zaprotestował Drake. Westchnął przeciągle i machnął ręką. – A zresztą, nieważne. Tamci debile zaraz wrócą, a ja jeszcze nic nie zrobiłem.</div><div>Wrócili dwie minuty później. Joshua spodziewał się wielkiej walki na pięści czy czegoś w tym rodzaju, ale Joshua Asker niósł pod pachą coś niewielkiego, a Warren szedł za nim, próbując go przekonać, żeby spróbowali kiedy indziej.</div><div>Asker podszedł do ich stolika i krzywo spojrzał na ledwo tknięty ryż Josha.</div><div>– Zabieraj to – rozkazał tonem nieznoszącym sprzeciwu. Joshua odsunął się na sam kraniec stołu.</div><div>Asker z trzaskiem rozłożył na blacie wyświechtaną szachownicę. Któraś figura pozbawiona była głowy, ale reszta pionków była w zadbanym stanie. Chłopcy usiedli na swoich poprzednich miejscach i zaczęli intensywnie się w siebie wpatrywać.</div><div>– Czarne czy białe? – spytał Asker.</div><div>– Białe.</div><div>– Jak zwykle, co za lamus – mruknął. – Bardzo chcesz zaczynać, prawda?</div><div>Warren wyszczerzył zęby.</div><div>– To ty pytałeś.</div><div>Podczas gdy chłopcy ustawiali pionki, Joshua myślał, że ewidentnie wyobrażał to sobie inaczej. A kiedy przy stoliku zapanowała kompletna cisza i całkowite zero większych emocji, Joshua nawet czuł rozczarowanie. W ciągu ostatnich pięciu minut zdążył się zorientować, że z tymi dwoma może być zabawnie – dlatego nie pogardziłby jakąś bardziej majestatyczną grą w szachy.</div><div>Wokół ich stolika zebrało się paręnaście osób. Wszyscy przyglądali się skupionej twarzy Warrena lub Askerowi, który robił głupie miny do przeciwnika i nonszalanckim ruchem przesuwał kolejne figury. Joshua słyszał za sobą podekscytowane szepty i obserwował, jak Floyd, cały zarumieniony, przybliżał się coraz bardziej do szachownicy. Joshua nie miał pojęcia, co o tym myśleć. Przez chwilę myślał, że prawdopodobnie właśnie trafił do wielkiego kółka miłośników szachów.</div><div>Ale był w błędzie.</div><div>Asker płynnym ruchem przestawił wieżę i zbił białego gońca. Warren zacisnął zęby, zwyzywał Askera pod nosem i zasłonił usta dłonią. Długo myślał nad kolejnym ruchem, aż wreszcie przestawił skoczka. Asker uśmiechnął się, szybko zlustrował wzrokiem szachownicę i zbił białego skoczka własnym gońcem.</div><div>– <i>Grazias </i>– rzucił z zadowoleniem. – Ułatwiasz mi życie, <i>señor</i>.</div><div>Warren zaklął. Złapał skoczka, gdy Asker odrzucał go na bok i wściekle cisnął nim o stół. Drewno trzasnęło, głowa konia wylądowała w ryżu Josha, a wszyscy wokół wybuchli śmiechem. Joshua już się nie dziwił, czemu tamtemu skoczkowi brakowało głowy.</div><div>– Rozwalisz mi wszystkie bierki, Fischer – zauważył Asker.</div><div>– Trudno. Odkupię ci – wycedził Warren przez zęby. Mamrotał coś pod nosem, gdy zacierał ręce i spoglądał na wszystkie figury. – Wiesz, że to nie koniec, Asker? – spytał.</div><div>– Wiem, Warren. Wiem.</div><div>Pot wstąpił na czoło Warrena, gdy dwa białe pionki w dwóch błyskawicznych ruchach wypadły z gry. Nerwowo zaczął miętolić serwetkę. Parę razy podnosił rękę, ale szybko ją cofał. Przekrzywił głowę, spojrzał na Askera, gniewnie sapnął. Gdy Joshua wygrzebał głowę skoczka z ryżu i podał ją Warrenowi, chłopak wpadł na pomysł. Na usta wpełzł mu pełen satysfakcji uśmieszek. Przesunął wieżę o parę pól do przodu.</div><div>– Wow, chcesz zbić mi hetmana – mruknął Asker w pozornym zamyśleniu. – Mogłeś od razu ruszyć gońcem, ale chciałeś, żebym nie mógł się ruszyć… Zbić mu gońca czy wieżę? – rzucił głośniej.</div><div>– Gońca!</div><div>– Wieżę!</div><div>– Nic!</div><div>Asker uśmiechnął się i własną wieżą zbił wieżę przeciwnika. Warrenowi natychmiast zrzedła mina. Długą chwilę wpatrywał się w szachownicę i drapał się po głowie, nim wypuścił powietrze i wycofał swojego gońca. Dzięki temu uchronił się przed szachową potęgą Askera.</div><div>Ale nie na długo.</div><div>Król był w niebezpieczeństwie i Warren szybko musiał coś wymyślić.</div><div>Joshua najchętniej by stamtąd poszedł. Po pierwsze: nie znał się na szachach. Kojarzył jakieś podstawowe reguły, ale nic poza tym. Po drugie: nachodziło coraz więcej ludzie, wszyscy chcieli wcisnąć się jak najbliżej, a on czuł się przygłupio z talerzem zimnego ryżu, wypitym do połowy sokiem i łokciami uderzającymi go w policzki. Nie istniała jednak żadna możliwość na w miarę nieinwazyjną ucieczkę.</div><div>Warren pokręcił głową, zacisnął usta i spojrzał na Faith. Asker w tym czasie zdążył ogłosić, że jest niepokonanym tytanem.</div><div>– Faith, kochanie… – zaczął nieśmiało Warren.</div><div>Faith podniosła wzrok.</div><div>– Znów wpadłeś w bagno, Kasparow?</div><div>Parę osób się zaśmiało.</div><div>– Byłabyś tak miła? Proszę – dodał Warren. – Oddam ci moje wypracowania z angola.</div><div>– Nie chcę wypracowań od umysłowego idioty – odparła Faith, wzruszając ramionami. – Masz coś lepszego?</div><div>– Jezu, nie wiem…</div><div>Nawet nie musiał wiedzieć. Faith zamknęła powieść i szybko obrzuciła wzrokiem szachownicę. Głęboko westchnęła i przestawiła pierwszą bierkę. Asker po krótkim namyśle zrobił kolejny ruch, a wtedy Faith przestawiła gońca i powiedziała krótko:</div><div>– Szach-mat.</div><div>Wybuchła wrzawa. Asker krzyczał, że to nieuczciwe, Warren krzyczał, że był już bardzo blisko zwycięstwa, ale Faith mu pomogła, wszyscy krzyczeli w zależności od tego, komu kibicowali, a Drake oddawał zakłady, krzycząc.</div><div>– Świat zwariował – mruknął Joshua i głęboko westchnął.</div><div>– Nie widziałeś jeszcze meczy – odparła Faith i posłała mu nieznaczny uśmiech. – Wtedy jest jeszcze gorzej.</div></div></div>autumnhttp://www.blogger.com/profile/12176796546991160916noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3455807268160030630.post-86783237947793112602020-09-04T18:00:00.003+02:002021-01-20T21:02:28.188+01:0023. To mam to trzymać cały dzień?<div style="text-align: center;"><a href="https://www.youtube.com/watch?v=cZvt23iBVVo">muzyka</a></div><div><br /></div><div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;"><div>Wychodząc spod prysznica w białym, puchatym szlafroku, od natłoku myśli pękała mu głowa. Nerwowo przeczesywał mokre włosy i wyłamywał palce. Każdy oddech przypominał mu o skrzepłej krwi zalepiającej mu nozdrza – a zarazem o tym, z jaką łatwością Floyd zniszczył go w dojo. Ból pleców i nadwyrężonego lewego ramienia przywoływał wspomnienia o paru głupich punktach różnicy, które jednak zadecydowały o przegranej z Floydem. Paskudny posmak w gardle nie pozwalał zapomnieć o końcówce napowietrznego toru przeszkód.</div><div>A wszystko prowadziło do jednego – prób rekrutacyjnych.</div><div>Podczas minionej godziny szorowania się wodnistym i pachnącym alkoholem mydłem dezodorującym miał wystarczająco dużo czasu, by przemyśleć, jak mu poszło i czy ma jakiekolwiek szanse na dostanie się do CHERUBA. Doskonale wiedział, że druga taka okazja już mu się nie nadarzy.</div><div>I miał dziwne przeczucie, że nie poszło mu najlepiej.</div><div>Gdy wrócił do pokoju, odkrył, że ktoś go odwiedził i zostawił przy łóżku tacę z kanapkami, sokiem i herbatą oraz zabrał to cuchnące ubranie, zastępując je czystym. Dopiero z bliska zauważył złożoną na pół kartkę wetkniętą między dzbanuszek z mlekiem a czajniczek z herbatą:</div><div><br /></div><div></div><blockquote><div>Bardzo proszę, zgłoś się do mojego gabinetu o 18:00. Do tego czasu nie opuszczaj swojego pokoju, chyba że usłyszysz alarm pożarowy. Gdybyś pilnie czegoś potrzebował, zadzwoń z telefonu stacjonarnego pod numer wewnętrzny 75 i zgłoś problem mojej asystentce.</div><div>Zara Asker</div></blockquote><div></div><div><br /></div><div>Westchnął. Dopiero dochodziła piętnasta, więc czekały go trzy beznadziejnie długie godziny czekania.</div><div>Przydzielono mu pokój na ósmym piętrze, który jak wszystkie sypialnie w kampusie odmalowano i odnowiono po tym, jak jego poprzedni lokator opuścił szeregi CHERUBA. Był podobny do jego pokoju w Cardiff – duży, z gigantycznym łóżkiem, telewizorem i komputerem z ciekłokrystalicznym monitorem. Joshua musiał przyznać, że wyglądało to całkiem miło i przyjemnie.</div><div>Z tyłu głowy miał jednak wrażenie, że zbyt długo tu nie zabawi.</div><div>Przejechał dłonią po włosach i z frustracją położył się na łóżku. Włączył telewizor i przełączał kolejne kanały. Jakiś wybuch w Manchesterze, jakaś gwiazdka pop wydała nową płytę, jakiś wąsaty kowboj właśnie toczył rewolwerowy pojedynek. Odetchnął. Przypomniała mu się Bułgaria – i to, co odczuł, gdy w głównej części wiadomości dostrzegł mamę. Wtedy myślał, że to przestępczyni – dzisiaj już wiedział, że była tajną agentką. I nawet po parunastu godzinach brzmiało to wyjątkowo głupio.</div><div>A najśmieszniejsze było to, że on także mógł zostać tajnym agentem.</div><div>Jakie miał szanse? Wprawdzie totalnie rozłożył Floyda w tym zadaniu z numerami kart, ale w pozostałych konkurencjach dzieciak całkowicie go położył (niekiedy dosłownie), a nad kwintesencją wszystkich prób, końcówce napowietrznego toru przeszkód, Joshua wolał się nawet nie rozwodzić. Uznał jednak, że mimo wszystko spróbował i dał z siebie wszystko.</div><div>Poza tym ten szczyl zasłużył sobie na zimną kąpiel.</div><div>Czas mijał przeraźliwie wolno, ale gdy wreszcie wybiła siedemnasta trzydzieści, Joshua zaczął się ubierać. Serce biło mu jak szalone, a krew uderzała do głowy i głośno pulsowała w uszach; mimo to jeszcze szybko przejrzał się w lustrze i szybko przemyślał, czy włożyć pomarańczową koszulkę w bojówki. Koniec końców tylko przejechał dłonią po włosach, wyciągnął koszulkę ze spodni i wziął bardzo głęboki, oczyszczający wdech.</div><div>A potem wyszedł z pokoju i omal nie dostał w twarz poduszką wylatującą z sąsiedniego pokoju.</div><div>– Sorki! – pisnęła dziewczyna z czarnymi, kręconymi włosami, nim trzasnęła drzwiami. Joshua usłyszał przytłumiony wybuch śmiechu. </div><div>Brew mu drgnęła. Obejrzał się na drzwi, ale tylko pokręcił głową i ruszył dalej. Do windy razem z nich weszło dwóch dryblasów, którzy natychmiast zamilkli, gdy spojrzeli na kolor jego koszulki. Na szóstym piętrze wsiadła dziewczyna z pointami przewieszonymi przez ramię. Wesoło przywitała się z chłopakami, ale jeden z nich szepnął:</div><div>– Pomarańczowy tu jest.</div><div>Dziewczyna uniosła brwi, zupełnie jakby dopiero zobaczyła Josha, i lekko się do niego uśmiechnęła.</div><div>– Nie jest trędowaty – rzuciła, wzruszając ramionami. – Poza tym nie rozmawiamy z nim, tylko między sobą, prawda?</div><div>– Ale obowiązuje zakaz rozmów z pomarańczowymi…</div><div>Dziewczyna znacząco spojrzała na dryblasa i pokręciła głową z lekkim uśmiechem. Reszta drogi na parter minęła im w znaczącej ciszy. Nie, żeby Joshua miał na co narzekać – dodatkowy czas na zamartwianie się wynikami był mu w tamtej chwili przecież najbardziej potrzebny. </div><div>Do gabinetu Zary zapukał parę minut za wcześnie, ale prezeska wpuściła go od razu.</div><div>– Proszę, usiądź – zaproponowała przyjaźnie.</div><div>Joshua przez sekundę zastanawiał się, czy jego teoria była prawdziwa – Zara brzmiała zupełnie inaczej niż podczas prób, dokładnie tak, jak przy ich pierwszej rozmowie.</div><div>Wylądował w punkcie wyjścia. Jego kolano nerwowo podskakiwało, gdy Zara zapytała:</div><div>– Jak myślisz, jak ci poszło?</div><div>– Sam nie wiem. – Wzruszył ramionami. – Chyba mocno przeciętnie.</div><div>– A ja uważam, że poszło ci bardzo dobrze – odparła Zara. Joshua poczuł, jak kamień spadł mu z serca. – Przestudiowałam twoją teczkę i wiedziałam, że bez trudu sprostasz naszym wymaganiom w kwestii kondycji fizycznej. Bardziej martwiło mnie to, że masz za sobą serię problemów dyscyplinarnych: parę włamań, w tym jedno poważniejsze, przypadki nieposłuszeństwa, łamania reguł i, jak napisała twoja nauczycielka, gdy kończyłeś szkołę podstawową: <i>Joshua wykazuje brak szacunku zarówno wobec dorosłych, jak i rówieśników</i>. Właśnie dlatego zaaranżowałam próby w taki sposób, żebyś musiał działać w poczuciu dyskomfortu. Naszym zadaniem od samego początku było obciążyć cię psychicznie, zirytować i doprowadzić do utraty panowania nad sobą.</div><div>Joshua zaniemówił.</div><div>– Serio…?</div><div>– Tak. – Zara lekko się zaśmiała na widok jego bardzo znaczącej miny.</div><div>– Eeee… To z Floydem na końcu…</div><div>Zara uśmiechnęła się i nacisnęła przycisk interkomu.</div><div>– Możecie już wejść.</div><div>Pierwszy, z radosnym uśmiechem na ustach i rumieńcami na policzkach, wszedł Floyd. Trzymał skórzaną poduszkę, na której leżała perfekcyjnie złożona niebieska koszulka CHERUBA. Tuż za nim wśliznął się Warren, Faith, Abdul i Renee.</div><div>– Witamy w CHERUBIE! – ogłosiła uroczyście Zara. – Spisałeś się dziś znakomicie. Chyba już zawsze będę pamiętać sposób, w jaki pokonałeś Floyda. Floyd potem marudził przez dobre dziesięć minut.</div><div>Joshua zamrugał zdezorientowany. Spojrzał na Floyda, na Zarę, na całą resztę, na niebieską koszulkę, potem na szarą koszulkę Floyda…</div><div>Zaraz.</div><div>Szarą koszulkę Floyda?</div><div>Zmarszczył brwi. Otworzył usta, ale natychmiast je zamknął. Warren nie powstrzymał się przed wybuchnięciem śmiechem.</div><div>– Ty nie jesteś rekrutem – powiedział bardzo powoli Joshua.</div><div>– Floyd jest drobny i niski jak na swój wiek – wyjaśniła Zara. Musiała podnieść głos, bo w tej samej chwili do kanonady śmiechu dołączyli Floyd i Faith. – Został agentem w zeszłym roku. Poprosiłam go, żeby spróbował wyprowadzić cię z równowagi na wszystkie możliwe sposoby: wymiotując na ciebie, naśmiewając się ze wszystkiego, co robisz, podstawiając ci nogę, nucąc podczas testu, zastępując wkłady do długopisów wypisanymi czy zrzucając ołówek z siódmego piętra, żeby grafit ciągle się łamał.</div><div>Joshua strzelił kostkami i spojrzał na Floyda. Wpatrywał się w niego długie dwie sekundy, a potem schował twarz w dłoniach i wziął głęboki wdech.</div><div>– Jezu, a ja ci chciałem nakopać od początku… Nie, żebym dał radę – mruknął Joshua. – No dzięki. </div><div>Floyd uśmiechnął się niewinnie.</div><div>– Myślałem, że już poczułeś, co potrafię. I wiesz, co potrafię.</div><div>– Wiem. Właśnie dlatego nie dałbym rady – westchnął Joshua. Sekundę później na jego twarzy zakwitł łobuzerski uśmieszek. – Ale raz udało mi się trafić.</div><div>Floyd pokręcił głową.</div><div>– Tylko dlatego że ci pozwoliłem – stwierdził, wzruszając ramionami. – Nawet udało ci się mnie rozbawić. W normalnej walce użyłbym takiej magicznej sztuczki i zabiłbym cię w pół sekundy.</div><div>Joshua boleśnie skinął głową. Nie mógł jednak powstrzymać lekkiego uśmiechu.</div><div>– To mam to trzymać cały dzień czy jak? – spytał Floyd i podsunął Joshowi niebieską koszulkę.</div><div>Joshua w całym tym zgiełku już prawie o niej zapomniał. Już miał zmienić koszulkę, ale w tej samej chwili przypomniał sobie o tym, że otaczało go sześć osób. Spojrzał pytająco na Zarę. Prezeska tylko się roześmiała i skinęła głową.</div><div>Parę sekund później Joshua naciągnął przez głowę niebieską koszulkę. Odetchnął z ulgą.</div><div>Ktoś zaklaskał, ktoś się zaśmiał, ktoś (chyba Faith) mu pogratulował.</div><div>– Jednak nie możemy chwalić tylko Floyda – odezwała się Zara. – Faith wpadła na pomysł, żeby podczas testu nastawić zegar tak, by chodził dwa razy szybciej, niż powinien. Dzięki temu po godzinie pisania miałeś wrażenie, że minęły już dwie. Zapewne wydawało ci się, że czas płynie zdecydowanie zbyt szybko.</div><div>Joshua żartobliwie wywrócił oczami.</div><div>– Więc to twoja sprawka. Super, dzięki za dodatkową presję.</div><div>Faith tylko lekko się uśmiechnęła.</div><div>– Do usług.</div><div>– Jednak mimo to test poszedł ci całkiem dobrze, część matematyczna powyżej przeciętnej, reszta zadań przeciętnie – kontynuowała Zara.</div><div>– Jeszcze dół z łajnem – przypomniał szybko Warren. W miarę, jak mówił, na jego twarzy wykwitał pełen dumy uśmiech.</div><div>Joshua zmarszczył brwi.</div><div>– Co zrobiliście?</div><div>– Są dwa rodzaje bloczków – wyjaśnił Abdul, odchrząknąwszy. – Pierwsze z nich mają specjalne hamulce, żeby zjazd nie był taki szybki. Używamy ich przy treningach z dziećmi, które dopiero uczą się zjazdu. Dziś wszyscy zjechaliśmy właśnie na nich, tylko ty dostałeś normalny. Uznaliśmy, że szansa, że źle oszacujesz moment zeskoku i wylądujesz w dole, jest na tyle duża, że warto spróbować.</div><div>– Nie wierzę – jęknął Joshua i zaczerpnął powietrza. – Jesteście okropni. Serio. Nienawidzę was.</div><div>– To pomysł Warrena – dodała Zara.</div><div>– Słyszałem, że parę lat temu zrobili tak jednej rekrutce i dosłownie zwariowała. – Wyszczerzył się Warren, zacierając ręce. – Ale nie martw się, nie złapiesz żadnego choróbska, bakterii czy innych świństw. Tak naprawdę ten dół to glina z błotem, skórkami owoców i paroma chemikaliami. Właśnie przez te chemikalia to wszystko tak śmierdzi.</div><div>– Wymiociny też były sztuczne – dodał Floyd. – Purée ziemniaczane, marchewka, groszek, zsiadłe mleko… Wycisnąłem ci to na plecy. Tuż po tym, jak podstawiłem ci nogę – zaznaczył.</div><div>– Miło wiedzieć – westchnął Joshua i pokręcił głową z niedowierzaniem. Nie wiedział, czy było mu bardziej głupio, że w międzyczasie przeklął ich wszystkich jakieś siedemdziesiąt osiem razy, czy bardziej się cieszył przez całokształt.</div><div>Dostał szansę. I nawet udało mu się jej nie zmarnować.</div><div>Warren podszedł do niego i przyjaźnie poklepał po ramieniu. Faith stanęła obok niego.</div><div>– Josh, mamy piątkowy wieczór… Co ty na to: przedstawię cię wszystkim, a potem pobalujemy? – Wyszczerzył się.</div><div>Joshua wstał. Dziwił się, że nie mógł powstrzymać uśmiechu. Rozejrzał się po wszystkich twarzach. Na chwilę zatrzymał się na Renee. Chciał ją przeprosić za to, jak traktował ją w szpitalu; w końcu to ona wyciągnęła go z aresztu i dzięki niej trafił do CHERUBA.</div><div>Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, podeszła do niego i mocno uścisnęła.</div><div>– Gratuluję, Joshua – szepnęła radośnie.</div><div>Uśmiechnął się tylko w odpowiedzi, bo coś nieprzyjemnie go dławiło. Skinął głową reszcie, po czym spojrzał na Zarę. Chciał coś powiedzieć, ale nie za bardzo wiedział co – wydawało mu się, że wszystkie słowa będą niewystarczające.</div><div>– Mogę jeszcze zamienić słówko z Joshuą? – spytała Zara głośniej, gdy wszyscy zaczęli zbierać się do wyjścia.</div><div>– Poczekam za drzwiami – poinformował Warren, wycofując się. – Jest ktoś, kto bardzo chce cię poznać.</div><div>– To zajmie tylko chwilkę – zapewniła Zara. Kiedy wszyscy wyszli, poprosiła Josha, żeby usiadł na krześle. – Jest mi niezmiernie miło, że mogę ci zaproponować u nas miejsce. To jednak nie koniec i muszę wyjaśnić parę spraw. Szkolenie podstawowe, o którym Warren pewnie ci już wspomniał, trwa sto dni i najbliższa tura zaczyna się za dwa tygodnie. Umówię cię z opiekunem, który ustali twój plan edukacyjny i wprowadzi w zasady obowiązujące w kampusie. Z działu fizycznego otrzymasz plan treningowy, który pomoże ci rozpocząć szkolenie w jak najlepszej formie. Oprócz tego zorganizuję ci kontrolną wizytę u dentysty, trochę pieniędzy oraz wyprawę na zakupy po ubrania i jakieś drobiazgi.</div><div>– Dzięki – powiedział grzecznie Joshua. – A co do ubrań… Nosiłem taką bluzę, którą tak jakby bardzo lubiłem i…</div><div>– Znajdziesz ją w pralni – wyjaśniła Zara. – Podobnie jak buty i spodnie. Będziesz mógł odebrać je za parę dni. Masz jeszcze jakieś pytania?</div><div>Joshua pokręcił głową.</div><div>– Dobrze, w razie czego wiesz, gdzie mnie szukać. Przez najbliższe tygodnie będziesz bardzo zajęty, ale mamy piątkowy wieczór. Rozluźnij się trochę, Joshua. Po wszystkim, co przeszedłeś, zdecydowanie ci się należy.</div></div></div>autumnhttp://www.blogger.com/profile/12176796546991160916noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-3455807268160030630.post-80430691073813174602020-08-28T18:00:00.003+02:002021-01-20T21:00:34.513+01:0022. Może cię tam wrzucę, co ty na to?!<div style="text-align: center;"><a href="https://www.youtube.com/watch?v=ENXvZ9YRjbo" target="_blank">muzyka</a></div><div><br /></div><div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;"><div>– Zostały dwie minuty!</div><div>– Trzysta czterdzieści trzy punkty dla Floyda, trzysta dwadzieścia osiem dla Josha!</div><div>Joshua gonił Floyda od blisko pięciu minut, mimo że był już wykończony i ręce powoli odmawiały mu posłuszeństwa. Próba, która wydawała się łatwa i przyjemna, okazała się niesamowicie męcząca i frustrująca. Postanowił, że najbardziej optymalnym sposobem na wygraną będzie przechwytywanie piłek, które rzucał Floyd. Unosząc się na wodzie w pobliżu koszy, miał bardzo blisko do płytkiej części basenu, gdzie Zara co pewien czas wrzucała nowe piłki.</div><div>– Koniec! Trzysta siedemdziesiąt siedem dla Floyda, trzysta pięćdziesiąt jeden dla Josha! Floyd wygrywa! – krzyknęła entuzjastycznie Zara.</div><div>Joshua zaczerpnął powietrza i wściekle sieknął wodę dłonią. Przegrał z frajerem tylko dwudziestoma sześcioma punktami. Wystarczyło trafić wszystkimi czerwonymi piłkami na samym początku.</div><div>– Świetnie, Floyd, moje gratulacje! – zawołała Zara do Floyda wychodzącego z wody i wesoło uścisnęła mu dłoń, po czym zmierzwiła mokre włosy. – Super pływasz!</div><div>Floyd zachichotał wesoło i pisnął krótkie: <i>Dziękuję</i>, po czym potruchtał do szatni. Miał jeszcze okazję rzucić triumfalne spojrzenie Joshowi i perfidnie się zaśmiać. Joshua gniewnie zacisnął pięści i wziął głęboki wdech. Przecież nie da się sprowokować jakiemuś głupiemu dzieciakowi, któremu zwyczajnie się pofarciło. Kolejny raz.</div><div>Wszedł do szatni i odruchowo parsknął na widok Floyda, który prężył patykowate imitacje bicepsów przed lustrem.</div><div>– A ty co robisz, śliczny? – prychnął drwiąco.</div><div>Floyd uśmiechnął się do niego jadowicie.</div><div>– Znów wygrałem! – zawołał wesoło. – Znów z tobą wygrałem!</div><div>– Gratulacje – mruknął Joshua.</div><div>Co jak co, ale Floyd miał rację w jednym – jak na razie Joshua dostawał ostre baty. Wcześniej myślał, że test może poszedł mu całkiem nieźle, podobnie jak część medyczna, ale z tym debilem obok niczego już nie był pewien. Zacisnął usta i zaczął osuszać włosy ręcznikiem, podczas gdy Floyd, Abdul i Eric żartowali ze sobą i głośno się śmiali. Joshua dawał z siebie wszystko, ale jak na razie Floyd wydawał się być niepokonany. Mimo wszystko zostały jeszcze dwie próby.</div><div>Przedostatnia, piąta, miała się odbyć w głównym budynku. Floyd, Joshua i Zara weszli do dużego biura na parterze. Po dwóch stronach pomieszczenia stał laptop – jeden na każdego rekruta. Gdy chłopcy zajęli miejsca, odezwała się Zara.</div><div>– Na dysku tych dwóch identycznych komputerów znajduje się ukryta lista kradzionych kart kredytowych. Musicie dostać się do nich w ciągu dziesięciu minut, nie zostawiając za sobą żadnych śladów – wyjaśniła Zara. – Do waszej dyspozycji jest płyta z programem narzędziowym wyświetlającym wszystkie pliki.</div><div>Joshua zmarszczył brwi.</div><div>– Że co?</div><div>– Czas start!</div><div>Spojrzał na nią i spróbował szybko przeanalizować, co od niego wymagano. To, że zadanie wydawało się proste, paradoksalnie go przerażało.</div><div>Kątem oka dostrzegł, że Floyd ostro wziął się do pracy, zupełnie jakby wiedział, co robi. Problem w tym, że Joshua nigdy wcześniej nie bawił się w coś takiego i nie miał pojęcia, od czego zacząć – poza włączeniem laptopa. Przyjrzał się płycie obok. </div><div>Kto jeszcze używa płyt?</div><div>Laptop uruchamiał się przeraźliwie długo i Joshua już po paru sekundach zaczął nerwowo podrygiwać nogą. Spoglądał na Floyda, który zaciekle stukał w klawiaturę. Joshua jeszcze raz zerknął na płytę, potem na laptopa i ze zgrozą zauważył, że sprzęt nie miał napędu.</div><div>Serce prawie mu się zatrzymało, gdy okazało się, że laptop był zabezpieczony hasłem.</div><div>Odetchnął.</div><div>Spokojnie spróbował wpisać najpopularniejsze hasła i uśmiechnął się triumfalnie, gdy udało mu się za piątym razem. Mina mu zrzedła na widok miliona folderów porozrzucanych po pulpicie. I miał potworne przeczucie, że Floydowi szło bardzo dobrze, bo beztrosko nucił coś pod nosem.</div><div>A zostało tylko osiem minut.</div><div>Musiał kupić sobie więcej czasu. Może przeceniał upośledzenie Floyda. Może to Floyd był tym genialnym, autystycznym dzieckiem?</div><div>Myślał szybko. Laptopy zapewne należały do kogoś z kampusu, nosiły regularne ślady użytkowania, zacinały się. Musiały być podłączone do jednej sieci, więc…</div><div>Joshua otworzył zakładkę sieci. Modele obu laptopów były identyczne, więc nazwy prawdopodobnie też były podobne. Paroma szybkimi kliknięciami sprawdził model komputera i wklepał go w wyszukiwarkę. Był aktywny tylko jeden.</div><div>Uruchomił konsolę i zaczął zapisywać linijki kodu, kątem oka obserwując reakcję Floyda. Chłopiec zmarszczył brwi i pochylił się nad ekranem. Zaczął szybko stukać w spację i ruszać myszką, ale nic się nie stało. Joshua stłumił pełen satysfakcji uśmieszek, gdy chłopiec podniósł rękę.</div><div>– Proszę pani, bo ja… nie mogę nic zrobić…</div><div>Zara rzuciła mu krótkie spojrzenie znad książki.</div><div>– Nie mogę ci pomóc w trakcie tej próby, Floyd.</div><div>– Ale naprawdę, niech pani zobaczy…</div><div>Joshua dyskretnie pozdrowił chłopca środkowym palcem i uśmiechnął się. Wcisnął jeszcze parę klawiszy i usłyszał ciche:</div><div>– Jazda z frajerami…</div><div>Zara rzuciła mu znaczące spojrzenie, a Joshua prychnął. Floyd uniósł wzrok znad laptopa i zmarszczył brwi.</div><div>– Tak nie można – szepnął.</div><div><i>Na pewno?</i>, napisał Joshua. <i>Co zrobisz, poskarżysz się?</i></div><div>Floyd wyglądał tak, jakby miał się rozpłakać. Joshua uśmiechnął się i wreszcie wziął się do roboty. Przeszukiwał kolejne foldery możliwie jak najszybciej. Numery kart zapewne znajdowały się w pliku tekstowym, więc szukał czegoś o małej wadze. Okazało się, że większość folderów była pusta, a wśród plików tekstowych osiem było zaszyfrowanych. Pozostałe nie zawierały numerów kart, tylko różne dane, takie jak nazwiska i numery telefonów.</div><div>Jeden z plików szczególnie zainteresował Josha. Problem w tym, że był strzeżony hasłem.</div><div>Stara sztuczka Josha nie zadziałała i musiał pomyśleć inaczej. Dziesięć sekund zmarnował na biernym wpatrywaniu się w migający kursor. Później przypomniał sobie, że hasła z reguły są nawiązaniem do czegoś bliskiego użytkownikowi. </div><div>Na przykład imiona dzieci.</div><div>Otworzył plik zawierający imiona i nazwiska. Przy paru imionach powtarzało się jedno nazwisko, więc Joshua wysnuł luźny wniosek i zaczął wklepywać kolejne kombinacje: <i>anyariggs</i>, <i>cassieriggs</i>, <i>anyacassie</i>…</div><div>Wreszcie odruchowo zabębnił dłońmi o blat.</div><div>– Mam! – powiedział dwie minuty przed końcem.</div><div>Zara podniosła spojrzenie i podeszła do niego. Siedział jak na szpilkach, gdy patrzyła na ekran, przeklikiwała parę rzeczy, a w końcu skinęła głową. </div><div>– Dobrze, Joshua – skomentowała krótko. – Floyd, jak u ciebie?</div><div>– Chyba się poddaję… – mruknął chłopiec. Posłał sugestywne spojrzenie Joshowi.</div><div>Joshua nie powstrzymał uśmiechu, gdy Zara mówiła:</div><div>– W takim razie wygrywa Joshua.</div><div><br /></div><div><br /></div><div>W międzyczasie odezwał się prawdziwy duch Anglii. Lało jak z cebra, było zimno i wiał nieprzyjemnie mroźny wiatr. Odezwało się także prawdziwe szczęście Joshuy Llewelyna – był w samej koszulce i dygotał z zimna. Jak się okazało, nie istniało coś takiego jak pomarańczowa bluza z kapturem.</div><div>Na domiar złego szóstą, ostatnią próbą miał być napowietrzny tor przeszkód.</div><div>Joshua boleśnie westchnął na widok skrzypiącej konstrukcji. Wąskie słupy, liny, pomosty i równoważnie nie spodobały mu się ani trochę już wcześniej, a z sekundy na sekundę było tylko coraz gorzej. Zwłaszcza gdy podszedł do dwudziestometrowej drabinki sznurowej i popatrzył w górę, a grube krople deszczu kapały mu na policzki.</div><div>Zara opuściła ich parę minut wcześniej pod pretekstem wstępnych przygotowań do ogłoszenia wyników, więc Floydowi i Joshowi towarzyszyli Abdul i Eric.</div><div>Eric z Floydem zdążyli wspiąć się już mniej więcej do połowy, gdy Joshua obejrzał się na Abdula.</div><div>– Pada – zaznaczył na początek i szybko odchrząknął, żeby dodać sobie odwagi. – Musi być tam ślisko.</div><div>– Więc lepiej, żebyś się nie pośliznął – uśmiechnął się Abdul. – W najlepszym przypadku coś sobie złamiesz.</div><div>– W najgorszym się zabiję?</div><div>– No, mniej więcej.</div><div>– Wesoło – mruknął ponuro Joshua i niepewnie spojrzał na drabinkę.</div><div>– Nie no, żartuję. – Abdul pokrzepiająco poklepał go po ramieniu. – Widzisz, o, tam? Pod całym torem są zawieszone sieci bezpieczeństwa, ale są napięte na sztywno. Kilku gości porządnie się poobijało, a jeden nawet złamał nogę, bo stopa zaklinowała mu się między oczkami siatki. No, i są jeszcze te drobne gałązki. Cholernie boli, jak cię smagnie.</div><div>Joshua westchnął.</div><div>– Czyli lepiej się nie pośliznąć – skwitował i zacisnął usta.</div><div>– Dokładnie. Możesz już ruszać, Josh. I pamiętaj o legendarnym<i> nie patrz w dół</i>, o wiele lepiej się z tym żyje.</div><div>– Ta – odparł Joshua, po czym zaczął się wspinać.</div><div>Wspinał się po drabince kilka szczebli przed Abdulem. Na samym szczycie udało mu się usłyszeć pytanie Floyda:</div><div>– Gdzie poręcz?</div><div>– Jaka poręcz? – zdziwił się Eric.</div><div>Joshua prychnął pod nosem z rozbawieniem, ale gdy dotarł na górę, pomyślał, że faktycznie przydałaby się tam poręcz.</div><div>I może jakiś bloker patrzenia w dół.</div><div>Do tej pory wydawało mu się, że nie miał lęku wysokości. Wiele razy wjeżdżał na ostatnie piętra najwyższych budynków w miastach, wychylał się przez okno i spoglądał na drogę bez cienia strachu.</div><div>Jednak wtedy nie stał na drążku węższym niż dwa zsunięte razem buty.</div><div>Floyd był już na drugiej stronie, kiedy Joshua gorzko przełknął ślinę.</div><div>– Gdybyśmy byli na ziemi, nawet byś się nie zawahał – rzucił Abdul za jego plecami.</div><div>– Ale nie jesteśmy – westchnął Joshua i zacisnął usta.</div><div>Okazało się, że przejście po drążku wcale nie było takie trudne i już wkrótce dołączył do Floyda na pomoście. Chłopiec dygotał i odsuwał się do tyłu tak prędko, że w pewnym momencie wpadł na Josha. Joshua westchnął, zmarszczył brwi i popatrzył mu przez ramię.</div><div>Po plecach przeszły mu ciarki.</div><div>Czekał ich pierwszy przeskok.</div><div>Tor przeszkód zbudowano wśród drzew, ale część z nich wycięto, by przeskok wydawał się jeszcze bardziej przerażający. Tuż za deską ziała trzydziestometrowa otchłań.</div><div>– Nie dam rady, nie dam rady – piszczał Floyd.</div><div>– Dasz radę – odparł Eric z mocą. – Myśl tylko o skoku, o niczym więcej. To łatwizna.</div><div>Joshua nerwowo wyłamał palce. Zakręciło mu się w głowie. Nawet nie zauważył, kiedy Floyd z przerażonym wrzaskiem przeskoczył na drugą stronę. Joshua zacisnął pięści, rozejrzał się, po raz pierwszy spojrzał w dół. Przez chwilę myślał, że nie da rady. Przejechał dłonią po włosach. Ten mały przygłup sobie z tym poradził, to on sobie nie poradzi?</div><div>A potem skoczył.</div><div>– Ładnie – rzucił Abdul na zachętę. – Widzisz? Mówiłem, że to proste.</div><div>– Łatwizna – odparł lekceważąco Joshua.</div><div>W co on się wpakował?</div><div>Następny fragment toru składał się z dwóch poziomych rur zawieszonych nad dziesięciometrową przepaścią. Eric zgrabnie zwiesił się z nich na rękach i przedostał się na platformę po drugiej stronie: kwadratową i zabezpieczoną z dwóch stron drewnianymi barierkami.</div><div><i>No i ma swoją poręcz.</i></div><div>– Zaczepcie się butami i idźcie na czworakach! – krzyknął Eric, unosząc kciuk na znak, że żyje i nic mu nie jest.</div><div>– Ale… Ale… – pisnął Floyd. – A co, jeśli spadnę?</div><div>– A chcesz się przekonać? – Uśmiechnął się Abdul. – Ja bym wolał nie.</div><div>Floyd głośno zawył i schował twarz w dłoniach. Joshua uniósł brew z mieszanką rozbawienia i zaskoczenia, ale tak naprawdę wcale nie był zdziwiony. Floyd od samego początku cały się trząsł, kolana się pod nim uginały, a pociągania nosem i wyraz twarzy, jakby zbierało mu się na wymioty, nie były dobrym zwiastunem.</div><div>Ale, na litość boską, Joshua chciał stamtąd jak najszybciej zejść i tylko Floyd mu w tym przeszkadzał.</div><div>Przez sekundę chciał rzucić jakąś motywacyjną gadkę, lecz w tej samej chwili platforma się zakołysała. Joshua wyobraził sobie, że był na jakiejś symulacji trzęsienia ziemi – jak ta, na którą poszli z tatą parę lat temu w Londynie. Jeden, drobny szczegół, że rozgrywało się to trzydzieści metrów nad ziemią, nie miał najmniejszego znaczenia. Wziął głęboki wdech.</div><div>Floyd przechodził szybko. Tuż przy połowie ześlizgnęła mu się prawa stopa i Joshua zamarł. Floyd sprawnie odzyskał równowagę i pełzł dalej przy dopingujących okrzykach Erica.</div><div>I wtedy nadeszła kolej na Josha. Pomyślał, że nie takie rzeczy robił, i wszedł na rurę. Odetchnął. Bez pośpiechu przedostał się na drugą stronę, skupiając się na bezpiecznym, antywysokościowym temacie – deszczu, który zalewał mu oczy i przez który powoli zaczynał trafiać go szlag.</div><div>Środkowa część toru składała się z zygzakującej w pionie i poziomie napowietrznej ścieżki złożonej z drewnianych bali. Rozstępy w miarę wędrówki stawały się coraz dłuższe, a równoważnie coraz węższe i bardziej nachylone. Ostatni pomost był odsunięty o półtora metra. Joshua widział, jak Eric lekko przeskakuje na drugą stronę, potem Floyd, z lekkim wahaniem. Gdy nadeszła jego kolej, nerwowo obejrzał się na Abdula. Szesnastolatek zachęcająco skinął głową.</div><div>Joshua westchnął. Wiedział, że to nie był trudny skok. Mimo wszystko miał wrażenie, że cały świat zwariował. Dosłownie. Co on tu robił, trzydzieści metrów nad ziemią, biorąc udział w rekrutacji do dziecięcej organizacji wywiadowczej? Poczuł zawroty głowy.</div><div>Może właśnie warto było spróbować? To była jego jedyna szansa i jedyna nadzieja.</div><div>I dzielił go od tego jeden skok.</div><div>No trudno. Najwyżej złamie nogę.</div><div>Wziął krótki rozbieg. Kiedy był w locie, miał wrażenie, że czas zwolnił.</div><div>A potem wylądował. Eric podtrzymał go na wszelki wypadek, na twarzy Floyda pojawiło się coś na kształt uśmiechu, Joshua odetchnął z ulgą. Mogło być gorzej.</div><div>Ostatni odcinek stanowiły dwie belki niespełna pięciocentymetrowej szerokości, ustawione równolegle pięć metrów od siebie i schodzące w dół pod kątem czterdziestu stopni.</div><div>– Nie dam rady – stęknął Floyd. – Zaraz się porzy… – Złapał się za usta.</div><div>Joshua profilaktycznie odsunął się na bok.</div><div>– Dasz radę, to już końcówka – odparł Eric.</div><div>– Końcówka? – pisnął Floyd. – Na pewno…?</div><div>– Na pewno. – Eric skinął głową z lekkim uśmiechem.</div><div>Floyd owinął się wokół jednej z belek i zaczął ostrożnie zsuwać się w dół. Zaraz za nim ruszyli Eric i Abdul, ale w trochę inny sposób, który Joshua podpatrzył. Ostrożnie stawiał prawą stopę na prawej, a lewą na lewej belce i pokonał przeszkodę trzema większymi krokami.</div><div>– Cudnie, Josh. – Abdul wyszczerzył się.</div><div>– No i została nam ostatnia rzecz – odezwał się Eric.</div><div>– Ale… przecież to miała być końcówka… Mieliśmy zejść po drabince i… – zauważył trwożliwie Floyd.</div><div>Eric uśmiechnął się pobłażliwie i pokręcił głową.</div><div>Czekał ich zjazd na liniowej zjeżdżalni. Dolny koniec liny zakotwiczono w ziemi, tuż za błotnistym jeziorkiem na końcu strefy lądowania. </div><div>Podczas gdy Floyd i Eric przygotowywali się do zjazdu, Abdul zaczął wyjaśniać Joshowi:</div><div>– Musisz puścić bloczek w odpowiednim momencie. Puścisz za wcześnie, a spadniesz z dużej wysokości i nadwyrężysz sobie kostki albo coś złamiesz. Puścisz za późno, a skończysz w tamtym dole. Stąd to wygląda na normalne błoto, ale… cóż. To tak naprawdę jedna wielka kupa syfu. Absolutnego syfu – podkreślił. – Końskie łajno, krowie placki, zgniłe owoce, kurze pióra, rekrucka zupa, salmonella, malaria… Niektórzy twierdzą, że zawartość rowu uzyskuje samoświadomość. Wiem z doświadczenia, że trzeba paru dni porządnego szorowania, żeby człowiek przestał śmierdzieć.</div><div>– Serio? – zachłysnął się Josh.</div><div>Abdul uśmiechnął się tajemniczo i położył Joshowi dłoń na ramieniu.</div><div>– Dasz radę, młody. Już prawie po wszystkim.</div><div>Eric z zawrotną prędkością sunął ku ziemi. Joshua przeniósł wzrok na Abdula, który właśnie podchodził do Floyda i wytłumaczył mu, co powinien robić.</div><div>– Staraj się nie wylądować na prostych nogach i spróbuj upaść do przodu, tak jak Eric.</div><div>Joshua z chęcią zobaczyłby, jak Floyd ląduje w syfiastym rowie nieszczęścia. Już się uśmiechał, słysząc jego krzyk… ale mina mu zrzedła, gdy Floyd bezpiecznie wylądował na ziemi i nawet niczego sobie nie złamał.</div><div>Joshua westchnął z rozczarowaniem i złapał za gumową rękojeść.</div><div>– Skocz, jak będziesz gotowy.</div><div>Więc skoczył.</div><div>Bloczek rozpędzał się przeraźliwie powoli, ale już po paru sekundach pęd zrobił na nim niemałe wrażenie. Mniej więcej w jednej trzeciej długości lina była podwieszona na poprzeczce pomiędzy dwoma drzewami, po czym zjazd stawał się jeszcze bardziej stromy. Oszałamiająca prędkość i cudowny widok na sekundę zamroczyły Josha.</div><div>Spojrzał w dół, na szybko przybliżającą się ziemię. Już miał puścić? A może to za szybko? A może…</div><div>Było za późno. Wystarczyła chwila wahania.</div><div>Czubki jego glanów zaorały zaschniętą skorupę błota. Palce puściły rękojeść bloczka. W ostatnim, rozpaczliwym geście wyciągnął przed siebie ręce, ale tylko przebił skorupę i plasnął prosto w jedną wielką kupę syfu.</div><div>Pod skorupą kryło się pół metra płynnych ścieków, a na dnie zalegała gruba warstwa mazi tak gęstej, że Joshua z trudem uwolnił nadgarstki. Musiał uklęknąć na jednym kolanie, przez co oczy zakleiło mu obrzydliwe paskudztwo.</div><div>Miał wrażenie, że mieszanina najgorszych rzeczy świata wlewała mu się do ciała. Mimo zaciśniętych warg odrażający smak wypełnił mu usta. Wnętrze zalepionego krwią nosa nagle jakby całkowicie się oczyściło, by porazić Josha niewypowiedzianym smrodem. </div><div>– Łap za kij! – zawołał Abdul, szturchając go w brzuch.</div><div>Joshua uchwycił się końca długiego drąga. Abdul pociągnął z całej siły i udało mu się wydostać Josha z objęć obrzydliwej brei na tyle, by chłopiec namacał brzeg rowu. Gdy wspinał się na górę, cały oblepiony, poczuł na sobie wartki strumień lodowatej wody.</div><div>– Nie otwieraj ust i niczego nie połykaj – poradził szybko Eric.</div><div>Podczas gdy Joshua czyścił twarz, miał w głowie tylko jedno. Może i usta miał wypełnione śmierdzącą breją, ale duszę przepełniały mu tak siarczyste przekleństwa, jakich nigdy wcześniej nie słyszał świat.</div><div>Zastygł w bezruchu, gdy tylko Floyd się odezwał.</div><div>– O mój Boże, wpadłeś w wielką krowią kupę! – wydusił z trudem Floyd między śmiechem a płaczem ze śmiechu. – To najśmieszniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziałem!</div><div>Eric podał Joshowi wąż, ale w tym samym momencie Joshua poczuł, że pęka w nim ostatnia struna. Skierował lodowaty strumień wody na Floyda.</div><div>– Ty mały, głupi, zarozumiały, krasnalowaty gnoju! – krzyknął, gdy Floyd pisnął. – Zamkniesz się wreszcie, pieprzony idioto?! Może cię tam wrzucę, co ty na to?! Dalej będziesz taki zadowolony?!</div><div>– Joshua! – krzyknął Abdul i wyrwał Joshowi wąż. – Uspokój się!</div><div>Joshua ruszył na Floyda, ale Abdul mocno go popchnął.</div><div>– Jak się pobijecie, obaj zawalicie – powiedział spokojnie.</div><div>Joshua rzucił Abdulowi nienawistne spojrzenie, potem zmiażdżył Floyda wzrokiem, aż wreszcie odsunął się o krok i odetchnął. Abdul oddał mu wąż.</div><div>– Opłucz się najdokładniej, jak ci się uda. Warren odbierze cię w głównym budynku i pokaże ci twój pokój, weź od razu gorący prysznic. Spróbuję ci znaleźć takie specjalne mydło, które neutralizuje zapachy, i przyniosę do pokoju. I nie przełykaj zbyt często śliny.</div><div>– Dzięki – mruknął Joshua, wciąż wściekły na cały świat. – A co z wynikami…?</div><div>– Idź do pokoju i czekaj na wezwanie. Zara podejmie decyzję, kiedy wasze testy zostaną ocenione, a doktor Kessler dostarczy jej wyniki badań. Pewnie potrwa to parę godzin.</div></div></div>autumnhttp://www.blogger.com/profile/12176796546991160916noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-3455807268160030630.post-85537564555932503672020-08-21T18:35:00.003+02:002021-01-20T20:59:02.319+01:0021. Floyd sześćdziesiąt cztery, Joshua czterdzieści dziewięć<div style="text-align: center;"><a href="https://www.youtube.com/watch?v=z6YXwaQMoFA" target="_blank">muzyka</a><br /></div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;"><br /></div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;"><div>Kolejną część egzaminu wstępnego miała przeprowadzić Zara Asker. Po odebraniu chłopców z ośrodka medycznego – i krzywym spojrzeniu na Josha, który zapytał o możliwość zmiany koszulki – zaprowadziła ich do dojo. Był to budynek wzniesiony w tradycyjnym japońskim stylu, z jednospadowym dachem zbudowanym z sekwojowych bali. Wokół rozciągał się dokładnie zagrabiony ogród żwirowy z niewielkim oczkiem wodnym, w którym pływały pomarańczowe rybki koi. Drewniany mostek ciągnął się na całej długości wody i Joshua pomyślał, że do klimatu prawdziwej Japonii brakowało już tylko drzew wiśni.</div><div>Przypomniał sobie, co Faith powiedziała wcześniej o dojo. Budowę miał sfinansować rząd Japonii tuż po tym, jak jedna z agentek wpadła na trop medycznego fałszerstwa i ocaliła nie tylko cenną technologię, ale i miliardy jenów.</div><div>Kiedy weszli do środka, na niebieskich matach ćwiczył tuzin dzieci w kimonach do karate i z różnymi kolorami pasów. Joshua z podziwem patrzył, jak niektórzy po upadku na matę podnosili się od razu bez większego trudu. Między nimi spacerowała starsza, niska Japonka z dłońmi splecionymi za plecami. Ostro pokrzykiwała coś w łamanym angielsko-japońskim. Joshua nie rozumiał ani słowa, ale nie miał czasu na przejmowanie się tym.</div><div>– Ściągnijcie buty i skarpetki, a potem za mną – rzuciła sucho Zara. – Nie mamy czasu.</div><div>Przesuwna ścianka doprowadziła ich do mniejszego pomieszczenia. Podłogę pokrywała sprężysta mata, a pod ścianą rozstawiono ławki. Na samym środku maty leżały dwa zestawy ochronne: lekkie rękawice do karate, ochraniacze na zęby, kaski i ochraniacze na jądra.</div><div>Zara odchrząknęła i stanęła przed chłopcami.</div><div>– Zasady – zaczęła. – Zwycięży ten, kto pierwszy wygra pięć starć, zmuszając przeciwnika do poddania się. Kiedy chcecie się poddać, sygnalizujecie to głosem lub uderzacie dłonią o matę. Możecie używać dowolnej techniki z wyłączeniem kopnięć w jądra, wyłamywania szczęk i wydłubywania oczu. </div><div>Joshua szybko zerknął na Floyda i zacisnął usta. Floyd był od niego znacznie niższy i drobniejszy, a na dodatek miał chude i żylaste ręce. Co prawda patrzył na Josha z determinacją, ale to nie zmieniało faktu, iż Joshua czuł, że było to trochę niesprawiedliwe. Może i nigdy nie trenował sztuk walki, lecz miał przewagę wielkości, a Floyd nie wyglądał na Robocopa.</div><div>– Przepraszam, ale… – bąknął. Poczuł, jakby się skurczył pod ostrym spojrzeniem Zary, ale szybko odchrząknął i kontynuował: – Przecież on ma z osiem lat. Rozleci się, jak go dotknę.</div><div>– Floyd skończył w tym roku dziesięć lat, nie osiem. A dodatkowo skąd taka pewność siebie? – odparła Zara wyniośle.</div><div>Joshua sugestywnie spojrzał na Floyda. Zignorował uwagę o wieku.</div><div>– Znaczy… nie pewność, ale…</div><div>– Kto powiedział, że dostanie się do CHERUBA będzie proste i przyjemne? – przerwała oschle Zara. – Podczas prawdziwej walki na tajnej misji szanse nie zawsze są wyrównane, nie sądzisz?</div><div>Joshua przełknął ślinę. W ostatniej chwili stłumił znaczące westchnięcie. Zara zachowywała się inaczej niż podczas ich wcześniejszej rozmowy i nie potrafił pojąć, dlaczego tak szybko zmieniła nastrój. Warren ani Faith nie chcieli zdradzać szczegółów odnośnie prób egzaminacyjnych, ale wspomnieli, żeby był przygotowany na wszystko. Może w to <i>wszystko </i>wchodził także sposób traktowania rekrutów?</div><div>– Ustawcie się – rozkazała Zara. – Stuknijcie się rękawicami i jazda.</div><div>– Rozwalę cię – zawołał Floyd trochę niewyraźnie.</div><div>– No, dawaj – prychnął Joshua, podnosząc gardę.</div><div>– Walka!</div><div>Joshua był pewny siebie przez niecałą sekundę.</div><div>Floyd wyrwał się tak szybko, że Joshua nawet go nie spostrzegł. Wtedy pięść zgruchotała mu nos, kopnięcie wbiło się w brzuch. Joshua zatoczył się do tyłu z tępym bólem w czaszce. Jeszcze nie dotarło do niego, co się stało, gdy Floyd szybkim ruchem stopy podciął mu nogi. Runął na ziemię. Spróbował się podnieść. Floyd wbił mu piętę między żebra. Joshua jęknął z bólu i odruchowo zaklął. Wtedy Floyd wcisnął mu twarz w matę, prosto w kałużę krwi.</div><div>– Poddaję się! – wydusił Joshua.</div><div>Floyd podniósł się z łatwością i odsunął parę kroków.</div><div>Joshua siarczyście klął w myślach. Pieprzone zarozumialstwo. Nie rozumiał, jak mógł dać się powalić w ciągu jakichś… pięciu sekund?</div><div>Przetarł nos i zaczerpnął powietrza, gdy zobaczył krew na rękawicy. Momentalnie przypomniało mu się, jak przywalił mu wtedy tamten gangster. Miał problemy z oddychaniem przez cały następny dzień.</div><div>Ale teraz nie miał przed sobą dorosłego mężczyzny, a dzieciaka, któremu mogło się po prostu poszczęścić.</div><div>– I co, cwaniaku?! – krzyknął Floyd triumfalnie.</div><div>Joshua zmiażdżył go spojrzeniem.</div><div>– Miałeś farta – rzucił niedbale. – Ale jesteś zwinny. Byłbyś dobry w nogę.</div><div>– Ochraniacze na zęby – przerwała im Zara, nim Floyd zdążył coś odkrzyknąć. – Ustawcie się i stuknijcie rękawicami.</div><div>Joshua zdążył jeszcze wziąć uspokajający wdech.</div><div>A potem się zaczęło. Odsunął się jak najszybciej, nim pięść Floyda zdążyła go dopaść. Udało mu się zablokować parę ciosów i uchylić przed lewonożnym kopnięciem, ale Floyd wciąż zmuszał go do cofania się w kąt sali. Joshua przeszedł do ofensywy i wymierzył dwa słabe ciosy, które ledwie musnęły twarz Floyda. Floyd spróbował kopnąć go w łydkę. Joshua odskoczył i znalazł się z boku Floyda. Z całej siły walnął go w lewy bok. Ku jego rozczarowaniu kolana ugięły się pod Floydem może na pół sekundy.</div><div>– Nawet cię to nie ruszyło? – spytał szybko.</div><div>– Nie.</div><div>– Hmm, może powinienem spróbować z drugiej strony… – mruknął, przypatrując się prawemu bokowi Floyda.</div><div>W tej samej chwili grzmotnął go prawym sierpowym. </div><div>I wtedy dostrzegł ten dziwny błysk w oczach Floyda.</div><div>Wyprowadził dwa błyskawiczne ciosy. Pierwszym znów uderzył w nos, odrzucając głowę Josha do tyłu. Drugim, wymierzonym w brzuch, sprawił, że Joshua zgiął się wpół. Przed oczami zatańczyły mu kolorowe plamy. Floyd powalił go na plecy i usiadł na nim okrakiem. Joshua stracił resztki tchu i próbował się wyrwać, ale Floyd był znacznie silniejszy, niż wyglądał.</div><div>Floyd złapał go za lewą rękę i mocno wykręcił.</div><div>Joshua jęknął z bólu. Z trudem wypluł ochraniacz na zęby i wydusił:</div><div>– Dobra, już!</div><div>Floyd zszedł z niego z wesołym uśmiechem. Joshua przetoczył się na plecy, czując, jak buzuje w nim coraz większa wściekłość. Spojrzał na Floyda i nawet przez sekundę się ucieszył, widząc rozciętą wargę. Potem jednak zadrżał i uświadomił sobie coś jeszcze.</div><div>– Wstawaj i kontynuujemy – zawołała Zara. Joshua spojrzał na nią kątem oka.</div><div>Ciężko oddychał ustami. Nozdrza miał zatkane krwawą tkanką. Powoli się podniósł i spojrzał na Zarę.</div><div>– Wycofuję się z próby. To bez sensu – mruknął. – On ma czarny pas w karate czy co?</div><div>Floyd odpowiedział za Zarę.</div><div>– Podwójny czarny dan w karate, pojedynczy w aikido i jeszcze parę innych…</div><div>Joshua uniósł brwi.</div><div>– Pani o tym wiedziała?</div><div>– Oczywiście, że tak – odparła Zara oschle.</div><div>Joshua parsknął suchym śmiechem. Zabrakło mu słów. Zdejmując kask i rękawice, jeszcze miał drwiący uśmieszek na ustach. <i>Nie ma to jak udowadniać, że młody Rambo potrafi pobić chłopaka bez żadnego doświadczenia. No kto by się spodziewał.</i></div><div>– Nie no, jasne – rzucił, po czym podniósł wzrok na Zarę. – Poddaję się, więc pięć do zera dla Floyda? – spytał już spokojniej mimo emocji burzących mu krew w żyłach.</div><div>Zara powoli skinęła głową.</div><div>– Zatem Floyd jest zwycięzcą! – zawołała wesoło i uśmiechnęła się do Floyda. Zaśmiała się, gdy wesoło podskoczył i okręcił się wokół własnej osi.</div><div>Joshua patrzył na to trochę nachmurzony, ale ciągle trzymał się myśli, że przy następnych próbach pójdzie mu lepiej. Zrobił wszystko, co mógł – nie miał szans na pokonanie Karate Kida.</div><div>Próbował nie zrezygnować całkowicie i nie popłakać się z bólu. Przeżył już gorsze rzeczy, a ten typ bólu, jakby głowa miała mu pęknąć między oczami, był już znajomy. Jednocześnie bolał go żołądek, a serce waliło coraz szybciej, gdy Floyd triumfalnie wrzeszczał mu prosto do ucha:</div><div>– Wygrałem, wygrałem!</div><div><i>Jaka niespodzianka.</i></div><div>– Teraz przejdziemy do sprawdzianu możliwości umysłowych – oznajmiła Zara. – Czeka was prosty pisemny egzamin, który pozwoli ocenić wasze zdolności matematyczne, językowe i wiedzę ogólną. Na napisanie go będziecie mieli trzy godziny i liczę na to, że ta część przebiegnie w absolutnej ciszy.</div><div><br /></div><div><br /></div><div>Część pisemna egzaminu wstępnego odbywała się w jednym z nieużywanych biur na parterze głównego budynku. Drzwi były otwarte, by asystentka Zary w gabinecie obok mogła mieć oko na kandydatów pracujących przy niewielkich biurkach.</div><div>Kiedy Joshua po raz pierwszy przejrzał wszystkie zadania, pomyślał, że w trzy godziny zdąży bez żadnego problemu. Zaczął rozwiązywanie sprawdzianu od początku i pomijał zadania, co do których miał wątpliwości albo na które kompletnie nie znał odpowiedzi. Niektóre pytania trochę go przerażały, ale uparcie parł dalej.</div><div>Myślał, że chociaż na tym uda mu się wypaść w miarę dobrze.</div><div>Z biegiem czasu szybko się okazało, że jednak będzie miał problem. A nawet kilka.</div><div>Wydawało mu się, że czas płynął zdecydowanie za szybko. Szybko się zorientował, że jednak się nie wyrobi, więc skupił się na zadaniach punktowanych najwyżej. Na domiar złego co chwilę wypisywał mu się długopis i musiał ciągle wybierać nowy z tych, które miał zebrane w kubku na stole. Ciało bolało go w co najmniej czterech miejscach, a krwawa tkanka utrudniała oddychanie.</div><div>Czarę goryczy przelał jednak Floyd Lindsay.</div><div>Kiedy Joshua na niego spojrzał, wydawał się całkowicie odprężony i zaznaczał jedną odpowiedź po drugiej. Josh nie był pewien, czy Floyd był tak genialny, czy głupi i leniwy. Z niewinną miną głośno szeleścił kartkami, nucił pod nosem i pstrykał długopisem, a w wolnej chwili stukał nim o blat.</div><div>Z reguły Joshua był nieczuły na irytujące dźwięki, ale te wydawane przez Floyda – i sam Floyd – zaczęły doprowadzać go do szału.</div><div>– Zamknij się, idioto – warknął wreszcie i przeczesał włosy z frustracją.</div><div>Joshua poczuł na plecach niewinne spojrzenie. Odwrócił się z furią i posłał Floydowi ostre spojrzenie.</div><div>– Czy możesz udać, że nie istniejesz albo coś? Przestać dawać znaki życia przez… dwie godziny? – wysyczał przez zaciśnięte zęby.</div><div>Floyd zachichotał i opuścił wzrok na kartkę. Joshua zmarszczył brwi.</div><div>Zorientował się, że nie chodziło o niego.</div><div>Usłyszała go asystentka Zary i stanęła w drzwiach. Pogroziła Joshowi palcem.</div><div>– Jeszcze jedno słowo, a zabiorę ci ten test i podrę na kawałki, chłopcze – zagroziła surowo.</div><div>Joshua mruknął pod nosem ciche: <i>Przepraszam</i>, po czym zacisnął usta i wrócił do testu. Starał się nie denerwować tym głupim długopisem i postanowił wziąć ołówek. Grafit ciągle mu się łamał i Joshua co chwilę musiał przerywać pracę, by zatemperować ołówek.</div><div>A gdy znów spojrzał na zegarek, ze zgrozą zauważył, że zostało dziesięć minut.</div><div><br /></div><div><br /></div><div>W kompleksie pływackim w kampusie CHERUBA znajdowały się cztery baseny: dwudziestopięciometrowy dla początkujących, pięćdziesięciometrowy olimpijski, głęboki nurkowy i basen rekreacyjny. Na tym ostatnim miała się odbyć czwarta z sześciu prób rekrutacyjnych Joshuy. </div><div>Joshua uznał, że po tym przeklętym teście to może być jego prawdziwa szansa. W Szkocji chodził na basen pięć razy w tygodniu i wydawało mu się, że pływał całkiem nieźle. Jednak gdy wszedł na basen rekreacyjny i zobaczył, co go czekało, mina trochę mu zrzedła.</div><div>W najgłębszym miejscu basen miał zaledwie dwa i pół metra głębokości. Stały tam trzy zjeżdżalnie wodne, nadmuchiwany zamek dla dzieci, miniaturowe wysepki z palmami i maszyna do wytwarzania fal. Niemal na każdym elemencie czekały plastikowe piłki – łącznie ponad sto o różnych kolorach, które rozmieścili wcześniej Eric Trembley i Abdul Patilktórzy. Poza piłkami zajęli się też maszyną i ustawili na maksymalną moc – przez to, żeby dopłynąć do głębokiego końca basenu, trzeba było walczyć z półtorametrowymi falami.</div><div>Eric i Abdul mieli czarne koszulki i pomagali przy próbach rekrutacyjnych. Stanęli za Zarą ze skrzyżowanymi rękami i groźnymi minami. Obaj byli szczupli, ale muskularni.</div><div>– Zasady są proste – zaczęła Zara. – Na wyspie znajdują się dwa kosze: czerwony dla Floyda, niebieski dla Joshuy. Macie dwadzieścia minut na wrzucenie do swoich koszy jak największej liczby piłek. Zielone są warte jeden punkt, żółte – trzy, niebieskie – pięć, a czerwone – dziesięć. Piłki wolno rzucać, ale nie wolno nieść więcej niż jednej na jeden raz. Kontakt fizyczny jest zabroniony. Możecie też wychodzić z wody, żeby wejść na zjeżdżalnię, ale za każdą inną próbę przemieszczenia się poza basenem odejmiemy pięćdziesiąt punktów. Zrozumiano?</div><div>– Mogłaby pani powtórzyć? – spytał Floyd.</div><div>Kiedy Zara jeszcze raz tłumaczyła zasady gry, Joshua z zaciętą miną rozglądał się po basenie. Zielone piłki dryfowały na wodzie w płytkiej części basenu, niedaleko wyspy z koszami. Piłki punktowane wyżej umieszczono w trudniej dostępnych miejscach, a wszystkie czerwone, dziesięciopunktowe, leżały na szczycie zjeżdżalni. Joshua dostrzegł też parę dziesięciopunktowych przymocowanych do dna najgłębszej części basenu. Skakał wzrokiem po wszystkich miejscach i próbował wymyślić jak najlepszą taktykę – jak na razie bardzo kusiło go zgarnięcie czerwonych z dna.</div><div>– Start!</div><div>Joshua od razu wskoczył do wody, tuż za nim Floyd. Szybkim, trochę sztywnym kraulem zaczął przepływać basen. Walka z falami przypominała walkę z wiatrakami, ale w końcu Joshua dotarł na drugą stronę. Wziął głęboki wdech i zanurkował. Już sięgał po piłkę. Problem w tym, że kompletnie nie przemyślał sprawy siły spychających go fal.</div><div>Kule przymocowano sznurkiem do dna i dodatkowo obciążono piaskiem. Węzeł był na tyle trudny do rozwiązania – a zwłaszcza pod wodą – że Joshua czuł, że marnuje zbyt dużo czasu. Dodatkowo musiał brodzić z piłką aż do samego kosza, bo rzucenie jej byłoby zbyt niebezpieczne. Z triumfalnym uśmiechem wrzucił pierwszą kulę.</div><div>Floyd jednak nie marnował czasu. Wrzucił do kosza mnóstwo kul podskakujących najbliżej kosza i intensywnie trzymał się tej taktyki. Joshua zaklął pod nosem, spojrzał na głęboką stronę basenu i westchnął. Niewiele myśląc, pospiesznie tam popłynął i otoczył się żółtymi i niebieskimi piłkami. Wziął głęboki wdech i spróbował wrzucić niebieskie piłki do kosza. Dwa razy mu się udało, lecz trzeci rzut wymierzył całkowicie źle i piłka wpadła w ręce Floyda. Mimo to Joshua próbował dalej, dopóki piłki się nie skończyły.</div><div>Z paskudnym wrażeniem, że więcej punktów wbił Floydowi niż sobie, Joshua, brodząc w wodzie po kolana, ruszył na zjeżdżalnię. Udało mu się wypatrzyć tam cztery czerwone piłki i uznał, że to mogła być dobra szansa na dogonienie rywala. Starał się nie myśleć o ekspresowym tempie, w jakim Floyd zapełniał kosz.</div><div>Kiedy wbiegał na górę, Abdul wspiął się na wyspę. Podczas gdy przerzucał zebrane piłki do pustego baseniku ze sztucznym nurtem, Eric liczył punkty.</div><div>– Floyd sześćdziesiąt cztery, Joshua czterdzieści dziewięć!</div><div>Joshua wziął głęboki wdech. Ta wiadomość dodała mu skrzydeł. Porwał pierwszą czerwoną piłkę i cisnął ją do kosza. <i>Pięćdziesiąt dziewięć</i>. Triumfalnie cisnął drugą, ale pechowo odbiła się od obręczy. Od razu przechwycił ją Floyd i wbił do swojego pojemnika.</div><div>Joshua spojrzał na dwie czerwone piłki, potem zerknął na zjeżdżalnię. Westchnął, pokręcił głową i bez wahania położył je na zjeżdżalni. Gdy tylko porwał je nurt, skoczył za nimi. Boleśnie obił sobie łokieć o ścianę rury, ale nie zwracał na to uwagi. Złapał pierwszą piłkę i rzucił ją do kosza. Zatoczyła się na obręczy… Wpadła do środka. Druga zdążyła już trochę odpłynąć. Kiedy i ona znalazła się w pojemniku, Joshua rozpoczął natarcie na dmuchany zamek. Na górnym poziomie dostrzegł parę czerwonych piłek i co najmniej tuzin niebieskich.</div><div>– Nowe piłki! – krzyknęła Zara.</div><div>Joshua nagle stracił grunt pod nogami. Nie spodziewał się nowych piłek w trakcie gry.</div><div>Podczas gdy wahał się, czy zgodnie z planem wspiąć się na zamek, czy płynąć po nowe piłki w głębszej części basenu, tuż obok niego pod wodą śmignął Floyd.</div><div>Tyle że Floyd właśnie płynął na starcie z falami.</div><div>Joshua wyłamał palce i zaczął się wspinać na zamek. Powoli zaczynało brakować mu sił, ale wytrwale zgarniał kolejne piłki i próbował wrzucać je do kosza, mniej lub bardziej celnie. Floyd tymczasem błyskawicznie zapełniał kosz.</div><div>– Floyd sto pięćdziesiąt trzy, Joshua dziewięćdziesiąt pięć!</div><div>– Zostało piętnaście minut! – zawołała Zara.</div><div>Joshua zaklął pod nosem. Zszedł z zamku i wskoczył do wody. Na wyspie po drugiej stronie basenu zauważył mnóstwo niebieskich piłek. Coś mu się wydawało, że trudno będzie się odkuć.</div></div>autumnhttp://www.blogger.com/profile/12176796546991160916noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-3455807268160030630.post-67619859072365183982020-08-14T18:00:00.014+02:002021-01-20T20:57:14.376+01:0020. Musiałeś się potknąć<div style="text-align: center;"><a href="https://www.youtube.com/watch?v=s2bumo6EIk4" target="_blank">muzyka</a><br /></div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;"><br /></div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;"><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;"><div>Agenci CHERUBA poznają lokalizację kampusu dopiero po dołączeniu do organizacji, gdyż jest to ośrodek ściśle tajny. Ze względu na ostatnie wydarzenia postanowiono, że w przypadku Joshuy Llewelyna zostanie zastosowane delikatniejsze wprowadzenie do CHERUBA zarezerwowane dla dzieci do lat dziewięciu. Właśnie dlatego gdy wysiadł z samolotu razem z Renee, na parkingu czekał na nich mikrobus. Kabina, oddzielona przegrodą od szoferki, nie miała okien i jedynym źródłem światła była przyciemniana szyba na dachu.</div><div>W trasie Joshua czuł dziwny dreszcz emocji – nie potrafił zrelaksować się nawet na tak wygodnym fotelu, po paru minutach przestał zwracać uwagę na podskakujące kolano i co chwilę przeczesywał włosy. Od czasu do czasu zagajała go Renee – jeszcze w samolocie dowiedział się, że kiedyś mieszkała w Kanadzie, ale w wieku siedmiu lat, po śmierci ojca, dołączyła do CHERUBA. Zakończyła karierę w czarnej koszulce (cokolwiek to znaczyło), potem studiowała psychologię, aż wreszcie wróciła do CHERUBA, by rozpocząć pracę jako koordynatorka misji, a właściwie asystentka jednego z koordynatorów.</div><div>Ale Joshua kompletnie nie potrafił się skupić na rozmowie i ilekroć Renee coś mówiła, zbywał ją sugestywnym milczeniem.</div><div>Nie miał pojęcia, ile czasu minęło, nim mikrobus wreszcie się zatrzymał. Joshua od razu poderwał się z miejsca i omal nie uderzył głową o niski dach. Ruszył za Renee do drzwi, a gdy wyszedł na zewnątrz i się rozejrzał, odruchowo uniósł brwi.</div><div>Po jednej stronie miał niewielki budynek przypominający punkt informacji, po drugiej – lądowisko helikopterów. Stała tam jedna potężna, czarna maszyna – prawdopodobnie król helikopterów we własnej, chociaż Joshui trudno było to oficjalnie ocenić ze względu na to, że nigdy nie widział helikoptera z tak bliska.</div><div>Po prawej dostrzegł masywny gmach z mnóstwem okien i świeżo odmalowaną elewacją. Nie mógł nie spojrzeć na fontannę plującą wodą na około pięć metrów, z rzeźbą, która przedstawiała dziecko siedzące na ziemskim globie. Joshua potoczył jeszcze wzrokiem po równiutko przystrzyżonych trawnikach, nim Renee rzuciła:</div><div>– Za chwilę wrócę!</div><div>I nim zdążył cokolwiek powiedzieć, pospiesznym krokiem ruszyła do budynku.</div><div>Joshua podrapał się po głowie i rozejrzał. Wyglądało to co najmniej onieśmielająco.</div><div>– Siema, stary, chciałem ci podziękować. Dzięki tobie urwałem się z francuza i historii – usłyszał tuż za sobą.</div><div>Chłopak odezwał się tak nagle, że Joshua lekko drgnął. Gdy się odwrócił i ujrzał szczupłego czarnoskórego chłopaka z burzą kręconych włosów i z zadziornym uśmieszkiem na twarzy, lekko zmarszczył brwi.</div><div>– Musiałeś mnie z kimś pomylić… czy coś – bąknął. – Dopiero co tu przyjechałem.</div><div>– Właśnie o to chodzi. – Wyszczerzył się chłopak i wyciągnął do Josha chudą rękę. – Jestem Warren. Warren Dallas. Mam cię oprowadzić, zresztą nie tylko ja.</div><div>Joshua dopiero wtedy dostrzegł stojącą za jego plecami dziewczynę z długimi, jasnobrązowymi włosami związanymi w luźnego kucyka. </div><div>– Faith Hemmings – przedstawiła się. Miała mocno zachrypnięty głos.</div><div>– Cześć – rzucił Joshua najbardziej nonszalancko, jak tylko potrafił.</div><div>– Widziałem, że oglądałeś fontannę – zaczął Warren, po czym skinieniem głowy wskazał wielki gmach. – To duże coś obok nazywamy głównym budynkiem. Wiesz, w piwnicy archiwa, na parterze administracja i stołówka, pierwsze, drugie i trzecie piętro to też administracja… Na czwartym i piątym mieszka kadra, a od szóstego do ósmego mieszkają agenci.</div><div>Joshua uniósł wzrok aż na samą górę.</div><div>– Aż na trzech piętrach?</div><div>– Agentów jest około trzystu – odparła Faith – ale blisko siedemdziesięciu to czerwone koszulki, które pieszczotliwie nazywamy juniorami; to ci, którzy są za młodzi, żeby brać udział w misjach. Kolejna część zwykle jest na misjach lub na ćwiczeniach, więc w jednej chwili w kampusie z reguły nie przebywa więcej niż dwieście dzieci.</div><div>Joshua skinął głową.</div><div>– Więc ogólnie to jest teraz… – Warren zerknął na czarny zegarek na nadgarstku – ósma piętnaście, próby rekrutacyjne zaczynasz o dziewiątej, co daje nam całe czterdzieści pięć minut zabawy. – Wyszczerzył się. – Ale najpierw musimy cię zaprowadzić na spotkanie do prezeski.</div><div>W tej samej chwili z głównego budynku wyszła Renee. Uśmiechnęła się na widok agentów.</div><div>– Cześć – rzuciła. – Wybaczcie, pilny telefon. I musiałam skoczyć do łazienki.</div><div>– Dobra, to chodźcie do recepcji, weźmiemy wasze rzeczy – powiedziała Faith.</div><div>Do recepcji wchodziło się przez niewielki, metalowy budynek – następnie Faith poprowadziła ich w dół po paru metalowych stopniach do pomieszczenia pełnego maszyn do prześwietleń i wykrywaczy metalu. Wyjaśniła Joshowi, że używa się ich jedynie wobec dorosłych lub podczas dużych imprez, takich jak zlot byłych cherubinów.</div><div>– Jaki nosisz rozmiar? XXL? – spytał Warren.</div><div>Joshua spojrzał na siebie i uniósł brew. Bardzo śmieszne.</div><div>Warren cicho się zaśmiał i wręczył Joshui pomarańczową koszulkę, bojówki i nowe glany. Joshua z niechęcią spojrzał na rzucającą się w oczy koszulkę i znacząco westchnął. Dostrzegł jeszcze na niej logo – to samo, które na koszulkach mieli Warren i Faith, z tą różnicą, że oni nosili szare koszulki. Logo przedstawiało dziecko siedzące na kuli ziemskiej.</div><div>– Pomarańczowa…? – spytał bez przekonania.</div><div>– Będzie ci do twarzy. – Wyszczerzył się Warren.</div><div>– W kampusie kolory koszulek określają rangę cherubina – pośpieszyła z wyjaśnieniem Faith, rzucając Warrenowi przeciągłe spojrzenie. – Pomarańczowe są dla gości i mówią agentom, żeby nie rozpowiadali przy pomarańczowych wszystkich tajemnic, a najlepiej nie mówili w ogóle. Z pomarańczowymi można rozmawiać tylko za zgodą prezeski. Wspominałam już o juniorach, oni noszą czerwone koszulki. My z Warrenem mamy szare, co oznacza, że skończyliśmy szkolenie podstawowe i mamy uprawnienia do udziału w operacjach. Granatowa koszulka jest nagrodą za wyjątkową skuteczność podczas akcji, a najwyższym wyróżnieniem jest czerń, którą przyznaje się za profesjonalizm i znakomite osiągnięcia podczas wielu akcji…</div><div>– Wykułaś to prosto z podręcznika cherubina? – zaśmiał się Warren.</div><div>– Po prostu się przygotowałam – odparła Faith, kręcąc głową. – Może tylko trochę się wyuczyłam…</div><div>Joshua nieznacznie się uśmiechnął.</div><div>– Zapomniałaś jeszcze o niebieskiej – zauważył Warren. – Niebieskie noszą ci pechowcy, którzy przechodzą szkolenie podstawowe…</div><div>– Szkolenie podstawowe?</div><div>Warren skinął głową.</div><div>– Sto najgorszych dni w twoim życiu pełnych taplania się w błocie, pompek, wydzierania się i innych tego typu rzeczy. Odechciewa się żyć, ale kiedy je ukończysz, możesz podołać wszystkiemu. Dosłownie. – Wyszczerzył się.</div><div>– A stare pryki takie jak ja noszą białe koszulki – odezwała się Renee, wskazując koszulkę, którą dopiero co wyjęła z szafki. – Nosi je też część kadry.</div><div>Joshua skinął głową. Nie brzmiało to skomplikowanie, ale zdążył się trochę pogubić. Zwłaszcza, gdy usłyszał o szkoleniu podstawowym. Warren opowiadał o nim głosem tak pełnym emocji, że Josha przeszyły dreszcze.</div><div>Kiedy parę minut później szli korytarzem, rozmowy cherubinów, których mijali, ucichały. Joshua miał paskudne wrażenie, że to właśnie przez niego.</div><div>Zauważył mrugnięcia wysyłane przez jednego chłopaka do Warrena i uśmiechnął się, gdy Warren wywrócił oczami i lekko walnął tamtego chłopaka w ramię.</div><div>– Kapitanie Nemo – rzucił chłopak i żartobliwie zasalutował, gdy mijał Warrena, Faith, Renee i Joshuę.</div><div>Faith prychnęła z rozbawieniem.</div><div>– Kapitanie Nemo…? – wyrwało się Joshowi. – Świetna ksywka.</div><div>Warren zgromił go spojrzeniem.</div><div>– To NIE jest moja ksywka – odparł z mocą. – Tamten typ to idiota. Nie słuchaj, co mówi.</div><div>– No spoko, kapitanie Nemo. – Joshua wzruszył ramionami z niewinną miną.</div><div>Warren zaczerpnął powietrza, a Faith roześmiała się i położyła Joshowi rękę na ramieniu.</div><div>– Na jednych ćwiczeniach Warren zasłynął jako nasz osobisty rybak – wyjaśniła z rozbawieniem. – Po tym, jak rozwalił dwie wędki i zalał silnik w łodzi, został po cichu okrzyknięty kapitanem Nemo. Odkąd tamten chłopak o tym usłyszał, regularnie wypomina to Warrenowi.</div><div>Warren odwrócił się gwałtownie.</div><div>– Wcale tak nie było. To Max przeciążył łódź, a z wędkami było coś nie tak już wtedy, kiedy je podnosiłem – rzucił szybko, lekko się czerwieniąc.</div><div>Faith prychnęła z rozbawieniem, a Renee lekko pokręciła głową.</div><div>– Czasem mam wrażenie, że nigdy was nie zrozumiem, a jestem tylko piętnaście lat starsza – westchnęła. – No dobrze, Joshua. Jesteśmy na miejscu. Zapukaj, poczekamy na ciebie.</div><div>Obok drzwi gabinetu siedział chłopiec, który nie mógł mieć więcej niż siedem lat. Miał czerwoną, poplamioną koszulkę i zachmurzoną twarz. Obserwował Josha, jak pukał do drzwi.</div><div>– Proszę!</div><div>Ciepły głos sprawił, że Joshua na moment się rozluźnił. Wchodząc do gabinetu, usłyszał jeszcze Warrena mówiącego:</div><div>– Jonah, a ty znowu na dywaniku?</div><div>Joshua wszedł do pokoju z wielkimi tarasowymi oknami i zgaszonym kominkiem. Gigantyczna biblioteczka z milionem książek rozciągała się na całej ścianie po lewej. Za wielkim biurkiem, za którym równie dobrze mógłby siedzieć prezydent, siedziała kobieta w średnim wieku, z ciepłym uśmiechem na twarzy. Gdy tylko Joshua zamknął za sobą drzwi, wyszła zza biurka i uścisnęła mu rękę.</div><div>– Witam w kampusie CHERUBA, Joshua – powiedziała uroczyście. – Jestem Zara Asker, prezes. Proszę, usiądź. – Wskazała na designerskie krzesło przed biurkiem.</div><div>Sama nie zajęła miejsca po drugiej stronie biurka, ale obok Josha.</div><div>– Domyślam się, że te gagatki zdążyły ci już coś opowiedzieć o miejscu, w którym się znalazłeś?</div><div>– Tak. – Joshua skinął głową. – To kampus CHERUBA, który zatrudnia dzieci jako agentów…?</div><div>– Dokładnie tak. – Zara uśmiechnęła się i wskazała za okno. – Wysyłamy dzieci na tajne misje w różnych częściach świata. Agenci CHERUBA są prawdziwymi, świetnie wyszkolonymi szpiegami, tyle że w wieku od dziesięciu do jedenastu lat.</div><div>– Bo dzieci nie podejrzewa się o to, że mogą szpiegować albo być gliniarzami – odparł Joshua. W ciągu kilku godzin zdążył już do tego przywyknąć. – Renee mi to wyjaśniała. Tylko wciąż trudno mi uwierzyć, że uznaliście, że ja tu pasuję…</div><div>Zara poprawiła się na krześle.</div><div>– Renee nie tylko pracuje jako koordynatorka misji, ale i jako psycholog – zaczęła powoli. – Kiedy przychodziła do ciebie podczas tych dwóch tygodni, które spędziłeś w szpitalu, stopniowo wystawiała ci ocenę wstępną. Koniec końców otrzymałeś pozytywną ocenę, co znaczy, że uznała, że masz potencjał i duże szanse na zostanie agentem. Mogła ci też wspomnieć, że twoja mama kiedyś zastanawiała się, czy cię tutaj nie umieścić.</div><div>Joshua zmarszczył brwi.</div><div>– Naprawdę?</div><div>– Parę lat temu zmieniliśmy politykę rekrutacji. Wcześniej agentami CHERUBA mogły zostać tylko sieroty bez żadnych krewnych. Uznaliśmy jednak, że dobrym pomysłem byłoby poszerzenie zakresu rekrutacji do dzieci byłych agentów lub członków kadry, ale tylko pod warunkiem, że oboje rodziców pracowało w CHERUBIE – wyjaśniła. – Rozmawiałam parę razy z twoimi rodzicami, zresztą od początku popierali ten pomysł, ale koniec końców prawdopodobnie przeszkodziła im w tym ich ostatnia misja.</div><div>Joshua podrapał się po głowie. Trudno było mu to sobie wyobrazić i jeszcze wczoraj by w to nie uwierzył, ale szybko uznał, że po tym, czego się ostatnio dowiedział o rodzicach, już nic go nie zaskoczy – nawet stwierdzenie, że myśleli o wysłaniu go do CHERUBA. Co prawda wyglądało to fenomenalnie, ale nie mieściło mu się w głowie.</div><div>Niepewnie odchrząknął.</div><div>– Znała pani moich rodziców?</div><div>– Byli agentami, kiedy ja zaczynałam pracę jako młodszy koordynator misji. – Pokiwała głową. – Prowadziłam nawet parę misji, w których brała udział twoja mama. Była jedną z najmłodszych osób w całej historii CHERUBA, które otrzymały czarną koszulkę, miała wtedy niecałe dwanaście lat i same wybitne misje na koncie. – Ściągnęła brwi i przybrała współczujący wyraz twarzy. – Bardzo mi przykro z powodu tego, co się stało, Joshua.</div><div>– Ta, mi też – mruknął Joshua i westchnął. – Ale ponoć dostałem drugą szansę…</div><div>Zara skinęła głową.</div><div>– Tak, Joshua, ale od teraz tak naprawdę wszystko zależy od ciebie – odparła łagodnie. – To ty zadecydujesz, czy chcesz wstąpić do CHERUBA…</div><div>– Sorry… znaczy przepraszam, że przerywam – bąknął szybko – ale zastanawiałem się nad tym i jakby… Przecież to jest supertajna organizacja, prawda? Co, jeśli się nie zgodzę? Przecież wiem już tak dużo, więc… no.</div><div>– Jeśli zaczniesz o tym rozpowiadać, kto ci uwierzy? – Uśmiechnęła się Zara. – Nie znasz dokładnej lokalizacji kampusu, a gdy zaczniesz opowiadać, że próbowała cię zwerbować szpiegowska organizacja dla nieletnich, wątpię, że ludzie wezmą cię na poważnie, a może nawet uznają, że pomieszało ci się w głowie. A może jakieś dowody rzeczowe? Biorąc pod uwagę, że przy ewentualnym wyjeździe zostaniesz dokładnie przeszukany.</div><div>Joshua westchnął i pokiwał głową.</div><div>– No dobra, rozumiem, nikt mi nie uwierzy – skwitował. Na sekundę zacisnął usta. – A co z tymi próbami rekrutacyjnymi?</div><div>– Egzamin składa się z kilku części i prawdopodobnie zajmie ci resztę dnia – odpowiedziała Zara. – Zaczniemy, kiedy tylko będziesz gotowy. Oczywiście najpierw Warren i Faith będą mogli cię oprowadzić. Przekażesz im, proszę, że możecie użyć meleksa? Zwykle są zarezerwowane dla kadry, ale z uwagi na to, że kampus jest ogromny, a ty jesteś gościem, daję wam pozwolenie.</div><div>Joshua skinął głową.</div><div>– A co, jeśli obleję? – niepewnie spytał po chwili. – W sensie nie jestem jakoś wybitnie bystry ani nic w tym stylu…</div><div>– Ja uważam, że nie warto przejmować się na zapas – uśmiechnęła się Zara. – Ale naprawdę nie wydaje mi się, żebyś miał się czym martwić. Nawet gdyby, na pewno cię nie porzucimy. Znajdziemy ci zastępczych rodziców – dodała, widząc wciąż niepewną minę Josha.</div><div>Joshua westchnął. Gdy tak spoglądał to na Zarę, to za okno i na boiska w oddali, gdy przez parę sekund wszystko rozważał, uświadomił sobie, że to było to – ta szansa nie do odrzucenia. Z minuty na minutę przestawał mieć wątpliwości.</div><div>– Zatem jesteś gotów spróbować?</div><div>– Tak – odparł Joshua od razu.</div><div><br /></div><div><br /></div><div>Kiedy wszyscy już usadzili się w meleksie, Warren z szerokim uśmiechem na twarzy wsiadł za kierownicę i ruszył. Przeważająca większość agentów o tej godzinie była w szkole i po drodze minęli jedynie grupę dzieci w czerwonych koszulkach z przyborami do łucznictwa – łukami, strzałami i tarczami. Za gęstą kępą drzew skręcili i Joshua mógł obejrzeć rozległe boiska do piłki nożnej, korty tenisowe i bieżnię. Minęli też mnóstwo innych budynków, takich jak blok edukacyjny, blok juniorów czy średniowieczna kaplica otoczona drzewami. Warren zwolnił przy gigantycznym budynku w kształcie banana zbudowanego z ciemnego szkła. </div><div>– To centrum planowania misji – wyjaśnił tonem prawdziwego przewodnika. – Każdy dzieciak myśli, że wysyła się tu rakiety w kosmos, w rzeczywistości stąd steruje się misjami, tu koordynatorzy misji mają swoje biura… Mnóstwo nowej technologii, starej zresztą też.</div><div>Joshui zabłysły oczy.</div><div>– Można zobaczyć?</div><div>Warren uśmiechnął się.</div><div>– Jeśli akurat ktoś cię nie wzywa, nie można tam wchodzić. Wiesz, potem za karę biegasz do opamiętania… ale będziesz miał wystarczająco dużo czasu, żeby wszystko pooglądać, kiedy nabroisz. A przynajmniej z bardzo bliska obejrzeć wszystkie kible – zachichotał i natychmiast spoważniał. – Traumatyczne przeżycie. John Jones…</div><div>– Warren – ostrzegła go Renee.</div><div>– Dobra, psze pani, w takim razie ta opowieść zostanie na kiedy indziej. – Wyszczerzył się.</div><div>Minęli boisko do krykieta i ośrodek szkoleniowy. Warren z zawodem powiedział, że najbliższe szkolenie podstawowe zaczyna się dopiero za dwa tygodnie, więc teraz nic się tam nie działo. Dalej skrzyło się jezioro, w tle rozciągał się ogromny, gęsty las, a nad głowami górowało coś, co łudząco przypominało…</div><div>– Napowietrzny tor przeszkód – powiedziała Faith, gdy tylko zobaczyła zaciekawioną minę Josha. – Też będzie na naszym planie, ale jeszcze nie teraz.</div><div>Joshua zamrugał.</div><div>– A-ale że z bliska?</div><div>– Zaspojlerowałaś mu – mruknął Warren i przewrócił oczami. – Nie będzie miał niespodzianki.</div><div>Serce Josha gwałtownie przyspieszyło. Napowietrzny tor przeszkód znajdował się dwadzieścia metrów nad ziemią i wyglądał upiornie już stąd. Joshua zacisnął usta.</div><div>Minęli jeszcze dojo, strzelnicę i kompleks basenów. Później Warren przeraził się, zerkając na zegarek. Skręcił tak ostro, że Renee omal nie wypadła z pojazdu, i przez alejkę ciągnącą się przez środek kampusu pognał na złamanie karku. Joshua zyskał jeszcze jedną okazję, żeby przyjrzeć się ośrodkowi i musiał przyznać, że całość robiła piorunujące wrażenie.</div><div>Jednak parę sekund później uświadomił sobie, co miało zacząć się za kilka minut i poczuł, jak serce podeszło mu do gardła. </div><div>Warren wysadził Faith i Joshuę obok ambulatorium, a sam pojechał z Renee pod główny budynek, żeby zaparkować meleksa. Joshua wszedł do środka dwie minuty przed czasem, cały pobladły. Faith powiedziała mu, że podczas pierwszej części, medycznej, nie miał się czym stresować.</div><div>Ambulatorium było tak naprawdę nowoczesnym ośrodkiem medycznym, który mieścił sześciołóżkowy blok szpitalny, klinikę stomatologiczną oraz laboratorium medycyny sportowej wykorzystywane do testów wydolnościowych oraz rehabilitacji po zwykłych urazach, jakich agenci doznawali podczas misji i treningów.</div><div>– Dzień dobry – zawołał wesoło białowłosy doktor Kessler. Miał mocny, niemiecki akcent i poruszał się niesamowicie żwawo jak na swój wiek. – Jest i drugi nieszczęśnik na przemiał.</div><div>– Drugi? – Joshua zmarszczył brwi.</div><div>Faith uśmiechnęła się do niego łagodnie i poprowadziła za lekarzem przez krótki korytarz. Znaleźli się w gabinecie poświęconym medycynie sportowej i Joshua przypomniał sobie, że większość sprzętów przypominała te, które znał z wizyt u lekarza sportowego.</div><div>I wtedy Joshua zobaczył chłopca, który nie mógł mieć więcej niż osiem lat. Także był w pomarańczowej koszulce, miał trochę wykrzywioną minę i nerwowo zaciskał usta. Rumieniec na chomiczych wręcz policzkach sprawiał, że wyglądał całkowicie niewinnie.</div><div>Faith musiała być na to przygotowana, bo odchrząknęła i stanęła między chłopcami:</div><div>– Floyd, to jest Joshua. Joshua, to jest Floyd. Egzamin wstępny będziecie przechodzić razem</div><div>Joshua uniósł brew i obrzucił chłopca rozbawionym spojrzeniem, gdy tamten bardzo nieśmiało podszedł i uścisnął mu rękę. Był co najmniej o głowę niższy.</div><div>Joshua nachylił się do Faith i szepnął:</div><div>– On ma z osiem lat, dobrze myślę?</div><div>Faith uśmiechnęła się, ale w tej samej chwili doktor Kessler wskazał na nią palcem.</div><div>– Jak będziesz wychodziła z gabinetu i spotkasz siostrę Lottie, powiedz jej, że ma do mnie przyjść. Natychmiast.</div><div>Joshui szybciej zabiło serce. Faith puściła do niego oczko i wyszła z gabinetu, uśmiechając się pod nosem. Joshua w jednej chwili poczuł się tak, jakby właśnie wchodził na lód w najbardziej ślizgających się butach świata.</div><div>Siedzieli w ciszy, dopóki siostra Lottie nie weszła do gabinetu, pchając przed sobą wózek wyładowany sprzętem do monitorowania pracy serca i innymi aparaturami, których Joshua nigdy wcześniej nie widział na oczy. Głęboko westchnął i oparł się o najbliższą szafkę. Kessler dotychczas stał odwrócony plecami, ale odwrócił się gwałtownie i złowrogo spojrzał na Josha.</div><div>– Czy ktoś ci pozwolił dotykać moich rzeczy?</div><div>Joshua, zaskoczony, natychmiast się odsunął. Kessler skinął głową i znów zajął się własnymi sprawami, podczas gdy Joshua szukał ratunku we Floydzie. Chłopiec jednak złośliwie się zaśmiał i wystawił mu język.</div><div><i>Cieleśnie ma osiem lat, ale psychicznie chyba trzy</i>, pomyślał, zaciskając usta.</div><div>Na początek Joshua i Floyd zostali poddani prześwietleniu całego ciała, by wykryć ewentualne defekty szkieletu. Później podłączono ich do monitorów pracy serca, założono maski i kazano biegać na elektrycznej bieżni, by oszacować możliwości ich płuc i serc.</div><div>Nachylenie bieżni zmieniało się wraz ze stopniem zmęczenia rekruta i Joshua, walcząc z własnym oddechem, zauważył, że Floyd już od początku biegł o wiele za szybko, więc po krótkim czasie zaczął dyszeć.. </div><div>Jeszcze zanim świat zwariował, Joshua regularnie uczęszczał na zajęcia pozalekcyjne – piłka nożna, okazjonalnie tenis, badminton i piłka ręczna – i chociaż nie był w aż tak dobrej formie, jak wcześniej, wydawało mu się, że mimo to poszło mu całkiem nieźle i po trzydziestu minutach intensywnego biegu miał tylko mocną zadyszkę. W przeciwieństwie do Floyda.</div><div>Doktor Kessler powiedział, że szybkość, z jaką puls wraca do normy po wysiłku, jest kluczową miarą kondycji fizycznej, dlatego Joshua i Floyd wciąż mieli przyczepione do klatki piersiowej elektrody, gdy Kessler zniknął w swoim gabinecie. Joshua doszedł do siebie bardzo szybko.</div><div>Ale Floyd nie.</div><div>Łapczywie łapał powietrze, jakby się dusił. Trzymał się za serce i wydawało się, że zaraz wyzionie ducha.</div><div>Siostra Lottie wręczyła im jednorazowe kubeczki z wodą. Joshua przetarł czoło i opróżnił kubek jednym haustem, po czym zgniótł go, wyładowując stres i frustrację. Spróbował rzucić kubeczek do kosza po drugiej stronie sali, ale paskudnie chybił i kubek spadł na ziemię. Westchnął, wstał i powlókł się do kosza.</div><div>Sekundę później leżał na podłodze z obolałym podbródkiem.</div><div>Poczuł, że puls gwałtownie mu przyspieszył, gdy usłyszał nad sobą cichy chichot. Zacisnął usta, głęboko westchnął i powoli się podniósł, rozmasowując podbródek.</div><div>– Podstawiłeś mi nogę – rzucił bez ogródek, nawet nie patrząc na Floyda.</div><div>Floyd znów zachichotał, ale wyglądał tak, jakby za wszelką cenę chciał to stłumić.</div><div>– Wcale nie. Musiałeś się potknąć o własne nogi – odparł.</div><div>Dopiero wtedy Joshua zgromił go spojrzeniem.</div><div>– No przecież tu siedzisz, a ja nie jestem debilem – powiedział powoli przez zaciśnięte zęby. – Daj spokój, Floyd.</div><div>Mimo iż miał ochotę powiedzieć coś więcej, wciągnął tylko głęboki haust powietrza, odwrócił się na pięcie i ruszył w dalszą drogę do kosza. Gdy wyrzucał kubeczek, usłyszał za sobą ciche:</div><div>– Przepraszam.</div><div>– Spoko – mruknął w odpowiedzi, wznosząc oczy ku niebu. – Ale spróbuj zrobić tak raz jeszcze, to ci nakopię.</div><div>Z tyłu rozległ się dziwny dźwięk. Joshua wytrzeszczył oczy, gdy uświadomił sobie, co to było.</div><div>Ale było za późno.</div><div>Ciepłe wymiociny chlusnęły mu na koszulkę i spodnie. Odwrócił się do Floyda, zzieleniałego na twarzy, który opierał się o szafkę i głośno kaszlał. Joshua na końcu języka miał siarczyste przekleństwo. Potem obejrzał się na swoją koszulkę, aż wreszcie krzyknął:</div><div>– Siostro!</div><div>Dla bezpieczeństwa odsunął się na drugi koniec sali i próbował robić wszystko, żeby pozbyć się wymiocin z ubrań, ale miał wrażenie, że tylko coraz bardziej to rozcierał. Wreszcie się poddał i przeklął ze zrezygnowaniem.</div><div>Nawet nie spojrzał na tego małego, cwanego…</div><div>To na sto procent była zaplanowana akcja.</div><div>– Mogę dostać czyste rzeczy? – spytał, powstrzymując wściekłość. – Może…</div><div>– Przykro mi, ale nie możecie opuszczać centrum medycznego podczas trwania prób rekrutacyjnych – odparła siostra Lottie z przepraszającym uśmiechem. – Usiądź, proszę, i czekaj spokojnie, aż zakończymy badanie.</div><div>Joshua gniewnie wyłamał palce, przejechał dłonią po włosach i usiadł na plastikowym krześle. Od czasu zerkał na Floyda i wydawało mu się, że dostrzegał drgający, kpiący uśmieszek.</div><div>Ale musiał być oazą spokoju, kwiatem lotosu na Oceanie Spokojnym i innymi bujdami, które powinno się sobie wmawiać w takich chwilach. To przecież był dopiero początek, a na pewno nie zawali przez to, że trafił mu się mało odporny towarzysz.</div></div></div>autumnhttp://www.blogger.com/profile/12176796546991160916noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-3455807268160030630.post-17419018404021327632020-08-07T18:00:00.001+02:002021-01-20T20:56:24.245+01:0019. I mimo to mnie chcecie?<div style="text-align: center;"><a href="https://www.youtube.com/watch?v=XqCg4sIhyFc" target="_blank">muzyka</a></div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;"><br /></div><div style="text-align: center;"><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;"><div>Joshua kulił się na poplamionym, cuchnącym materacu, rękami obejmując kolana i ze wzrokiem wbitym w podłogę. Przygryzał dolną wargę niemal do krwi i drżał z zimna. Od pewnego czasu czuł metaliczny posmak w ustach, ale uparcie go ignorował. Odkąd wrzucono go do celi prawie sześć godzin temu, nie zmrużył oka. Intensywnie zastanawiał się, w którym momencie życia popełnił błąd. </div><div>Może tak naprawdę wszystko zaczęło się, gdy sześć lat temu spadł z roweru i złamał rękę? Albo gdy jeszcze mieszkał w Szkocji, został sam w domu na dwa dni i zadzwonił po kolegów, a rodzice po powrocie znaleźli fortepian w oczku wodnym, rozbity na ścianie sedes i miniaturowy czołg w przedpokoju? Może złą passę rozpoczął dzień, w którym Arthur oskarżył go o handlowanie papierosami wśród dziesięciolatków i nawet podrzucił parę paczek? Albo to włamanie się do szkolnego dziennika i poprawienie paru ocen? </div><div>Zadrżał. Przejechał dłonią po włosach, przełknął łzy i opuścił stopy na zimną posadzkę. Chwilę wpatrywał się w toaletę, ale tylko westchnął i potrząsnął głową. Spuścił wzrok na podłogę. </div><div>Trochę starszy od niego chłopak w celi obok, którego wrzucono tu godzinę temu i już wtedy śmierdział jak gorzelnia, zaczął się awanturować. Dyżurujący policjant z rudymi wąsami przypominającymi szczura nie był najwyraźniej w dobrym humorze, bo od razu podszedł do celi i zademonstrował niewłaściwy sposób używania policyjnej pałki.</div><div>Wszyscy wokół rozmawiali po bułgarsku, dlatego Joshua zdziwił się, gdy usłyszał policjantkę mówiącą szkolnym angielskim:</div><div>– Dzisiaj jest twój szczęśliwy dzień.</div><div>Zdziwił się jeszcze bardziej, gdy zorientował się, że mówiła do niego.</div><div>Zmarszczył brwi i uniósł spojrzenie. Drzwi do celi były otwarte.</div><div>– Wygląda na to, że wychodzisz – dodała kobieta ze zmęczonym uśmiechem.</div><div>Do Josha przez długą chwilę nie docierał sens tych słów.</div><div>– To nie będą mnie przesłuchiwać czy coś…? – bąknął.</div><div>Serce zabiło mu szybciej. Nie miał pojęcia, co to znaczyło, ale poderwał się, jeszcze nim policjantka zdążyła odpowiedzieć. </div><div>– Podobno zeznałeś już wystarczająco dużo. – Zachęcająco wskazała na wyjście.</div><div>Ruszył przed siebie, ale zapomniał o włożeniu butów. Pospiesznie naprawił błąd i z mieszanymi uczuciami ruszył korytarzem wzdłuż cel i krzyczących więźniów. Odruchowo włożył dłonie do kieszeni i nieco się skulił. Przy pudełku niedaleko wyjścia Joshua odebrał plecak, ale nie miał nawet czasu na sprawdzenie zawartości. Zresztą co by się nie działo – w tamtym momencie niezbyt go to obchodziło. </div><div>Z walącym jak młot sercem myślał, czy naprawdę mu się upiekło. Policjantka przecież by mu powiedziała, gdyby przyszedł czas na przewiezienie do poprawczaka.</div><div>W jednym momencie cała nadzieja runęła jak domek z kart.</div><div>W poczekalni czekała Renee Beckett, która po raz ostatni pokazała komisarzowi legitymację, nim odwróciła się do Josha i szybko do niego podeszła, zbywając policjanta machnięciem dłoni.</div><div>Joshua rozejrzał się. Serce podeszło mu do gardła, gdy zorientował się, że nie miał żadnej możliwości ucieczki – a jeśli miał, musiałby jakoś rozprawić się z co najmniej dziesięcioma policjantami. Nieśmiały uśmiech, który jeszcze parę sekund temu błąkał się na jego ustach, znikł całkowicie. Renee nie wyglądała jednak tak jak zwykle – przyszła w luźnych jeansach, czarnych trampkach i pogniecionej, niebieskiej koszulce z motylkami. </div><div>– Cześć, Joshua – uśmiechnęła się. – Lepiej chodźmy, zanim ten uroczy starszy pan znowu zwątpi w autentyczność mojej legitymacji.</div><div>Złapała go za rękę i nim zdążył cokolwiek wypalić, wyprowadziła go z komisariatu.</div><div>Nawet chciał coś powiedzieć, ale czuł się tak, jakby zapomniał języka. Patrzył to na plecy Renee, to na jej rękę. Ilekroć otworzył usta, natychmiast je zamykał.</div><div>Wreszcie gdy wyszli na chodnik, a ostre słońce zaczęło go oślepiać, coś w nim pękło. Udało mu się wyśliznąć z uścisku, a gdy Renee się na niego obejrzała, wycedził powoli:</div><div>– Co tu się dzieje?</div><div>– Wyjaśnię ci wszystko na miejscu – odparła Renee.</div><div>Parę tygodni wcześniej Joshua pewnie dałby się zbyć, ale nie po tym, jak mama przez dwa dni ciągle używała tego samego argumentu.</div><div>Potrząsnął głową.</div><div>– To pani cały czas przychodziła do mnie do szpitala i sugerowała mi, że albo kogoś zabiłem, albo dwadzieścia trzy razy dźgnąłem dwóch idiotów z horroru, albo w ogóle sam wykradłem jakieś kontrakty na osiemset trzydzieści cztery kałachy i najnowszą technologię z wojska – odparł szybko. Poczuł, że lekko poczerwieniał na twarzy. – Teraz tak po prostu wyciąga mnie pani z aresztu? Przecież mówiła pani, że trafię do poprawczaka, że długi wyrok, że posiadanie broni, że…</div><div>Wziął głęboki wdech przepełniony frustracją. Dostrzegł zmianę na twarzy Beckett, gdy parę długich sekund mierzyli się spojrzeniami.</div><div>– Parę rzeczy zdążyło się zmienić…</div><div>– Zmienić? Jak <i>takie </i>rzeczy mogą się zmienić? – prychnął.</div><div>Renee podeszła do niego.</div><div>– Mam bardzo ważne informacje o twoich rodzicach – powiedziała spokojnie. – Na tyle ważne, że nie mogłam ci o nich powiedzieć wcześniej. I z paru dodatkowych względów także.</div><div>Joshua zmarszczył brwi. Poczuł dziwne ukłucie w sercu. Coś w postawie Renee mówiło mu, żeby się zgodził i poszedł bez zbędnych pytań, ale trudno było mu tak po prostu skinąć głową. Przełknął ślinę.</div><div>– Na przykład?</div><div>– Dowiesz się tylko, gdy zgodzisz się ze mną pójść – odparła Renee nieugięcie.</div><div>Wywrócił oczami.</div><div>– No dobra – mruknął i przejechał dłonią po włosach. – Lepsze to niż poprawczak.</div><div><br /></div><div><br /></div><div>Parę minut później Joshua patrzył, jak Renee stawia przed nim podwójnego burgera, frytki i colę, a sama poprzestaje na mrożonej kawie i cheeseburgerze. Zacisnął usta. Nie jadł niczego konkretniejszego od dawna, ale po raz setny już miał wrażenie, że żołądek zawiązał mu się w supeł. Upił łyk coli i dopiero po chwili namysłu wziął frytkę. Od czasu do czasu zerkał na Renee, ale mimo ciekawości cierpliwie czekał, aż sama zacznie rozmowę.</div><div>– Pewnie jesteś trochę zdziwiony – zagaiła wreszcie.</div><div>Joshua wzruszył ramionami.</div><div>– Ta, tylko odrobinkę – mruknął, bezwiednie topiąc frytkę w morzu ketchupu.</div><div>Renee sięgnęła do torebki i położyła dwa pliki dokumentów na lśniącym, niebieskim stoliku. Oba były opatrzone czerwonym napisem: <i>ŚCIŚLE TAJNE</i>.</div><div>Joshua zmarszczył brwi i niepewnie na nie spojrzał. Odłożył frytkę, napotkał zachęcające spojrzenie Renee i powoli sięgnął po pierwszy, niewielki stosik kartek. Przerzucił je na drugą stronę i osłupiał.</div><div>– Nie mogłam ci powiedzieć całej prawdy – zaczęła Renee – i bardzo jest mi z tego powodu przykro. Udało mi się jednak dostać parę kartek, które mogą cię zainteresować… i mam ci trochę do powiedzenia.</div><div>Zdjęcie było w paskudnej jakości, a oczy postaci zasłonięto czarnym paskiem, ale jeden rzut oka wystarczył, by Joshua rozpoznał mamę. Serce zadudniło mu w piersi i nie mógł uwierzyć własnym oczom. Skakał wzrokiem po kolejnych rubrykach i próbował połączyć fakty. Było to jednak tak abstrakcyjne, że już po dziesięciu sekundach podniósł pytający wzrok na Renee.</div><div>– Twoi rodzice nie byli kryminalistami. Wiesz, co to MI5?</div><div>Joshua skinął głową.</div><div>– Tak, pani przecież dla nich pracu… – Zamilkł, gdy tylko to do niego dotarło. – Chwila, że niby moi rodzice byli tajnymi agentami?</div><div>Renee skinęła głową.</div><div>– Tak. Pracowali dla MI5 ponad piętnaście lat i mieli na koncie mnóstwo udanych, wybitnych misji. Ostatnie trzy lata spędzili na próbie infiltracji gangu, którym kieruje Kennedy Griffith. Griffith jest znany z dosyć kontrowersyjnych poglądów i planów, które mogłyby wywrócić świat do góry nogami. Działa głównie w Walii i Anglii, ale ma dużo dobrych przyjaciół w Bułgarii, Rosji, Iraku czy Indiach.</div><div>Joshua nie wiedział, czy bardziej martwić się tym, że właśnie trzy lata temu przeprowadzili się do Cardiff, czy tym, że jego rodzice pracowali do wywiadu. Wolał się martwić tym pierwszym, bo to drugie wciąż nie mieściło mu się w głowie.</div><div>– Wszystko wydawało się iść w dobrą stronę – podjęła Renee. – Twoi rodzice mieli wniknąć w gang, dotrzeć możliwie wysoko… Linnette miała pomysł na to, żeby spróbować zawrzeć fikcyjną umowę na sprzedaż broni Griffithowi, a policja miała go przyłapać na gorącym uczynku. Trwało to tak długo ze względu na próby zgromadzenia odpowiedniej liczby dowodów na Griffitha oraz jego popleczników. Wyglądało na to, że Griffith połknął haczyk, ponieważ w marcu tego roku zgodził się na transakcję i umówił spotkanie. Wszystko miało się zawiązać trzy tygodnie temu, dziewiątego maja.</div><div>Joshua znał tę datę. Poczuł nagły przypływ mdłości.</div><div>– Do tej pory nie wiemy, co poszło nie tak – kontynuowała powoli Renee. Zaczerpnęła powietrza. – Twoja mama miała przyjechać później i oczywiście mieliśmy założone pluskwy, ale Landreville nagle wyjął pistolet.</div><div>Joshua poczuł się tak, jakby nagle gwałtownie się skurczył. Szybko upił łyk coli i przejechał dłonią po włosach, ale już nie kontrolował drżenia dłoni. Domyślał się dalszego przebiegu historii i tylko dopowiedział sobie w myślach: <i>Bez słowa go zastrzelił.</i></div><div>– Później Landreville do kogoś zadzwonił, ale w międzyczasie twoja mama zdążyła wyprowadzić cię z domu i uciec. Parę minut później na miejsce zdarzenia przyjechała policja, ale Landreville’a już tam nie było. Doskonale upozorował zbrodnię i dopilnował, by wyglądało tak, że twojego tatę zabiła mama. Ruszyli za wami w pościg tak szybko tylko dlatego, że rzekomy naoczny świadek widział, jak wybiegaliście z domu, a twoja mama była cała zakrwawiona.</div><div>Joshua przełknął ślinę.</div><div>– Przecież mogła go pobić albo coś – wydusił po chwili. – Widziałem, co potrafi. W sensie…</div><div>– Mogła. – Renee skinęła głową. – Ale stwierdziła, że spróbuje się dowiedzieć, co tam zaszło, a taką szansę miała tylko w Bułgarii.</div><div>Joshua gniewnie zacisnął pięści pod stołem, ale dalej milczał. Przez głowę przelatywało mu tysiąc różnych myśli. </div><div>Dlaczego o niczym mu nie powiedziała? Dlaczego to przed nim ukrywała?</div><div>Dlaczego po jej śmierci nie mógł po prostu oddać się w ręce policji, skoro to była jedna wielka ściema?</div><div>Był wściekły.</div><div>Ale tylko niepewnie odchrząknął.</div><div>– A policja? – spytał słabym głosem. – Przecież MI5 chyba współpracuje z glinami… albo coś.</div><div>– Ścigali was z dwóch powodów: domniemanego zabójstwa oraz tego, że prowadzili operację rozpracowującą gang Griffitha równolegle ze służbami wywiadu. A misja, w której brali udział twoi rodzice, była tak ściśle tajna, że próbowałam uzyskać do niej dostęp miesiąc. Dokumenty, które chcieli sprzedać twoi rodzice, były sfałszowane, ale prawdopodobnie zamiast gangsterów haczyk chwyciła policja… Wracając do misji, wciąż nie znamy dokładnych szczegółów i liczyliśmy na to, że możesz nam pomóc.</div><div>Joshua skinął głową.</div><div>– Wiem, ale ja niczego nie wiem – mruknął. – Nawet nie wiedziałem, że moi rodzice byli tajnymi agentami. W sensie może mogłem się domyślić, ale tego nie zrobiłem, a teraz… Jezu. – Schował twarz w ramionach. – Nie wiem. Kompletnie nic nie wiem.</div><div>– Rozumiem, że to dla ciebie szokujące – odparła cierpliwie Renee.</div><div>– Ta. Trochę.</div><div>Trochę bardzo.</div><div>Głośno wypuścił powietrze, przetarł twarz dłonią.</div><div>Nagle uderzyło w niego wszystko, co wcześniej nie miało znaczenia. Zostawanie z nianią, odkąd tylko pamiętał. Rodzice przemykający przez życie niczym cień – nigdy nie poświęcali mu zbyt dużo czasu, prawie nigdy ich nie było, nie spędzał z nimi świąt. Liczne przeprowadzki, mnóstwo ludzi przewijających się przez jego życie.</div><div>Przecież to było takie oczywiste.</div><div>Ale kto by pomyślał, że jego rodzice mogliby być tajnymi agentami?</div><div>Cicho przeklął.</div><div>Totalna abstrakcja.</div><div>– Joshua, chciałabym cię zapytać, czy może coś pamiętasz. – Renee nieco pochyliła się do przodu. – O gangu, o misji twoich rodziców… Może coś usłyszałeś? Nawet najgłupsze detale bywają przydatne.</div><div>– To nagle nie trafię do poprawczaka?</div><div>Renee uśmiechnęła się. Wyglądało na to, że całkowicie szczerze. Pokręciła głową. Joshua uniósł brew, ale ona uśmiechnęła się jeszcze bardziej.</div><div>Coś ukrywała.</div><div>– To co w takim razie?</div><div>– Powiem ci za chwilę, obiecuję. Tylko, proszę, najpierw odpowiedz na moje pytanie. Pamiętasz coś jeszcze?</div><div>Miał jakiś dziwny uraz do obietnic tego typu, ale westchnął i próbował przekopać się przez odmęty pamięci. Nie zajęło mu to dużo czasu.</div><div>Z frustracją wyłamał palce.</div><div>– Jestem bezużyteczny – stwierdził ponuro, kręcąc głową. – Ostatnio nie wracałem do domu przed dziesiątą, a tych typów znam tylko z widzenia. Czasem powiedziałem im dzień dobry albo coś… Nic więcej. Nigdy bym nie pomyślał, że są gangsterami. W sumie też nie pomyślałbym, że mam rodziców tajniaków. I gangsterów na dodatek. Powalone – mruknął.</div><div>– Rozumiem cię. Może pomogę ci spróbować coś sobie przypomnieć, kiedy trochę ochłoniesz?</div><div>Joshua bezwiednie skinął głową. Chwilę patrzył na Renee, a potem opuścił wzrok na podrygujące kolano.</div><div>I już nawet nie wiedział, od czego zacząć. W jego głowie zapanował totalny chaos, a przecież tyle spraw było jeszcze niewyjaśnionych. Chciał pomóc, sam chciał się dowiedzieć czegoś więcej, ale nie miał pojęcia, jak to zrobić.</div><div>Od dawna spędzał bardzo mało czasu z rodzicami, zresztą częściej ich nie było, niż byli – a kiedy byli, z reguły przesiadywał przed komputerem. Sporadycznie tata uczył go czegoś nowego, ale nigdy nie przywiązywał do tego zbyt dużej wagi.</div><div>Przeprowadzili się do Belfastu, kiedy miał trzy lata. Mieszkali tam pół roku, wtedy też byli na misji? Później przenieśli się do południowej Anglii, trzy lata później do Szkocji, później z powrotem do Walii… Czy przez cały ten czas byli na jakichś tajnych misjach, o których nie miał pojęcia?</div><div>Joshua wpatrywał się w czarne spodnie. Westchnął.</div><div>– To co z tym poprawczakiem…?</div><div>Renee poruszyła się na fotelu. Na ustach błądził jej dziwny uśmieszek.</div><div>– Chyba nie po to wyciągałam cię z celi, żebyś wrócił tam z powrotem, prawda?</div><div>Coś w tym było, ale Joshua jedynie wzruszył ramionami.</div><div>– I na pewno nie zostawimy cię też na lodzie, wręcz przeciwnie. Mam dla ciebie ofertę.</div><div>– Jaką?</div><div>– Widziałeś swoje zdjęcia na liście gończym?</div><div>Po chwili namysłu skinął głową. Tylko co to miało do rzeczy?</div><div>– Ale te, które wypłynęły, przypominały cię tylko z grubsza, a właściwie nie przypominały poza ciemnymi włosami i niebieskimi oczami. Puściliśmy w obieg specjalnie spreparowane zdjęcie właśnie po to, żeby móc ci coś zaoferować, ale najpierw muszę ci coś wyznać. Nie do końca pracuję dla MI5.</div><div>Joshui szybciej zabiło serce.</div><div>– I tak naprawdę nie jestem Renee Beckett.</div><div>Krew uderzyła mu do głowy. Odruchowo zacisnął ręce na plecaku, gotowy do wyjścia.</div><div>Renee w tej samej chwili rozejrzała się wokół, ale wszyscy inni byli zajęci tylko sobą, a kelnerka ze znudzeniem w oczach przecierała szklankę. Wreszcie odezwała się, ściszając nieco głos:</div><div>– Nazywam się Renee Handerson i pracuję dla CHERUBA, komórki brytyjskiego wywiadu zatrudniającej dzieci.</div><div>Joshua sądził, że się przesłyszał.</div><div>– Dzieci?</div><div>– Chciałabym, abyś odwiedził kampus CHERUBA i rozważył propozycję zostania tajnym agentem.</div><div>Zachłysnął się powietrzem.</div><div>– Pani mnie wkręca? – Renee miała całkowicie poważną minę, więc szybko się upewnił: – Tajnym agentem?</div><div>– Zasada działania CHERUBA jest bardzo prosta – odpowiedziała Renee od razu. – Były prezes, Mac, miał taki jeden ulubiony przykład: wyobraź sobie, że do drzwi starszej pani puka dorosły facet i mówi, że miał wypadek. Staruszka zapewne byłaby podejrzliwa i nie otworzyłaby drzwi, co najwyżej zadzwoniła po karetkę. A teraz wyobraź sobie, że do drzwi staruszki ktoś puka. Staruszka podchodzi, otwiera, a tam stoi zapłakany chłopczyk i mówi, że mieli wypadek i jego tata się nie rusza. Starsza pani otwiera drzwi, z krzaków wyskakuje dorosły facet, uderza ją w głowę, wchodzi do domu i kradnie wszystkie wartościowe rzeczy. Przestępcy działają tak od lat. CHERUB wykorzystuje tę samą sztuczkę do łapania kryminalistów. Dla nich jesteś tylko dzieckiem. Nie możesz być gliniarzem ani tajniakiem, bo masz tylko dwanaście lat.</div><div>Joshua poczuł, że rozbolała go głowa. Mimo tego chciał, żeby Renee mówiła dalej.</div><div>– Agenci CHERUBA nie do końca są zwykłymi dziećmi – kontynuowała Renee, upiwszy łyk kawy. – Muszą być powyżej średniej: sprawni fizycznie, inteligentni, bystrzy, zdolni do szybkiej ucieczki lub walki, jeśli sytuacja będzie tego wymagała. Będziesz musiał przejść mnóstwo prób rekrutacyjnych, zanim CHERUB zdecyduje, czy się do tego nadajesz. Potem czeka cię sto dni szkolenia podstawowego i mówię ci, to najbardziej parszywy czas w całym życiu… Ale za to później…</div><div>– Chwila – przerwał Joshua. – Przepraszam… ale mam pytanie. Nawet jeśli bym przeszedł te wszystkie próby i w ogóle, to wtedy robiłbym takie czary jak teraz, łapałbym takich gangsterów jak ci, którzy chcieli mnie dopaść, i rozbrajałbym bomby?</div><div>– Nie do końca tak to wygląda – zaznaczyła Renee.</div><div>Joshua westchnął. Domyślił się, że w takim razie miał rację tylko mniej więcej.</div><div>Cholera, czy on faktycznie to rozważał? Po drugie, nawet jeśli tak – czy on w ogóle podołałby tym próbom? Albo samym misjom? Wszystko brzmiało tak skomplikowanie, że trudno było mu to sobie wyobrazić. </div><div>– W twoich szkolnych aktach przeczytałam, że jesteś niesamowicie zdolny, ale łatwo tracisz koncentrację, często nie okazujesz szacunku dorosłym i masz bardzo ostry język.</div><div>Joshua wzruszył ramionami.</div><div>– Wyczytałam jednak, że masz bardzo rozległą wiedzę z informatyki i doświadczenie z hakowaniem, a także parę problemów z prawem z tego powodu…</div><div>– I mimo to mnie chcecie?</div><div>Renee uśmiechnęła się.</div><div>– Jesteś pierwszym jedenastolatkiem, którego poznałam i który bez żadnego przeszkolenia potrafił włamać się do szpitalnego monitoringu, do wi-fi i, przede wszystkim, do mojego laptopa, a potem węszyć w plikach i nie pozostawić po sobie żadnego śladu. Oprócz tego mimo niesamowicie stresujących sytuacji zachowywałeś zimną krew, a koniec końców znokautowałeś ochroniarza i uciekłeś ze szpitala. Powtarzam: bez żadnego przeszkolenia. Co jak co, ale na mnie i paru innych osobach robi to niemałe wrażenie. Nikomu tego nie powtarzaj, ale Zara Asker, prezes CHERUBA, nazwała cię prawdziwym białym krukiem.</div><div>Joshua nie mógł powstrzymać delikatnego uśmiechu. Pierwszy raz poczuł się prawdziwie dumny z samego siebie.</div><div>– Istnieje też inny powód, przez który mieliśmy cię na celowniku – wyznała Renee. – Twoi rodzice także byli agentami CHERUBA i właśnie tam się poznali.</div><div>Joshua zamrugał parę razy.</div><div>– Serio?</div><div>– Tak. – Uśmiechnęła się Renee. – Twoja mama osiągała na misjach wręcz wybitne wyniki.</div><div>Joshua uśmiechnął się nieznacznie. Nie pamiętał, kiedy ostatnio w jego sercu obudziła się tak wielka nadzieja. CHERUB brzmiał jak coś, co mogło mu zapewnić nowy start – a przynajmniej tak mu się wydawało. </div><div>On FAKTYCZNIE to rozważał.</div><div>– No to nieźle – mruknął. – Dobra, to kiedy tam lecimy?</div></div></div>autumnhttp://www.blogger.com/profile/12176796546991160916noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-3455807268160030630.post-54778908492815656492020-07-31T18:00:00.006+02:002021-01-20T20:55:17.067+01:0018. Jeszcze zrobisz sobie krzywdę<div style="text-align: center;"><a href="https://www.blogger.com/#">muzyka</a></div><div style="text-align: center;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;"><div>Przez parę godzin zdążył obmyślić misterny plan, który miał mu zapewnić bezproblemowe wydostanie się na wolność. Na dodatek ten genialny plan miał tylko jeden punkt – a to znaczyło, że nie mogło się nie udać. Tuż obok klawiatury leżała gięta i prostowana około milion razy karteczka z nakreślonym pospiesznie i koślawo zwrotem:</div><div><br /></div><div><i>1. Uciec ze szpitala.</i></div><div><br /></div><div>Jednak im dłużej Joshua wpatrywał się w ziarnisty obraz z kamery przemysłowej, tym mocniej uświadamiał sobie, że to jednak mogło się nie udać.</div><div>Na korytarzu od blisko dwóch godzin znajdował się tylko ochroniarz, który może i zdawał się przysypiać, ale przecież był ochroniarzem. Problem. Joshua zerknął na metalową lampkę stojącą na biurku. Jeśli ten element się nie powiedzie, wpadnie w poważne tarapaty. Zwłaszcza że nie miał w zwyczaju robić takich rzeczy, a szybkie sprawdzenie w Google, czy lampką można kogoś obezwładnić, wcale mu nie pomogło.</div><div>Ostatni raz przemknęło mu przez myśl, że może istniało mniej radykalne rozwiązanie.</div><div>Po cichu zsunął się z łóżka i podszedł do okna. Na parkingu stało tylko parę samochodów, uśpione ulice oświetlało delikatne światło staroświeckich latarni, a światło nie świeciło się w żadnym oknie okolicznych bloków. Noc była jasna, a niebo rozgwieżdżone – Joshua przez sekundę wspomniał jedną z pierwszych nocy pod gołym niebem i próbę upieczenia słodkich bułeczek na ogniu.</div><div>Szybko przypomniał sobie, po co naprawdę tam podszedł.</div><div>Dokładnie obejrzał okno. Nie dostrzegł żadnej klamki, spróbował więc pociągnąć za ramę – ani drgnęło. Westchnął. Nawet gdyby dało się otworzyć, co zrobiłby później? Zeskoczył z czwartego piętra i w najlepszym razie połamał nogi, zyskując parę dodatkowych dni przed wylotem na Wyspy i trafieniem do cholernego poprawczaka?</div><div>Odwrócił się i spojrzał na klatkę wentylacyjną. Była tak mała, że nawet jeśli zmieściłaby się tam jego ręka, to cała reszta już nie do końca.</div><div>Gdy wracał do łóżka, potknął się o coś i runął na stolik. Kant boleśnie wbił mu się w brzuch, a krzesło przeraźliwie głośno zaskrzypiało. Joshua odruchowo zaklął.</div><div>Ochroniarz zastukał w drzwi.</div><div>– Co ty tam wyprawiasz? – zawołał wściekłym, nieco zaspanym głosem.</div><div>Joshua wywrócił oczami.</div><div>– Nic – odparł ciszej. Szybko schował laptopa pod kołdrę i pomasował obolałe miejsce.</div><div>– Nie chcę do ciebie wchodzić!</div><div>– No to mówię, nic nie zrobiłem! Jezu...</div><div>– Nienawidzę takich gówniarzy – warknął ochroniarz, ale chyba specjalnie na tyle głośno, by Joshua to usłyszał i szyderczo się uśmiechnął.</div><div>– To może czas zmienić pracę – mruknął Joshua ponuro.</div><div>Z frustracją przeczesał włosy.</div><div><i>Brawo, ninja. Teraz przeklęty ochroniarz jest rozbudzony i wkurzony.</i></div><div>Wysunął laptopa i ponownie tępo wpatrzył się w ekran. Ochroniarz wiercił się na krześle, a nim wreszcie znieruchomiał, musiało minąć jakieś pięć minut. Zegar w lewym dolnym rogu pokazywał wpół do drugiej, gdy po kwadransie dłużącym się jak wieczność Joshua dwa razy wcisnął F5 i przeszedł do kolejnego panelu. Niewiele myśląc, zamroził widok kamery tak, by czas ciągle upływał. Jeszcze rzucił okiem na drzwi, zamknął wszystkie aplikacje i odłożył laptopa na stolik – nie chciał go brać ze sobą, na wypadek gdyby miał zamontowany nadajnik.</div><div>Zgarnął niewielką karteczkę i nerwowo zmiął ją w dłoni. Wrzucił ją do kosza na drugim końcu sali, po czym zaczerpnął powietrza i przeczesał włosy. Po chwili namysłu i dwóch szybkich spojrzeniach na łóżko postanowił jeszcze ułożyć poduszki i przykryć je kołdrą tak, by imitowały śpiącego człowieka.</div><div>Może to kupi mu jakieś dwie sekundy.</div><div>Już wcześniej odłączył kabel lampki, teraz tylko owinął go wokół wąskiego metalowego stelaża. Do tej pory nie zauważał, jak bardzo drżały mu ręce. Wziął głęboki wdech.</div><div>Nie pomogło ani trochę.</div><div>Zacisnął dłonie w pięści i spojrzał na drzwi.</div><div>Teraz mógł tylko działać szybko, bez wahania i zbędnego myślenia.</div><div>Kusiło go, żeby upewnić się, czy na pewno wyłączył monitoring, ale zrozumiał, że im dłużej marudził, tym mniej miał czasu. </div><div>A potem ruszył w stronę drzwi.</div><div>Najciszej, jak potrafił, nacisnął klamkę. Serce waliło mu jak oszalałe, gdy wyglądał na korytarz. Ochroniarz miał spuszczoną głowę, oddychał spokojnie i tylko od czasu do czasu pochrapywał. Joshua modlił się w duchu, żeby zawiasy nie zaskrzypiały – zdążył zauważyć, że miały ku temu skłonności. Wreszcie wyszedł na zewnątrz i zamachnął się.</div><div>Z całej siły walnął mężczyznę lampą w skroń. Usłyszał zaskoczony okrzyk, a gdy ochroniarz zwalił się na ziemię, Joshua uderzył drugi raz. Widział cieknącą po twarzy krew i poczuł mdłości. Przez ułamek sekundy przemknęło mu przez myśl, że właśnie go zabił.</div><div>Nie miał na to czasu.</div><div>Obrócił się na pięcie. Dopadł najbliższych drzwi z napisem: <i>Tylko dla personelu</i> – parę godzin wcześniej miła pielęgniarka odpowiedziała mu, gdzie trzymano rzeczy pacjentów. Chwilę mocował się z klamką. Nie miał pojęcia, czy pchać, czy ciągnąć, czy może drzwi były zamknięte – ale wreszcie znalazł się w środku. Rozejrzał się po ciemku. Pudełka, więcej pudełek, jakieś metalowe szafki… aż wreszcie mignął mu czarny plecak i ułożone w kostkę ubrania w woreczku strunowym.</div><div>Ciągle nasłuchiwał, czy ktoś nie nadbiegał albo czy ochroniarz zaczął dobijać się do drzwi. Jednostajna cisza budziła w nim gigantyczny niepokój.</div><div>Odłożył zakrwawioną lampkę na najbliższy stolik. Zdjął szpitalną koszulę i pospiesznie włożył czarne spodnie dresowe. Jeszcze dwa nerwowe zerknięcia w stronę drzwi i miał na sobie bluzę. Wsunął buty, wepchnął sznurówki do środka i sięgnął po plecak plecak. Serce waliło mu jak oszalałe, kiedy męczył się z zamkiem plecaka…</div><div>Przejrzał jego zawartość.</div><div>Wszystko leżało dokładnie tak, jak to zostawił.</div><div>Zmarszczył brwi. Otworzył białą teczkę i przekartkował zawartość. Nie wczytywał się w dokumenty, ale wszystko wydawało się być dokładnie na swoim miejscu.</div><div>Przecież Beckett prowadziła dochodzenie, musiała to zabrać…</div><div>Wziął drżący wdech i wepchnął teczkę z powrotem. Nie miał czasu na głupoty. Przesunął puste opakowanie po chipsach i zauważył, że na samym dnie plecaka wciąż leżał pistolet. Tuż obok dostrzegł wyróżniające się w ciemności ostrze.</div><div>Podrapał się po głowie.</div><div>Czyli robili coś z jego rzeczami, ale niczego nie zabrali…</div><div>Coś mocno mu nie pasowało.</div><div>Sięgnął po pistolet. Uważając, żeby nie zaszeleścić zbyt głośno, wyciągnął go i wepchnął za ściągasz dresu. Nóż przezornie wsunął do kieszeni. Kiedy zamykał plecak i zarzucał go na plecy, czuł się jak żołnierz wylatujący do Afganistanu.</div><div>Powoli nacisnął klamkę i pierwszym, co zrobił po wyjściu na korytarz, było spojrzenie na ochroniarza. Leżał na podłodze tak jak wcześniej. Nie ruszał się.</div><div>Joshua nie potrafił odwrócić wzroku od kałuży krwi. Zakręciło mu się w głowie. Przypomniała mu się matka.</div><div>Ze wściekłością poczuł, jak gdzieś za oczami robiło mu się ciepło, a łzy podeszły mu do oczu. Zaklął pod nosem, przetarł oczy i obrócił się na pięcie.</div><div>Przeklinając popiskujące podeszwy, ruszył w stronę wyjścia z oddziału. Uważnie nasłuchiwał i nieruchomiał przy każdym nietypowym dźwięku. Walące jak młot serce i krew szumiąca w głowie prawdopodobnie chciały mu to utrudnić. Nawet nie starał się udawać pewnego siebie, tak jak nieraz mówiła mu mama. Nerwowo rozglądał się na boki, szukał światła sączącego się pod drzwiami do sal i błagał w myślach, żeby nikt nagle go nie wyskoczył.</div><div>Widział już drzwi i nie mógł powstrzymać się od delikatnego uśmiechu. Ale gdy do nich dotarł, pchnął je, a one ani drgnęły, krew uderzyła mu do głowy. Obok znajdowało się coś podejrzanie podobnego do terminalu. Nagle poczuł się tak, jakby ktoś wylał na niego kubeł zimnej wody.</div><div>Miał ochotę wziąć lampę, wybić to przeklęte okno i wyskoczyć z czwartego piętra na główkę.</div><div>Wtedy usłyszał ciche kroki.</div><div>Serce dosłownie mu stanęło. Na miękkich nogach skrył się za najbliższym rogiem.</div><div>Kolejne sekundy ciągnęły się jak godziny. Joshua bał się oddychać albo wytrzeć spocone ręce w spodnie. W głowie powtarzał jedno zdanie w kółko i w kółko jak mantrę: <i>Błagam, nie</i>. Ryzyko było tak wielkie, że w tamtej chwili pożałował, że w ogóle się na to zdecydował. Trzeba było dać się skuć i mieć święty spokój.</div><div>Ale po tym wszystkim…?</div><div>Gwizdanie układało się w wesołą melodię. Pielęgniarz minął go, wyjmując z kieszeni bladoniebieskiego uniformu niewielką kartę. Przyłożył ją do terminalu. Rozległo się ciche piknięcie, po czym pielęgniarz pchnął drzwi i poszedł dalej.</div><div>Joshua odczekał dwie sekundy, po czym podbiegł do drzwi i w ostatniej chwili zablokował je stopą. Cicho przez nie przeszedł, w duchu podziwiając własne szczęście. Schował się za kolejnym rogiem i chwilę przeczekał, aż kroki całkowicie ucichły.</div><div>Martwiło go jedno: personel wciąż czuwał. Ktoś mógł zobaczyć ochroniarza, ba – sam ochroniarz mógł się ocknąć i kogoś powiadomić.</div><div>Jednak póki na oddziale panowała cisza (nawet złowroga i niepewna), znaczyło to jedno – miał jeszcze czas.</div><div>Niemal przebiegł cały korytarz. Rozglądał się na boki w poszukiwaniu planu szpitala i jednocześnie podążał za zielonymi strzałkami w stronę wyjścia ewakuacyjnego. Znak prowadził do najzwyklejszych drzwi oznaczonych zakazem wstępu, ale Joshua bez zastanowienia je pchnął. Jego oczom ukazała się zakręcona wstęga schodów.</div><div>Zbiegł, a właściwie zeskoczył, na sam parter. Wciąż nie wierzył, że to mogło się udać. Ostatnie dwa tygodnie siedział w zamkniętej sali z ochroniarzem za drzwiami, bez większych perspektyw na wyjście na wolność. Wraz z nadejściem lekkiej zadyszki uświadomił sobie, że robił to tylko dlatego, że chciał dowiedzieć się czegoś o rodzicach – tymczasem nie dowiedział się niewiele więcej, niż sam wiedział albo się domyślał.</div><div>Do szpitala trafił nieprzytomny, więc nie miał pojęcia, jak mógł wyglądać parter. Kojarzył tylko pechowe ujęcie prosto na dwie rejestratorki tuż przy wejściu i jedno na dwa automaty z przekąskami.</div><div>Gdy dotarł na poziom parteru, poczuł dziwne ukłucie w sercu. Oparł się o ścianę i spróbował się uspokoić.</div><div><i>Co ja, kurwa, robię?</i></div><div>Obezwładnił ochroniarza, wymknął się z oddziału z pistoletem w spodniach i nożem w kieszeni, a teraz miał zamiar tak po prostu wyjść ze szpitala i pojechać na drugi koniec Bułgarii, później do Rumunii…</div><div>Czy to miało prawo się udać?</div><div>Zaczerpnął powietrza i przejechał dłonią po włosach, a raczej ich nędznych krótkich imitacjach. Dotarł już tak daleko i wszystko wydawało się być w jak najlepszym porządku. Czemu miałby się poddać? Poza tym wątpił, że jeśli wróci do sali, ochroniarz puści to w niepamięć nawet po żarliwych przeprosinach.</div><div>Zacisnął trzęsące się dłonie, upewnił się, że spluwa dobrze się trzyma, po czym zacisnął usta i powoli otworzył drzwi.</div><div>Omiótł spojrzeniem kobietę siedzącą przed komputerem. Od czasu do czasu prychała z rozbawieniem. Joshua nie dziwił się – poczekalnia była niemal całkowicie pusta, nie licząc jednej kobiety o mamusiowatym wyglądzie i znudzonego ośmiolatka grającego na smartfonie.</div><div>Joshua jak gdyby nigdy nic zamknął za sobą drzwi. Rozejrzał się, bawiąc się palcami. Po lewej widniał symbol WC, po prawej miał tylko poczekalnię i rejestrację. Bez namysłu ruszył do łazienki. Potrzebował planu – a najzwyczajniejsze w świecie wyjście głównymi drzwiami byłoby zapewne szczytem głupoty i proszeniem się o kłopoty.</div><div>Zamknął za sobą drzwi, pospieszenie upewnił się, że jest sam, po czym oparł się o umywalkę i zaczął gorączkowo myśleć.</div><div>Ale nie musiał.</div><div>Gdy parę sekund później podniósł wzrok, napotkał okno. Niewielkie i wąskie, ale z czymś, czego zdecydowanie mu brakowało.</div><div>Klamka.</div><div>Serce zabiło mu szybciej. Spróbował sięgnąć do okna z podłogi, ale nawet na palcach jedynie muskał opuszkami brzeg. Sapnął z frustracją, przestąpił z nogi na nogę i bez przekonania postawił nogę na kaloryferze. Niepewnie podskoczył parę razy. Upewnił się, że istniała mała szansa na zabicie się przez upadek, po czym złapał za ścianę przy oknie i podciągnął się. Kiedy tylko stanął w miarę stabilnie, szarpnął klamkę.</div><div>Twarz owiało mu chłodne, nocne powietrze. Krótko odetchnął i spróbował otworzyć okno szerzej.</div><div>Z rozpaczą zauważył, że trzymało się na dwóch metalowych blokadach.</div><div>Zaklął pod nosem i uważnie im się przyjrzał. Palcami spróbował manewrować przy śrubkach, ale ani drgnęły.</div><div>A ochroniarz mógł ogłosić alarm w każdej chwili.</div><div>– No błagam – szepnął Joshua. Szarpnął drugi i trzeci raz, ale okno dalej ani drgnęło.</div><div>Wściekle walnął pięścią w ścianę i syknął z bólu. </div><div>Po lewej dostrzegł drugie okienko.</div><div>Zeskoczył z kaloryfera i wparował do sąsiedniej kabiny. Zamknął klapę sedesu i obrzucił ją wzburzonym spojrzeniem. Wyglądała na wyjątkowo delikatną, ale to nie powstrzymało go przed wejściem na nią i sięgnięciem do okna. Obrócił klamkę i stanowczo pociągnął do siebie.</div><div>Omal nie zszedł na zawał, gdy okno z trzaskiem spadło na ścianę. Przeklął w myślach, ale nie narzekał. Jedno kontrolne spojrzenie na drzwi później już myślał, jak przejść na drugą stronę. Pomyślał, że mógł chodzić na gimnastykę zamiast na tenisa.</div><div>Niepewnie złapał rękoma za brzeg i oparł but o ścianę. Podciągnął się i zarzucił nogę w górę. Jakiś mięsień, o którego istnieniu nie miał pojęcia, mocno go zabolał, ale Joshua to zignorował. Problem w tym, że nie wiedział, co miał robić dalej. Nerwowo się szarpiąc i podskakując w miejscu, wreszcie odważył się podnieść drugą nogę.</div><div>Wydawało mu się, że spada.</div><div>Wstrzymał oddech i powoli zaczął przeciskać się na drugą stronę. Miał ochotę przekląć ten <i>genialny </i>plan.</div><div>Okazało się, że od ziemi dzieliły go zaledwie trzy metry. Zeskoczył na ugiętych nogach.</div><div>Znalazł się na tyłach parkingu. Przez ułamek sekundy kusiło go, żeby <i>pożyczyć </i>jeden z samochodów, ale szybko się zreflektował – nie umiał kierować. Wziął głęboki wdech i przebiegł wzdłuż ściany szpitala. Żwir chrzęścił mu pod stopami, a niewielkie rośliny łaskotały w kostki. Obudził parę gołębi, wypatrzył światło tuż nad głową.</div><div>To naprawdę się udało.</div><div>Euforia, jaka wypełniła go w tamtym momencie, przywołała radosny uśmiech. Otarł pot z czoła, wesoło wyłamał palce i zacisnął pięść. Pozostało już tylko wyjść za bramę szpitala. Ze względu na to, że znajdowała się pięć metrów przed nim, to nie mogło być trudne. Ruszył chodnikiem jak gdyby nigdy nic, z sercem walącym jak oszalałe. Rzucił potężnemu gmachowi szpitala wyzywające spojrzenie, naciągnął kaptur na głowę i wbił ręce do kieszeni.</div><div>Może los uśmiechał się do niego częściej, niż mu się wydawało. </div><div>Na chodniku dostrzegł niebieskie światło.</div><div>Obejrzał się na siebie.</div><div>Zza zakrętu wyjechał radiowóz.</div><div>Joshua przełknął ślinę i puścił się przed siebie opętańczym sprintem.</div><div>Dwieście metrów dalej przebiegł na drugą stronę ulicy i przesadził wysokim skokiem klomby pełne bratków. Nic mu to nie dało – dalej rozciągało się wysokie na cztery metry drewniane ogrodzenie. Joshua odbił w bok. Czuł, że pistolet wypada, więc złapał go do ręki i pognał dalej. </div><div>Minął jeszcze trzy sklepy, w panice rozglądając się za bocznymi uliczkami.</div><div>Prosto na niego wyjechał na niego drugi radiowóz. Jeden z policjantów wypadł z biało-niebieskiego opla i zawołał:</div><div>– Zatrzymaj się z rękami w górze! Powtarzam: zatrzymaj się z rękami w górze!</div><div>Joshua zorientował się, w jak beznadziejnej sytuacji się znalazł.</div><div>Jednocześnie wiedział, że miał jeszcze jedną szansę. Nieco się wycofał i przylgnął plecami do drewnianego płotu. Wyszarpnął pistolet zza spodni.</div><div>– Nie zbliżaj się! – wrzasnął, chwiejnie mierząc w policjanta. – Ty też! – krzyknął do drugiego, który próbował zajść go od lewej.</div><div>Z trudem opanowywał drżenie głosu. Glock zdawał się ważyć z tonę, ale Joshua wytrwale bronił swojej pozycji. Okna wokół rozświetliły się żółtym światłem. Joshua przestąpił z nogi na nogę.</div><div>– Odłóż to, Joshua – zawołał policjant. – Jeszcze zrobisz sobie krzywdę.</div><div>Drugi gliniarz właśnie zaczął się przybliżać, sięgając po coś do paska.</div><div>– Nie podchodź, kurwa! – zawołał Joshua.</div><div>Policjant znieruchomiał z rękami w górze.</div><div>Joshua przypomniał sobie noc w lesie – zwłaszcza tamtego gangstera. Mrugnął i przed oczami miał mężczyznę upadającego na ziemię z plamą krwi na koszulce. Później zobaczył mamę spadającą z klifu.</div><div>Zachwiał się.</div><div>Wypatrzył uliczkę przed sobą. Mógł strzelić do gliniarza po lewej i puścić się przed siebie, ale w tym samym momencie nadjechał stamtąd trzeci radiowóz i ostro zahamował niecałe dwadzieścia metrów od Josha. Czterej uzbrojeni policjanci wypadli z auta i ukryli się z tyłu. Joshui mignęły kamizelki kuloodporne i hełmy.</div><div>– Rzuć broń!</div><div>Kierowca z jednostki specjalnej ruszył powoli naprzód z policjantami za samochodem. </div><div>Joshua już nie kontrolował drżenia dłoni. Z szybkim oddechem skakał wzrokiem po wszystkich policjantach, mierząc do każdego po kolei. Mimo to nie trzymał ręki na spuście. Nawet gdyby strzelił, nie udałoby mu się uciec. A nawet jeśli by uciekł, co wtedy? Wysłaliby wsparcie, a tamci złapaliby go w trzy sekundy.</div><div>Albo rzuci broń i da się zamknąć ze znacznie większym wyrokiem niż zaledwie pół godziny temu, albo strzeli sobie w łeb.</div><div>Ta druga możliwość pierwszy raz przemknęła mu przez myśl, gdy stał sam naprzeciw całej kawalerii, z miękkimi nogami i dygającymi rękami. Rozważał to przez mniej niż sekundę. Wściekle zaklął w myślach i czuł łzy napływające do oczu.</div><div>– Odłóż to – zawołał znów policjant z pierwszego radiowozu.</div><div>Mówił coś jeszcze, ale Joshua już go nie słuchał. Intensywnie myślał, równie intensywnie łykając łzy. Jego ręce chyba już żyły własnym życiem. Wóz jednostki specjalnej był tylko parę metrów przed nim.</div><div>Odrzucił pistolet w krzaki.</div><div>– No dobra! – wrzasnął drżącym głosem.</div><div>– Ręce do góry!</div><div>Nie zwracał już uwagi, kto do niego podszedł i pchnął na najbliższy radiowóz, by zakuć mu ręce za placami.</div></div></div>autumnhttp://www.blogger.com/profile/12176796546991160916noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3455807268160030630.post-42523719607509668052020-07-24T18:00:00.002+02:002021-01-20T20:53:52.447+01:0017. Wtedy wyciągnąłeś nóż i go dźgnąłeś<div style="text-align: center;"><a href="https://www.youtube.com/watch?v=GvklD6uqE88" target="_blank">muzyka</a><br /></div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;"><br /></div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Wyglądał przez okno i nerwowo bębnił palcami o udo.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Przeczesał włosy i trochę nieprzytomnie spojrzał na pielęgniarkę, która chyba po raz setny pytała łamanym angielskim, czy już czuje się lepiej. Bez przekonania skinął głową i zmusił się do lekkiego uśmiechu. Pokrzątała się po sali jeszcze krótką chwilę i wyszła. Joshua usłyszał, jak wymieniała parę słów z ochroniarzem siedzącym za drzwiami, po czym znów wyjrzał za okno. Zobaczył, jak parę ptaków wyleciało w niemal bezchmurne niebo.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Z frustracją pomyślał, że to była chyba największa atrakcja w ciągu ostatnich dwóch tygodni.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Zwłaszcza na czwartym piętrze szpitala, w prywatnej sali, z jakimś facetem za drzwiami, który wściekał się przy każdym głośniejszym dźwięku. Joshua nie miał też dostępu do telewizora i internetu, chociaż pewnie mógłby dostać jakieś puzzle, gdyby bardzo grzecznie o to poprosił. Problem w tym, że ani myślał prosić o takie coś, a już na pewno nie grzecznie.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Nie chciał prosić o nic.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Po tym, co mówiła ta cała agentka, Renee Jakaśtam, nie zamierzał na nic przystawać. A przynajmniej do jutra.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Zaczerpnął powietrza i powoli wstał. Lekko zakręciło mu się w głowie, ale to zignorował. Wyłamał palce, przeczesał włosy i powoli ruszył do łazienki. Po drodze jeszcze przeciągle ziewnął – jednym z jego głównych zajęć było spanie – i zacisnął usta. Obficie opłukał twarz zimną wodą i spojrzał w lustro.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Gdy dwa tygodnie temu spojrzał w nie po raz pierwszy, nie mógł się rozpoznać. Schudł, miał ciemne wory pod oczami i całą twarz w zadrapaniach, większych lub mniejszych. Zaskoczyły go szwy na łuku brwiowym, już nie wspominając o paru warstwach opatrunków na głowie i tym, że jego włosy drastycznie się skróciły. Nie zmieniło się zbyt dużo – zniknął bandaż i kwadratowy plaster na żuchwie, ale cała reszta została.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Joshua ponownie chciał przeczesać włosy, ale uświadomił sobie, że nie miał po co. Jednocentymetrowa szczecina nie pozostawiała żadnego wyboru.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Delikatnie dotknął potylicy – miejsca, w którym wciąż znajdował się opatrunek, a zarazem będącym powodem wszystkich problemów. Zdawał sobie sprawę z tego, że mało brakowało, a mógłby stracić wzrok. Chyba wreszcie dopisało mu szczęście.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">A to <i>szczęście </i>koniec końców doprowadziło go tutaj – i do tego, co miało się wydarzyć jutro.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Nawet nie do końca pamiętał, co się stało. Jakaś kobieta przyszła do jego kryjówki, on się wycofał… a potem wylądował w szpitalu. Lekarz powiedział, że spadł z około pięciu metrów i to cud, że nie skończyło się gorzej.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Joshua prychnął.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;"><i>Faktycznie, cudowne szczęście.</i></div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Wysuszył twarz i ręce papierowym ręcznikiem, ziewnął, spojrzał sobie jeszcze raz w jasnoniebieskie oczy i zacisnął szczękę. Gniewnie zgniótł ręcznik i cisnął nim do kosza, po czym poszedł z powrotem do łóżka. A potem znów wyjrzał przez okno, nerwowo bębniąc palcami o udo.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Pocieszyłby się chyba nawet książką o szydełkowaniu.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">A znienawidził szydełkowanie parę lat temu, wkrótce po tym, jak tata kazał mu dziergać świąteczny sweter przez pół roku po godzinę dziennie.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Nieznacznie się uśmiechnął i głośno przełknął ślinę.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Nigdy więcej.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">I to ironicznie nie dlatego że niezbyt za tym przepadał.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Usłyszał przytłumione rozmowy. Wzniósł oczy ku niebu i głęboko westchnął, gdy tylko rozpoznał <i>ten </i>głos. Spoglądał na drzwi kpiącym spojrzeniem, obserwował klamkę, aż wreszcie do środka weszła kobieta, która dwa tygodnie temu przedstawiła się jako agent Renee Beckett. Jak zwykle była obładowana tak, że z trudem utrzymywała w dłoniach laptop, a na domiar złego ciemne włosy ciągle leciały jej na twarz.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– Dzień dobry, Joshua – powiedziała z grzecznym uśmiechem. W ostatniej chwili złapała długopis, który nagle postanowił wypaść jej z kieszeni. Dlaczego nie mógł poddać się siłom grawitacji, a potem sprawić, że by się o niego potknęła i skręciła kark?</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Joshua tylko skinął głową. Usiadł na krawędzi łóżka, podczas gdy Renee odkładała wszystkie rzeczy na stolik i usiadła na krześle obok. Obok torebki i laptopa Joshua dostrzegł grubą teczkę opatrzoną dużym napisem JOSHUA LLEWELYN.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Subtelnie.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Spuścił wzrok, gdy Renee na niego spojrzała.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– Jak się dzisiaj czujesz, panie Llewelyn?</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– Świetnie – mruknął Joshua. – Jak zwykle. W końcu nie mogło być lepiej.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Renee nieznacznie się uśmiechnęła. Otworzyła usta, ale sekundę później je zamknęła. Sięgnęła po opasłą teczkę i położyła ją na kolanach.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– Joshua, chciałabym…</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– Żebym opowiedział wszystko pięćdziesiąty ósmy raz? – prychnął Joshua. – Już mówiłem, że nic nie wiem.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Renee pokręciła głową.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– Chciałabym, żebyś wiedział, że już finalnie wyciszyliśmy twoją sprawę, tak jak prosiłeś – wyjaśniła powoli.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Joshua na moment podniósł wzrok. Nieznacznie odetchnął. Skinął głową, strzyknął stawami w palcach i na moment się zawahał. Chciał zapytać o coś jeszcze, już nawet otwierał usta, ale wtedy odezwała się Renee:</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– Mogę cię prosić, żebyś opowiedział prawdziwą wersję tej historii?</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– Prawdziwą? – Joshua uniósł brew. – Od dwóch tygodni powtarzam to samo. Jest coś, czego nie wiem?</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– Bardzo możliwe, że jest coś, czego my nie wiemy.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Joshua prychnął z rozbawieniem i z niedowierzaniem pokręcił głową. Beckett ciągle zadawała mu te same pytania i wychodziła z tymi samymi odpowiedziami… Nie miał pojęcia, czego oczekiwała. Tego, że przyzna się, że sam zorganizował całą akcję, sam prowadził to auto, sam kradł dokumenty, sam próbował sprzedać je jakiemuś gangowi za grube pieniądze? A może że planował zagładę świata?</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Chociaż nie był pewien, czy wyjście na wariata nie skończyłoby się dla niego lepiej.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– No, ja też chciałbym coś wiedzieć – stwierdził twardo, krzyżując ręce na piersi. – Dowiedzieliście się, co z tatą?</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Renee pokiwała głową.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– Mamy kilka tropów – przyznała. – Ustaliliśmy, że został zastrzelony parę minut przed tym, jak przyszła po ciebie mama. Prawdopodobnie zrobił to Francis Landreville, jeden ze współpracowników Steve’a Bane’a, którego zdążyłeś już poznać. Landreville’a zarejestrowały kamery na osiedlu, a oprócz tego ponoć znał twoich rodziców. Kojarzysz to nazwisko?</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Joshua zmarszczył brwi. Powoli pokiwał głową.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Nie wiedział, skąd go kojarzył. Ale, cholera jasna, kojarzył.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Renee westchnęła.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– No właśnie. – Otworzyła teczkę i wyjęła z niego zdjęcie uśmiechniętego mężczyzny, prawdopodobnie wycięte z klatki jakiegoś filmu. – Obaj pracowali dla tego gościa, Kennedy’ego Griffitha, który jest jednym z najbardziej nieuchwytnych baronów narkotykowych. </div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Joshua parę razy zamrugał i powoli pokręcił głową.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– I że niby moi rodzice pracowali dla typa, który handluje narkotykami? – prychnął. – Przecież oni by nie… Oni by tak nie zrobili.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Renee nieznacznie pochyliła się do przodu.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– Może niekoniecznie pracowali, powodów mogło być mnóstwo – podkreśliła, chowając zdjęcie z powrotem do teczki. – Właśnie dlatego potrzebujemy twojej pomocy.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Joshua głęboko westchnął i przeczesał włosy. Splótł palce, ze zrezygnowaniem wyjrzał przez okno, potem znów spojrzał na Renee i skinął głową.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– No dobra – mruknął bez przekonania. – Powiem wszystko, co wiem.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– Zaczniemy od tych dokumentów, które miałeś w plecaku. Wiesz, co one zawierają?</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Joshua pokręcił głową.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– Nie. Zresztą nawet gdybym wiedział, to i tak bym pewnie tego nie ogarnął – spostrzegł, wzruszając ramionami. – Wszyscy mówili, że dotyczą bezpieczeństwa narodowego czy coś w tym stylu…</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– Niektórzy twierdzą, że to ty pomogłeś je wykraść.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Prychnął z rozbawieniem.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– Przecież nawet bym nie umiał.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– Mam informacje z pewnych źródeł. Mówią, że byś umiał. – Renee lekko uniosła brwi.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Joshua pokręcił głową.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– No, jeśli to była prawda, w sensie to o bezpieczeństwie narodowym, to takie rzeczy na pewno są pilnie strzeżone, zaszyfrowane i mają najbardziej skomplikowanego <i>softa </i>świata, plus pewnie trzeba by było dokładnie wiedzieć, czego się szuka, a najlepiej w ogóle tam pracować. <i>Tam </i>znaczy w MI6, bo to stamtąd wszystko wyciekło? – Renee potwierdziła skinieniem. – No właśnie. Wątpię, że jakikolwiek dwunastolatek umiałby robić takie czary albo pracowałby w MI6.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– Myślisz, że twoi rodzice potrafiliby zrobić coś takiego?</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Joshua mimo woli parsknął śmiechem.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– Nie ma szans. Tata raczej nigdy nie bawił się jakoś bardzo z komputerami, a mama… miała mnóstwo innych zajęć – wyjaśnił, wzruszając ramionami. – A już na pewno nie pracowali dla wywiadu. W sensie wtedy pani chyba by ich znała? I wszystko poszłoby tak z osiem razy prościej. I wtedy raczej nie chcieliby sprzedawać jakichś rządowych papierów gangsterom, którzy potem… – Przełknął ślinę. Spuścił wzrok.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Renee skinęła głową.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– I tak jak prosiłeś, spróbowałam dowiedzieć się więcej o tym człowieku, którego postrzeliłeś…</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– Postrzeliłem? – przerwał Joshua. Serce gwałtownie mu przyspieszyło, a w twarz uderzyła fala gorąca. – Nie zastrzeliłem?</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– Żyje – potwierdziła Renee. – Przez pewien czas był w stanie krytycznym, ale aktualnie jego stan jest stabilny.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Joshua zaczerpnął powietrza.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– Ja… On nie chciał się zatrzymać – powiedział cicho, spuszczając wzrok. – Wiedziałem, że albo on, albo ja, i strzeliłem, bo…</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– Rozumiem – odparła Renee spokojnie. – Na twoim miejscu zrobiłabym dokładnie to samo.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Na sekundę podniósł wzrok, później głośno wypuścił powietrze. Sam nie wiedział, czy to dobrze, czy to źle. Z jednej strony zrobiło mu się lżej na sercu, ale z drugiej znów zobaczył, jak ten facet upadał na ziemię, łapiąc się za klatkę piersiową… Wolał nawet nie myśleć, co mogłoby się stać, gdyby w porę go nie zauważył.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">W tej samej chwili dostrzegł jeden, jedyny plus leżenia w szpitalu Świętego Abrahama – żadnej broni, ucieczek, śmierci. Żadnego martwienia się o to, czy dożyje kolejnego dnia, czy może gangsterzy znów wyważą drzwi i tym razem nie zdąży uciec, a może znajdą go w lesie i zastrzelą we śnie.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– Wróćmy jeszcze do Landreville’a… Twoi rodzice się z nim znali?</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Joshua przez chwilę milczał, ale nie musiał się długo zastanawiać. Gdy już sobie przypomniał, nagle zakręciło mu się w głowie.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– Tak, przychodził dosyć często… ale myślałem, że znali się z pracy. Nie wiedziałem, że jest gangsterem – przyznał sfrustrowany.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– Rozumiem… A widziałeś już wcześniej Steve’a?</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– Kojarzę go skądś, ale nie mam pojęcia skąd… Może rodzice kiedyś spotkali go na mieście albo coś. Nic więcej.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Renee skinęła głową.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– A pamiętasz, o czym jeszcze on mówił? Wiemy, co oferowali w zamian za dokumenty, ale może powiedział też, do czego chce je wykorzystać?</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– Jezu, no nie wiem – mruknął Joshua. – Mówiłem już. Słyszałem tylko część rozmowy, potem tamten typ złapał mnie za szyję i chciał mnie zastrzelić, i już nie uważałem…</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– Nic a nic?</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Joshua odchrząknął.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– Jeśli chcecie się w magiczny sposób dowiedzieć, co planują jacyś psychole, to nie pomogę. Poza tym to nie moja praca – zaznaczył, zmieniając ton na ostrzejszy. – Chcę się tylko dowiedzieć, co stało się z moimi rodzicami. I tyle.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– Dobrze, ale…</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– Nic nie wiem. Serio. – Joshua rozłożył ramiona. – Był jeszcze tylko ten samochód.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– Samochód?</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– No, odjechał, kiedy mama… Steve’a… no. – Przejechał dłonią po twarzy. – Jakiś drogi, nie znam się na autach. Mama potem mruczała pod nosem, że <i>to był pewnie ten pieprzony Kennedy</i>.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Renee uniosła brew.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– Był tam Kennedy? – zdziwiła się. Przerzuciła włosy na drugie ramię.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– Zgaduję, że Kennedy to nie to auto – mruknął Joshua. – No na to wychodzi, chyba był.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– Kennedy sam załatwiał jakąś sprawę – szepnęła do siebie Renee, jednak na tyle głośno, że Joshua to usłyszał. – Czyli to musiało być coś ważnego.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– Pewnie tak. – Nim Renee znów otworzyła usta, Joshua szybko uzupełnił: – Nie wiem nic więcej.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– Rozumiem – odparła Renee i uśmiechnęła się nieznacznie. – O tej sprawie wiem już wszystko, czego potrzebowałam. Musimy się jeszcze cofnąć do momentu, w którym poznałeś Shawna i Devona Montagne. To oni zadzwonili na policję, ponieważ cię rozpoznali. Zeznali, że dźgnąłeś ich nożem. Czy to…</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– Co? Boże, już mówiłem, nie! – Joshua przewrócił oczami. – Nie dźgnąłem ich. To oni zaczęli pierwsi. Devon chciał mnie walnąć deską, albo to był Shawn, już sam nie wiem… Ja się tylko broniłem.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– Wtedy wyciągnąłeś nóż i go dźgnąłeś?</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Joshua szerzej otworzył oczy. Serce zabiło mu szybciej. Renee po raz pierwszy poruszyła ten temat, ale oczywiście wiedziała o tym już wcześniej – już raz wspomniała o ataku nożem, kiedy po raz pierwszy powiedziała o poprawczaku.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– Nie! – zaprotestował gwałtownie. – Przewróciłem się, rzuciłem im piasek w oczy, później wstałem, wyciągnąłem nóż i im zagroziłem. Nawet ich nie dotknąłem – dodał. – Musi mi pani uwierzyć.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– Jednak Devon trafił do szpitala z raną kłutą, a Shawn ze złamaną ręką…</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– No to nie wiem, może chcieli być sławni i sami sobie to zrobili – odparł Joshua i zaczerpnął powietrza.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Renee odchrząknęła.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– Uznamy, że tak też mogło być – powiedziała powoli – ale, Joshua, doskonale wiesz, że ja naprawdę chcę ci pomóc…</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Joshua prychnął z rozbawieniem i pokręcił głową. Wbijał w Renee napastliwe, pełne zimnej furii i kpiny spojrzenie, dopóki kobieta nie opuściła wzroku. </div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– Pomóc? – spytał lodowatym tonem. – Właśnie dlatego próbuje mnie pani oskarżyć o dźgnięcie dwóch typów, o to, że wiem coś więcej, o to, że ukradłem jakieś papiery z bazy wywiadu, które na dobrą sprawę mnie obchodzą… Szkoda, że jeszcze nie rozmawialiśmy o Stefanie, tutaj dopiero mogłoby być ciekawie – warknął.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Renee zrobiła uspokajający gest ręką.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– Joshua…</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– Nie, wiesz co? Pierdol się – wycedził.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Renee wzięła głęboki wdech, skinęła głową i wstała. Zaczęła zabierać wszystkie rzeczy.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– Spróbuję dowiedzieć się czegoś więcej o twoich rodzicach i dam ci znać jeszcze przed tym, jak zabiorę cię na lotnisko…</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Joshui zrobiło się żal Renee. Rozumiał, że po prostu wykonywała swoją pracę, a aktualnie jej głównym zadaniem było ustalenie, co wiedział, ale… Westchnął z frustracją i podniósł na nią wzrok. Przez chwilę chciał przeprosić, ale duma wzięła górę.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– A potem prosto do poprawczaka? – podsunął już łagodniejszym tonem.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Renee przeciągle spojrzała na Josha. Gdy krótko skinęła głową, Joshua przymknął oczy i siarczyście przeklął w myślach. Czemu nikt mu nie wierzył? Czemu chcieli go wysyłać do poprawczaka za coś, o co nigdy się nie prosił?</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Gdy się odwracała, w przypływie złości wypalił:</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– Nie możecie mnie ukarać za coś, czego nie zrobiłem.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Renee jednak go zignorowała.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">– Gdybyś coś sobie przypomniał, wiesz, jak mnie znaleźć. – Renee uśmiechnęła się nieznacznie. – Do widzenia, panie Llewelyn.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">I tak po prostu wyszła.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Zostawiła Joshuę w pustej, cichej sali, bijącego się z własnymi myślami.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;"><i>Cholerny poprawczak.</i></div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Wykradał się z domu tuż obok zabójcy jego taty, uciekał przed policją i w samochodzie, i na piechotę, prawie uniknął bójki, potem uciekł gangsterom i ukradł jednemu pistolet, spędził cztery noce w lesie, ukradł telefon, <i>pożyczył </i>pieniądze i zapałki od Bułgara, udało mu się nieinwazyjnie uciec z autobusu…</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Policja go nie złapała. Gangsterzy także.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">A potem przez własną głupotę spadł ze skarpy i trafił do szpitala. Po dwóch tygodniach miał trafić do poprawczaka.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Nie ma szans, że po tym wszystkim tak po prostu go tam zamkną.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Z frustracją przejechał dłonią po włosach i położył się na łóżku. Pół minuty wpatrywał się w sufit, później nieco odwrócił głowę…</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Nie wierzył własnym oczom.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Na stoliku leżał laptop. Tak po prostu.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Joshua dźwignął się do siadu i powoli po niego sięgnął. Szybko odwrócił głowę w stronę drzwi. Renee mogła wejść w każdej chwili i jeszcze go oskarżyć, że chciał go ukraść…</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Minęła minuta, potem druga. Nic się nie wydarzyło.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Wziął głęboki wdech. <i>Raz kozie śmierć</i>, przemknęło mu przez myśl. Już widział w głowie te niezliczone możliwości, może szanse na dowiedzenie się czegoś więcej…</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Nie zdziwił się, gdy tylko dostrzegł okienko do wpisania pinu. Przez sekundę chciał wejść do BIOS-u, ale uświadomił sobie, że warto było spróbować inaczej. Zaczął od wpisania pierwszej kombinacji, która przyszła mu do głowy – jeden-dwa-trzy-cztery.<i> Błędne hasło. Spróbuj ponownie. </i>Spróbował z drugim – zero-zero-zero-zero. </div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Znów nie uwierzył własnym oczom, gdy dostrzegł pulpit z paroma uporządkowanymi alfabetycznie folderami, przeglądarką Google Chrome i dwoma plikami tekstowymi. Od razu w nie kliknął – zabezpieczone hasłem. Przewrócił oczami i tym razem spróbował wpisać hasła pokroju <i>hasło</i>, <i>hasło1234 </i>i <i>reneebeckett</i>, ale żadne nie zadziałało. Zaczął więc przeglądać foldery. W jednym z nich znalazł programy, które służyły do zgrywania zawartości innego komputera bez potrzeby włączania go i inne programy hakerskie, które skądś kojarzył.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Zmarszczył brwi.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Przypomniał sobie o tych zaszyfrowanych plikach.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Może było tam jakieś rozwinięcie sprawy?</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Spróbował uruchomić aplikację służącą do rozszyfrowywania, ale trzeba było się zalogować – a wątpił, że Beckett miała gdzieś zapisane wszelkie dane. Wzniósł oczy ku niebu i głęboko westchnął, po czym od razu zaczął błyskawicznie stukać w klawiaturę. Wybrał dłuższą i nieco bardziej męczącą drogę…</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Po jakimś czasie zorientował się, że te pliki zaszyfrował ktoś mądrzejszy od niego. I najwyraźniej ten ktoś bardzo nie chciał, żeby dało się je otworzyć w łatwy, przyjemny i szybki sposób.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">W takim razie co mogło się tam kryć?</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Joshua wyłamał palce i spróbował inaczej. Skoro nie mógł otworzyć plików, sprawdził, gdzie zostały stworzone – Londyn. Drugi, nieco nowszy, bo sprzed ponad dwóch tygodni, powstał w Sofii.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Mógł się tego spodziewać. I to wcale nie powiedziało mu zbyt dużo.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Uderzył pięścią w kołdrę.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Przez chwilę wpatrywał się w drzwi. Usłyszał, jak ochroniarz rozmawia z pielęgniarką.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Renee nie zauważyła, że zostawiła laptopa?</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Joshua odetchnął. Jeszcze raz spojrzał na ochroniarza, później pomyślał o jutrzejszym transporcie na lotnisko. Miał całą noc i pewnie jeszcze trochę dnia.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Nieco przymrużył oczy.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Jego palce zawisły nad klawiaturą. Połączył się ze szpitalnym wi-fi (na szczęście chociaż ono nie stwarzało problemów) i wpatrzył w monitor.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Po sekundzie zaczął intensywnie stukać w klawisze.</div><div style="text-align: justify; text-indent: 30px;">Na pewno tak po prostu nie skończy w poprawczaku..</div>autumnhttp://www.blogger.com/profile/12176796546991160916noreply@blogger.com3